N
|
ie wiem, to stary budynek. Ponoć miał być zburzony, ale ktoś go wykupił. Może to jakieś więzienie, albo przeprowadzają tam brutalne doświadczenia na zwierzętach… albo nawet na ludziach! — opowiadała niska, jasnowłosa dziewczyna, spacerująca wraz z przyjaciółką jedną z berlińskich ulic. Był to teren, gdzie nie znajdowało się dużo budowli, a większość z nich była albo zrujnowana, albo były to wysypiska śmieci. Od czasu do czasu przez podziurawione ulice przebiegł bezpański pies, a stary kot gonił mała mysz.
— Przeraża mnie — odpowiedziała ta druga, zatrzymując się.
Nikt w rzeczywistości nie wiedział, do czego służył wielki blok. Tylko nieliczni mogli tam przebywać. Ogrodzona zardzewiałą siatką, przechodząca przez zarośnięty trawnik, konstrukcja miała kilkanaście pięter. Mimo dość późnej pory wieczornej w oknach nie paliło się niemalże żadne światło. Tylko gdzieniegdzie można było dojrzeć jakiś cień przechodzący wzdłuż otworu okiennego. Prawdą więc było, iż osób pracujących było tam bardzo mało.
Jedna z nich szła jednym z licznych korytarzy podziemnych. Cały w bieli, oświetlony był tylko kilkoma słabymi lampami, które mimo to okropnie raziły w oczy. Jemu to jednak nie przeszkadzało; wysoki mężczyzna mierzwił ręką swoje brązowe włosy, co było automatyczną reakcją, gdy był zdenerwowany. Krok miał przyspieszony, oddech równy, wzrok znad zmarszczonych groźnie brwi wbity w sam koniec wąskiego, jakże długiego przejścia.
Kolejno mijał dziesiątki drzwi w kolorze oślepiającej bieli, oznaczonymi tylko złotymi numerkami. Szukał sali o numerze 024, lecz zza jednych z drzwi usłyszał dziwny dźwięk przywodzący na myśl ciężki przedmiot upadający właśnie na ziemię. Spojrzał na numerek. 013. Westchnął ciężko, starając się z całych sił, by nie zaciskać zębów i niepotrzebnie się denerwować. Wolałby tego nie robić, lecz mimo wszystko pchnął drzwi, które otworzyły się z głośnym skrzypnięciem.
Mężczyzna zajrzał ostrożnie do środka, wychylając tylko głowę. Mimo prób to, co ujrzał sprawiło, iż rozzłościł się jeszcze bardziej. Nie mogąc się powstrzymać, wszedł, zamykając hałaśliwie drzwi. Znajdował się w sporej wielkości pokoju, który sprawiał wrażenie o wiele mniejszego przez ogromne i liczne komputery, które umieszczone były pod samą ścianą, naprzeciwko drzwi. Wokół, pod zgniłozielone ściany, poodsuwane były półki i stoły, na których stały termosy i kubki, dało się nawet zauważyć stare jedzenie, które lada chwila mogło uciec. A w samym centrum tego zamieszania znajdował się pewien starzec, mający koło sześćdziesięciu paru lat. Miał mnóstwo zmarszczek na swojej opalonej twarzy i kępkę rzadkich, ciemnych włosów. Swoje ubrania miał całe ubrudzone jakimś czarnym smarem. Leżał on pod tymi wszystkimi komputerami, łącząc tylko sobie znane kolorowe kable. Najprawdopodobniej w ogóle nie zdawał sobie sprawy z obecności kogoś innego. Lecz były to tylko pozory
— Witam szefa — wysapał, wypełzając spod maszyn. Wstał, otrzepał się z kurzu i ukazał swoje żółte zęby.
David zmierzył go posępnym wzrokiem.
— Co to ma być? — warknął.
— To? — zapytał, wskazując na ogromne maszyny. — No przecież szef wie…
— Ogólnie pytam — przerwał cierpko.
Widząc, że jego podwładny nie ma pojęcia, o czym on mówił, zrezygnował z drążenia tego tematu.
— Nieważne. Garth… zastanawiałeś się może nad moją propozycją?
Owy Garth spojrzał tylko na niego, uśmiechnął się delikatnie, po czym, bez jednego słowa, wrócił na swoje poprzednie stanowisko. Zniecierpliwiony David podszedł do najbliższego krzesła, zrzucił z niego jakieś szmaty i usiadł. Wziął głęboki oddech, by się choć trochę uspokoić i zaczął jeszcze raz.
— Dlaczego? O co chodzi tym razem? — zapytał, przymykając powieki.
— O nic. Po prostu zastanowiłem się i stwierdziłem, że nie oddam tego pomieszczenia. Jest mi potrzebne, panie Jost.
— Ale do czego? — jęknął. — To stary, zagracony pokój. Jak tak dalej pójdzie, to te twoje dziwne… nie wiem, jak to nazwać, ale… to rozrośnie się i będzie potrzebowało jeszcze więcej miejsca więc…
— Więc najlepiej mnie stąd wywalić — dokończył.
— Nie! — krzyknął. — Chce cię tylko przenieść do innego budynku, ale przecież nadal będziesz członkiem ekipy!
Garth podniósł się, odnalazł wzrokiem brudną szmatkę, którą oczyścił zasmolony śrubokręt. Sięgnął też po kubek, z którego upił spory łyk. Dopiero wówczas spojrzał na mężczyznę goszczącego w jego pokoju.
— Zapłacę ci — szepnął menadżer, łapiąc się ostatniej nadziei.
— Nie, dziękuję, panie szefie. Nie skorzystam. Może się mylę, ale… — Garth zrobił krótką przerwę, po czym dokończył: — Chyba nie jest pan dziś w najlepszym nastroju. To tylko moje domysły.
— Vinich! — wrzasnął do starca po nazwisku.
— Nikogo z denerwującej czwórki w pobliżu nie widziałem, więc nie wiem, co pana tak mogło rozzłościć — mówił Garth. — A może właśnie szef ich szuka i dlatego jest zły…? — Zupełnie nie zwracając uwagi na jego pracodawcę zaczął bawić się zwisającymi kabelkami, losowo je łącząc. — W każdym razie ja nie wiem, nie chcę panu zajmować czasu, więc…
Jego jakże fascynującą mowę przerwał zszokowany szept Davida.
— Vinich… — wydyszał, wskazując gdzieś ponad niego. Ten, zaintrygowany reakcją jego szefa, wstał i przyjrzał się największemu spośród wielu ekranów. Wszystkie inne świeciły się na niebiesko, ale ten jeden na biało. — Co to jest…?
Tym razem nawet sam stwórca wybałuszył oczy. Sam nie wierzył… nie wierzył, że to naprawdę mogło działać, że to dało się uruchomić! Tyle czasu na to poświęcił, tyle trudu to włożył, nigdy nie zwątpił! I okazało się, że miał słuszność! Garth musiał się powstrzymywać, by nie zacząć podskakiwać radośnie niczym mała dziewczynka. Natychmiast podbiegł do ogromnej klawiatury, usiadł na starym stołku i wbił kod. Mniejsze monitory jednak wręcz natychmiast zamigotały kolorem czerwonym, lecz trwało to zaledwie sekundę. Zaś na dużym ekranie pojawiły się jakieś litery. Zadowolony uznał, że są to zapewne instrukcje. Uśmiech jednak zbladł mu natychmiast, gdy tylko dokładniej odczytał ten oto napis:
Orovikajeri Oimp — Va Heaeaasimkie
Dmrr’l
Czym prędzej próbował coś wpisać, leczo nic nie dawało; litery wciąż widniały na ekranie. Garth nie rozumiał, co owe mogły znaczyć, musiało przeciecz istnieć jakieś racjonalne wytłumaczenie. Jost najwyraźniej tego nie rozumiał, gdyż rzucił:
— Chyba coś się zepsuło…
Tym razem no Garth zgromił go wzrokiem.
— Niemożliwe — stwierdził krótko. — Jestem pewien, że te litery nie wyświetliły się wskutek jakiegokolwiek błędu.
— Przecież zrobiłeś to przypadkiem! — próbował przywołać go do rozsądku Jost, jednak ten zareagował natychmiast.
— Nie ma czegoś takiego, jak przypadek, panie Jost! To czyta nauka. I ewentualnie los, ale tego właśnie próbuję dowieść. Szybko, niech poda mi pan jakąś kartkę!
Vinich natychmiast spisał dziwne, zupełnie dla niego niezrozumiałe zdanie, w nadziei, że zdoła je przetłumaczyć. Nigdy w życiu nie spotkał się z tak dziwnym językiem.
Wtem usłyszeli za sobą głośne skrzypienie, które oznaczało, że do pomieszczenia waśnie ktoś wszedł. Był nim bardzo wysoki młodzieniec z ciemnymi warkoczykami na głowie, kolczykiem w wardze i bardzo szerokimi ciuchami na sobie. Rozejrzał się po pomieszczeniu, robiąc dziwną minę.
— Faktycznie, aż głupio mi, że nie wpadłem na to, by tutaj domówkę urządzić — odparł tonem przesyconym sarkazmem. — Jost, wszyscy cię szukamy, miałeś już dawno być w 024! Co wy tu w ogóle robicie?
— Hej! — krzyknął Garth, zupełnie nie zwracając uwagi na Toma. — Spójrzcie! Ten napis zrobił się jakiś bledszy, mniej wyraźny!
— Co to jest? Udało ci się to coś uruchomić? — zapytał, usilnie starając się ukryć swój podziw.
Ten jednak był całkowicie skupiony na tajemniczej, stworzonej przez siebie, maszynie. Rzeczywiście — zagadkowy, czarny napis umieszczony na samym środku białego ekranu był nieco bledszy, jakby utracił swoją siłę. Zainteresowany tymże odkryciem pragnął dowiedzieć się, co ów oznacza. Stworzył to wszystko, by poosiadało wszelką wiedzę, miało więc być doskonałe. Lecz te litery zniweczyły te plany. Jednak jeszcze bardziej niepokoił go inny fakt — próbował to usunąć najłatwiejszym, najszybszym sposobem, lecz próba ta zakończyła się niepowodzeniem. I natychmiastowo, niemalże w tym samym czasie, serce zaczęło szybciej bić, na czole pojawiły się drobne krople potu. To przecież był jego system, jego! On pracował na nim tyle lat, tylko on znał wszystkie tajniki. Tylko on znał jego działanie…
—…słyszysz nas?! — wrzasnął Tom, wyrywając go z rozmyślań.
— Wyjdźcie — wyszeptał, będąc w transie. — Wyjdźcie.
Obaj panowie, wielce zaskoczeni jego zachowaniem, spojrzeli po sobie, wzruszyli ramionami i wyszli. Jost jednak zatrzymał się jeszcze na ułamek sekundy, przyjrzawszy się Garthowi dokładniej. „Nie jestem pewien, co z tego wyjdzie”, pomyślał i wcale nie miał na myśli obecnej pracy jego pracownika, chodziło mu raczej o ogół — o to, do czego przyczyni się ta dziwna maszyna. Brzmiało to naprawdę śmiesznie, lecz patrząc na nią miał bardzo negatywne uczucia, choć sam nie wiedział, dlaczego tak się działo. I jeszcze nie chciał się tego dowiadywać. Było jeszcze za wcześnie.
Najbliższe trzy godziny upłynęły Garthowi w towarzystwie ogromnego stresu. Starał się to poprawić, naprawić, zmienić, lecz to wszystko zdawało się na nic. Napis, nie tak wyraźny, jak wcześniej, nadal widniał na ekranie, a system sprawiał wrażenie zablokowanego. Już dawno nie czuł tak ogromnego rozczarowania — przygniatało go ono, męczyło niemiłosiernie, sprawiało niemalże fizyczny ból. W końcu, opadłszy z zrezygnowaniem na fotel, poddał się myśli, że projekt jego życia jednak mu nie wyszedł. Mimo tego i tak wciąż nie mógł w to uwierzyć. Nie ukrywał — spodziewał się tego, przecież próbował dokonać niemożliwego. Nie sądził jednak, że czas ten nadejdzie tak szybko.
Po kilku sekundach usłyszał skrzypienie drzwi, które dnia dzisiejszego strasznie go denerwowało. Nieraz potrafił przesiedzieć tu cały dzień bez wizyty ani jednej osoby — teraz nagle każdy chciał się z nim widzieć, coś przekazać. Akurat teraz! Cóż za niedorzeczność!
Do pokoju władowała się cała, wspomniana już wcześniej, irytująca czwórka: Tom i trzech innych mężczyzn, jeden nieco niższy, o długich, prostych, brązowych włosach i zielonych oczach, drugi, znacznie wyższy, z czarnymi, również długimi acz związanymi z tyłu głowy włosami ubrany w całości na czarno i ostatni — blondyn o brązowych tęczówkach. Wszyscy wpatrywali się w Garth z litością w oczach, a przynajmniej on ową dojrzał.
— Nie możesz tu tyle siedzieć — odezwał się blondyn imieniem Gustav.
— Właściwie to mi wszystko jedno. — Wstał, zachwiał się lekko, sięgnął po kubek i skierował się do wyjścia. Czynność tą przerwał mu jednak widziany już tego dnia Tom.
— Udało ci się usunąć te dziwne napisy? — zapytał od niechcenia.
Słysząc to, Garth o mało co nie upuścił kubka kurczowo trzymanego w dłoni. Natychmiast się odwrócił i jak najszybciej podbiegł do biurka, by uważnie przyjrzeć się ekranowi. Miał rację — ten był zupełnie pusty, w całości biały. A po chwili ukazało się również czerwone okienko, nad którym, tym razem już po niemiecku, pisano o wprowadzeniu wymaganego kodu. Twórca, wydając z siebie głośny okrzyk radości, natychmiast wystukał odpowiednie znaki, z największą energią wciskając duży, czarny klawisz umieszczony na samym środku ogromnej klawiatury.
— Podejdźcie tu — wyszeptał, nie odrywając wzroku od wielkiego ekranu. Pozostali zrobili to, o co poprosił, po czym ten kontynuował: — Prawdopodobnie to działa. Nie wiem, jak i czemu ten napis zniknął, lecz to nie jest teraz ważne. Teraz pamiętajcie — nikomu nie możecie zdradzić, że coś takiego istnieje. To nasza tajemnica. A w zamian za milczenie ofiaruję wam pewną wyjątkową nagrodę.
Przyjaciele, coraz bardziej zaintrygowani zaistniałą sytuacją, jeszcze bardziej się przybliżyli do Gartha. Byli niezwykle ciekawi, o co też mu mogło chodzić. Już wkrótce się tego dowiedzieli, a to, co usłyszeli sprawiło, iż każdy z nich rozszerzył szeroko oczy nie mogąc w to uwierzyć.
— To jest, moi panowie, klucz do przyszłości. Dosłownie i w przenośni.
Nie musiał tłumaczyć żadnemu z nich, co to oznaczało. Czyżby prawdą było, by dzięki tej maszynie mogli ujrzeć, co wydarzy się w przyszłości, dalszej lub bliższej? Przecież to jest niemożliwe. Musieli to sprawdzić i to osobiście. Prawie każdy z nich zastanawiał się, jak to zrobi. A może zapytać, co będzie następnego dnia na śniadanie? A może spytać o to, jak długo trwać będzie ich kariera muzyczna? Przecież pytań było jak wiele! Jednocześnie istniało tylko możliwości! Jednak jeden z nich wiedział od razu. Nie było nad czym się zastanawiać.
— Odsuńcie
się! — krzyknął Garth. Zaskoczeni, tym samym wyrwani ze swoich rozmyślań,
spełnili rozkaz. Jednak już po chwili twarz owego geniusza złagodniała. — Okey,
moi drodzy, jakiś pomysł na test?
— Sprawdź, co
będzie dziś na kolację — odezwał się mężczyzna o długich, brązowych włosach. —
Garth spiorunował Georga wzrokiem.
— W sumie to Geo może mieć rację — mruknął od niechcenia Tom. — Taki tam teścik.
Naukowiec
pokiwał głową nad głupotą jego przyjaciół. Więc nie zwracając na nich najmniejszej
uwagi wcisnął na klawiaturze kilka przycisków. Popatrzył, przejrzał, podrapał
się po głowie i znowu coś wpisał. Trwało to kilka chwil, podczas których cała
czwórka milczała jak zaklęta, nie mogąc się doczekać, aż się dowiedzą, co też
Garth wymyślił. Mieli nadzieję, że miało to choć najmniejszy związek z nimi, a
nie z dzisiejszą kolacją.
Nagle Garth
zaprzestał poszukiwań: odrywając dłonie od klawiatury opadł ciężko na oparcie
siedzenia i spojrzał spod zmrużonych powiek na ekran.
— Dziwne… —
mruczał.
— Co jest
takie dziwne? — zainteresował się Bill.
—
Zastanawialiście się kiedyś, co będzie miało największy wpływ na wasze życie? —
spytał, jakby wciąż pogrążony w głębokiej zadumie. — Zapewne tak. Ta maszyna
pozwala mi to sprawdzić, jednak…
— Nie udało
się? — spytał Tom z nutką zawodu w głosie.
— A otóż udało
— szepnął — i to jest najdziwniejsze.
Garth odwrócił
się w ich stronę, powoli układając dłonie na kolanach.
— Bo czy
przyszłoby wam do głowy, że na przyszłość całej czwórki będzie miała wpływ
jedna jedyna osoba?
Po tych sowach
szybkim ruchem ponownie obrócił się w stronę machiny i z zawrotną szybkością
wystukał coś na klawiaturze. Kiedy już skończył, uśmiechnął się szeroko rozkoszując
się napięciem unoszącym się w małym pokoiku. Mężczyźni przysunęli się jeszcze
bliżej, nawet nie walcząc z ciekawością, która niemal rozsadzała ich wewnątrz.
Nikt jednak nic nie mówił: zamiast tego Garth po raz ostatni nacisnął sporej
wielkości klawisz który spowodował, że na największym ekranie pojawiło się
zdjęcie. Przedstawiało on pogrążony w cieniu pokój. Z tyłu majaczyło duże okno,
przez które wdzierać się próbowały ostatnie promienie słońca. Na jego tle było
widać ciemny fotel, na którego krawędzi siedziała młoda kobieta o długich
włosach. Niestety tylko tyle było widać przez półmrok panujący w pomieszczeniu.
— Nie mam
pojęcia, kim ona jest — odparł nie całkiem szczerze. — Myślę jednak, że z
czasem sami się tego dowiecie.
Cała czwórka
odsunęła się od monitorów. Wszyscy jak zaczarowani wpatrywali i się obrazek,
zastanawiając się, o co mogło chodzić. Opuszczając pomieszczenie mieli ogromy
mętlik w głowie i odchodząc w swoją stronę każdy z nich zastanawiał się
intensywnie: kim też mogła być ta tajemnicza kobieta…
***
Tego lata nastał niezwykle upalny dzień. Rozgrzane, brukowe ulice były przepełnione wesołymi, śmiejącymi się ludźmi, którzy, albo przechadzali się na spacer, albo zwiedzali, albo kręcili się po sklepach, najczęściej bez celu. Byli też tacy, którzy po prostu pracowali bądź mieli zły humor, pomimo tak pięknej pogody. Na szczęście do tej ostatniej grupy nie należała wysoka kobieta o długich, sięgających do pasa, białych włosach i zielonych oczach. Ubrana w czarną sukienkę sięgającą jej do kolan i odsłaniająca ramiona oraz ciemnobrązowe sandały ciągnięta była gdzieś przez swoją przyjaciółkę. Ta z kolei wyglądała jak zupełne jej przeciwieństwo — miała długie, czarne, delikatnie falowane włosy, które zachowane były w drobnym nieładzie, bladą cerę, również zielone oczy, a ubrana była w czarny t—shirt, który w większości zakrywał jej czarne tatuaże biegnące od ramion po biodra z obu stron, i tego samego koloru spodenki, a nogach założone były zdarte trampki.
— Czy ty się ruszysz? — krzyczała czarnowłosa Hekate.
Imię to było wyjątkowe. Nie było pochodzenia polskiego, choć to właśnie w tym kraju się urodziła. Jej rodzice byli wówczas zafascynowani bóstwami, chcąc nazwać imieniem jednego z nich swoją córeczkę. Padło na grecką boginię czarów, magii, ciemności i widm, choć wkrótce się okazało, że jej matka miała na myśli Hemerę — boginię światła dziennego. Mimo, iż sama dziewczyna nie lubiła brzemienia swojego imienia, była niezwykle zadowolona z tej pomyłki.
Taya jęknęła głośno; jej przyjaciółka niemalże wpadła do jej domu, chwyciła za rękę i niemalże siłą wyprowadziła. Zupełnie nie wiedział, o co chodziło.
— Heki, możesz mi powiedzieć, co ty robisz? — zawołała po raz któryś z kolei. Powoli się męczyła, a poza tym miała swoje problemy na głowie. — Ja musze się zająć szukaniem pracy!
Obie młode panie miały po dwadzieścia trzy lata. Hekate wyprowadziła się z Polski do Niemiec w wieku siedemnastu lat, zaś Taya dopiero trzy lata temu. Chciała się usamodzielnić — jej rodzice byli bardzo zamożnymi ludźmi, zawsze miała to, czego chciała. To na szczęście nie sprawiło, że była leniwa i potrafiła poradzić sobie sama. Wobec tego postanowiła znaleźć tu pracę. Kolejnym powodem oczywiście było ujrzenie przyjaciółki po kilku latach okropnej rozłąki.
— Ja nie sądzę, bym wiele zwiedziła w ten sposób!
— Już jesteśmy — odparła czarnowłosa, uśmiechając się szeroko.
Stały przy dużym, kremowym, eleganckim budynkiem. Nad wejściem umieszczony został ogromny, czarny napis, z czego Taya wywnioskowała, że stały pod jakąś drogą restauracją. Wspięły się po marmurowych schodkach i weszły do środka.
Powitał ich przyjemny chłód; obie miały już serdecznie dość tego upału. Heki często śmiałą się z Tayi, gdyż ta uważała, że aby być piękną, należy marznąć. Tej drugiej wydawało się to śmieszne, choć sama nienawidziła słońca, a kochała zimę. Wokół stało mnóstwo okrągłych, otoczonych ludźmi stolików, koło których kręcili się ubrani w czarno—białe stroje kelnerzy. Naprzeciwko wejścia, za stołami, wybudowano z czerwonych cegieł bar, na którym umieszczono czarną, marmurową tablicę z nazwą restauracji. Tuż obok widziano również schody prowadzące na wyższe piętro.
Przekroczywszy próg usłyszały dwa piknięcia, lecz się tym nie przejęły. Taya rozglądała się z zaciekawieniem po wnętrzu, zaś Hekate podbiegła do niskiego, pulchnego, łysiejącego mężczyzny ubranego w garnitur.
— Nie jest ci za gorąco? — zapytała wesoło.
Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie.
— Miło cię tu widzieć w takim humorze. Jednak piękna pogoda działa cuda.
— Pogoda ma akurat z tym najmniej wspólnego — rzekła. — Możemy na górę?
— Możemy? — powtórzył, zdziwiony użytą przez nią liczbą mnogą.
— Tak — odparła cierpliwe i wskazała na Tayę. — To moja przyjaciółka, opowiadałam ci już o niej.
Właściciel zerknął w jej stronę, a ta pomachała mu nieśmiało ręką. Wpatrywał się w nią jeszcze przez kilka sekund, po czym pozwolił dziewczynom wejść na górę — do czegoś, co można by było nazwać lożą dla VIP—ów. Gdy tam dotarły, ze zdziwieniem stwierdziły, że był wolny tylko jeden stolik — tuż przy szklanej ścianie, zza której było widać cały dół. Ci jednak nie mogli ujrzeć ich. Pełna prywatność.
Gdy kelner podał im kartę, Hekate natychmiast przeszła do omawiania tego, co zamierza zamówić. Taya jednak czuła się bardzo onieśmielona. Je przyjaciółka westchnęła, wskazując na menu.
— No zamawiaj! Spokojnie, nic nie zapłacisz. Ja też nie. Wiec korzystaj.
Zerknęła nieśmiało na swoją kartę. Natychmiast uznała, że nie jest głodna.
— Muszę znaleźć pracę — wyszeptała, podczas gdy ta druga już coś mówiła do kelnera stojącego tuż obok nich. Dopiero gdy odszedł, Heki zwróciła się do Tayi.
— Znam takiego jednego, ale to straszna żyleta. Raczej wątpię, by cię przyjął.
Taya kochała fotografię. Od najmłodszych lat ją to fascynowało. W młodości wielokrotnie wygrywała konkursy, a raz jej ojciec załatwił jej okres próbny u jednego z bardzo popularnego fotografa gwiazd. Postanowiła więc, że to właśnie z tym będzie wiązała przyszłość.
— Pomogę ci — obiecała Hekate.
Wtem zadzwonił jej telefon. Zaczęła szperać w swojej torebce, aż wreszcie odnalazła go i odebrała. Podczas gdy ta rozmawiała, Taya wpatrywała się w ludzi na dole. Oni byli tacy beztroscy, szczęśliwi, a ona się bała. Sama nie wiedział, czego, ale to uczucie ją przytłaczało. Wtem ktoś wszedł do lokalu, co sprawiło, że czerwona lampka zaczęła świecić jak oszalała i głośno piszczeć. Na dole rozległy się oklaski, a właściciel natychmiast podbiegł do owego gościa szczerze mu gratulując. Wygląd miał niezwykle interesujący — był ubrany w szarą, cienką bluzę, tego samego koloru szerokie spodnie, ale twarz… Na głowie ubraną miał czarną czapę, która opadała mu na czoło i od zakrycia oczu powstrzymywały ją tylko wielkie okulary. Nos i usta miał; zakryte czarnym szalikiem — więc widać było tylko czerwone policzki. Wygląd zdecydowanie nie pasujący do ogólnej scenerii. Mimo to niemalże nikt nie zwracał na to uwagi, każdy się cieszył, patrząc waśnie na niego. Taya zastanawiała się, o co mogło chodzić. Zapewne uhonorowany gość na dole również chciałby to wiedzieć.
_____________________________________
Po prologu wielu z Was uznało, że będzie to o wehikule czasu. O czasie - owszem, ale na pewno nie o wehikule.
Pozdrawiam!
hmm... Hekate. Nie wiem, jak innych, ale mnie ta dziewczyna troszkię intryguje... Ale z pewnościa nie tak, jak ta ostatnia postać - kto to był? No kto?? Narazie nie czuję w nim niczego negatywnego, ale kto wie... Chyba tylko Ty, jako nasza siła wyższa :D
OdpowiedzUsuńCieszę się, że pojawili się nasi chłopacy z TH - teraz tylko musi się dokońca wyjaśnić, w jakiej roli. No ale znając Cb i Twoje zdolności, to nie będzie nic posopolitego, oj nie... Skoro to ma opowiadać o czasie, to znaczy, że nie wiem, co to może być, noo!! Ty zawsze musisz tak robić? Weź nie bądź taka bezlitosna jak ten tytułowy Czas, proszę Cię!! Ja chcę czytać, czytać, czyyytaać!! ;3
Wiem, że to może zabrzmieć trochę egoistycznie, ale muszę to napisać: szybko komponuj kolejne notki xD Ale żeby nie było: życzę czasu, weny, weny i jeszcze raz weny!!
Pozdrawiam ;*
Mam wrażenie, że wiem kim jest postać, która weszła do restauracji, ale to tylko moje wrażenie. jak zawsze bardzo tajemniczo. Zaintrygowała mnie postać Tayi. Hekate z resztą też, ale w mniejszym stopniu. Rozpoczyna się ciekawie, czekam na ciąg dalszy. I pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńSama nie wiem co napisać... Podobało mi się i tyle :) Nie chcę na razie wnikać o czym będzie to opowiadanie, wystarczy mi informacja, że o czasie. Czyli dowiem się w swoim czasie xD
OdpowiedzUsuńCiekawiła mnie maszyna, którą stworzył ten facet, czytając byłam pewna, że to wehikuł, ale ty temu zaprzeczyłaś ;)
Czekam na nexta i pozdrawiam!
Śmiem twierdzić że notka podzieliła sie na dwie części, Ta pierwsza była bez watpienia wstępem do świata fantastyki, ta druga natomiast juz bardziej przypominała zwykłe opowiadanie. Nie jestem pewna czy któraś bardziej mi sie podoba wiec tego nie ocenie ;) Piszesz w bardzo specyficzny i "cieżki" sposób, czytajac twoje notki nie można na chwile sie wyłączyc i potem wrócić, bo zupełnie zagubi sie sens. Motywujesz mnie do myślenia jak czytam, kochana;)
OdpowiedzUsuńTen cały Garth przywodzi mi na myśl jakiegoś szalonego naukowca, któremu nagle udało się coś osiągnąć, ale dość szybko orientuje się, że to, co sam stworzył, wymyka mu się spod kontroli, zaczyna żyć własnym życiem i nagle staje się przyczyną licznych tragedii. Mam nadzieję, że tym razem tak nie będzie. Jestem okropnie ciekawa, jaki z tym wszystkim mają związek chłopcy z TH - co oni robią w tym budynku, czym się tam zajmują i w ogóle. Cóż... Jest bardzo tajemniczo, więc wolę nie snuć żadnych przypuszczeń, które póki co są naprawdę rozbieżne - po prostu zaczekam na ciąg dalszy ;)
OdpowiedzUsuńMiło mnie zaskoczyłaś. A ten wehikuł czasu, to naprawdę coś. Domyślam się kto wszedł do restauracji. Pisz szybko nexta!!!!
OdpowiedzUsuńtwój styl jest męczący w czytaniu i niepoukładany, że już ...
twój styl jest męczący w czytaniu i niepoukładany, że już w połowie ma się ochotę przestać czytać. chyba jestem masochistką, skoro przez to przebrnęłam.
pierwszy akapit - śmiech na sali. gdzieś w Berlinie znajduje się stary, ogromny budynek (a bo to jeden?), który zaraz potem sprawia wrażenie nowoczesnego. nie wiem, czy śmiać się, czy płakać.
nie będę się rozpisywała, bo to i tak nie ma sensu, ale muszę dodać jeszcze jedną rzecz... ÓW Garth, nie owy Garth. ÓW. wbij to sobie do głowy albo następnym razem nie używaj słów, których nie potrafisz poprawnie zastosować.
Nie spodziewalam sie czegos takiego.. ale bardzo mi sie podobalo :)
OdpowiedzUsuńSpodobala mi sie postac Hekate najbardziej. Nie wiedzialam ze tak szybko wprowadzisz chlopakow ale to wielki plus.. fajnie by bylo miec taka maszyne, choc nie wiem czy bym chciala wiedziec co mnie czeka. czulabym sie jak w oszukac przeznaczenie xD
a i mam pytanie
ten tekst w niezrozumialym jezyku znaczy cos? jest z jakiegos jezyka, czy to sama od tak wymyslilas ? choc pewnie nie istnieje taki jezyk ale moglas cos z czyms polaczyc, wziac podstawy od czegos..
czekam na nexta, pisz szybko ;*
koemntuje z komorki bo nie mam jak dzisiaj ;/
Ech.. Chyba nie zostaje mi nic innego jak walić głową w ekran? Dlaczego ucinasz w takim momencie? I kim jest ta "wybranka."? Jestem trochę sceptycznie do tego nastawiona, bo uważam, że przyszłości nie da się przewidzieć, ale o tam xD Dla ciebie będę w to wierzyła czytając opowiadanie. I pisz mi szybko nowy!
OdpowiedzUsuńJakie to fajne! Normalnie czuję się, jakbym czytała jakąś książkę! Pierwsza część - o chłopakach była ekstra! ,,Irytująca czwórka" - świetna nazwa :D Zamiast Tokio Hotel powinni się tak nazwać :D
OdpowiedzUsuńA część druga! Cud, miód i malina! Aż normalnie nie jestem w stanie opisać tego, co czułam, kiedy to czytałam! Serio! Jakaś książka :D Powinnaś napisać jakąś ;) Nawet to opowiadanie możesz wydać :) Ja się nie pogniewam i na pewno kupię :)
Imię Hekate... nie za bardzo mi się podoba, ale może się przyzwyczaję :)
Pisz szybko następny odcinek, bo umieram z ciekawości :) Pozdrawiam <3
Co do drugiej części, to albo pokręciłaś imiona w którymś momencie, albo ja coś źle czytałam... Ale nie zajmuj sobie tym głowy, bo raczej to drugie..
OdpowiedzUsuńCzyżby na końcu był Bill? :D A może ktoś inny...np. Tom.Hmmm...I nie wasz mi gadać że tobie się nie podoba.Mi się podobało,ale to już pewnie wiesz.Czytanie tego rozdziału w połączeniu z piosenkami Evanescence,równa się wymyślone przeze mnie opko :D Jedna ważna rzecz o tym new FFTH,który dalej jest w moich planach powiem ci na FB.co jeszcze...Coś myślę że Tay'i będzie jeszcze więcej... ^.^ A może to Hekate jest ta tajemniczą poszukiwaną dziewczyną.Mam tylko nadzieję że nie długo się dowiem :)
OdpowiedzUsuńSzczerze, to nie mam pojęcia, co powinnam tutaj napisać. Zarysowałaś bardzo fajną fabułę, ale nie brak Ci błędów składniowych i merytorycznych: budynek albo jest stary, ale odremontowany i wygląda nowocześnie, albo po prostu stary. Już pierwsze słowa mnie poraziły i po prostu musiałam wcisnąć tą uwagę. Historia z imionami, przeprowadzkami i zmianami jest w ogóle tak pokręcona, że musiałam przeczytać ten ustęp kilka razy, żeby się połapać co, kto i jak. Jakoś tak ciężko przeczytało mi się ten odcinek - mam nadzieję, że w następnych będzie już lżej szło ;p.
OdpowiedzUsuńNie wiem czemu, ale kiedy zapikała ta lampka i wszyscy zaczęli gratulować, to natychmiast przyszło mi na myśl "JEST PAN NASZYM TRYLIARDOWYM KLIENTEM!" xD. Ghahah, to i tak pewnie Billek <3.
Czasem nie mam zielonego pojęcia, co mam Ci napisać w komentarzu. Odcinek fantastyczny ;) Hm... cóż więcej,,, chyba tylko tyle, że wyczekuję kolejnej części ;*
OdpowiedzUsuńCoz za fantastyczna maszyna ;D czyzby to bylo cos zwiazanego z przewidywaniem przyszlosci? No i jest.. cala czworka Tokio Hotel :-) Czesc jest swietna. Czekam naNN i z gory przepraszam za brak polskich znakow.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawie się zaczyna, uwielbiam czytać Twoje blogi, tak pięknie piszesz. ;-)
OdpowiedzUsuńHm. mam wrażenie, że Bill jest osobą, która była w restauracji, tak?
Mam takie przeczucia. Przyjaciółka Heki chce być fotografką, no to może... znajdzie pracę, wśród Tokio Hotel? Jestem bardzo ciekawa jak to opowiadanie się potoczy, jedno jest pewne - bardzo ciekawie ;D Pozdrawiam i pisz nexta.
Lolz, starcy to mają raczej troszkę więcej lat, niż 60. I kępek ciemnych włosów, to chyba nie bardzo... Drażni mnie to "owy, owe, owa". Masz "Owy Garth spojrzał", a jakbyś napisała "spojrzał", czy co tam było, to każdy zrozumiałby o kogo chodzi. Każdy też wie, co jest stolicą Niemiec, ale trochę bez sensu był moment o młodzieńcu z warkoczykami, itd i nagle znikąd wiadomo, że to Tom. A gdzieś po drodze miała być chyba "czysta nauka" a nie "czyta nauka" :D.
OdpowiedzUsuńObiecałam, że w wolnej chwili będę nadrabiać, więc jedziemy z ciągiem dalszym. Jejku, bardzo mi się podoba twój styl pisania. Zdecydowanie różni się od poprzedniego opowiadania. Masz trochę błędów, ale generalnie styl rewelacyjny. Ciekawi mnie maszyna Gartha i to, kim był ów gość w restauracji. A mnie tam się podoba imie Taya ;)
OdpowiedzUsuńtajemnica-naszej-przyszlosci
Brakuje mi słów, nie mam pojęcia co ci tu napisać, bo że rewelacyjne, cudownie, pięknie itd. to już wiesz. strasznie mnie wciągnęło, nie będę się rozpisywać: jesteś genialna
OdpowiedzUsuńHmmmm ... Czy białowłosa piękność o imieniu Taya (jeśli dobrze pamiętam) to ta z przepowiedni? Hekate..... Przypomina mi się to imię z jakiejś mangi. Masz ciekawy zasób słów. Rozdział cudowny. Czytam dalej ;***
OdpowiedzUsuń