czwartek, 7 lutego 2013

21. Ocean poczerniałych dusz



 B
erlin o tej porze dnia wyglądał naprawdę przepięknie: aż miało się ochotę wyjść, stanąć na środku ulicy i patrzeć szeroko otwartymi ze zdumienia oczami, nie zwracając uwagi kompletnie na nic. Nie gorszym pomysłem było przyglądanie się tętniącemu życiem miastu z okna, najlepiej z wysokiego piętra. Wtedy nie tylko wzrok sięgał najdalej, ale i wyobraźnia, która usilnie odganiała złe i ponure myśli dając miejsce powolnemu, łagodnemu filozoficznemu dumaniu skupiającym się głównie na pięknie otaczającego nas świata. Nic innego nie mogło przyjść do głowy, kiedy widziało się coś tak wspaniałego. 
Pierwszym, co rzucało się w oczy, było prześliczne, intensywnie pomarańczowe niebo: zdawać by się mogło, że Matka Natura z wolna kroczyła po firmamencie, krańcami swej nieskończenie długiej sukni łagodnie zmieniając jego barwę z tak wesoło błękitnej. Gdzieniegdzie cienkim pędzelkiem dorysowała drobne plamy różu i złota, by już niebawem sypnąć drobnym białym proszkiem i oblać niebo granatem i czernią.
Na jego tle niby ciemne roboty stały ogromne wieżowce przyozdobione maleńkimi, nieregularnie porozrzucanymi żółtymi plamkami w postaci okien, w których paliło się już światło. Jedne wyższe, inne nieco niższe, ustawione były w rzędach wzdłuż szerokiej drogi, która była oblana mnóstwem kolorowych plam i smug poruszających się na dole z niesamowitą prędkością. To różnorodne samochody gnały po ulicy, a ich światła migotały w gęstniejącej z każdą chwilą ciemności. Również po bokach błyszczały mniejsze i większe szyldy: neonowe, kolorowe, jasne, czarno-białe… było ich całe mnóstwo, lśniły na każdym kroku, rozjaśniając oświetloną już latarniami ulicznymi drogę. A ta zdawała się mknąć prosto i tak aż do końca świata, znikając dopiero gdzieś za linią horyzontu, wraz z gasnącym z każdą minutą słońcem, które rzucało naprzód ostatnie jasne promienie.
Jedno z nich, wciąż silne, wpadało przez uchylone okno do pogrążonego w półmroku pomieszczenia, chcąc wpuścić chociaż odrobinę światła i nadziei. Napięcie tam było niemal namacalne, a cisza wręcz drażniła zmysły. Pomarańczowe światło przemknęło po twarzach obecnych, jednak nie wywołało nic prócz nerwowego zmrużenia oczu. Każdy wolał wpatrywać się w tylko sobie widziany punkt, nikt nie chciał podnieść wzroku i spojrzeć kompanom w oczy.
Wszyscy się bali.
Georg nie odchodził od okna. Pogrążony w milczeniu, błądzący między własnymi myślami wpatrywał się ślepo w tylko sobie widziany punkt. Był odwrócony plecami do towarzyszy i bynajmniej nie zamierzał tego zmieniać. Potarł ręką czoło, jednak ta w pewnym momencie znieruchomiała. Był wyczerpany, wyssano z niego wszelkie siły. Starał się oddychać wolno, nie ściskać dłoni w pięść, na co miał tak wielką ochotę. Skup się, myślał. Skup się i słuchaj.
Ale nie było czego słuchać. Nikt nic nie mówił, nie ruszał się nawet. Każdy był tak samo osłupiały. I każdy też sądził, że w końcu ktoś musiał się odezwać. Tego nie można było zostawić bez wyjaśnienia.
— Zwariował — rzekł ktoś niespodziewanie. — No po prostu zwariował.
Georg odetchnął z ulgą, a jego mięśnie nieco się rozluźniły. Niby to tylko Gustav, nic nadzwyczajnego, a jednak… miał już dość tej ciszy, przerażała go. Był zdania, że każdy z nich chociaż w duchu drgnął nieco zachęcony do rozwikłania tego, co się ostatnio wydarzyło. Mimo to jednak nikt nie podniósł głowy, nie zabrał głosu.
— Bo jak inaczej wyjaśnić jego zachowanie? — kontynuował. — Nikt normalny przecież nie…
— Gustav — przerwał mu Bill — zamknij się.
Z całą pewnością nie chodziło o to, że „hałas” znowu zaczął go męczyć. Była to jednak bzdurna paplanina, która ciążyła mu na sercu. Jednak gdy Gustav tak mówił, przemknęła mu myśl, czy oby nie jest to po prostu prawda… Szybko jednak to od siebie odrzucił, ponownie wracając do zamartwiania się.
— Dlaczego? Bo jemu przeszkodzę? Do niego i tak nic nie dociera — mruknął nieco ciszej Gustav, patrząc na Toma.
Starszy z braci jako jedyny w pomieszczeniu siedział. Z wyprostowanymi plecami i dłońmi złożonymi na kolanach wpatrywał się szeroko otwartymi oczyma w ścianę, na której jeszcze niedawno migotały promienie słońca. Nic nie mówił, trwał tak niemal nieruchomo. Od czasu do czasu jego oddech przyspieszał, jakby dostawał ataku paniki, jednak to bardzo szybko mijało i ponownie zanurzał się we własnym świecie.
Kiedy kilka godzin temu Georg przytargał go domu, Tom był w stanie furii: przez cały czas krzyczał, w końcu niemal nie można było zrozumieć wyrzucanych przez niego słów. Próbował się wyrywać i uciekać, przeklinał, a nawet płakał. Dopiero przerażony zaistniałą sytuacją Bill pomógł uspokoić brata. Od tamtej pory siedział spokojnie, nie dając znaku życia, a w tym czasie zawiadomiono Gustava.
Reakcje na to, co się stało, były bardzo różne: Georg wydawał się być tym wszystkim bardzo dotknięty. Cóż tu dużo mówić: jego przyjaciel usiłował udusić jego przyjaciółkę. Coś takiego nie mogło nie pozostawić na nim żadnego śladu. Gustav zaś był w głębokim szoku, jednak nie starał się nawet ukrywać tego, że w tym momencie pogardzał Tomem. Zawiódł go i był pewien, że mu tego nie zapomni. Bill zaś czuł się rozdarty: nie mógł uwierzyć, że Tom zdołał uczynić coś takiego! Nie znali wersji Toma, ale Bill się bał, że i tak nie zdoła mu uwierzyć.
I właśnie to z kolei wywoływało u Billa panikę, której za wszelką cenę nie chciał ujawniać. Zacisnął pięści i zęby, powstrzymując się od tego, aby nie krzyknąć. Jak mogę wątpić w Toma?!, myślał zrozpaczony. To jego brat, co więcej, brat bliźniak! Zawsze rozumieli się bez słów, jeden chronił drugiego, byli wstanie zrobić dla siebie wszystko! Cóż więc działo się teraz? Powinien zdecydowanym tonem oznajmić, że na pewno wszystko da się jakoś wyjaśnić, trzymając stronę Toma. Po co udawać: przecież nie mógł powiedzieć, że Hekate była dla niego kimś ważnym, zaś jego brat tak, jak najbardziej! Mimo to był bezsilny, ta sytuacja najnormalniej w świecie go przerastała. I samo myślenie o tym wysysało wszelkie siły i nadzieje. A jeżeli brakowało nadziei, to było naprawdę źle…
Odkąd Gustav umilkł, nikt więcej nie odezwał się słowem. Nikt po prostu nie wiedział, co można jeszcze dodać. W końcu Gustav streścił wszystkie myśli zebranych w kilku zdaniach. Jednak tylko Tom potrafił im powiedzieć, co tak naprawdę się wydarzyło, tylko on był za to odpowiedzialny. Nikt jednak nie zdobył się na odwagę, by zwrócić się do niego i go o to zapytać, uważali to też za wyjątkowy nietakt. Ale co mogli robić: stać bezczynnie w ciemności i ciszy i czekać?
Rzeczywiście, ten przygnębiający stan trwał jeszcze kilkanaście minut, a może były to godziny… Nikt nie mierzył czasu: zdawać by się mogło, że raz przyspieszał szalenie, by za chwilę zupełnie stanąć w miejscu. Jednak po jakimś czasie wielkie poruszenie wywołał sam Tom. A wszystko działo się tak szybko: Kaulitz wstał zwinnym ruchem i niemal w biegu podążył w stronę schodów, ginąc w mroku. Gdzieś z oddali słychać było jedynie dudnienie kroków i skrzyp desek uginanych pod ciężarem człowieka. I już go nie było, a zniknięcie to spowodowało jakby zwolnienie blokady: każdy, ciszej lub głośniej, westchnął głęboko, rozejrzawszy się po pomieszczeniu. I każdy napotkał zmęczone, zatroskane spojrzenie kompana. Jednak nie poruszyli się, nie zrobili ani kroku; trwali tak bez ruchu, ponownie zanurzeni w swoich ponurych myślach.

***

Tom z nadzwyczajną prędkością wbiegł do swojego pokoju, zatrzaskując z hukiem drzwi. Stanął na chwilę, rozglądając się po ogarniętym mroku pomieszczeniu, początkowo z kamienną miną wpatrując się w okno odsłaniające tuż przed nim zalesiony park, którego drzewa miały teraz szaro-pomarańczowe czubki. Patrzył tak na nie w milczeniu czas jakiś, jednak tak nagle, jak mrugnąć, mina mu się załamała, wykrzywiając w grymas bólu, a oczy zabłyszczały niczym ciemne szkło, do których nabiegły łzy. Tak rzadko płakał, jednak teraz nawet nie próbował tego powstrzymywać: padł na kolana i przyłożywszy otwarte dłonie do twarzy począł gorzko płakać. Na początku uderzał pięścią w wysadzoną jasnymi panelami posadzkę, wyrzucając w ten sposób swoją złość, lecz wkrótce i na to zabrakło sił. Opadł bez ducha na podłogę, wciąż roniąc łzy. Myśli nabiegły czernią, nie wpuszczając ani odrobiny światła; dzisiejszego dnia były one dla niego największą męczarnią, jaką w życiu doznał. Lecz niestety nie mógł się pocieszyć, że to pierwsza i ostatnia taka sytuacja. Więcej: był niemal przekonany, że to początek końca.
„Jak mogłem… co ja zrobiłem?! Boże, Boże…” — przez dłuższy czas tylko to chodziło mu po głowie, czemu towarzyszyły gwałtowne ruchy. W końcu nie wytrzymał i wstał, przechadzając się po pokoju. Wkrótce jednak musiał usiąść, by zaraz ponownie się podnieść. Nie mógł sobie znaleźć miejsca, a rozpacz ogarniała go coraz potężniej. Wciąż myślał, jak to się stało, że mógł stracić nad sobą kontrolę. Jak mógł dopuścić się tak karygodnego czynu? Zawiódł, zawiódł wszystkich. Zawiódł Georga i Gustava, zawiódł Tayę, zawiódł Billa… Bill nigdy mu tego nie wybaczy. Nikt mu tego nie zapomni, nie wyłączając z tego jego samego… Nigdy też nie zapomni tego bólu w oczach jego małego braciszka, kiedy Georg opowiedział o całym zdarzeniu. Nie miał do niego o to żalu, w końcu i tak każdy by się dowiedział, Attyla zresztą na pewno coś z tym zrobi, on tak tego nie zostawi, wiedział o tym… Ale właśnie wtedy ujrzał oczyma wyobraźni jej twarz. Tę bezczelną, tak bardzo znienawidzoną. I przypomniał sobie nagle, dlaczego to wszystko zrobił. Przypomniał sobie to, co ujrzał i złość w nim eksplodowała. Zerwał się, niemal wpadając na lustro, które stało pod ścianą. I kiedy tak patrzył w swoje odbicie widział, jak powoli na twarz wstępuje gorycz, żal, rozpacz i nienawiść. Wrzasnął więc i z impetem uderzył w nie pięścią. Szkło zadziwiająco lekko puściło, nie stanowiło wielkiego oporu i runęło na podłogę w kawałkach. Tom poczuł, jak coś boleśnie wbija mu się w dłoń, przecinając sprawnie skórę. Jeszcze jeden głośny krzyk, mieszanka uczucia ślepej nienawiści i bólu. Z czasem jednak zwyciężyło to drugie, choć trochę osłabiając jego emocje. Pobiegł szybko do łazienki, bezmyślnie podstawiając skaleczoną dłoń pod strumień lodowatej wody. Ból zelżał tylko trochę, jednak na tyle, by postarać się skupić i pomyśleć, jak opatrzyć dłoń. Rzucił się więc do apteczki, wyrzucając z niej wszystko to, co nie było bandażem i wodą utlenioną. Gwałtownymi ruchami polał płynem ranę, co wywołało głośny syk. Jeszcze raz przecierając wypływającą wciąż krew papierowym ręcznikiem zabandażował w końcu skaleczenie, patrząc na to z niemałym obrzydzeniem. Dłoń jednak nadal kłuła bólem, więc usiadł na skraju wanny, starając się oddychać głęboko. Ten drobny wypadek pozwolił mu myśleć nieco trzeźwiej, wściekłość nie brała już nad nim góry. Raz jeszcze przeanalizował to, co stało się dnia dzisiejszego, zupełnie pomijając pobyt w przedszkolu i wybicie lustra. Jednak zrobił co tylko w jego mocy i postarał się myśleć logicznie, racjonalnie. Chociaż przez chwilę.
Chwila ta trwała znacznie dłużej niż oczekiwał. Bowiem wolnym krokiem wrócił z łazienki do pokoju i rzucił się na wygodne łóżko, wpatrując się w sufit zupełnie otępiałym wzrokiem. W tym jedynym stanie minuty mijały, a on usilnie próbował się uspokoić. Jednak kiedy tylko mu się to udawało, zaraz przed oczyma widział obraz ujrzany na ekranie monitora Gartha. Nie mógł tego wytrzymać, to sprawiało tak ogromny ból… już nawet nie wściekłość. Ból, rozpacz, pragnienie, by to nie było prawdą, by to nigdy się nie zdarzyło… pieprzona maszyna Gartha! Gdyby nigdy jej nie stworzył, nie miałby się czym zamartwiać…
Ale to nieprawda. Przecież maszyna ta ukazywała przyszłość. W końcu ten tragiczny dzień kiedyś nadejdzie, a gdyby nie został dziś uprzedzony, nie potrafiłby tego powstrzymać… A tymczasem ten przeklęty obraz mógłby uznać z pewnej strony za błogosławieństwo: wie, co się zdarzy w bliżej nieokreślonej przyszłości i może temu zapobiec! Nie miał pojęcia, czy przyszłość da się zmienić czy też nie, nie chciał zaprzątać sobie głowy: przecież nie będzie siedział bezczynnie! Musi coś zrobić! A to, co ujrzał zrozumiał jako szansę naprawienia tego zła.
Rzecz w tym, żeby Hekate jak najszybciej odeszła, myślał gorączkowo. Ona musi zniknąć i to jak najszybciej! Tylko jak, jak!... Musiał prędko coś wymyślić. Dzięki termu przynajmniej nie męczyły go myśli o jego winie i o tym, co by się mogło ewentualnie stać. Miał zajęcie, a to na pewno lepsze niż bezsensowne zamartwianie się i mazanie jak największa ciamajda. Co więcej, rozmyślanie nad metodami pozbycia się Hekate raz na zawsze przynosiło mu słodką przyjemność: rozkoszował się na myśl o coraz brutalniejszych metodach. Te jednak szybko od siebie odrzucał: miał na uwadze nie tylko swoje dobro, ale i Billa, którego zaprzysiągł sobie nie zawodzić już nigdy więcej. Należało to więc rozegrać sprytnie i spokojnie… A jeśli tak, musi się uspokoić, przestać wzbudzać podejrzenia. Niech minie tydzień, może dwa, myślał. Wróci do zdrowia, zacznie normalnie funkcjonować, udając skruchę. Może nawet uda, że przeprasza Hekate… nie, to nie był zbyt dobry pomysł: zaraz ten dzikus się na niego rzuci i już więcej nigdy w życiu niczego nie wymyśli, już ten ćpun o to zadba. Warto by jednak wyraźnie przy niej ukazać, że wyraża skruchę i że jest mu przykro, że stracił panowanie nad sobą, co przecież zdarza się mu tak rzadko… W tym celu będzie mu potrzebna Taya. I Georg, tak, Georg! Jakże wspaniale, że tak bardzo zaprzyjaźnił się z tą suką, myślał z satysfakcją. Będzie musiał go nieco wykorzystać w swoich osobistych celach, ale on przecież nigdy się o tym nie dowie, nie musi, przecież po co… nie będzie takiej potrzeby.
Tom westchnął głęboko. Po kilku godzinach spędzonych w mroku i ciszy miał zaledwie zarys planu. Ale przecież miał dwa tygodnie na to, by go dopracować. Jednak kiedy już myślał, że wszystko jest w porządku, dopadła go najoczywistsza oczywistość: jak wytłumaczy swoje zachowanie? Choćby przed chłopakami? Przecież na pewno będą go zasypywać pytaniami. A on przecież nie może wyjawić prawdy, nie! Nigdy jej nie wyjawi, to po prostu nie wchodzi w grę… sam wolałby o tym zapomnieć, ale w końcu musi stawić temu czoła. Tom podrapał się gorączkowo po głowie, a fala paniki znowu oblała jego ciało. „Może zrzucić na narkotyki? I alkohol?  Cholera, jak to przyjmie Bill… Ale w końcu to nieprawda, mam czyste konto! Szkoda tylko, że on nie będzie o tym wiedział… Lepsze jednak to, niż przyznanie się. W końcu fakt, że nigdy nie przepadałem za tą suką diabła nie będzie niczym zaskakującym. Coś wymyślić muszę… Jakoś sobie poradzę”. Łudził się też, że widząc jego stan zrozumieją i nie będą oczekiwali szczegółów, z którymi miałby spory kłopot. W końcu to jego przyjaciele, powinni zrozumieć. Powinni…
I z tą myślą ruszył w stronę drzwi. Zawahał się jeszcze przez chwilę, ale w końcu chwycił klamkę i mocno pchnął, wychodząc na zalany ciemnością korytarzyk, aby już po chwili schodzić po schodach do łaknących wyjaśnień chłopaków.

***

— Co zamierzasz z tym zrobić? — spytała niespodziewanie Taya.
Ona wraz z Hekate siedziały w jej domu już kilka godzin, często po prostu milcząc albo kręcąc się po domu w sobie tylko znanych celach. W końcu jednak białowłosa oznajmiła, że bez swojej wieczornej herbaty nie zaśnie. Cudownie pachnący płyn przelała do dwóch białych filiżanek z porcelany, które umieściła na małym okrągłym stoliku stojącym tuż przed dużym, szeroko otwartym oknem. Taya usiadła przed nim na wielkiej, grubej, fikuśnie zdobionej fioletowej poduszce, jednak już wkrótce znowu się podniosła, gdyż nie przyniosła cukru, który uznawała za obowiązkowego towarzysza herbaty. Kiedy wróciła, ujrzała troszeczkę białego proszku rozsypanego na stoliku. Przemknęło jej przez myśl, że to może cukier albo sól (cóż z tego, że przecież dopiero niosła cukierniczkę), jednak mina jej stężała, kiedy ujrzała swoją przyjaciółkę, która, pochyliwszy się nad tym, wciągała proch nosem, zaś resztki wtarła w dziąsło. Twarz Tayi mimowolnie wykrzywił okropny wstręt.
— Och, mogłabyś nie robić tego chociaż przy mnie — jęknęła zniesmaczona, ponownie przysiadając na poduszce.
— Muszę — odparła, uśmiechając się dziwnie. Zaraz jednak usiadła na swojej poduszce, patrząc uważnie na przyjaciółkę. — A co mam zamiar z tym zrobić? Nic. — Hekate zmarkotniała i poczęła mieszać łyżeczką brązowy płyn w swojej filiżance. — Attyla jest strasznie wściekły, jestem pewna, że mu tego nie wybaczy. Mimo wszystko jednak nie chciałbym, by mu coś zrobił. Źle by się to skończyło dla nas obojga.
— Dla Toma w sumie też nie najlepiej — dopowiedziała, jednak natychmiast tego pożałowała, napotykając mordercze spojrzenie Hekate. Tym razem to ona się zdenerwowała i Tayi przemknęło przez myśl, że teraz faktycznie idealnie pasowałaby do swojego narzeczonego: dwoje wściekłych, gotowych zabić ćpunów. „Jakie to urocze”, zakpiła ponuro w myślach.
— Posłuchaj — warknęła Heki — wiem, że ten psychopata… że go lubisz, ale bez przesady…
— Przecież ja go nie bronię! — pisnęła oburzona. — To ty jesteś moją przyjaciółką, nie on! Nie mam pojęcia, czemu to zrobił, ale ty chyba będziesz chciała wiedzieć, co?
Hekate zacisnęła pięści.
— Tego możesz być pewna. Tylko proszę cię o jedno: nie leź tam i nie próbuj tego wyjaśnić. Nie rozmawiaj z Tomem o tym!
— Ja… — zaczęła buntowniczo Taya, lecz czarnowłosa szybko jej przerwała.
— Znam cię i wiem, jak będziesz chciała postąpić. Zostaw to, dobrze? — Hekate upiła ostatnie łyki swojej herbaty i wstała. — A teraz lecę. Jutro wpadnę. Żegnam!
I już po chwili Taya została zupełnie sama.   
Nie poczuła się jednak samotna: wciąż myślała o zdarzeniach dzisiejszego dnia i o tym, co powiedziała jej Heki. A trochę do przemyślenia było. Po pierwsze ostatnio odczuwała, że naprawdę zbliżyła się do braci i było jej niezwykle przykro, że Tom dopuścił się czegoś takiego. Nie współczuła mu jednak ani trochę: po czymś takim nie było miejsca na żal. Chciałaby jednak wiedzieć, co stało za jego bezmyślnym atakiem i wierzyć, że istnieje jakieś racjonalne wytłumaczenie. Bała się też, że Attyla nie zdoła pohamować swojej złości i naprawdę coś mu zrobi. A w to nie wątpiła: nigdy nie ufała Falowi i zapewne szybko się to nie zmieni. Inna rzecz, że przecież prawdziwie kochał Hekate i nie był w stanie patrzeć, jak ktoś ją krzywdzi i pozostawić tego bez zemsty. W tym momencie Taya przygryzła wargę: wychodziło więc na to, że trzymała stronę napastnika Hekate zamiast jej narzeczonego… Kobieta przestraszyła się nie na żarty: w takim razie jest naprawdę złą osobą, przecież powinna wspierać Hekate w najmniejszym nawet szczególe! A jednak... bała się o Toma…
Tym bardziej muszę to wyjaśnić, myślała. Przecież Hekate prosiła, by Taya nie szła do Toma. Nie wspominała jednak o reszcie chłopaków. I właśnie od tej strony należało zaatakować. Tak więc decyzja została podjęta: spotka się wkrótce z Billem i to wyjaśni. Nie zrobi tego oczywiście natychmiast: zapewne nie jest to łatwa rzecz i rozwikłanie jej zajmie sporo czasu.
Oby jednak do tego momentu Hekate zdołała powstrzymać Attylę od głupich czynów, czego tak bardzo się obawiała.
Taya siedziała tak jeszcze chwilę, patrząc przez okno na coraz szybciej skradający się zmierzch. Słońce już całkowicie zniknęło z horyzontu, a już za chwilę miejsce na szczycie sklepienia miał zająć księżyc, tym samym zapewniając spokój i sen. Białowłosa była jednak całkowicie pewna, że dzisiejsza noc będzie bardzo niespokojna i męcząca. 

_____________________________________________
Nawet nie pytajcie, co się ze mną działo, bo sama nie wiem! O.o Ale się przemogłam i ostro zabrałam do roboty. Bo nie chodzi o to, że pisanie nie sprawia mi przyjemności, Boże broń! Wręcz przeciwnie: piszę coś innego, do szuflady, ale to nie jest usprawiedliwienie. Prawdę mówiąc nie ma go wcale.
Pozdrawiam!

4 komentarze:

  1. Nie wypiła herbaty! No co za... A jaka to była herbata? Bo moja zwykła, czarna nie ma zapachu. A pisałaś, że miała ładny zapach, więc moja jeszcze nieuśpiona ciekawość się odzywa, o.
    Uch, z jednej strony rozumiem Toma, a z drugiej nie. Jako facet nigdy nie zaatakowałabym dziewczyny(nie zważając na to, co by zrobiła), ale jako ja sama mam ochotę wybić w pień pół świata. Uch, co by to było... Cóż, w każdym bądź razie myślę, ze gdyby tak Tom walnął pięścią w lustro to niestety odłamki szkła utknęłyby mu w dłoni, co tutaj tajemniczym sposobem go ominęły, prawie jak w amerykańskich filmach, typu: wpadasz pod samochód, potem pod tira, wstajesz, otrzepujesz się i biegniesz w podskokach jak Czerwony Kapturek. Ale sposób na rozładowanie emocji całkiem niezły, chociaż mnie osobiście szkoda lustra.
    Chyba ostatnio mówiłam, że polubiłam Hekate, ale teraz znowu mnie drażni i to nawet bardziej jak Taya. Rozkazuje jej jak psu. Rozumiem, że się martwi, ale takie zakazy to... W ogóle też nie rozumie Tayi czemu jej słucha. Skoro chce wyjaśnić sprawę to powinna to zrobić, jednak cieszę się, że chce porozmawiać chociaż z Billem, a nie zapomnieć o sprawie.
    Podobały mi się początkowe opisy i ich długość trochę przypomniała mi tolkienowskie opisy. ^^ Sorki, siedzę akurat we Władcy Pierścieni do matury, więęęęęęęęc ciągle będę mieć skojarzenia. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tom oszalał. Dostał bzika, hopla, zdziczał... Jednym słowem coś jest z nim nie tak! Ja wiem, że się można na człowieka wkurzyć, być złym, nienawidzić kogoś, ale no!, przecież to Heki! Jej się nie da nie lubić! No i po co od razu dusić? Wiem, że mógł zobaczyć coś w tej maszynie, ale no opanować się trzeba. Zastanawiam się czy on nie oszalał, ale tak do końca? Może obcy nagmerali mu coś w mózgu i temu taki jest? Nie rozumiem go kompletnie. Choć nie muszę rozumieć motywów każdego bohatera? Za głupiutka na to jestem. Powiedz mi co Tom zobaczył w tej maszynie, bo osiwieję i będziesz miała mnie moje włosy na sumieniu.
    Taya mnie denerwuje niemiłosiernie, ale to ze względu, że ja po prostu jestem zwolenniczką zasady krwawego odwetu. Gdyby mojej przyjaciółce ktoś próbował zrobić krzywdę to nie darowałabym mu. Zero kontaktu z bliźniakiem Billa to dobre posunięcie, bo kto wie co może się rozsypać jeszcze prócz lustra. Może czyjaś twarz? ^^
    Attyla nie daruje tego dla Toma! Jestem pewna!
    Pozdrawiam i czekam na następny!

    OdpowiedzUsuń
  3. wreszcie wróciłaś<3 no i jak zwykle namieszałaś:)
    Nie mam pojęcia co zobaczył Tom w przyszłości ale jak się niedługo nie dowiem to oszaleję!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Przyłączę się do Frigid: jak nie można wypić herbaty, w dodatku cudownie pachnącej?! I co potem Taya zrobi, hm? Wypije dwie szklanki? Nie, na raz to za dużo, o wiele...
    (Dobra, wpadłam w dość histeryczny ton. Za chwilę wrócę do pisania komentarza, tylko wypije własną herbatę - bo ja jej nigdy nie zostawiam sam na sam.)
    Dobra, teraz mogę szczerze powiedzieć: nie-lu-bię Heki, a jej jest najwięcej w tym opowiadaniu. No ej, Taya jest o wiele lepsza, w dodatku nie jest to osoba typu Mary Ann (jeśli nie przekręciłam imion)!
    Toma mi żal. Heloł, chłopaki nie płaczą przecież, a co tu mówić o prawdziwych mężczyznach typu maczo. :c Płacze bo rąsia go boli... Boże, jeśli takowy istniejesz, zrób coś z tym światem. A na początku zrób zakaz płakania. Bo Tom to nie Bill. xd A propo's, kto potem posprzątał szkło? Jakaś super przeseksowna sprzątaczka czy biednego Gustava zagonili do roboty?
    Dobra, stop. Zaczynam pisać o herbatce, potem o Bogu, a następnie o sprzątaczkach rodem z The Sims... Jednakże, gdybym miała napisać tylko o odcinku, musiałabym użyć tylko kilku słów: cuuuuuuuuudowny jak zawsze; a tak masz ode mnie długie komentarza, o! ;>
    PS.
    Nie wiem, od kiedy to jest, lecz teraz to zauważyłam: nie zmieniaj kursora, zakochałam się w tej koślawej czarnej strzałeczce *.*

    OdpowiedzUsuń