sobota, 1 grudnia 2012

20. Niszcząca siła nadziei


 W
 Berlinie powoli wstawał nowy dzień.
Promienie wschodzącego słońca dość nieśmiało rozlewały się po ziemi, oświetlając swym niezbyt jeszcze jasnym blaskiem wszystko wokół. Wkrótce jednak nabierało pewności i już niebawem widniało na niebie, barwiąc je na wiele kolorów: dostrzec można było łagodną zieleń i błękit, który z czasem stawał się coraz intensywniejszy, nieco pomarańczy i różu. A i przyroda, wcześniej pogrążona w półmroku, stawała się coraz wyraźniejsza i śmielej okazywała swe przepiękne oblicze: w niesamowicie szybkim tempie Matka Natura, niczym najznakomitszy malarz, przeciągnęła swym pędzlem po ogromnych terenach jej podległych, nadając wszystkiemu soczystą barwę. I jak na znak gdzieś w okolicy dało się usłyszeć szczekanie psów, pomruki ludzi na ulicy, brzęczenie silników samochodowych, ćwierkanie ptaków…
Właśnie wtedy mała, czarna, nieznana nikomu plama, przecięła coraz bardziej błękitniejące niebo. Płynęła po nim z gracją i lekkością, nie przejmowała się zupełnie niczym. Po prostu trwała. Istniała.
Wówczas Bill poczuł, jak coś nieprzyjemnie ściska mu klatkę. Ptak. Gdy się go obserwuje, człowiek myśli: zwierzę, które lata, które ma  tę właśnie przewagę nad człowiekiem, a właśnie tego gatunek ludzki zazdrościł im najbardziej. Zaś gdy się o nim myśli, od razu przychodzi na myśl pojęcie wolności. „A może nie tylko…”, przemknęło mężczyźnie przez myśl. Bo czym jest wolność? Nieograniczonymi możliwościami? Brakiem nadzoru, odpowiedzialności za swoje czyny niezależnie od tego, czy są one rozsądne czy też nie? Nawet jeśli by tak było, to czy czułby się wtedy naprawdę wolny?
Wyimaginowany potwór znów obudził się w jego klatce piersiowej. Bill wolność pojmował zupełnie inaczej. Aby tak się czuć, należy byś spełnionym. I szczęśliwym, nie samotnym. Samotność by to wszystko zburzyła, wbiła w nastrój melancholii, wciąż kazała wracać do myśli, które chcemy za wszelką cenę od siebie odrzucić jak najdalej i już nigdy do nich nie wracać…
 Bill Kaulitz miał naprawdę wiele. Kto jak kto, ale on nie powinien narzekać naprawdę na nic. Miał bogactwo, przyjaciół, wspaniałego brata, kochającą rodzinę… dom i niegdyś karierę, za którą nie tęsknił aż tak bardzo, jakby się mogło powszechnie wydawać. Mimo tego wszystkiego nigdy nie czuł się jak ptak. A może jednak, ale było to już tak dawno, że zupełnie zapomniał, jakie to uczucie? Chciałby w to wierzyć, bo oznaczałoby to, że nie wszystko jeszcze było stracone.
Ostatnie czasy są lepsze, ale gorsze, pomyślał. Tak naprawdę sam był zaskoczony tym stwierdzeniem, nie było jednak co ukrywać: wszystko to prawda. Bezsensowny paradoks istniał w jego życiu już dość długo. Czuł w kościach, że nadchodzą zmiany, że czeka go coś, co będzie miało wpływ na całe jego życie. I z jednej strony napawało go to nieopisaną radością: jakże bardzo pragnął tych zmian, gdyż czuł, że będą one dobre. Ale z drugiej strony bał się, strach mącił mu w głowie, bowiem przeczuwał, że coś w nim, w jego życiu się załamie, zniknie, albo pojawi, lecz nigdy nie przyniesie szczęścia.
Bill westchnął, spojrzawszy raz jeszcze na błękit nieba. Żadnych ptaków już nie dostrzegł, co uznał za doskonały pretekst do zaprzestania swych filozoficznych przemyśleń, które swoją drogą strasznie go męczyły. Ze strapioną miną i zmarszczonym czołem powędrował do kuchni, w której, ku jego największemu zaskoczeniu, zastał Toma. Zaduma ustąpiła głębokiemu zdziwieniu na widok bliźniaka, który, kompletnie ubrany, w pośpiechu wypijał resztki kawy. Starszy brat dopiero po pewnym upływie czasu spostrzegł, że nie jest w pomieszczeniu sam.
— Co ci jest? — spytali jednocześnie.
Billowi natychmiast poprawił się humor: znów dawała o sobie znać ich niezwykle silna więź. Inni by uznali, że to zwykły przypadek, ale on w nie nigdy nie wierzył. „Zbieg okoliczności jest promyczkiem, który wymknął się przeznaczeniu”*, pomyślał, sam zaskoczony znajomością takich cytatów. „Trele morele”, skomentował w duchu, po czym ponownie skupił swą całą uwagę na Tomie.
— Do pracy idę! — prawie krzyknął, z rozmachem przechwytując swoją czarną torbę.
W tym momencie zaskoczenie czarnowłosego sięgnęło zenitu.
— Nie gap się tak durnie — warknął rozzłoszczony, co wywołało jedynie chichot. — Przestań, to wcale nie jest śmieszne! Zabiję Davida, ale to tak mimochodem. A teraz lecę. Na razie! — I już go nie było, pozostawiając Billa zupełnie samego, co natychmiast negatywnie wpłynęło na jego nastrój. Spojrzał na zegarek ścienny wiszący nad blatem: mała wskazówka skierowana była w stronę siódemki. Mężczyzna raz jeszcze westchnął ciężko, po czym powędrował do salonu, gdzie rzucił się bez przekonania na kanapę. Już chciał sięgnąć po pilot — jakakolwiek rozrywka naprawdę dobrze by mu zrobiła — jednak ostatecznie zrezygnował. Ułożył się wygodnie na sofie z nadzieją, że może uda mu się zasnąć. Miał jedynie nadzieję, że nie przyśni mu się coś głupiego: po natłoku tak nieprzyjemnych myśli niczego nie należało być pewnym.
Sam był w wielkim szoku, że udało mu się usnąć, a co jeszcze dziwniejsze: drzemało mu się całkiem miło, a nawet do tego stopnia, że kiedy usłyszał donośny dźwięk dzwonka do drzwi, którego echo rozniosło się po wielu pomieszczeniach, jeszcze jakiś czas odbijając się od ścian, zerwał się nagle, machając rękami. Przez kilka sekund intensywnie mrugał powiekami, próbując ustalić, co się dzieje. Kiedy już doszedł ze sobą do ładu, wstał z kanapy, przeciągnął się i ruszył powoli w stronę drzwi: wciąż nie do końca docierało do niego, po co tam szedł i wprawdzie nawet nie spodziewał się, że ujrzy kogoś za drzwiami, co było zupełnie nielogiczne: przecież słyszał dzwonek.
Tak więc zdziwienie Billa było ogromne, kiedy ujrzał przed sobą wysoką, szczupłą dziewczynę o długich i gęstych włosach koloru śnieżnej bieli. Była ubrana w luźną kremową bluzkę z czarnymi nadrukami i niebieskie jeansowe spodenki sięgające jej do połowy ud. Jednak strój był niczym w porównaniu z uśmiechem, jakim go obdarzyła na jego widok.
Otrzeźwienie Kaulitza nastąpiło natychmiast: pierwszy raz tego ranka szczerze odwzajemnił uśmiech, czemu towarzyszyła niebiańsko przyjemna fala ciepła, która rozlała się po jego ciele i bynajmniej nie miała ona nic wspólnego z temperaturą na zewnątrz. Tak więc, kiedy zapraszał dziewczynę do środka, rozkwitła w nim nadzieja, że ten dzień może i nie rozpoczął się najlepiej, ale jak się zakończy, zdecyduje on sam.

***

Siódma rano, a na mieście już tylu ludzi, myślał zszokowany Tom, kiedy szedł zatłoczonym chodnikiem w stronę przedszkola. Był pewien, że się spóźnił i to w pierwszym dniu pracy! Nie ma jak to porządny start. Nie musiałby się tym martwić, gdyby tylko otrzymał informację, od której zaczynają się zajęcia. Kaulitz podejrzewał nawet, że Marged coś o tym wspominała, ale przejęty mężczyzna nawet tego nie zauważył. Chętnie uderzyłby się otwartą dłonią w czoło, jednak wśród tak wielu innych ludzi wyglądałoby to nieco dziwie. Nie chcąc już więcej o tym myśleć przyspieszył kroku rad z tego, że dostrzegał już majaczący w oddali kolorowy budynek. Tuż obok stało kilka namiotów, przed którymi stali sprzedawcy próbujący namówić przechodniów do kupna ich towarów. Rzucił na nie tylko okiem, jednak to wystarczyło, by dostrzec coś, co bardzo go zmartwiło.
— Tom! — zawołała uśmiechnięta Marged, biegnąć ku niemu z siatką zakupów. Zatrzymała się tuż przed nim, odetchnęła. — Tom. Co ty tu robisz tak wcześnie?
Zmieszany Kaulitz podrapał się głowie.
— Rodzice przywożą swoje pociechy dopiero za półtorej godziny — kontynuowała. — Wypada, abyś był w budynku już jakieś pół godziny przed i to wystarczy.
— Ja… ja przepraszam panią, ale… pamiętam, chociaż…
Marged zaśmiała się serdecznie, uśmiechając się w jego stronę jeszcze szerzej.
— Widać, że ci zależy i bardzo cieszy mnie twoja postawa — odparła wesoło. — No, a teraz pójdę już do domu, mam już wszystko, czego potrzebowałam.
— Pomogę pani z zakupami! — zaoferował natychmiast.
— Nie, dziękuję, kochany, nie trzeba. Ale to bardzo miłe z twojej strony.
Po tej krótkiej wymianie zdań kobieta poczłapała w swoją stronę, pozostawiając nieco oszołomionego Toma samego: zresztą czuł się tak za każdym razem, kiedy z nią rozmawiał, co uznał za dość dziwne zjawisko. Mimo to wkrótce oprzytomniał i zastanowił się, co też mógłby robić przez ten czas, jaki mu pozostał. Długo nie musiał czekać: z prędkością światła w jego głowie ukazał się oraz przepięknej brunetki, w której oczach lśnił smutek i łzy. Automatycznie coś ukłuło go w pierś. Nagle coś przyszło mu do głowy, niwelując nieprzyjemne uczucie. David miał się czegoś dowiedzieć!, pomyślał i od razu postanowił, że zadzwoni do przyjaciela. Dobył komórkę i wybrał jego numer nie bardzo się przejmując, że go prawdopodobnie obudzi.
Czekał długo, a piszczący w uchu sygnał powoli zaczął drażnić. W końcu jednak usłyszał jakiś niewyraźny szelest, a zaraz po tym naburmuszony głos Davida, który natychmiast wprawił Toma w dobry nastrój; nie tyle chodziło o samego Josta, co o jego rozdrażnienie.
— Czy ty masz pojęcie, która jest godzina?! — ryknął wyjątkowo głośno jak na zaspanego człowieka.
— Sam mi załatwiłeś pracę, a ta konkretna wymaga wczesnych godzin rannych — wyjaśnił dyplomatycznie. — Poza tym mam trochę czasu, więc pytam cię, czy zrobiłeś cokolwiek w sprawie tej… no wiesz, o co cię prosiłem.
— Nie, niczym się nie zajmowałem! — krzyknął. Dobry humor natychmiast wyparował, a twarz zaczęła wykrzywiać złość.
— Obiecałeś…
— Zajmę się tym, ale nie teraz. Daj mi spać, człowieku… 
— Wiesz, że mi na tym zależy! — krzyknął.
— To dlaczego nie pójdziesz z tym do Gartha? Przecież to on ci o tym wszystkim powiedział.
Tom już chciał się odgryźć, ale w porę się zatrzymał zdając sobie sprawę z tego, że nawet na to nie wpadł. Co więcej: było to doskonałe wyjście!
— Śpij dalej — mruknął, po czym natychmiast się rozłączył. Schował telefon do kieszeni, po czym rozejrzał się po zatłoczonym mieście. Garth i jego graty znajdowały się w budynku mieszczącym się na samym końcu miasta, więc dostanie się tam zajęłoby mu trochę czasu. Poza tym nie miał gwarancji, że znajdzie tam naukowca o tej porze: mógł być jeszcze w swoim domu. I właśnie wtedy dotarło do Toma, że nie wie kompletnie nic o życiu prywatnym Gartha. Zaszokowany tym odkryciem przysiągł, że przy następnej wizycie natychmiast go o to zapyta.
Ostatecznie Tom uznał, że nie ma sensu pchać się na koniec miasta tuż przed pracą. Najpierw zajmie się bachorkami, potem odwiedzi Gartha. I tak miał wyglądać jego plan dnia, a kiedy tylko o tym myślał, miał ochotę skakać. Ale to później: spędzenie pół dnia z maluchami było tego warte.

***

Taya siedziała na kocu rozłożonym w dużym zielonym ogrodzie. Słońce rzucało jasne promienie na liczne drzewa zdobione bujnymi koronami, na krzewy majaczące gdzieś w oddali, na równo przyciętą trawę, która zdobiona była błyszczącymi kropelkami rosy oraz na różnokolorowe przepiękne kwiaty. Pod wysokim żywopłotem stało kilka drewnianych ławek, a na środku stała mała marmurowa fontanna, z której wydobywał się dźwięk radośnie pluskającej wody. Kobieta musiała przyznać, że było tu naprawdę pięknie. Towarzyszący jej Bill patrzył na nią jakiś czas, a jej roześmiane, błyszczące oczy niezwykle go cieszyły.
— Bardzo lubię tu przychodzić — odezwał się nagle. — Kiedy chcę pomyśleć albo pobyć trochę sam, siadam na jednej z ławek i pogrążam się w zadumie. Czasem po prostu wyjdę, przejdę się po ogrodzie… to bardzo pomaga. Koi zmysły.
— Każdy czasem potrzebuje takiego odpoczynku — powiedziała, wzdychając. — Ja też.
— Coś się stało? — spytał zatroskany.
Nagle Taya jakby się ocknęła: zaprzeczyła, energicznie kiwając głową, czemu towarzyszyło pojawienie się rumieńców.
— Wszystko jest wspaniale! — pisnęła nienaturalnie wysokim głosem, po czym dodała łagodniej: — Jestem bardzo szczęśliwa.
Dziewczyna czuła na sobie zaciekawione spojrzenie Billa, więc odwróciła wzrok. Wstydziła się. Wstydziła się swoich myśli, które były wręcz odrażające. Nie chciała się dzielić nimi z nikim, jednak mężczyznę siedzącego obok darzyła ogromnym zaufaniem, wiedziała, że może na niego liczyć. Może więc lepiej będzie zrzucić z siebie ten ciężar i porozmawiać o tym, myślała.
— Hekate wychodzi za mąż — wypaliła jednym tchem, po czym poczerwieniała jeszcze bardziej, układając kolana pod brodę.
Bill nie wiedział, co powiedzieć: w zwyczajnych okolicznościach natychmiast by pogratulował. Co prawda nie za dobrze znał Hekate, a jej narzeczonego nie widział może z raz, jednak takie wieści zawsze cieszyły. Wyglądało jednak na to, że ta sytuacja rozdarła Tayę na dwie części. Uznał więc, że bezpieczniej będzie poczekać, aż białowłosa sama zechce kontynuować temat.
— Jestem bardzo szczęśliwa z tego powodu — powtórzyła pewnie. — Hekate… zasługuje na to. Na kogoś, kogo tak bardzo pokochała i kto tak mocno kocha ją. Naprawdę, nie znam pary, która darzyłaby się tak wielką miłością.
— Nie rozumiem — wyznał szczerze. — Cieszysz się ze szczęścia przyjaciółki, ale…? Czyżby chodziło o to, że nie lubisz jej partnera?
— Kiedyś zrobił coś, czego mu nie wybaczę do końca życia — mruknęła cicho.
— Ach. Teraz rozumiem.
— Nie mam prawa myśleć, że to coś złego! — zawołała płaczliwie. — Nienawidzę siebie za to, że jednak pewnego rodzaju… można to nawet nazwać złością… że to jednak gdzieś tam się we mnie tli.
Bill zbliżył się do dziewczyny i delikatnie objął ją ramieniem. Ta nie protestowała i oparła głowę o tors przyjaciela.
— Nienawidzę siebie — jęknęła.
— Nie możesz tak mówić — szepnął. — Jeśli wiesz, że to para stworzona dla siebie, powinnaś być spokojna. Nie znam ani ich, ani sytuacji, której mu nie wybaczysz, ale wierzę, że będą ze sobą szczęśliwi. Masz oczywiście prawo się obawiać, po prostu się o nią martwisz. Więc nie uznawaj tego za coś złego. Może dobrze będzie, jeśli podzielisz się tymi obawami z samą Hekate — jestem pewien, że zrozumie.
Bill mówił bardzo mądrze i właśnie to ją uspokoiło: argumenty usłyszane od osoby trzeciej, które ją uniewinniały. Pozwoliła sobie nawet na delikatny uśmiech, który natychmiast przechwycił Bill: wówczas zaśmiał się perliście, wprost nie mogąc się powstrzymać. Objął ją jeszcze mocniej i siedzieli tak w ciszy, patrząc na cudowny ogród i pozwalając hulać swoim myślom wolno.
Nie mieli pojęcia, ile czasu minęło, nie dbali o to. Zmuszeni jednak zostali do okazania zainteresowania światem poza nimi, kiedy ktoś zapukał do drzwi prowadzących do ogrodu. Odwrócili się w tamtą stronę, a ich oczom ukazał się Georg, który na ich widok uśmiechał się szeroko.
— Ups, to ja nie przeszkadzam… — powiedział złośliwie.
— Nie przeszkadzasz — zaśmiał się Bill, wstając. — Co jest?
— Toma szukam. Gdzie on jest?
— W pracy — odparł, unosząc brwi do góry. Równemu zdziwieniu ulegli Taya i Georg, przy czym ten drugi już po chwili śmiał się głośno.
— Gdzie by go przyjęli? — wysapał między napadami chichotu.
— Pojęcia nie mam — wyznał szczerze, wzruszając ramionami. Zapomniał jednak o temacie brata, kiedy ujrzał jakiś przedmiot, który mocno ściskał jego przyjaciel. — Z jakiej okazji pijemy?
— Ty z żadnej — odparł szybko Georg, spoglądając na butelkę szampana. — Idę oblewać z Hekate jej zamążpójście. Pewnie już słyszeliście radosną nowinę, co? No tak, w końcu Taya tu jest. No nic, to na razie!
Taya jeszcze jakiś czas wpatrywała się w miejsce, w którym niedawno stał Georg. Na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech, lecz oczy nie wyrażały kompletnie nic.
— Heki bardzo przywiązała się go Georga — zauważyła, a świadomość tego nieco podniosła ją na duchu.
— Co bardzo dobrze o niej świadczy — dodał Bill. — Jeśli szukać dobrego przyjaciela, to tylko w nim.

***

Tom wprost promieniał ze szczęścia.
Pierwszy dzień pracy zawsze bywał nerwowy, w jego przypadku nie było inaczej, ale w przedszkolu naprawdę nie było tak źle. Onieśmielone towarzystwem nowego opiekuna dzieci były potulne jak baranki i wykonywały każde jego polecenie. Tak więc rysowały to, o czym marzyły, tańczyły wariacki taniec do swoich ulubionych dziecięcych piosenek, grzecznie zjadały podane im posiłki i wykonywały zadania, w których Tom bardzo chętnie im pomagał. Pozwolił nawet pobawić się jego warkoczykami, co było nawet dość zabawne.
Nie kochał jednak dzieci aż tak bardzo, żeby to z ich powodu powstrzymywać się, by nie skakać z radości. Przyczyna leżała w białym, wielkim budynku na obrzeżach miasta, który widniał w oddali. Spodziewał się znaleźć w nim zbzikowanego sześćdziesięcioparolatka, od którego oczekiwał kilku odpowiedzi na dręczące go pytania. Pragnął dowiedzieć się jak najwięcej na temat kobiety, która ostatnimi czasy gościła w jego marzeniach. Tak więc wiązał z tą wizytą ogromne nadzieje.
Kiedy już znalazł się w budynku, zadrżał: w środku było bardzo chłodno. Pospiesznie zszedł schodami na dół, a kiedy już szedł długim, oślepiająco białym korytarzem z rzędami drzwi, dziwny potworek w jego wnętrznościach tańczył lambadę. 013, gdzie jest to cholerne 013, myślał podekscytowany.
Kiedy już stanął przed odpowiednimi drzwiami, zapukał energicznie. Niestety nie uzyskał żadnej odpowiedzi. Zapukał raz jeszcze. Nadal nic. Tom zaklął soczyście nie mogąc uwierzyć, że Gartha nie ma w środku. Cholera, przecież dochodziła już czwarta po południu! Zazwyczaj spędzał tu całe dnie, a teraz co? Nie myślał nawet o przeszukiwaniu tych wszystkich pokoi: budynek był zbyt wielki, a on nie miał nieograniczonej ilości czasu. Tak więc decyzja była dość spontaniczna: pchnął drzwi, które, ku jego największej radości, były otwarte i wszedł do środka.   
Tu się nigdy nic nie zmienia, pomyślał. W niezbyt dużym pokoiku panował ogromny bałagan: ubrania, jedzenie i różne inne przedmioty porozwalane były dosłownie wszędzie. Najwięcej miejsca zajmowała oczywiście wielka ciemna machina, co do której Tom żywił ogromne nadzieje. Podszedł do niej ostrożnie, dotykając delikatnie klawiaturę. „A gdyby tak… przecież to nie może być aż tak skomplikowane”, pomyślał, po czym zasiadł na fotelu i przyjrzał się uważnie wszystkim klawiszom, monitorom i gałkom. Nie przejmował się nawet tym, że za chwilę mógł wejść tu Garth, któremu z całą pewnością nie spodobałaby się śmiałe poczynania Kaulitza. W tym momencie zastanawiał się tylko nad tym, jak to ustrojstwo uruchomić.
Każde niepowodzenie dość agresywnie targało nerwami Toma. Maszyna była niezwykle skomplikowana i zdecydowanie przerastała jego możliwości, a gdy już zdołał ją włączyć, czekały na niego nowe, jeszcze gorsze przeszkody. Na szczęście nie było żadnych kodów dostępu — Tom pomyślał, że pewnie Garth uznał, że ten jakże skomplikowany system wystarczy. Mężczyzna z przykrością musiał uznać, że miał rację, ale uczucie to nie trwało długo, gdyż oto udało mu się dojść do czegoś, co rozumiał i co doskonale nadawało się do tego, by to wykorzystać.
Kiedy otworzył okno, które miało pod spodem mnóstwo różnokolorowych opcji, linków, niezrozumiałych skrótów i napisów, ekrany wiszące wokół rozświetliły się niebieskim blaskiem. Każdy z nich pokazywał to samo: podłużne okienko, w którym należało umieścić tekst. Nie miał pojęcia, co się stanie, kiedy cokolwiek wpisze, jednak spróbować musiał. Jedno w tym wszystkim było naprawdę wyjątkowe, z czego zdał sobie sprawę stosunkowo niedawno: system doskonale wiedział, kim była osoba, która go właśnie używała, co napawało Toma jednocześnie podziwem i strachem. Próbował jednak oddalić od siebie wszelkie uczucia i drążącymi palami wpisał niezbyt dobrze przemyślaną frazę.
Mimo to wyniki pojawiły się natychmiast. Ale inne, niż te, których się spodziewał. Zupełnie inne.
Na początku nie rozumiał. Widział jakieś dziwne obrazy, sceny, ruchy, napisy. Słyszał dziwne niepokojące dźwięki, dostrzegał przeróżne postacie. Ale kiedy już pojął, groza złapała go za gardło. Ścisnęła niezwykle mocno, nie pozwalając oddychać. Mięsnie pod skórą napięły się boleśnie, na trupioblade policzki wstąpiły czerwone plamy.
— Tom! — Ktoś krzyczał, ktoś go wołał. Słyszał to, chociaż tego nie słyszał. Wciąż patrzył na ekran, wciąż przeżywał to, co widział, co go zabijało sekunda po sekundzie. Próbując złapać oddech, wstał z krzesła. Świat zawirował, głowa rozbolała. Musiał chwycić się oparcia krzesła, by nie runąć na ziemię. Dotknął drżącą dłonią czoła: w głowie nadal mu pulsowało, a w uszach dziwnie piszczało. Chwiejnym krokiem skierował się ku wyjściu: musiał stąd uciekać, nie mógł już na to patrzeć, nie chciał, nie potrafił…

Garth odsunął się na bok, przepuszczając roztrzęsionego Toma w drzwiach. Zerknął na wciąż działające ekrany i zamarł. Już rozumiał, co się stało, już wiedział, wszystko wiedział. Wolnym krokiem podszedł do maszyny, usiadł przed biurkiem. Kilkoma kliknięciami zamknął cały system, ale było to już niemal bezcelowe: co się stało, to się nie odstanie. Było już za późno.

Tom wciąż się trząsł. Mocno zaciskał zęby i pięści: sprawiało mu to ból, ale niemal go nie czuł, ślepa nienawiść, niebywale potężna, zakrywała wszystkie inne uczucia, inne bodźce, ludzkie odruchy. Jego serce biło jak oszalałe, puls niebezpiecznie przyspieszył. Szedł bardzo szybko, a cel wędrówki miał tylko jeden i sprawiał on, że nie czuł absolutnie żadnego zmęczenia. A jaką satysfakcję odczuł, kiedy ujrzał znajome budynki: wiedział, że jest blisko.
Domyślał się, że będzie musiał ją znaleźć, może była w domu, może u przyjaciół albo w jakimś miejscu publicznym. Nie przypuszczał jednak, że wybierze się na spacer, wędrując pustoszejącymi uliczkami, akurat teraz i tu: wprost nie mógł uwierzyć w swoje szczęście! Widział ją, widział ją bardzo wyraźnie, szła w jego stronę wolno, nigdzie się nie spiesząc. Ktoś jej towarzyszył, ale Tom niemal go nie dostrzegał, liczyła się przecież tylko ona. Kiedy już był bardzo blisko, oboje spojrzeli na niego z zaskoczeniem, to trwało jednak bardzo krótko.
To nie był Tom. Nie on tym kierował. To nienawiść nim sterująca podniosła ręce do szyi Hekate i mocno zacisnęła na niej dłonie. Tom zgrzytał zębami, błagając w duchu, by to trwało jak najkrócej, by ją zabił, by nie musiał jej nigdy więcej oglądać… Piękne, krótkie chwile braku kontroli.
Rzeczywiście trwały one tylko chwilę. Gdy tylko Attyla zauważył, że Tom coraz szybciej zbliża się do Hekate, po czym zaczyna ją dusić, natychmiast go wyszarpnął. Zdezorientowany Tom puścił szyję czarnowłosej, która natychmiast załapała się za nią rękami, kaszląc i próbując złapać powietrze. Fal z ogromną siłą odepchnął Toma, który niemal stracił równowagę. Zdołał jednak utrzymać się na nogach i, dysząc ciężko, łypnął na niego nienawistnym spojrzeniem. Attyla nie czekał na jego reakcję: natychmiast uderzył go zaciśniętą pięścią w twarz. Siła uderzenia odepchnęła Kaulitza do tyłu, jednak nadal nie upadał; zamachnął się i zadał cios. Dla Attyli było to zbyt wiele: złapał Toma za bluzę i zaczął okładać pięściami, dysząc ciężko. Nie panował nad tym, co robił, widział jedynie coraz bardziej zakrwawionego i osłabionego Toma, który wciąż próbował walczyć. W końcu jednak upad na ziemię, drżąc lekko.
W tej chwili podbiegł do nich Georg, który przyglądał się potyczce jakiś czas. Miał szeroko otwarte oczy i wciąż zerkał to na ledwie przytomnego Toma, to na Attylę, który w błyskawicznym tempie znalazł się przy swojej narzeczonej.
— Co… tu… się… działo… Wyjaśni mi ktoś?! — darł się Georg.
— Ten psychopata próbował udusić Hekate!!! — ryknął rozwścieczony do granic możliwości Attyla. — NIECH TYLKO SIĘ PODNIESIE! Zabiję go, przysięgam, że obedrę drania ze skóry…
— Kochanie, uspokój się — błagała cicho Hekate, próbująca odzyskać siłę głosu. — Nie…
— Georg! — krzyknął — zabierz stąd tego pajaca, póki jeszcze staram się nad sobą panować!
— Nic ci nie jest? — zwrócił się do Hekate Listing, podchodząc do Toma, którego próbował podnieść.
— Nie, wszystko w porządku.
Attyla nie wierzył w to, co słyszał. Mimo to nie powiedział nic: objął Hekate ramieniem i poprowadził w przeciwnym kierunku. Sam tylko raz obejrzał się za siebie patrząc, jak Georg podtrzymuje Toma, który starał się wskrzesić z siebie resztki sił, by iść. Hekate wciąż rozmasowywała swoją szyję, będąc w ciężkim szoku.
— Jedziemy do szpitala — zarządził hardo.
— Daj spokój, dusił mnie tylko sekundę… — jęknęła.
— Ale…
— Fal. Proszę.
Mężczyzna widział, że humor Hekate pogarsza się z każdym zdaniem wypowiedzianym na temat ostatniego wydarzenia. Przysiągł sobie w duchu, że nie daruje mu tego, co zrobił, ale w tej chwili liczyło się tylko dobro jego narzeczonej. Jako że znał ją doskonale, postanowił zastosować dość ryzykowna technikę pocieszania.
— Ja nie wiem, jak to z tobą jest — powiedział, starając się opanować drżenie głosu pod wpływem emocji. — Najpierw twoja matka, teraz ten kretyn… czy ciebie naprawdę nie można zostawić samej nawet na minutę?
Zadziałało od razu: Hekate zaśmiała się, po czym wyszczerzyła szeroko żeby.
— Nie, masz być ze mną przez caaały czas — odparła przesłodzonym głosem, wtulając się w Attylę. Ten czule ucałował jej głowę, po czym razem udali się w stronę domu starając się nie myśleć więcej o tym, co niedawno miało miejsce.

 *cytat autorstwa Lidii Jasińskiej

14 komentarzy:

  1. Jedyne co mi przychodzi w tej chwili do głowy to: WTF Tom? o.O
    Kurde, jakoś nie jestem zachwycona Billem i Tayą, gdy są razem xD Nie wiem, jakoś tak mi nie pasują...Geo kochany przyjaciel :3 A Fal wnerw, nie dziwię mu się, Tomowi odpierniczyło o.O
    Nie mogę się doczekać nexta ^-^
    ~ Schwarze Tränen

    OdpowiedzUsuń
  2. O kurczę, co się stało Tomowi? Jeżeli chciałaś wprowadzić element zaskoczenia, to dla mnie wprowadziłaś zwalający z nóg element zaskoczenia! Ulala, mam nadzieję, że to wyjaśnisz w następnym rozdziale, bo jestem baaardzo ciekawa! :D
    Lubię Georga. Podoba mi się tutaj. Spodobała mi się też scena, co Tom dzwonił do Josta i cieszył się, gdy ten się wściekał. Chyba taki popularny motyw: ucieszony Tom-wkurzony Jost, ale tutaj bardzo mi się podobał. ;)
    Część o Billu i jego rozmyślaniach też była dobra. Szczególnie to o wolności i sam początek opisu przyrody. ;)
    Ale...
    "Co prawda nie za dobrze znał Hekate, a jej narzeczonego nie widział prawie nigdy." albo nigdy albo raz, dwa, milion;
    "postacie" - "postaci";
    "pchną" - "pchnął";
    "drąż" - "drżąc";
    "rozmazywała" - myślę, że "rozmasowywała".

    Czekam na nowy rozdział. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Tak to jest, jak się odcinków dokładnie nie sprawdza, a Word swoje wie -.- Już poprawiam c:

      Usuń
    2. Ach i mimo wszystko muszę to napisać: z tego, co mi wiadomo, obie wersje: zarówno jak 'postacie'; jak i 'postaci' są poprawne. ostatnio spieraliśmy się o to z naszym, polonistą, który nigdy nie mówi 'postacie' za co karci go wielu uczniów xd I stąd wywiązała się ta dyskusja.

      Usuń
  3. fantastic
    co on tam zobaczyl.. hm moze chlopak tej modelki zrobi jej krzywde po tym jak ona lepiej pozna toma, i on to zobaczyl i wie ze bedzie musial ja uratowac? moze To?
    czekam czekam i pozdrawiam ; )

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeeej, wreszcie zebrałam wszystkie siły i zdołałam doczytać do końca. :D
    Dlaczego oni wszyscy umieją tak mądrze mówić? Podziwiam ich, mieć tak bogate słownictwo...
    Czego boi się Taya? Kupi jakiś drobiazg na ślub, na weselu się upije, potańczy... Żyć, nie umierać! xD (No bo chyba Heki ją zaprosi na ślub, prawda?) Maaaamooo, ja chcę się cofnąć w rozwoju i pójść do niemieckiego przedszkola! To co, że nie umiem tego jakże dziwacznego języka - przecież tam jest taki fajny pan przedszkolanek. ^^
    Fal, ogar masę! xD Rozumiem, Tom poddusił Twoją przyszłą żonę, ale to jednak TEN Tom! :D
    No, co tu mogę więcej napisać?... Z niecierpliwością czekam na następny odcinek i pozdrawiam! :D
    PS.
    Pytam na serio: myślałaś kiedyś o wydaniu książki? :D

    OdpowiedzUsuń
  5. serdecznie zapraszam na 7. rozdział, który właśnie został opublikowany na inneretherapie.blog.onet.pl :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Zaczęłam Twoje dzieło od początku czytać, ale duuużo czasu zajmie mi dotarcie do ostatniego odcinka. Kiepsko u mnie z czasem, ale nie poddaję się, to nie byłabym ja. Jak na razie podoba mi się i to bardzo bo lubię Twoją twórczość. Tymczasem zapraszam do siebie na kolejny odcinek.AlexK.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak;to cała ja -zapomnialam napisac gdzie. moj-maly-wielki-swiat.blog.onet.pl Pozdrawiam PS: **** dokładnie o te gwiazdki mi chodziło,ale komentarze bardziej wolę bo dają mi wiele radości i motywacji do dalszego pisania.

      Usuń
  7. http://jeder-tag-im-nichts-vergeht.blogspot.com/ zapraszam na ósmy odcinek :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Jestem z siebie dumna! Przeczytałam, w końcu, gdy sama dałam sobie mentalnego kopa i powiedziałam: Albo czytasz, albo pójdziesz na misję samobójczą wykąpania psa! Pomogło. Wzięłam się za czytanie.
    Dwadzieścia rozdziałów, które mnie urzekły w każdym calu. Podoba mi się i to bardzo. Piszesz obłędnie.
    Hekate. Ją polubiłam od razu, jak tylko przeczytałam o scenie w restauracji. Podbiła moje serce i chyba nie znajdę tam miejsca już dla żadnej innej postaci. Myślę, że to dlatego, iż Hekate i ja mamy podobne charaktery i pod wieloma względami przypomina mi mnie samą. Jest twarda, nie lubi pokazywać emocji. Za to chyba najbardziej ją polubiłam.
    Cóż, Toma nie ogarniam. Jak czytam o niektórych jego zachowaniach to mam ochotę walnąć go czymś ciężkim i uświadomić parę rzeczy. No i ten napad na Hokate. Co mu odbiło? Co tam zobaczył, że aż tak znienawidził dziewczynę, że chciał ją udusić. Musiał mieć jakiś dobry powód do takiego postępowania, choć to wcale go nie usprawiedliwia. Jego postępowanie uważam za karygodne! (Jej, mówię jak moja polonistka gdy najczęściej zwraca się do mnie xd) Gdyby nie Attyla to mogłoby się to kiepsko skończyć. Zaskoczyła mnie ta scena i to bardzo, ale, ale!, przejdźmy do Fala.
    Teraz jeśli miałabym robić plebiscyt na najlepszego bohatera męskiego to wygrałby jednogłośnie (Bo tylko ja bym głosowała, ale pomińmy to!) Uwielbiam Cię za przydomek, który mu nadałaś. Attyla to moja ulubiona postać historyczna, a Hunowie... Ten temat nie jest mi obcy! Podziwiam do tej pory historycznego Attylę i porównuję go trochę do tego z twojego opowiadania. Złożona postać z tego Fala, a jak jeszcze przeczytałam, że oświadczył się Hekate to zaliczyłam zgon. Szkoda, że razem znaleźli się w nieciekawej sytuacji. Mam nadzieję, że z tego wybrną, choć może już wybrnęli? Jestem taka ciekawa.
    Kto nam tu jeszcze został? A Bill i Taya! No ta para jako ostatnia, bo myślę, że więcej mojego bełkotu nie zniesiesz. Czemu ja zawsze piszę tak nieskładnie?
    Bill wydaje mi się takim typem filozofa. Chodzi, rozmyśla, rozmawia z Tayą i się zastanawiam czy coś z tego będzie^^ Ogólnie ta dziewczyna wydaje się tak inna od Hekate i mam do niej mieszane uczucia. Z jednej strony podziwiam ją za to, że wybaczyć umie Tomowi, a z drugiej jest taka naiwna. Trochę mnie irytuje czasami. Nie wiem, może to ze mną jest coś nie tak. Tak, pewnie to wina mojego chorego mózgu. Makabra.
    Została mi jeszcze mama Hekate, ale o niej mówić nie umiem bez zaciskania pięści, bo tak mnie wkurza, że mam ochotę ją walnąć i to mocno. Przyłożyć tak, żeby się nie pozbierała. Uważam ją za wredną kobietę, która myśli tylko i wyłącznie o sobie, a wszystko co jest dalej niż czubek jej zadartego nosa, to jej nie interesuje. Jej! Jak mnie wkurza taka postawa. Odwiedziny po tylu latach u córki to też było lekkie przegięcie i nie wiem czy na miejscu Heki nie oddałabym własnej matce. Nie miałabym chyba oporów. Ba! Zrobiłabym to na pewno i to jeszcze z lubością.
    Wiesz jak mnie poruszył wątek zbudowania maszyny Gartha? To otwiera przed ludzkością tyle możliwości, że nie sposób sobie tego wyobrazić. Ten facet musi być geniuszem skoro wymyślił coś takiego. Choć wymyślenie to dopiero pół sukcesu, że on coś takiego skonstruował. Za to nalezą mu się brawa jak stąd do wieczności.
    Zamęczyłam Cię swoją paplaniną, prawda? Teraz pomyślisz, że jestem chora umysłowo, ale cóż... Pewnie to prawdą będzie^^

    Nie męczę Cię dłużej i czekam na następny odcinek co by zobaczyć co się stało. Mam tyle pytań, a tak mało odpowiedzi!
    Pozdrawiam i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. KOCHAM CIĘ! <3 nie za to, że ci się podoba moje opowiadanie, czym mnie wielce zaskoczyłaś, ale miłością do Hunów! <3

      Usuń
    2. Opowiadanie jest dobre, to co ma się nie podobać. A Hunowie! Ich uwielbiam^^

      Usuń