W
|
Berlinie powoli wstawał nowy dzień.
Promienie
wschodzącego słońca dość nieśmiało rozlewały się po ziemi, oświetlając swym
niezbyt jeszcze jasnym blaskiem wszystko wokół. Wkrótce jednak nabierało
pewności i już niebawem widniało na niebie, barwiąc je na wiele kolorów:
dostrzec można było łagodną zieleń i błękit, który z czasem stawał się coraz
intensywniejszy, nieco pomarańczy i różu. A i przyroda, wcześniej pogrążona w
półmroku, stawała się coraz wyraźniejsza i śmielej okazywała swe przepiękne
oblicze: w niesamowicie szybkim tempie Matka Natura, niczym najznakomitszy
malarz, przeciągnęła swym pędzlem po ogromnych terenach jej podległych, nadając
wszystkiemu soczystą barwę. I jak na znak gdzieś w okolicy dało się usłyszeć
szczekanie psów, pomruki ludzi na ulicy, brzęczenie silników samochodowych,
ćwierkanie ptaków…
Właśnie wtedy
mała, czarna, nieznana nikomu plama, przecięła coraz bardziej błękitniejące
niebo. Płynęła po nim z gracją i lekkością, nie przejmowała się zupełnie
niczym. Po prostu trwała. Istniała.
Wówczas Bill
poczuł, jak coś nieprzyjemnie ściska mu klatkę. Ptak. Gdy się go obserwuje,
człowiek myśli: zwierzę, które lata, które ma tę właśnie przewagę nad
człowiekiem, a właśnie tego gatunek ludzki zazdrościł im najbardziej. Zaś gdy
się o nim myśli, od razu przychodzi na myśl pojęcie wolności. „A może nie
tylko…”, przemknęło mężczyźnie przez myśl. Bo czym jest wolność?
Nieograniczonymi możliwościami? Brakiem nadzoru, odpowiedzialności za swoje
czyny niezależnie od tego, czy są one rozsądne czy też nie? Nawet jeśli by tak
było, to czy czułby się wtedy naprawdę wolny?
Wyimaginowany
potwór znów obudził się w jego klatce piersiowej. Bill wolność pojmował
zupełnie inaczej. Aby tak się czuć, należy byś spełnionym. I szczęśliwym, nie
samotnym. Samotność by to wszystko zburzyła, wbiła w nastrój melancholii, wciąż
kazała wracać do myśli, które chcemy za wszelką cenę od siebie odrzucić jak
najdalej i już nigdy do nich nie wracać…
Bill Kaulitz miał naprawdę wiele. Kto jak kto,
ale on nie powinien narzekać naprawdę na nic. Miał bogactwo, przyjaciół,
wspaniałego brata, kochającą rodzinę… dom i niegdyś karierę, za którą nie
tęsknił aż tak bardzo, jakby się mogło powszechnie wydawać. Mimo tego
wszystkiego nigdy nie czuł się jak ptak. A może jednak, ale było to już tak
dawno, że zupełnie zapomniał, jakie to uczucie? Chciałby w to wierzyć, bo
oznaczałoby to, że nie wszystko jeszcze było stracone.
Ostatnie czasy
są lepsze, ale gorsze, pomyślał. Tak naprawdę sam był zaskoczony tym
stwierdzeniem, nie było jednak co ukrywać: wszystko to prawda. Bezsensowny
paradoks istniał w jego życiu już dość długo. Czuł w kościach, że nadchodzą
zmiany, że czeka go coś, co będzie miało wpływ na całe jego życie. I z jednej
strony napawało go to nieopisaną radością: jakże bardzo pragnął tych zmian,
gdyż czuł, że będą one dobre. Ale z drugiej strony bał się, strach mącił mu w
głowie, bowiem przeczuwał, że coś w nim, w jego życiu się załamie, zniknie,
albo pojawi, lecz nigdy nie przyniesie szczęścia.
Bill
westchnął, spojrzawszy raz jeszcze na błękit nieba. Żadnych ptaków już nie
dostrzegł, co uznał za doskonały pretekst do zaprzestania swych filozoficznych
przemyśleń, które swoją drogą strasznie go męczyły. Ze strapioną miną i
zmarszczonym czołem powędrował do kuchni, w której, ku jego największemu
zaskoczeniu, zastał Toma. Zaduma ustąpiła głębokiemu zdziwieniu na widok
bliźniaka, który, kompletnie ubrany, w pośpiechu wypijał resztki kawy. Starszy
brat dopiero po pewnym upływie czasu spostrzegł, że nie jest w pomieszczeniu
sam.
— Co ci jest? —
spytali jednocześnie.
Billowi
natychmiast poprawił się humor: znów dawała o sobie znać ich niezwykle silna
więź. Inni by uznali, że to zwykły przypadek, ale on w nie nigdy nie wierzył. „Zbieg
okoliczności jest promyczkiem, który wymknął się przeznaczeniu”*, pomyślał, sam
zaskoczony znajomością takich cytatów. „Trele morele”, skomentował w duchu, po
czym ponownie skupił swą całą uwagę na Tomie.
— Do pracy
idę! — prawie krzyknął, z rozmachem przechwytując swoją czarną torbę.
W tym momencie
zaskoczenie czarnowłosego sięgnęło zenitu.
— Nie gap się
tak durnie — warknął rozzłoszczony, co wywołało jedynie chichot. — Przestań, to
wcale nie jest śmieszne! Zabiję Davida, ale to tak mimochodem. A teraz lecę. Na
razie! — I już go nie było, pozostawiając Billa zupełnie samego, co natychmiast
negatywnie wpłynęło na jego nastrój. Spojrzał na zegarek ścienny wiszący nad
blatem: mała wskazówka skierowana była w stronę siódemki. Mężczyzna raz jeszcze
westchnął ciężko, po czym powędrował do salonu, gdzie rzucił się bez przekonania
na kanapę. Już chciał sięgnąć po pilot — jakakolwiek rozrywka naprawdę dobrze
by mu zrobiła — jednak ostatecznie zrezygnował. Ułożył się wygodnie na sofie z
nadzieją, że może uda mu się zasnąć. Miał jedynie nadzieję, że nie przyśni mu
się coś głupiego: po natłoku tak nieprzyjemnych myśli niczego nie należało być
pewnym.
Sam był w
wielkim szoku, że udało mu się usnąć, a co jeszcze dziwniejsze: drzemało mu się
całkiem miło, a nawet do tego stopnia, że kiedy usłyszał donośny dźwięk dzwonka
do drzwi, którego echo rozniosło się po wielu pomieszczeniach, jeszcze jakiś
czas odbijając się od ścian, zerwał się nagle, machając rękami. Przez kilka
sekund intensywnie mrugał powiekami, próbując ustalić, co się dzieje. Kiedy już
doszedł ze sobą do ładu, wstał z kanapy, przeciągnął się i ruszył powoli w
stronę drzwi: wciąż nie do końca docierało do niego, po co tam szedł i
wprawdzie nawet nie spodziewał się, że ujrzy kogoś za drzwiami, co było
zupełnie nielogiczne: przecież słyszał dzwonek.
Tak więc
zdziwienie Billa było ogromne, kiedy ujrzał przed sobą wysoką, szczupłą dziewczynę
o długich i gęstych włosach koloru śnieżnej bieli. Była ubrana w luźną kremową
bluzkę z czarnymi nadrukami i niebieskie jeansowe spodenki sięgające jej do
połowy ud. Jednak strój był niczym w porównaniu z uśmiechem, jakim go obdarzyła
na jego widok.
Otrzeźwienie
Kaulitza nastąpiło natychmiast: pierwszy raz tego ranka szczerze odwzajemnił
uśmiech, czemu towarzyszyła niebiańsko przyjemna fala ciepła, która rozlała się
po jego ciele i bynajmniej nie miała ona nic wspólnego z temperaturą na zewnątrz.
Tak więc, kiedy zapraszał dziewczynę do środka, rozkwitła w nim nadzieja, że
ten dzień może i nie rozpoczął się najlepiej, ale jak się zakończy, zdecyduje
on sam.
***
Siódma rano, a
na mieście już tylu ludzi, myślał zszokowany Tom, kiedy szedł zatłoczonym
chodnikiem w stronę przedszkola. Był pewien, że się spóźnił i to w pierwszym
dniu pracy! Nie ma jak to porządny start. Nie musiałby się tym martwić, gdyby
tylko otrzymał informację, od której zaczynają się zajęcia. Kaulitz podejrzewał
nawet, że Marged coś o tym wspominała, ale przejęty mężczyzna nawet tego nie
zauważył. Chętnie uderzyłby się otwartą dłonią w czoło, jednak wśród tak wielu
innych ludzi wyglądałoby to nieco dziwie. Nie chcąc już więcej o tym myśleć
przyspieszył kroku rad z tego, że dostrzegał już majaczący w oddali kolorowy budynek.
Tuż obok stało kilka namiotów, przed którymi stali sprzedawcy próbujący namówić
przechodniów do kupna ich towarów. Rzucił na nie tylko okiem, jednak to wystarczyło,
by dostrzec coś, co bardzo go zmartwiło.
— Tom! —
zawołała uśmiechnięta Marged, biegnąć ku niemu z siatką zakupów. Zatrzymała się
tuż przed nim, odetchnęła. — Tom. Co ty tu robisz tak wcześnie?
Zmieszany
Kaulitz podrapał się głowie.
— Rodzice
przywożą swoje pociechy dopiero za półtorej godziny — kontynuowała. — Wypada,
abyś był w budynku już jakieś pół godziny przed i to wystarczy.
— Ja… ja
przepraszam panią, ale… pamiętam, chociaż…
Marged
zaśmiała się serdecznie, uśmiechając się w jego stronę jeszcze szerzej.
— Widać, że ci
zależy i bardzo cieszy mnie twoja postawa — odparła wesoło. — No, a teraz pójdę
już do domu, mam już wszystko, czego potrzebowałam.
— Pomogę pani
z zakupami! — zaoferował natychmiast.
— Nie,
dziękuję, kochany, nie trzeba. Ale to bardzo miłe z twojej strony.
Po tej
krótkiej wymianie zdań kobieta poczłapała w swoją stronę, pozostawiając nieco
oszołomionego Toma samego: zresztą czuł się tak za każdym razem, kiedy z nią
rozmawiał, co uznał za dość dziwne zjawisko. Mimo to wkrótce oprzytomniał i
zastanowił się, co też mógłby robić przez ten czas, jaki mu pozostał. Długo nie
musiał czekać: z prędkością światła w jego głowie ukazał się oraz przepięknej
brunetki, w której oczach lśnił smutek i łzy. Automatycznie coś ukłuło go w
pierś. Nagle coś przyszło mu do głowy, niwelując nieprzyjemne uczucie. David
miał się czegoś dowiedzieć!, pomyślał i od razu postanowił, że zadzwoni do
przyjaciela. Dobył komórkę i wybrał jego numer nie bardzo się przejmując, że go
prawdopodobnie obudzi.
Czekał długo,
a piszczący w uchu sygnał powoli zaczął drażnić. W końcu jednak usłyszał jakiś
niewyraźny szelest, a zaraz po tym naburmuszony głos Davida, który natychmiast
wprawił Toma w dobry nastrój; nie tyle chodziło o samego Josta, co o jego
rozdrażnienie.
— Czy ty masz
pojęcie, która jest godzina?! — ryknął wyjątkowo głośno jak na zaspanego
człowieka.
— Sam mi
załatwiłeś pracę, a ta konkretna wymaga wczesnych godzin rannych — wyjaśnił
dyplomatycznie. — Poza tym mam trochę czasu, więc pytam cię, czy zrobiłeś
cokolwiek w sprawie tej… no wiesz, o co cię prosiłem.
— Nie, niczym
się nie zajmowałem! — krzyknął. Dobry humor natychmiast wyparował, a twarz
zaczęła wykrzywiać złość.
— Obiecałeś…
— Zajmę się
tym, ale nie teraz. Daj mi spać, człowieku…
— Wiesz, że mi
na tym zależy! — krzyknął.
— To dlaczego
nie pójdziesz z tym do Gartha? Przecież to on ci o tym wszystkim powiedział.
Tom już chciał
się odgryźć, ale w porę się zatrzymał zdając sobie sprawę z tego, że nawet na
to nie wpadł. Co więcej: było to doskonałe wyjście!
— Śpij dalej —
mruknął, po czym natychmiast się rozłączył. Schował telefon do kieszeni, po czym
rozejrzał się po zatłoczonym mieście. Garth i jego graty znajdowały się w budynku
mieszczącym się na samym końcu miasta, więc dostanie się tam zajęłoby mu trochę
czasu. Poza tym nie miał gwarancji, że znajdzie tam naukowca o tej porze: mógł
być jeszcze w swoim domu. I właśnie wtedy dotarło do Toma, że nie wie
kompletnie nic o życiu prywatnym Gartha. Zaszokowany tym odkryciem przysiągł,
że przy następnej wizycie natychmiast go o to zapyta.
Ostatecznie
Tom uznał, że nie ma sensu pchać się na koniec miasta tuż przed pracą. Najpierw
zajmie się bachorkami, potem odwiedzi Gartha. I tak miał wyglądać jego plan
dnia, a kiedy tylko o tym myślał, miał ochotę skakać. Ale to później: spędzenie
pół dnia z maluchami było tego warte.
***
Taya siedziała
na kocu rozłożonym w dużym zielonym ogrodzie. Słońce rzucało jasne promienie na
liczne drzewa zdobione bujnymi koronami, na krzewy majaczące gdzieś w oddali,
na równo przyciętą trawę, która zdobiona była błyszczącymi kropelkami rosy oraz
na różnokolorowe przepiękne kwiaty. Pod wysokim żywopłotem stało kilka
drewnianych ławek, a na środku stała mała marmurowa fontanna, z której
wydobywał się dźwięk radośnie pluskającej wody. Kobieta musiała przyznać, że
było tu naprawdę pięknie. Towarzyszący jej Bill patrzył na nią jakiś czas, a
jej roześmiane, błyszczące oczy niezwykle go cieszyły.
— Bardzo lubię
tu przychodzić — odezwał się nagle. — Kiedy chcę pomyśleć albo pobyć trochę
sam, siadam na jednej z ławek i pogrążam się w zadumie. Czasem po prostu wyjdę,
przejdę się po ogrodzie… to bardzo pomaga. Koi zmysły.
— Każdy czasem
potrzebuje takiego odpoczynku — powiedziała, wzdychając. — Ja też.
— Coś się
stało? — spytał zatroskany.
Nagle Taya
jakby się ocknęła: zaprzeczyła, energicznie kiwając głową, czemu towarzyszyło
pojawienie się rumieńców.
— Wszystko
jest wspaniale! — pisnęła nienaturalnie wysokim głosem, po czym dodała łagodniej:
— Jestem bardzo szczęśliwa.
Dziewczyna
czuła na sobie zaciekawione spojrzenie Billa, więc odwróciła wzrok. Wstydziła
się. Wstydziła się swoich myśli, które były wręcz odrażające. Nie chciała się
dzielić nimi z nikim, jednak mężczyznę siedzącego obok darzyła ogromnym
zaufaniem, wiedziała, że może na niego liczyć. Może więc lepiej będzie zrzucić
z siebie ten ciężar i porozmawiać o tym, myślała.
— Hekate
wychodzi za mąż — wypaliła jednym tchem, po czym poczerwieniała jeszcze
bardziej, układając kolana pod brodę.
Bill nie
wiedział, co powiedzieć: w zwyczajnych okolicznościach natychmiast by pogratulował.
Co prawda nie za dobrze znał Hekate, a jej narzeczonego nie widział może z raz, jednak takie wieści zawsze cieszyły. Wyglądało jednak na to, że ta
sytuacja rozdarła Tayę na dwie części. Uznał więc, że bezpieczniej będzie
poczekać, aż białowłosa sama zechce kontynuować temat.
— Jestem
bardzo szczęśliwa z tego powodu — powtórzyła pewnie. — Hekate… zasługuje na to.
Na kogoś, kogo tak bardzo pokochała i kto tak mocno kocha ją. Naprawdę, nie
znam pary, która darzyłaby się tak wielką miłością.
— Nie rozumiem
— wyznał szczerze. — Cieszysz się ze szczęścia przyjaciółki, ale…? Czyżby
chodziło o to, że nie lubisz jej partnera?
— Kiedyś
zrobił coś, czego mu nie wybaczę do końca życia — mruknęła cicho.
— Ach. Teraz
rozumiem.
— Nie mam
prawa myśleć, że to coś złego! — zawołała płaczliwie. — Nienawidzę siebie za
to, że jednak pewnego rodzaju… można to nawet nazwać złością… że to jednak
gdzieś tam się we mnie tli.
Bill zbliżył
się do dziewczyny i delikatnie objął ją ramieniem. Ta nie protestowała i oparła
głowę o tors przyjaciela.
— Nienawidzę
siebie — jęknęła.
— Nie możesz
tak mówić — szepnął. — Jeśli wiesz, że to para stworzona dla siebie, powinnaś
być spokojna. Nie znam ani ich, ani sytuacji, której mu nie wybaczysz, ale
wierzę, że będą ze sobą szczęśliwi. Masz oczywiście prawo się obawiać, po
prostu się o nią martwisz. Więc nie uznawaj tego za coś złego. Może dobrze
będzie, jeśli podzielisz się tymi obawami z samą Hekate — jestem pewien, że
zrozumie.
Bill mówił
bardzo mądrze i właśnie to ją uspokoiło: argumenty usłyszane od osoby trzeciej,
które ją uniewinniały. Pozwoliła sobie nawet na delikatny uśmiech, który
natychmiast przechwycił Bill: wówczas zaśmiał się perliście, wprost nie mogąc
się powstrzymać. Objął ją jeszcze mocniej i siedzieli tak w ciszy, patrząc na
cudowny ogród i pozwalając hulać swoim myślom wolno.
Nie mieli
pojęcia, ile czasu minęło, nie dbali o to. Zmuszeni jednak zostali do okazania
zainteresowania światem poza nimi, kiedy ktoś zapukał do drzwi prowadzących do
ogrodu. Odwrócili się w tamtą stronę, a ich oczom ukazał się Georg, który na
ich widok uśmiechał się szeroko.
— Ups, to ja
nie przeszkadzam… — powiedział złośliwie.
— Nie
przeszkadzasz — zaśmiał się Bill, wstając. — Co jest?
— Toma szukam.
Gdzie on jest?
— W pracy —
odparł, unosząc brwi do góry. Równemu zdziwieniu ulegli Taya i Georg, przy czym
ten drugi już po chwili śmiał się głośno.
— Gdzie by go
przyjęli? — wysapał między napadami chichotu.
— Pojęcia nie
mam — wyznał szczerze, wzruszając ramionami. Zapomniał jednak o temacie brata,
kiedy ujrzał jakiś przedmiot, który mocno ściskał jego przyjaciel. — Z jakiej
okazji pijemy?
— Ty z żadnej —
odparł szybko Georg, spoglądając na butelkę szampana. — Idę oblewać z Hekate
jej zamążpójście. Pewnie już słyszeliście radosną nowinę, co? No tak, w końcu
Taya tu jest. No nic, to na razie!
Taya jeszcze
jakiś czas wpatrywała się w miejsce, w którym niedawno stał Georg. Na jej
twarzy pojawił się lekki uśmiech, lecz oczy nie wyrażały kompletnie nic.
— Heki bardzo
przywiązała się go Georga — zauważyła, a świadomość tego nieco podniosła ją na
duchu.
— Co bardzo
dobrze o niej świadczy — dodał Bill. — Jeśli szukać dobrego przyjaciela, to
tylko w nim.
***
Tom wprost
promieniał ze szczęścia.
Pierwszy dzień
pracy zawsze bywał nerwowy, w jego przypadku nie było inaczej, ale w
przedszkolu naprawdę nie było tak źle. Onieśmielone towarzystwem nowego
opiekuna dzieci były potulne jak baranki i wykonywały każde jego polecenie. Tak
więc rysowały to, o czym marzyły, tańczyły wariacki taniec do swoich ulubionych
dziecięcych piosenek, grzecznie zjadały podane im posiłki i wykonywały zadania,
w których Tom bardzo chętnie im pomagał. Pozwolił nawet pobawić się jego
warkoczykami, co było nawet dość zabawne.
Nie kochał
jednak dzieci aż tak bardzo, żeby to z ich powodu powstrzymywać się, by nie
skakać z radości. Przyczyna leżała w białym, wielkim budynku na obrzeżach
miasta, który widniał w oddali. Spodziewał się znaleźć w nim zbzikowanego
sześćdziesięcioparolatka, od którego oczekiwał kilku odpowiedzi na dręczące go
pytania. Pragnął dowiedzieć się jak najwięcej na temat kobiety, która ostatnimi
czasy gościła w jego marzeniach. Tak więc wiązał z tą wizytą ogromne nadzieje.
Kiedy już
znalazł się w budynku, zadrżał: w środku było bardzo chłodno. Pospiesznie
zszedł schodami na dół, a kiedy już szedł długim, oślepiająco białym korytarzem
z rzędami drzwi, dziwny potworek w jego wnętrznościach tańczył lambadę. 013,
gdzie jest to cholerne 013, myślał podekscytowany.
Kiedy już
stanął przed odpowiednimi drzwiami, zapukał energicznie. Niestety nie uzyskał
żadnej odpowiedzi. Zapukał raz jeszcze. Nadal nic. Tom zaklął soczyście nie
mogąc uwierzyć, że Gartha nie ma w środku. Cholera, przecież dochodziła już
czwarta po południu! Zazwyczaj spędzał tu całe dnie, a teraz co? Nie myślał
nawet o przeszukiwaniu tych wszystkich pokoi: budynek był zbyt wielki, a on nie
miał nieograniczonej ilości czasu. Tak więc decyzja była dość spontaniczna:
pchnął drzwi, które, ku jego największej radości, były otwarte i wszedł do
środka.
Tu się nigdy
nic nie zmienia, pomyślał. W niezbyt dużym pokoiku panował ogromny bałagan:
ubrania, jedzenie i różne inne przedmioty porozwalane były dosłownie wszędzie.
Najwięcej miejsca zajmowała oczywiście wielka ciemna machina, co do której Tom
żywił ogromne nadzieje. Podszedł do niej ostrożnie, dotykając delikatnie
klawiaturę. „A gdyby tak… przecież to nie może być aż tak skomplikowane”,
pomyślał, po czym zasiadł na fotelu i przyjrzał się uważnie wszystkim
klawiszom, monitorom i gałkom. Nie przejmował się nawet tym, że za chwilę mógł
wejść tu Garth, któremu z całą pewnością nie spodobałaby się śmiałe poczynania
Kaulitza. W tym momencie zastanawiał się tylko nad tym, jak to ustrojstwo uruchomić.
Każde
niepowodzenie dość agresywnie targało nerwami Toma. Maszyna była niezwykle
skomplikowana i zdecydowanie przerastała jego możliwości, a gdy już zdołał ją
włączyć, czekały na niego nowe, jeszcze gorsze przeszkody. Na szczęście nie
było żadnych kodów dostępu — Tom pomyślał, że pewnie Garth uznał, że ten jakże
skomplikowany system wystarczy. Mężczyzna z przykrością musiał uznać, że miał
rację, ale uczucie to nie trwało długo, gdyż oto udało mu się dojść do czegoś,
co rozumiał i co doskonale nadawało się do tego, by to wykorzystać.
Kiedy otworzył
okno, które miało pod spodem mnóstwo różnokolorowych opcji, linków,
niezrozumiałych skrótów i napisów, ekrany wiszące wokół rozświetliły się
niebieskim blaskiem. Każdy z nich pokazywał to samo: podłużne okienko, w którym
należało umieścić tekst. Nie miał pojęcia, co się stanie, kiedy cokolwiek
wpisze, jednak spróbować musiał. Jedno w tym wszystkim było naprawdę wyjątkowe,
z czego zdał sobie sprawę stosunkowo niedawno: system doskonale wiedział, kim
była osoba, która go właśnie używała, co napawało Toma jednocześnie podziwem i
strachem. Próbował jednak oddalić od siebie wszelkie uczucia i drążącymi palami
wpisał niezbyt dobrze przemyślaną frazę.
Mimo to wyniki
pojawiły się natychmiast. Ale inne, niż te, których się spodziewał. Zupełnie
inne.
Na początku
nie rozumiał. Widział jakieś dziwne obrazy, sceny, ruchy, napisy. Słyszał
dziwne niepokojące dźwięki, dostrzegał przeróżne postacie. Ale kiedy już pojął,
groza złapała go za gardło. Ścisnęła niezwykle mocno, nie pozwalając oddychać.
Mięsnie pod skórą napięły się boleśnie, na trupioblade policzki wstąpiły
czerwone plamy.
— Tom! — Ktoś
krzyczał, ktoś go wołał. Słyszał to, chociaż tego nie słyszał. Wciąż patrzył na
ekran, wciąż przeżywał to, co widział, co go zabijało sekunda po sekundzie.
Próbując złapać oddech, wstał z krzesła. Świat zawirował, głowa rozbolała.
Musiał chwycić się oparcia krzesła, by nie runąć na ziemię. Dotknął drżącą
dłonią czoła: w głowie nadal mu pulsowało, a w uszach dziwnie piszczało.
Chwiejnym krokiem skierował się ku wyjściu: musiał stąd uciekać, nie mógł już
na to patrzeć, nie chciał, nie potrafił…
Garth odsunął
się na bok, przepuszczając roztrzęsionego Toma w drzwiach. Zerknął na wciąż
działające ekrany i zamarł. Już rozumiał, co się stało, już wiedział, wszystko
wiedział. Wolnym krokiem podszedł do maszyny, usiadł przed biurkiem. Kilkoma
kliknięciami zamknął cały system, ale było to już niemal bezcelowe: co się
stało, to się nie odstanie. Było już za późno.
Tom wciąż się
trząsł. Mocno zaciskał zęby i pięści: sprawiało mu to ból, ale niemal go nie
czuł, ślepa nienawiść, niebywale potężna, zakrywała wszystkie inne uczucia,
inne bodźce, ludzkie odruchy. Jego serce biło jak oszalałe, puls niebezpiecznie
przyspieszył. Szedł bardzo szybko, a cel wędrówki miał tylko jeden i sprawiał
on, że nie czuł absolutnie żadnego zmęczenia. A jaką satysfakcję odczuł, kiedy
ujrzał znajome budynki: wiedział, że jest blisko.
Domyślał się,
że będzie musiał ją znaleźć, może była w domu, może u przyjaciół albo w jakimś
miejscu publicznym. Nie przypuszczał jednak, że wybierze się na spacer,
wędrując pustoszejącymi uliczkami, akurat teraz i tu: wprost nie mógł uwierzyć
w swoje szczęście! Widział ją, widział ją bardzo wyraźnie, szła w jego stronę
wolno, nigdzie się nie spiesząc. Ktoś jej towarzyszył, ale Tom niemal go nie
dostrzegał, liczyła się przecież tylko ona. Kiedy już był bardzo blisko, oboje
spojrzeli na niego z zaskoczeniem, to trwało jednak bardzo krótko.
To nie był
Tom. Nie on tym kierował. To nienawiść nim sterująca podniosła ręce do szyi
Hekate i mocno zacisnęła na niej dłonie. Tom zgrzytał zębami, błagając w duchu,
by to trwało jak najkrócej, by ją zabił, by nie musiał jej nigdy więcej
oglądać… Piękne, krótkie chwile braku kontroli.
Rzeczywiście
trwały one tylko chwilę. Gdy tylko Attyla zauważył, że Tom coraz szybciej
zbliża się do Hekate, po czym zaczyna ją dusić, natychmiast go wyszarpnął.
Zdezorientowany Tom puścił szyję czarnowłosej, która natychmiast załapała się
za nią rękami, kaszląc i próbując złapać powietrze. Fal z ogromną siłą odepchnął
Toma, który niemal stracił równowagę. Zdołał jednak utrzymać się na nogach i,
dysząc ciężko, łypnął na niego nienawistnym spojrzeniem. Attyla nie czekał na
jego reakcję: natychmiast uderzył go zaciśniętą pięścią w twarz. Siła uderzenia
odepchnęła Kaulitza do tyłu, jednak nadal nie upadał; zamachnął się i zadał
cios. Dla Attyli było to zbyt wiele: złapał Toma za bluzę i zaczął okładać
pięściami, dysząc ciężko. Nie panował nad tym, co robił, widział jedynie coraz
bardziej zakrwawionego i osłabionego Toma, który wciąż próbował walczyć. W
końcu jednak upad na ziemię, drżąc lekko.
W tej chwili
podbiegł do nich Georg, który przyglądał się potyczce jakiś czas. Miał szeroko
otwarte oczy i wciąż zerkał to na ledwie przytomnego Toma, to na Attylę, który
w błyskawicznym tempie znalazł się przy swojej narzeczonej.
— Co… tu… się…
działo… Wyjaśni mi ktoś?! — darł się Georg.
— Ten
psychopata próbował udusić Hekate!!! — ryknął rozwścieczony do granic możliwości
Attyla. — NIECH TYLKO SIĘ PODNIESIE! Zabiję go, przysięgam, że obedrę drania ze
skóry…
— Kochanie,
uspokój się — błagała cicho Hekate, próbująca odzyskać siłę głosu. — Nie…
— Georg! —
krzyknął — zabierz stąd tego pajaca, póki jeszcze staram się nad sobą panować!
— Nic ci nie
jest? — zwrócił się do Hekate Listing, podchodząc do Toma, którego próbował
podnieść.
— Nie,
wszystko w porządku.
Attyla nie
wierzył w to, co słyszał. Mimo to nie powiedział nic: objął Hekate ramieniem i
poprowadził w przeciwnym kierunku. Sam tylko raz obejrzał się za siebie
patrząc, jak Georg podtrzymuje Toma, który starał się wskrzesić z siebie
resztki sił, by iść. Hekate wciąż rozmasowywała swoją szyję, będąc w ciężkim
szoku.
— Jedziemy do
szpitala — zarządził hardo.
— Daj spokój,
dusił mnie tylko sekundę… — jęknęła.
— Ale…
— Fal. Proszę.
Mężczyzna
widział, że humor Hekate pogarsza się z każdym zdaniem wypowiedzianym na temat
ostatniego wydarzenia. Przysiągł sobie w duchu, że nie daruje mu tego, co
zrobił, ale w tej chwili liczyło się tylko dobro jego narzeczonej. Jako że znał
ją doskonale, postanowił zastosować dość ryzykowna technikę pocieszania.
— Ja nie wiem,
jak to z tobą jest — powiedział, starając się opanować drżenie głosu pod
wpływem emocji. — Najpierw twoja matka, teraz ten kretyn… czy ciebie naprawdę
nie można zostawić samej nawet na minutę?
Zadziałało od
razu: Hekate zaśmiała się, po czym wyszczerzyła szeroko żeby.
— Nie, masz
być ze mną przez caaały czas — odparła przesłodzonym głosem, wtulając się w
Attylę. Ten czule ucałował jej głowę, po czym razem udali się w stronę domu starając
się nie myśleć więcej o tym, co niedawno miało miejsce.
Jedyne co mi przychodzi w tej chwili do głowy to: WTF Tom? o.O
OdpowiedzUsuńKurde, jakoś nie jestem zachwycona Billem i Tayą, gdy są razem xD Nie wiem, jakoś tak mi nie pasują...Geo kochany przyjaciel :3 A Fal wnerw, nie dziwię mu się, Tomowi odpierniczyło o.O
Nie mogę się doczekać nexta ^-^
~ Schwarze Tränen
O kurczę, co się stało Tomowi? Jeżeli chciałaś wprowadzić element zaskoczenia, to dla mnie wprowadziłaś zwalający z nóg element zaskoczenia! Ulala, mam nadzieję, że to wyjaśnisz w następnym rozdziale, bo jestem baaardzo ciekawa! :D
OdpowiedzUsuńLubię Georga. Podoba mi się tutaj. Spodobała mi się też scena, co Tom dzwonił do Josta i cieszył się, gdy ten się wściekał. Chyba taki popularny motyw: ucieszony Tom-wkurzony Jost, ale tutaj bardzo mi się podobał. ;)
Część o Billu i jego rozmyślaniach też była dobra. Szczególnie to o wolności i sam początek opisu przyrody. ;)
Ale...
"Co prawda nie za dobrze znał Hekate, a jej narzeczonego nie widział prawie nigdy." albo nigdy albo raz, dwa, milion;
"postacie" - "postaci";
"pchną" - "pchnął";
"drąż" - "drżąc";
"rozmazywała" - myślę, że "rozmasowywała".
Czekam na nowy rozdział. ;)
Dzięki. Tak to jest, jak się odcinków dokładnie nie sprawdza, a Word swoje wie -.- Już poprawiam c:
UsuńAch i mimo wszystko muszę to napisać: z tego, co mi wiadomo, obie wersje: zarówno jak 'postacie'; jak i 'postaci' są poprawne. ostatnio spieraliśmy się o to z naszym, polonistą, który nigdy nie mówi 'postacie' za co karci go wielu uczniów xd I stąd wywiązała się ta dyskusja.
Usuńfantastic
OdpowiedzUsuńco on tam zobaczyl.. hm moze chlopak tej modelki zrobi jej krzywde po tym jak ona lepiej pozna toma, i on to zobaczyl i wie ze bedzie musial ja uratowac? moze To?
czekam czekam i pozdrawiam ; )
Jeeej, wreszcie zebrałam wszystkie siły i zdołałam doczytać do końca. :D
OdpowiedzUsuńDlaczego oni wszyscy umieją tak mądrze mówić? Podziwiam ich, mieć tak bogate słownictwo...
Czego boi się Taya? Kupi jakiś drobiazg na ślub, na weselu się upije, potańczy... Żyć, nie umierać! xD (No bo chyba Heki ją zaprosi na ślub, prawda?) Maaaamooo, ja chcę się cofnąć w rozwoju i pójść do niemieckiego przedszkola! To co, że nie umiem tego jakże dziwacznego języka - przecież tam jest taki fajny pan przedszkolanek. ^^
Fal, ogar masę! xD Rozumiem, Tom poddusił Twoją przyszłą żonę, ale to jednak TEN Tom! :D
No, co tu mogę więcej napisać?... Z niecierpliwością czekam na następny odcinek i pozdrawiam! :D
PS.
Pytam na serio: myślałaś kiedyś o wydaniu książki? :D
serdecznie zapraszam na 7. rozdział, który właśnie został opublikowany na inneretherapie.blog.onet.pl :)
OdpowiedzUsuńZaczęłam Twoje dzieło od początku czytać, ale duuużo czasu zajmie mi dotarcie do ostatniego odcinka. Kiepsko u mnie z czasem, ale nie poddaję się, to nie byłabym ja. Jak na razie podoba mi się i to bardzo bo lubię Twoją twórczość. Tymczasem zapraszam do siebie na kolejny odcinek.AlexK.
OdpowiedzUsuńNo tak;to cała ja -zapomnialam napisac gdzie. moj-maly-wielki-swiat.blog.onet.pl Pozdrawiam PS: **** dokładnie o te gwiazdki mi chodziło,ale komentarze bardziej wolę bo dają mi wiele radości i motywacji do dalszego pisania.
Usuńhttp://jeder-tag-im-nichts-vergeht.blogspot.com/ zapraszam na ósmy odcinek :)
OdpowiedzUsuńJestem z siebie dumna! Przeczytałam, w końcu, gdy sama dałam sobie mentalnego kopa i powiedziałam: Albo czytasz, albo pójdziesz na misję samobójczą wykąpania psa! Pomogło. Wzięłam się za czytanie.
OdpowiedzUsuńDwadzieścia rozdziałów, które mnie urzekły w każdym calu. Podoba mi się i to bardzo. Piszesz obłędnie.
Hekate. Ją polubiłam od razu, jak tylko przeczytałam o scenie w restauracji. Podbiła moje serce i chyba nie znajdę tam miejsca już dla żadnej innej postaci. Myślę, że to dlatego, iż Hekate i ja mamy podobne charaktery i pod wieloma względami przypomina mi mnie samą. Jest twarda, nie lubi pokazywać emocji. Za to chyba najbardziej ją polubiłam.
Cóż, Toma nie ogarniam. Jak czytam o niektórych jego zachowaniach to mam ochotę walnąć go czymś ciężkim i uświadomić parę rzeczy. No i ten napad na Hokate. Co mu odbiło? Co tam zobaczył, że aż tak znienawidził dziewczynę, że chciał ją udusić. Musiał mieć jakiś dobry powód do takiego postępowania, choć to wcale go nie usprawiedliwia. Jego postępowanie uważam za karygodne! (Jej, mówię jak moja polonistka gdy najczęściej zwraca się do mnie xd) Gdyby nie Attyla to mogłoby się to kiepsko skończyć. Zaskoczyła mnie ta scena i to bardzo, ale, ale!, przejdźmy do Fala.
Teraz jeśli miałabym robić plebiscyt na najlepszego bohatera męskiego to wygrałby jednogłośnie (Bo tylko ja bym głosowała, ale pomińmy to!) Uwielbiam Cię za przydomek, który mu nadałaś. Attyla to moja ulubiona postać historyczna, a Hunowie... Ten temat nie jest mi obcy! Podziwiam do tej pory historycznego Attylę i porównuję go trochę do tego z twojego opowiadania. Złożona postać z tego Fala, a jak jeszcze przeczytałam, że oświadczył się Hekate to zaliczyłam zgon. Szkoda, że razem znaleźli się w nieciekawej sytuacji. Mam nadzieję, że z tego wybrną, choć może już wybrnęli? Jestem taka ciekawa.
Kto nam tu jeszcze został? A Bill i Taya! No ta para jako ostatnia, bo myślę, że więcej mojego bełkotu nie zniesiesz. Czemu ja zawsze piszę tak nieskładnie?
Bill wydaje mi się takim typem filozofa. Chodzi, rozmyśla, rozmawia z Tayą i się zastanawiam czy coś z tego będzie^^ Ogólnie ta dziewczyna wydaje się tak inna od Hekate i mam do niej mieszane uczucia. Z jednej strony podziwiam ją za to, że wybaczyć umie Tomowi, a z drugiej jest taka naiwna. Trochę mnie irytuje czasami. Nie wiem, może to ze mną jest coś nie tak. Tak, pewnie to wina mojego chorego mózgu. Makabra.
Została mi jeszcze mama Hekate, ale o niej mówić nie umiem bez zaciskania pięści, bo tak mnie wkurza, że mam ochotę ją walnąć i to mocno. Przyłożyć tak, żeby się nie pozbierała. Uważam ją za wredną kobietę, która myśli tylko i wyłącznie o sobie, a wszystko co jest dalej niż czubek jej zadartego nosa, to jej nie interesuje. Jej! Jak mnie wkurza taka postawa. Odwiedziny po tylu latach u córki to też było lekkie przegięcie i nie wiem czy na miejscu Heki nie oddałabym własnej matce. Nie miałabym chyba oporów. Ba! Zrobiłabym to na pewno i to jeszcze z lubością.
Wiesz jak mnie poruszył wątek zbudowania maszyny Gartha? To otwiera przed ludzkością tyle możliwości, że nie sposób sobie tego wyobrazić. Ten facet musi być geniuszem skoro wymyślił coś takiego. Choć wymyślenie to dopiero pół sukcesu, że on coś takiego skonstruował. Za to nalezą mu się brawa jak stąd do wieczności.
Zamęczyłam Cię swoją paplaniną, prawda? Teraz pomyślisz, że jestem chora umysłowo, ale cóż... Pewnie to prawdą będzie^^
Nie męczę Cię dłużej i czekam na następny odcinek co by zobaczyć co się stało. Mam tyle pytań, a tak mało odpowiedzi!
Pozdrawiam i życzę weny!
KOCHAM CIĘ! <3 nie za to, że ci się podoba moje opowiadanie, czym mnie wielce zaskoczyłaś, ale miłością do Hunów! <3
UsuńOpowiadanie jest dobre, to co ma się nie podobać. A Hunowie! Ich uwielbiam^^
Usuńjak to się stało? ;>
OdpowiedzUsuń