piątek, 26 kwietnia 2013

23. Przepis na eliksir szczęścia



K
olejny słoneczny dzień miał się ku końcowi.
Wielka pomarańczowa kula znikała za horyzontem, wypuszczając na niebo niemalże czerwone obłoki, które rozlewały się coraz dalej. Już za kilka godzin miały zniknąć na rzecz ponurego granatu, zapowiedzi nocy. Jak gdyby w strachu przed nią do domów uciekały wszystkie stworzenia, zarówno na ziemi, jak i w powietrzu: umykały po cichu w strachu przed nieznanym, w oczekiwaniu na nowy dzień i nowe nadzieje. Przecież to świeżość ranka sprawia, że chce się żyć, że porzuca się swoje wczorajsze troski i postanawia działać tak, aby wszystko naprawić i zmienić na lepsze. Nowy dzień to motywacja, a ta rodzi się właśnie z nadziei. Nadziei na lepsze jutro.
Niektórzy jednak wciąż mieli plany na ten wieczór, co więcej, miały one mieć wpływ na jutro i pojutrze, na trzy miesiące później, jak i cztery lata w dal. Miały zmienić całe życie: zrujnować je doszczętnie, albo zamienić w błogi raj. Wszystko jednak zależało od pewnego człowieka…
Wysoki, szczupły mężczyzna o gładkich, elegancko ułożonych brązowych włosach i jasnych oczach rozsiadał się wygodnie na miękkim fotelu obitym białą skórą. Nałożył jedną nogę na drugą, a głowę odwrócił w stronę swej niesamowitej rezydencji. Bowiem kilkadziesiąt metrów od nich stał olbrzymi, kilkupiętrowy prostokątny budynek o ścianach białych jak sam śnieg i dachu pokrytym dachówkami, które połyskiwały intensywną czerwienią. W łukowatych oknach świeciło się już żółtawe światło, a małe lampy ogrodowe powtykane wzdłuż dróżki wysypanej żwirem ogarniały swym blaskiem przepiękny ogród zachwycający intensywną zielenią. Wszędzie wokół rosły krzaki wyższe lub niższe, dokładnie przycięte drzewka czy przeróżne odmiany kwiatów. W środku okrągłego podjazdu stała duża, okrągła, biała fontanna, z której dumnie wytryskiwała krystalicznie czysta woda, roznosząc kojący dźwięk wśród wieczornej ciszy.
Dumny właściciel willi odwrócił wzrok od dorobku życia, wwiercając spojrzenie swoich jasnych oczu w klienta, który od dłuższego czasu siedział na tej samej sofie z tym samym zamiarem, z którym tu przybył przed paroma godzinami. Jednak różnica między mężczyznami polegała na tym, że ten pierwszy uśmiechał się tajemniczo, a może nawet drwiąco, drugi zaś był zdeterminowany i skupiony.
— Jesteś pewien swoich zamiarów — stwierdził Digger Qulder, wygładzając swoją białą koszulę, w którą był odziany.
— Inaczej bym tu nie przychodził — odpowiedział chłodno Tom Kaulitz.
Qulder zmrużył oczy. Nie spodobał mu się ton gościa, jednak nie dał po sobie tego poznać.
— To dobrze. Nie trzeba nam miękkich kręgosłupów, z takimi nie pracuje się dobrze. Nagadają, jak to bardzo potrzebują pomocy, po czym rezygnują, wymyślając głupie wytłumaczenia, i znikają. A wiesz, dlaczego? — Qulder pochylił się w stronę Toma. — Wszystko przez strach.
Przez chwilę obaj milczeli, aż wreszcie Digger ponownie opadł na oparcie wygodnego fotela, zaśmiawszy się krótko.
— To bardzo ciekawe, co też sam strach potrafi zrobić z człowiekiem, nie sądzisz? Ilekroć bywa, że ludzie uroją sobie to, co ich rzekomo przeraża, a w rzeczywistości to coś wcale nie jest takie straszne. Oni boją się jedynie strachu. O tak, to potężna siła, prześciga wszystko inne, może prócz czasu. To czas kreuje strach przy pomocy człowieka. Bez choć jednego z tych dwóch czynników strach by nie istniał. A jednak jest. W nas wszystkich: we mnie, w tobie… Tak, w tobie widać go bardzo wyraźnie.
Tom spojrzał na niego zaskoczony, zmieszany i rozeźlony jednocześnie. Przyszedł tu po pomoc, ale bynajmniej nie psychiczną. Wolał działać konkretnie i możliwie jak najszybciej, wtedy zajmie się sobą. Na razie jednak głęboko ukrywał swoje odczucia i nie mógł odgadnąć, skąd mężczyzna o tym wiedział. Mimo to nie drgnął, nie odezwał się nawet słowem. Nie dał poznać po sobie, że Qulder miał rację.
— Nie dziw się tak — zaśmiał się Digger, rozsiadając się w fotelu jeszcze wygodniej. — Wielu znam takich, co ty. Jesteś zdeterminowany, pewny swoich zamiarów, choć sam do końca nie wiesz, czy postępujesz słusznie, gdzieś w głębi zżerają cię jeszcze wątpliwości. To nie empatia, Tom, to nie szósty zmysł. To logika! — Na chwilę umilkł, krzyżując ręce na piersi. Tym razem to on wyglądał na skupionego, a jego wzrok jakby przeszywał Toma i błądził gdzieś daleko za nim. — Jak sobie wyobrażasz psychopatę? — wypalił nagle, co zupełnie zbiło Toma z pantałyku. — Jako czubka, który nago biega na ulicy? A może jako mordercę, który jednego dnia zabije czterdziestu ludzi, po czym spokojnie idzie na kawę? Ślepota ludzi zawsze mnie bawiła. Bo psychopata to osoba, którą charakteryzuje bezwzględność, duża pewność siebie, koncentracja i odporność psychiczna, aby wierzyć w swoje zwycięstwo aż do samego końca i konsekwentnie do tego dążyć. Jest też doskonałym strategiem, nie działa pod wpływem impulsów, kontroluje swoje emocje, a wręcz się nimi bawi. Równie dobrze mógłby pracować w biurze i nikt tego nie dostrzeże. To bardzo duża umiejętność. Tak więc uważaj, Tom, uważaj.
Kaulitz nie wiedział, co powiedzieć. Nie miał pojęcia, co ta przemowa miała wspólnego ze sprawą, z która przyszedł do Quldera.
— Wiem, czego się boisz — powiedział spokojnie. — Klatki. Jednak zastanów się, które kraty będą więzić cię dłużej. Więzienne, czy może... te — ostatnie słowo wyszeptał, pochylając się w stronę Toma i dotykając jego skroni.
Kaulitzowi ta rozmowa zaczynała ciążyć. Po prostu bardzo źle czuł się z tym, co powiedział Qulder, a powód był oczywisty: prawda w oczy kole i to nierzadko. Nie inaczej było i tym razem, co wcale nie pomagało Tomowi w realizacji swoich planów. Postanowił więc zakończyć nieprzyjemny wątek i przejść do konkretów.
— A więc jak? Umowa stoi?
— Tak, tak jak powiedziałem wcześniej — odparł po chwili zastanowienia. — Wspominałem też o poprawkach, które wprowadzimy do twojego pomysłu, który nie jest zły, jednak wyraźnie wymyślany na szybko. Spokojnie, nie musisz się niczym martwić. Zajmiemy się tym tak, jak to powinno wyglądać, czyli zgodnie z twoimi oczekiwaniami. O ile oczywiście nie pojawią się żadne komplikacje, a nie sądzę. I to właśnie ty masz zadbać o to, by nic nie wchodziło nam w drogę.
Tom pokiwał głową. Momentalnie poczuł, jak coś nieprzyjemnie ścisnęło jego klatkę piersiową. 
— Połowa teraz, połowa po wykonaniu roboty — odezwał się nagle, ignorując niepokój rodzący się w jego sercu.
Qulder zaśmiał się dźwięcznie. Popatrzył na swojego klienta wesołymi oczyma, w których czaił się enigmatyczny blask i milczał. W końcu odwrócił się w stronę ogromnego domu i zaczął mówić, jak gdyby do siebie:
— Spójrz na mój dom. Całkiem niezły, prawda? Wiele lat spędziłem, by na niego zarobić, ale w końcu się udało, chociaż łatwo zdecydowanie nie było. Ale jak sądzisz: osiągnąłbym to wszystko, gdybym zawiódł zaufanie klientów? Gdyby mi nie ufali, nie przychodziliby, moja reputacja okropnie by ucierpiała, w tym przeklętym mieście plotki rozchodzą się bardzo szybko. Poza tym to nie tylko sposób na zarobek, to hobby, to przyjemność. Coś, co sprawia mi nieopisaną radość: nie mógłbym z tego zrezygnować, nie chcę, nie myślę o tym nawet. Tak więc tak, jak ja ufam tobie, bo w końcu, jak to się mówi — klient nasz pan!, tak ty zaufaj mnie. Dobrze, pół teraz, pół potem. Bądź jednak spokojny.
Tom wręczył Qulderwi pokaźną sumę pieniędzy, ten jednak nawet jej nie policzył: położył plik banknotów na stolik stojący tuż obok fotela, a następnie obaj panowie wstali, by uścisnąć sobie dłoń na pożegnanie.
— A więc witamina A? — upewnił się Digger.
— Witamina A.

***

 „Dom na sprzedaż”. Co takiego? — zastanawiał się po cichu Bill, przystając przy tabliczce wbitej w trawnik, z której odczytał nieco zaskakujące ogłoszenie. Mimo to już w następnej chwili ruszył naprzód szarym chodnikiem, zamierzając za chwilę skręcić w prawo. Przesiadując bez sensu w domu i rozmyślając nad tym wszystkim stwierdził, że nie zamierza sterczeć między czterema ścianami sam jak palec i nic nie robić. Powrotu Toma nie spodziewał się prędko. Był zaniepokojony, okazało się bowiem, że niczego nie można się było po nim spodziewać. Z innej strony Tom był przecież dorosły, więc cóż Bill mógł począć— trzymać na łańcuchu albo dać szlaban? Niedorzeczność. Kaulitz westchnął ciężko. Samotność ostatnimi czasy zaczynała go przytłaczać, może między innymi dlatego wybrał się na ten niecodzienny spacer.
W końcu skręcił w drobną uliczkę prowadzącą do małych schodków. Wspiął się po stopniach i zapukał do drzwi, nerwowo oczekując, aż ktoś pojawi się w progu. Przestępował z nogi na nogę bojąc się, że nikogo nie ma w środku: akurat dziś, akurat teraz, kiedy odważył się tu przyjść! Czysta złośliwość losu, myślał niezadowolony, czysta złośliwość.
Nagle, ku jego zaskoczeniu i przerażeniu, ktoś otworzył drzwi. Zza nich wyjrzała głowa, którą okalała burza czarnych, wiecznie poczochranych włosów. Zielone oczy zmrużyły się podejrzliwie, a usta zamieniły się w jedną czerwoną linię.
— Możemy porozmawiać? — wypalił jednym tchem Bill, chcąc mieć to za sobą jak najszybciej.
Wciąż nieufna Hekate przepuściła gościa do środka.
Mężczyzna rozejrzał się po wnętrzu. Może i ulegał stereotypom, ale nie tego się spodziewał po mieszkaniu narkomanki. W wyobraźni miał raczej zaniedbane, brudne pokoje, w których bałagan nie zmierzał oddawać nikomu władzy. Tymczasem ujrzał czyste, zadbane, schludne lokum. Jedynie stolik do kawy zawalony był wieloma papierami, a obraz przedstawiający szarą, ponurą ścieżkę otoczoną drzewami pozbawionymi liści, które straszyły na tle siwego nieba, był przekrzywiony.
— Wyprowadzasz się? — zagadnął, a mimowolnie w jego sercu zaczaiła się nadzieja. Zignorował to uczucie, choć w głębi wiedział, że gdyby te ciche marzenia były prawdą, szansa, że wszystko jeszcze wróci do normy, znacznie by wzrosła.
— Tak. Do Fala. — Rozczarowanie ukłuło go w pierś, jednak nie dał po sobie tego poznać. — Wcześniej powinnam to zrobić, sama nie wiem, co mnie tu trzymało. Chyba jestem sentymentalna…
Hekate usiadła na skraju kanapy obitej czarną skórą i zanurzyła się we wspomnieniach. Bill zaś stał tuż przy ścianie i obserwował, układając w głowie cały przebieg rozmowy. „Jak mam zacząć? Najlepiej to delikatnie. Ale co, jeśli się wścieknie i każe mi się wynosić? Hekate wydaje się być nieprzewidywalną osobą, nikt nie wie, co ją może ugryźć. Nie wiem nawet, czy to dobrze, że tu przychodziłem… No tak… ale przede wszystkim trzeba być miłym”.
— Jak się czujesz? — zapytał. Nic innego nie przyszło mu do głowy.
— Usiądź — powiedziała łagodnie Hekate.
Zaskoczony tym miłym tonem Kaulitz usiadł w fotelu umieszczonym naprzeciwko tego, na skraju którego siedziała kobieta. Hekate nie bała się patrzeć mu w oczy, co sprawiało, że czuł się nieco skrępowany.
— Pewnie cię to zaskoczy, choć nie jestem pewna, czy akurat to chciałeś usłyszeć, ale czuję się całkiem dobrze. — Bill uniósł szeroko brwi. Cała wypowiedź ogromnie go zaskoczyła. Po pierwsze czarnowłosa wyraźnie dała do zrozumienia, że mu nie ufa i widzi go na równi z jego bratem. Po drugie… czuje się całkiem dobrze?! Tego za nic w świecie nie potrafił zrozumieć. Miał w głowie mętlik, który nie pozwalał mu na zebranie myśli.
— Wiem, że to bardzo dziwne — mówiła cicho Hekate. — Mnie samą to niepokoi. Nienawidzę twojego brata i czuję złość, ale jednocześnie ogrania mnie spokój. Wciąż jednak boję się o własne życie i, co dziwne, nie wiążę tego z twoim cholernym bratem. Nie pytaj mnie, jak to możliwe, bo sama bym chciała wiedzieć. Tak po prostu jest.
— To dobrze… — mruknął, zaskoczony tym, że mówił szczerze. — To znaczy dobrze, że czujesz się lepiej — dodał pospiesznie.
Bill był sam w sobie paradoksem: z jednej strony są nie wiedział, co tu robił: nigdy nie przepadał za Hekate i w głębi pragnął tego, aby wyjechała i już nigdy nie wróciła: jakże lepiej by było, gdyby tak właśnie się stało. Wszyscy byliby spokojniejsi, Tom starałby się zapomnieć o całym zdarzeniu, Bill również wreszcie odzyskałby spokój. Bardzo długo go szukał, a kiedy już myślał, że stoi na dobrej drodze, niezależne od niego i o wiele potężniejsze siły zepchnęły go w boczną uliczkę, skalistą i długą. I im dłużej się nad tym wszystkim zastanawiał, tym bardziej był pewien, że nie wróci już na główny szlak, tylko postara się żyć tak, jak teraz. Bowiem tracił już nadzieję na to, że da się cokolwiek naprawić.
Z drugiej jednak strony faktem przecież było, iż ta czarnowłosa istota nie zrobiła nic złego. A przynajmniej na pewno nie jemu, co więcej: to właśnie ona została ofiarą w tym niejasnym starciu. A napastnikiem była najdroższa mu osoba… Oczywiście Hekate nie była święta, do anioła było jej zbyt daleko. Popełniała błędy, zapisała na swoim koncie grzechy mniejsze i większe. To oczywiste, że Bill pragnął bronić brata, acz jednocześnie cieszył się, że Hekate miała się już lepiej. Podziwiał ją za to, jak dobrze się trzymała, choć zauważył w jej oczach pewien dziwny blask… Ciężko mu było określić, co to takiego: nie tyle kłamstwo czy nawet strach, co… niepewność i coś, co natychmiast skojarzyło mu się ze spojrzeniem małego dziecka, które błagało, aby pojawiła się dobra wróżka i jednym machnięciem swojej różdżki sprawiła, że wszystko ułoży się dobrze. To spojrzenie zmiękczyło serce Billa do tego stopnia, że niemal pragnął jej pomóc. Wraz z powrotem chłodnej logiki uczucie to znacznie straciło na sile, choć wciąż gdzieś się w nim tliło. To jeszcze bardziej zmotywowało go i pchnęło do realizacji celu, z którym tu przybył.
— Ekhm… — Mężczyzna zastanawiał się, od czego powinien zacząć. — Rozumiem, że żywisz urazę do mojego brata…
— Urazę? — powtórzyła rozbawiona.
Ironia kobiety po raz kolejny wprawiła Billa w zakłopotanie.
— To znaczy… — mamrotał — wiem to i cię rozumiem… to znaczy staram się, ja naprawdę się staram, ale… czy nie byłabyś w stanie… porozmawiać o tym…
— Z nim? — dokończyła chłodno.
Bill doznał bardzo dziwnego skojarzenia: kpiący ton kobiety zdawał się być gorący, niemal parzący, odbierający mu swobodę ruchu. Zaś chłód bijący z każdego wypowiedzianego słowa działał na niego otrzeźwiająco, przypominał o tym, jak wielkiej wagi jest ta sprawa. Właśnie dlatego mężczyzna ponownie odzyskał pewność siebie.
— Nie robię tego tylko dla niego — powiedział głośno. Dopiero gdy sam usłyszał te słowa zauważył, ile goryczy w nich zabrzmiało. Niezwykle ciężko było mu wypowiadać takie rzeczy, przecież nade wszystko liczył się jego brat! Sprawy jednak zaszły tak daleko, ofiar było znacznie więcej. — Nie ukrywam, że martwię się o Toma, nie mam pojęcia, co go mogło pchnąć do tak okropnego czynu. Znam go od zawsze i przysięgam — a nie robię tego po to, by go bronić! — z własnej woli nie zrobiłby…
— Sugerujesz, że ktoś zlecił mu zabójstwo? — warknęła rozdrażniona Hekate.
— Nie! — krzyknął przerażony prawdopodobieństwem takiej możliwości. Choć tak naprawdę nie wiedział, co było gorsze: ewentualna manipulacja czy własne, nieczyste myśli brata. — Nie — powtórzył po chwili znacznie łagodniej. — Nie miałby powodu…
— Nadal go nie ma i nigdy nie miał! Na tym polega cały kram! — wołała coraz bardziej zdenerwowana. — Bo co ja mu takiego zrobiłam?! Zrzuciłam z krzesła? Ostrzegałam przed nim Tayę? Czy to są powody, dla których ktoś próbuje zabić drugiego człowieka?!
Bill westchnął ciężko. Zadrżał: odpowiedź na pytanie Hekate była tak oczywista! I to go przerażało: czasami przyłapywał się na myśli, że wolałby, aby Tom miał poważny powód, a Hekate coś ciężkiego na sumieniu: wtedy chociaż starałby się zrozumieć postępowanie bliźniaka. Tymczasem wszystko stawiało go w bardzo złym świetle.
— Właśnie w tym rzecz, że nie — odpowiedział cicho, acz pewnie. — Poza tym powtarzam — znam Toma jak nikt inny. Nigdy nie zrobiłby czegoś podobnego…
— A jednak.
— Musisz mi pomóc — wypalił nagle, czym, bardzo zaskoczył Hekate. — Oboje doszliśmy do wniosku, że Tom próbował cię udusić nie z byle błahostki. Ty i Taya… sama przyznaj, że musimy dotrzeć do prawdziwej przyczyny.
— Dlaczego? — zapytała podejrzliwie po dłuższej chwili milczenia. — Nie chce mi się jakoś wierzyć, że szukasz sprawiedliwości ze względu na mnie. A może liczysz, że oczyścisz Toma z zarzutów i będziesz mógł dalej wieść swój żałosny żywot? Jest też jeszcze jedna opcja — Taya! Wiem przecież, że nie jest ci obojętna. Czyżbyś znalazł pretekst do zbliżenia się do niej?
Bill zamilkł, wbijając wzrok gdzieś na lewo od kobiety. Nie zamierzał tego komentować.
— Nie chcesz? — odpowiedział pytaniem na pytanie.
— Myślę, że to i tak niebawem wyjdzie na jaw.
Tym jednym zdaniem Hekate zbiła Billa z pantałyku. Czyżby coś wiedziała? Czyżby tylko z nim grała? Mężczyzna poczuł, jak robi mu się gorąco. Ze wszystkich sil starał się tego nie okazywać, udając niewzruszonego. W rzeczywistości w napięciu czekał na więcej szczegółów.
— Dlaczego tak sądzisz? — spytał, siląc się na spokój.
Ku największemu zaskoczeniu mężczyzny to Hekate odwróciła wzrok, wyraźnie chcąc ukryć swoje zakłopotanie i niepewność. Przez chwilę wpatrywała się w podłogę, by za chwile podnieść głowę i spojrzeć trzeźwo prosto w jego brązowe oczy.
— Tom długo nie wytrzyma. Cokolwiek teraz zrobi, zaważy to na całej jego przyszłości. Musi być ostrożny, działać z głową. Nie sądzę, by był silny psychicznie po czymś takim. Nie dziw się tak — powiedziała, widząc zaskoczoną minę Billa. — Ja po prostu myślę logicznie. Więc dobrze, zgoda. Ale nie możesz teraz stracić go z oczu. Pilnuj go! Nie porozmawiam z nim, na to nawet nie licz. Sama muszę dowiedzieć się kilku rzeczy, o których wiedzieć nie musisz. Nie protestuj! — krzyknęła widząc, że Bill otworzył już usta, by wyrazić swój sprzeciw. — Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie. Ja sama nie wiem, co się dzieje, ale Attyla…
— Nie mieszaj go w to! — zawołał agresywnie Bill.
— Nie mieszam! — odpowiedziała rozeźlona podniesieniem na nią głosu. — Uwierz mi, że ciężko było go przekonać, by nie działał pod wpływem żądzy mordu. Powiedziałam ci: myślę logicznie, nie poddaję się emocjom. Nie potrafię. Faktem jest, że coś chce zrobić, ale czystym sposobem, podobnie jak my. Więc poczekajmy…
— Czystym sposobem? — Bill prychnął. Nie znał Hekate najlepiej, ale małe pojęcie o niej i jej otoczeniu jednak miał.
— Nie masz wyboru, musisz nam zaufać.
Bill znowu westchnął ciężko.
— A teraz wyjdź stąd. Kiedy nadejdzie twoja kolej działania, dowiesz się o tym. Tymczasem dostałeś jasne instrukcje. Teraz wszyscy jesteśmy w to wmieszani.

***

Od wyjścia Billa z domu Hekate nawet nie drgnęła. Wciąż siedziała na brzegu tej samej czarnej kanapy w tej samej pozie z tym samym ponurym wzrokiem wbitym w podłogę, która przemierzała każdego dnia. Bardzo rzadko płakała, emocje wyrzucała z siebie w nieco inne sposoby. Teraz czuła wstyd, że łzy cisnęły się jej do oczu. Faktem jednak było, że czuła się tak bardzo bezsilna i osłabiona. A może to był jeden cholerny sen? Ostatnio często bolała ją głowa, przez co miała kłopoty ze wzrokiem: przez moment wszystko, co widziała, było rozmazane. Zupełnie jaki wtedy, kiedy śniła… albo jak przeżywała coś wspaniałego. Na przykład jak wtedy, wiele lat temu. Była małą dziewczynką, a rodzice raz jedyny wyjechali nad morze. Doskonale pamiętała moment, kiedy stąpała po rozgrzanym piasku, jak maleńkie drobinki wbijały się w jej stopy. Niemal słyszała szum fal delikatnie popychanych przez łagodny wiatr niosący ze sobą charakterystyczną woń. W wyobraźni widziała wody Morza Bałtyckiego, czuła radość, która towarzyszyła jej, gdy mogła zanurzyć w nich swoje nogi. Czuła się wtedy tak wspaniale! Z wrażenia przed oczyma widziała mroczki, w głowie się zakręciło…
Zupełnie jak teraz. Jednak odczucia były zupełnie inne.
Zabawne, pomyślała. Jak to wszystko dziwnie się toczy. Wszystkie szczęśliwe chwile już minęły, zostały same cienie. A kiedy pojawiał się promyk nadziei, który mógł uleczyć chociaż część ran, natychmiast nadchodziła burza, jak gdyby straż, która dbała oto, by nic nigdy nie skończyło się dobrze. „Co ma przeminąć to przeminie, a co ma zranić do krwi zrani…”[1], zaśpiewała w swoim ojczystym języku. Wówczas spojrzała na obraz, który w pośpiechu wieszała kilka godzin temu. Jakże doskonale ukazywał jej ówczesny świat: szary i ponury. Hekate podążała ścieżką zupełnie nieznaną, we mgle pogrążoną. Nie miała pojęcia, co spotka ją po drodze ani gdzie dotrze na końcu.
Kobieta wstała i bardzo powoli podeszła do ściany, na której wisiało ów malowidło. Popatrzyła na nie jeszcze przez chwilkę, by za chwile zdjąć je i niedbale odłożyć na szafkę. Odeszła kilka kroków i raz jeszcze spojrzała na to, co tak bardzo starała się ukryć. Chciała udawać, że to nie istniało. Tymczasem strumienie świeżej krwi niczym węże pełzły w dół, pozostawiając upiorne ślady pod wypisanymi słowami, które były tak jasne, a jednocześnie zupełnie niezrozumiałe. Pewne było to, że miały konkretne przesłanie i raczej nie było ono pozytywne. Im więcej strumyczków krwi ciekło po ścianie, tym ciężej się oddychało, a atmosfera stawała się nie do zniesienia. Niemal dawało się wyczuć obecność drugiej osoby, tej, która wypisała wersy wierszyka…

„Cisza nam tańcuje, spokój wokół pływa
Mapa rozerwana już przez wrogów była
Teraz cicho stój, nic już nie rób wcale
Napój szczęścia gotów, czeka na rozlanie”


______________________________________
 Chyba nie jestem w formie. takie mnie wrażenie dopadło podczas czytania tego odcinka (nienawidzę czytać własnych tekstów!). Ale to już wy sami oceniajcie. Pozdrawiam!



[1] Fragment tekstu utworu Piotra Rubika w wykonaniu Michała Bajora pt. „Co ma przeminąć to przeminie”
 

8 komentarzy:

  1. Jak przeczytałam, że jest fragment tekstu z utworu Rubika, to zaraz pomyślałam o klaskaniu i pewnej piosence... Okej, nieważne xD

    Szczerze mówiąc niezbyt zrozumiałam sens rozmowy Toma z tym... Qulderem, ale zwalam to na dzisiejszy dzień, bo chyba mózg już wyparował. W każdym bądź razie, rozumiem myśl obawy przed zamknięciem w klatce, którą właściwie można samodzielnie "stworzyć". Chyba każdy boi się jakichś ograniczeń, a czasami strach przed samym strachem...

    Widać, że mam nie po kolei w głowie, bo raz Hekate mnie drażni, a raz odczuwam sympatię. Zaskoczyła mnie trochę swoją postawą, bo szczerze mówiąc bardziej oczekiwałam, że naskoczy na Billa, albo w ogóle trzaśnie drzwiami przed nosem xD Zastanawiający również jest wierszyk kończący rozdział.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. wiesz, czytam od początku i niesamowicie mi się podoba, ale nie rozumiem jednego: czy Hekate prześladuje jakiś psychol? a może to magia, iluzja? ten pył, krew na ścianach, dziwne ślady... mam nadzieję że to wszystko się niedługo wyjaśni^^ będę w napięciu czytała :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny bloog bardzo wciągający czekam na nexta i jeśli nie masz nic przeciwko dodam twojego bloga do"blogi ktore czytam"
    zapraszam do mnie
    http://youallmylife.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdział :) jestem tu pierwszy raz, ale już się zabieram do czytania od pierwszego rozdziału! Myślę, że szybko mi pójdzie, bo bardzo podoba mi się Twój sposób pisania :) Życzę dużo weny i zapraszam do mnie:
    http://mojahistoriadlaciebie.blogspot.com/
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Prze! Masz talent. Piszesz świetnie, zajebiście normalnie. Wszystko nieźle opisujesz. Ja przy Tobie, to mogę się chować.

    OdpowiedzUsuń
  7. Trafiłam tu przypadkiem, przeczytałam wszystko a miałam się uczyć ! haha ;D To Twoja wina, za ciekawie piszesz. :) Uwielbiam, dodaje do obserwowanych. Masz ogromny talent. + Zapraszam do mnie. Może Cię zaciekawi. Czekam na opinie ;D http://bezrzeczywistosci.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Jeju! Jakie to jest świetne. Pewnie ciągle to słyszysz, ale muszę to powiedzieć: Masz wielki talent! (Aż mnie zazdrość zżera, że ja nie umiem ta pisać). Proszę, nie marnuj go :D Możesz naprawdę wiele osiągnąć. Natrafiłam na Ciebie na stronce Zaczarowane Szablony. :) Prosiłabym Cię o jedno. Jakbyś mogła wejść na mój blog (www.gutta-bad.blogspot.com) i powiedzieć mi jakie popełniam błędy w pisaniu.
    Będę często wpadać. Powtórzę jeszcze raz: ŚWIETNIE PISZESZ! :)

    OdpowiedzUsuń