K
|
olejny słoneczny
dzień miał się ku końcowi.
Wielka pomarańczowa kula znikała
za horyzontem, wypuszczając na niebo niemalże czerwone obłoki, które rozlewały
się coraz dalej. Już za kilka godzin miały zniknąć na rzecz ponurego granatu,
zapowiedzi nocy. Jak gdyby w strachu przed nią do domów uciekały wszystkie
stworzenia, zarówno na ziemi, jak i w powietrzu: umykały po cichu w strachu
przed nieznanym, w oczekiwaniu na nowy dzień i nowe nadzieje. Przecież to
świeżość ranka sprawia, że chce się żyć, że porzuca się swoje wczorajsze troski
i postanawia działać tak, aby wszystko naprawić i zmienić na lepsze. Nowy dzień
to motywacja, a ta rodzi się właśnie z nadziei. Nadziei na lepsze jutro.
Niektórzy jednak wciąż mieli
plany na ten wieczór, co więcej, miały one mieć wpływ na jutro i pojutrze, na
trzy miesiące później, jak i cztery lata w dal. Miały zmienić całe życie:
zrujnować je doszczętnie, albo zamienić w błogi raj. Wszystko jednak zależało
od pewnego człowieka…
Wysoki, szczupły mężczyzna o
gładkich, elegancko ułożonych brązowych włosach i jasnych oczach rozsiadał się
wygodnie na miękkim fotelu obitym białą skórą. Nałożył jedną nogę na drugą, a
głowę odwrócił w stronę swej niesamowitej rezydencji. Bowiem kilkadziesiąt
metrów od nich stał olbrzymi, kilkupiętrowy prostokątny budynek o ścianach
białych jak sam śnieg i dachu pokrytym dachówkami, które połyskiwały intensywną
czerwienią. W łukowatych oknach świeciło się już żółtawe światło, a małe lampy
ogrodowe powtykane wzdłuż dróżki wysypanej żwirem ogarniały swym blaskiem
przepiękny ogród zachwycający intensywną zielenią. Wszędzie wokół rosły krzaki
wyższe lub niższe, dokładnie przycięte drzewka czy przeróżne odmiany kwiatów. W
środku okrągłego podjazdu stała duża, okrągła, biała fontanna, z której dumnie wytryskiwała
krystalicznie czysta woda, roznosząc kojący dźwięk wśród wieczornej ciszy.
Dumny właściciel willi odwrócił
wzrok od dorobku życia, wwiercając spojrzenie swoich jasnych oczu w klienta,
który od dłuższego czasu siedział na tej samej sofie z tym samym zamiarem, z
którym tu przybył przed paroma godzinami. Jednak różnica między mężczyznami
polegała na tym, że ten pierwszy uśmiechał się tajemniczo, a może nawet
drwiąco, drugi zaś był zdeterminowany i skupiony.
— Jesteś pewien swoich zamiarów —
stwierdził Digger Qulder, wygładzając swoją białą koszulę, w
którą był odziany.
— Inaczej bym tu
nie przychodził — odpowiedział chłodno Tom Kaulitz.
Qulder zmrużył
oczy. Nie spodobał mu się ton gościa, jednak nie dał po sobie tego poznać.
— To dobrze. Nie
trzeba nam miękkich kręgosłupów, z takimi nie pracuje się dobrze. Nagadają, jak
to bardzo potrzebują pomocy, po czym rezygnują, wymyślając głupie
wytłumaczenia, i znikają. A wiesz, dlaczego? — Qulder pochylił się w stronę
Toma. — Wszystko przez strach.
Przez chwilę obaj
milczeli, aż wreszcie Digger ponownie opadł na oparcie wygodnego fotela, zaśmiawszy
się krótko.
— To bardzo
ciekawe, co też sam strach potrafi zrobić z człowiekiem, nie sądzisz? Ilekroć
bywa, że ludzie uroją sobie to, co ich rzekomo przeraża, a w rzeczywistości to
coś wcale nie jest takie straszne. Oni boją się jedynie strachu. O tak, to
potężna siła, prześciga wszystko inne, może prócz czasu. To czas kreuje strach
przy pomocy człowieka. Bez choć jednego z tych dwóch czynników strach by nie
istniał. A jednak jest. W nas wszystkich: we mnie, w tobie… Tak, w tobie widać
go bardzo wyraźnie.
Tom spojrzał na
niego zaskoczony, zmieszany i rozeźlony jednocześnie. Przyszedł tu po pomoc,
ale bynajmniej nie psychiczną. Wolał działać konkretnie i możliwie jak
najszybciej, wtedy zajmie się sobą. Na razie jednak głęboko ukrywał swoje
odczucia i nie mógł odgadnąć, skąd mężczyzna o tym wiedział. Mimo to nie
drgnął, nie odezwał się nawet słowem. Nie dał poznać po sobie, że Qulder miał
rację.
— Nie dziw się
tak — zaśmiał się Digger, rozsiadając się w fotelu jeszcze wygodniej. — Wielu
znam takich, co ty. Jesteś zdeterminowany, pewny swoich zamiarów, choć sam do
końca nie wiesz, czy postępujesz słusznie, gdzieś w głębi zżerają cię jeszcze
wątpliwości. To nie empatia, Tom, to nie szósty zmysł. To logika! — Na chwilę
umilkł, krzyżując ręce na piersi. Tym razem to on wyglądał na skupionego, a
jego wzrok jakby przeszywał Toma i błądził gdzieś daleko za nim. — Jak sobie wyobrażasz
psychopatę? — wypalił nagle, co zupełnie zbiło Toma z pantałyku. — Jako czubka,
który nago biega na ulicy? A może jako mordercę, który jednego dnia zabije czterdziestu
ludzi, po czym spokojnie idzie na kawę? Ślepota ludzi zawsze mnie bawiła. Bo
psychopata to osoba, którą charakteryzuje bezwzględność, duża pewność siebie,
koncentracja i odporność psychiczna, aby wierzyć w swoje zwycięstwo aż do
samego końca i konsekwentnie do tego dążyć. Jest też doskonałym strategiem, nie
działa pod wpływem impulsów, kontroluje swoje emocje, a wręcz się nimi bawi.
Równie dobrze mógłby pracować w biurze i nikt tego nie dostrzeże. To bardzo
duża umiejętność. Tak więc uważaj, Tom, uważaj.
Kaulitz nie
wiedział, co powiedzieć. Nie miał pojęcia, co ta przemowa miała wspólnego ze
sprawą, z która przyszedł do Quldera.
— Wiem, czego się
boisz — powiedział spokojnie. — Klatki. Jednak zastanów się, które kraty będą
więzić cię dłużej. Więzienne, czy może... te — ostatnie słowo wyszeptał,
pochylając się w stronę Toma i dotykając jego skroni.
Kaulitzowi ta
rozmowa zaczynała ciążyć. Po prostu bardzo źle czuł się z tym, co powiedział Qulder,
a powód był oczywisty: prawda w oczy kole i to nierzadko. Nie inaczej było i
tym razem, co wcale nie pomagało Tomowi w realizacji swoich planów. Postanowił
więc zakończyć nieprzyjemny wątek i przejść do konkretów.
— A więc jak?
Umowa stoi?
— Tak, tak jak
powiedziałem wcześniej — odparł po chwili zastanowienia. — Wspominałem też o
poprawkach, które wprowadzimy do twojego pomysłu, który nie jest zły, jednak
wyraźnie wymyślany na szybko. Spokojnie, nie musisz się niczym martwić.
Zajmiemy się tym tak, jak to powinno wyglądać, czyli zgodnie z twoimi
oczekiwaniami. O ile oczywiście nie pojawią się żadne komplikacje, a nie sądzę.
I to właśnie ty masz zadbać o to, by nic nie wchodziło nam w drogę.
Tom pokiwał
głową. Momentalnie poczuł, jak coś nieprzyjemnie ścisnęło jego klatkę
piersiową.
— Połowa teraz,
połowa po wykonaniu roboty — odezwał się nagle, ignorując niepokój rodzący się
w jego sercu.
Qulder zaśmiał
się dźwięcznie. Popatrzył na swojego klienta wesołymi oczyma, w których czaił
się enigmatyczny blask i milczał. W końcu odwrócił się w stronę ogromnego domu i
zaczął mówić, jak gdyby do siebie:
— Spójrz na mój
dom. Całkiem niezły, prawda? Wiele lat spędziłem, by na niego zarobić, ale w
końcu się udało, chociaż łatwo zdecydowanie nie było. Ale jak sądzisz:
osiągnąłbym to wszystko, gdybym zawiódł zaufanie klientów? Gdyby mi nie ufali,
nie przychodziliby, moja reputacja okropnie by ucierpiała, w tym przeklętym
mieście plotki rozchodzą się bardzo szybko. Poza tym to nie tylko sposób na
zarobek, to hobby, to przyjemność. Coś, co sprawia mi nieopisaną radość: nie
mógłbym z tego zrezygnować, nie chcę, nie myślę o tym nawet. Tak więc tak, jak
ja ufam tobie, bo w końcu, jak to się mówi — klient nasz pan!, tak ty zaufaj
mnie. Dobrze, pół teraz, pół potem. Bądź jednak spokojny.
Tom wręczył
Qulderwi pokaźną sumę pieniędzy, ten jednak nawet jej nie policzył: położył
plik banknotów na stolik stojący tuż obok fotela, a następnie obaj panowie wstali,
by uścisnąć sobie dłoń na pożegnanie.
— A więc witamina
A? — upewnił się Digger.
— Witamina A.
***
„Dom na sprzedaż”. Co takiego? — zastanawiał
się po cichu Bill, przystając przy tabliczce wbitej w trawnik, z której
odczytał nieco zaskakujące ogłoszenie. Mimo to już w następnej chwili ruszył naprzód
szarym chodnikiem, zamierzając za chwilę skręcić w prawo. Przesiadując bez sensu
w domu i rozmyślając nad tym wszystkim stwierdził, że nie zamierza sterczeć
między czterema ścianami sam jak palec i nic nie robić. Powrotu Toma nie
spodziewał się prędko. Był zaniepokojony, okazało się bowiem, że niczego nie
można się było po nim spodziewać. Z innej strony Tom był przecież dorosły, więc
cóż Bill mógł począć— trzymać na łańcuchu albo dać szlaban? Niedorzeczność.
Kaulitz westchnął ciężko. Samotność ostatnimi czasy zaczynała go przytłaczać,
może między innymi dlatego wybrał się na ten niecodzienny spacer.
W końcu skręcił w
drobną uliczkę prowadzącą do małych schodków. Wspiął się po stopniach i zapukał
do drzwi, nerwowo oczekując, aż ktoś pojawi się w progu. Przestępował z nogi na
nogę bojąc się, że nikogo nie ma w środku: akurat dziś, akurat teraz, kiedy
odważył się tu przyjść! Czysta złośliwość losu, myślał niezadowolony, czysta
złośliwość.
Nagle, ku jego
zaskoczeniu i przerażeniu, ktoś otworzył drzwi. Zza nich wyjrzała głowa, którą
okalała burza czarnych, wiecznie poczochranych włosów. Zielone oczy zmrużyły
się podejrzliwie, a usta zamieniły się w jedną czerwoną linię.
— Możemy
porozmawiać? — wypalił jednym tchem Bill, chcąc mieć to za sobą jak
najszybciej.
Wciąż nieufna
Hekate przepuściła gościa do środka.
Mężczyzna
rozejrzał się po wnętrzu. Może i ulegał stereotypom, ale nie tego się
spodziewał po mieszkaniu narkomanki. W wyobraźni miał raczej zaniedbane, brudne
pokoje, w których bałagan nie zmierzał oddawać nikomu władzy. Tymczasem ujrzał
czyste, zadbane, schludne lokum. Jedynie stolik do kawy zawalony był wieloma
papierami, a obraz przedstawiający szarą, ponurą ścieżkę otoczoną drzewami
pozbawionymi liści, które straszyły na tle siwego nieba, był przekrzywiony.
— Wyprowadzasz
się? — zagadnął, a mimowolnie w jego sercu zaczaiła się nadzieja. Zignorował to
uczucie, choć w głębi wiedział, że gdyby te ciche marzenia były prawdą, szansa,
że wszystko jeszcze wróci do normy, znacznie by wzrosła.
— Tak. Do Fala. —
Rozczarowanie ukłuło go w pierś, jednak nie dał po sobie tego poznać. —
Wcześniej powinnam to zrobić, sama nie wiem, co mnie tu trzymało. Chyba jestem
sentymentalna…
Hekate usiadła na
skraju kanapy obitej czarną skórą i zanurzyła się we wspomnieniach. Bill zaś
stał tuż przy ścianie i obserwował, układając w głowie cały przebieg rozmowy.
„Jak mam zacząć? Najlepiej to delikatnie. Ale co, jeśli się wścieknie i każe mi
się wynosić? Hekate wydaje się być nieprzewidywalną osobą, nikt nie wie, co ją
może ugryźć. Nie wiem nawet, czy to dobrze, że tu przychodziłem… No tak… ale
przede wszystkim trzeba być miłym”.
— Jak się
czujesz? — zapytał. Nic innego nie przyszło mu do głowy.
— Usiądź —
powiedziała łagodnie Hekate.
Zaskoczony tym
miłym tonem Kaulitz usiadł w fotelu umieszczonym naprzeciwko tego, na skraju
którego siedziała kobieta. Hekate nie bała się patrzeć mu w oczy, co sprawiało,
że czuł się nieco skrępowany.
— Pewnie cię to
zaskoczy, choć nie jestem pewna, czy akurat to chciałeś usłyszeć, ale czuję się
całkiem dobrze. — Bill uniósł szeroko brwi. Cała wypowiedź ogromnie go
zaskoczyła. Po pierwsze czarnowłosa wyraźnie dała do zrozumienia, że mu nie ufa
i widzi go na równi z jego bratem. Po drugie… czuje się całkiem dobrze?! Tego
za nic w świecie nie potrafił zrozumieć. Miał w głowie mętlik, który nie
pozwalał mu na zebranie myśli.
— Wiem, że to
bardzo dziwne — mówiła cicho Hekate. — Mnie samą to niepokoi. Nienawidzę
twojego brata i czuję złość, ale jednocześnie ogrania mnie spokój. Wciąż jednak
boję się o własne życie i, co dziwne, nie wiążę tego z twoim cholernym bratem.
Nie pytaj mnie, jak to możliwe, bo sama bym chciała wiedzieć. Tak po prostu
jest.
— To dobrze… —
mruknął, zaskoczony tym, że mówił szczerze. — To znaczy dobrze, że czujesz się
lepiej — dodał pospiesznie.
Bill był sam w
sobie paradoksem: z jednej strony są nie wiedział, co tu robił: nigdy nie
przepadał za Hekate i w głębi pragnął tego, aby wyjechała i już nigdy nie
wróciła: jakże lepiej by było, gdyby tak właśnie się stało. Wszyscy byliby
spokojniejsi, Tom starałby się zapomnieć o całym zdarzeniu, Bill również
wreszcie odzyskałby spokój. Bardzo długo go szukał, a kiedy już myślał, że stoi
na dobrej drodze, niezależne od niego i o wiele potężniejsze siły zepchnęły go
w boczną uliczkę, skalistą i długą. I im dłużej się nad tym wszystkim
zastanawiał, tym bardziej był pewien, że nie wróci już na główny szlak, tylko
postara się żyć tak, jak teraz. Bowiem tracił już nadzieję na to, że da się
cokolwiek naprawić.
Z drugiej jednak
strony faktem przecież było, iż ta czarnowłosa istota nie zrobiła nic złego. A
przynajmniej na pewno nie jemu, co więcej: to właśnie ona została ofiarą w tym
niejasnym starciu. A napastnikiem była najdroższa mu osoba… Oczywiście Hekate
nie była święta, do anioła było jej zbyt daleko. Popełniała błędy, zapisała na
swoim koncie grzechy mniejsze i większe. To oczywiste, że Bill pragnął bronić
brata, acz jednocześnie cieszył się, że Hekate miała się już lepiej. Podziwiał
ją za to, jak dobrze się trzymała, choć zauważył w jej oczach pewien dziwny
blask… Ciężko mu było określić, co to takiego: nie tyle kłamstwo czy nawet
strach, co… niepewność i coś, co natychmiast skojarzyło mu się ze spojrzeniem
małego dziecka, które błagało, aby pojawiła się dobra wróżka i jednym machnięciem
swojej różdżki sprawiła, że wszystko ułoży się dobrze. To spojrzenie zmiękczyło
serce Billa do tego stopnia, że niemal pragnął jej pomóc. Wraz z powrotem
chłodnej logiki uczucie to znacznie straciło na sile, choć wciąż gdzieś się w
nim tliło. To jeszcze bardziej zmotywowało go i pchnęło do realizacji celu, z
którym tu przybył.
— Ekhm… —
Mężczyzna zastanawiał się, od czego powinien zacząć. — Rozumiem, że żywisz
urazę do mojego brata…
— Urazę? —
powtórzyła rozbawiona.
Ironia kobiety po
raz kolejny wprawiła Billa w zakłopotanie.
— To znaczy… —
mamrotał — wiem to i cię rozumiem… to znaczy staram się, ja naprawdę się
staram, ale… czy nie byłabyś w stanie… porozmawiać o tym…
— Z nim? —
dokończyła chłodno.
Bill doznał
bardzo dziwnego skojarzenia: kpiący ton kobiety zdawał się być gorący, niemal
parzący, odbierający mu swobodę ruchu. Zaś chłód bijący z każdego
wypowiedzianego słowa działał na niego otrzeźwiająco, przypominał o tym, jak
wielkiej wagi jest ta sprawa. Właśnie dlatego mężczyzna ponownie odzyskał
pewność siebie.
— Nie robię tego
tylko dla niego — powiedział głośno. Dopiero gdy sam usłyszał te słowa zauważył,
ile goryczy w nich zabrzmiało. Niezwykle ciężko było mu wypowiadać takie
rzeczy, przecież nade wszystko liczył się jego brat! Sprawy jednak zaszły tak
daleko, ofiar było znacznie więcej. — Nie ukrywam, że martwię się o Toma, nie
mam pojęcia, co go mogło pchnąć do tak okropnego czynu. Znam go od zawsze i
przysięgam — a nie robię tego po to, by go bronić! — z własnej woli nie zrobiłby…
— Sugerujesz, że
ktoś zlecił mu zabójstwo? — warknęła rozdrażniona Hekate.
— Nie! — krzyknął
przerażony prawdopodobieństwem takiej możliwości. Choć tak naprawdę nie
wiedział, co było gorsze: ewentualna manipulacja czy własne, nieczyste myśli
brata. — Nie — powtórzył po chwili znacznie łagodniej. — Nie miałby powodu…
— Nadal go nie ma
i nigdy nie miał! Na tym polega cały kram! — wołała coraz bardziej zdenerwowana.
— Bo co ja mu takiego zrobiłam?! Zrzuciłam z krzesła? Ostrzegałam przed nim
Tayę? Czy to są powody, dla których ktoś próbuje zabić drugiego człowieka?!
Bill westchnął
ciężko. Zadrżał: odpowiedź na pytanie Hekate była tak oczywista! I to go
przerażało: czasami przyłapywał się na myśli, że wolałby, aby Tom miał poważny
powód, a Hekate coś ciężkiego na sumieniu: wtedy chociaż starałby się zrozumieć
postępowanie bliźniaka. Tymczasem wszystko stawiało go w bardzo złym świetle.
— Właśnie w tym
rzecz, że nie — odpowiedział cicho, acz pewnie. — Poza tym powtarzam — znam
Toma jak nikt inny. Nigdy nie zrobiłby czegoś podobnego…
— A jednak.
— Musisz mi pomóc
— wypalił nagle, czym, bardzo zaskoczył Hekate. — Oboje doszliśmy do wniosku,
że Tom próbował cię udusić nie z byle błahostki. Ty i Taya… sama przyznaj, że
musimy dotrzeć do prawdziwej przyczyny.
— Dlaczego? —
zapytała podejrzliwie po dłuższej chwili milczenia. — Nie chce mi się jakoś wierzyć,
że szukasz sprawiedliwości ze względu na mnie. A może liczysz, że oczyścisz
Toma z zarzutów i będziesz mógł dalej wieść swój żałosny żywot? Jest też
jeszcze jedna opcja — Taya! Wiem przecież, że nie jest ci obojętna. Czyżbyś znalazł
pretekst do zbliżenia się do niej?
Bill zamilkł,
wbijając wzrok gdzieś na lewo od kobiety. Nie zamierzał tego komentować.
— Nie chcesz? —
odpowiedział pytaniem na pytanie.
— Myślę, że to i
tak niebawem wyjdzie na jaw.
Tym jednym
zdaniem Hekate zbiła Billa z pantałyku. Czyżby coś wiedziała? Czyżby tylko z
nim grała? Mężczyzna poczuł, jak robi mu się gorąco. Ze wszystkich sil starał
się tego nie okazywać, udając niewzruszonego. W rzeczywistości w napięciu
czekał na więcej szczegółów.
— Dlaczego tak
sądzisz? — spytał, siląc się na spokój.
Ku największemu
zaskoczeniu mężczyzny to Hekate odwróciła wzrok, wyraźnie chcąc ukryć swoje
zakłopotanie i niepewność. Przez chwilę wpatrywała się w podłogę, by za chwile
podnieść głowę i spojrzeć trzeźwo prosto w jego brązowe oczy.
— Tom długo nie
wytrzyma. Cokolwiek teraz zrobi, zaważy to na całej jego przyszłości. Musi być
ostrożny, działać z głową. Nie sądzę, by był silny psychicznie po czymś takim.
Nie dziw się tak — powiedziała, widząc zaskoczoną minę Billa. — Ja po prostu
myślę logicznie. Więc dobrze, zgoda. Ale nie możesz teraz stracić go z oczu.
Pilnuj go! Nie porozmawiam z nim, na to nawet nie licz. Sama muszę dowiedzieć
się kilku rzeczy, o których wiedzieć nie musisz. Nie protestuj! — krzyknęła widząc,
że Bill otworzył już usta, by wyrazić swój sprzeciw. — Dowiesz się wszystkiego
w swoim czasie. Ja sama nie wiem, co się dzieje, ale Attyla…
— Nie mieszaj go
w to! — zawołał agresywnie Bill.
— Nie mieszam! —
odpowiedziała rozeźlona podniesieniem na nią głosu. — Uwierz mi, że ciężko było
go przekonać, by nie działał pod wpływem żądzy mordu. Powiedziałam ci: myślę
logicznie, nie poddaję się emocjom. Nie potrafię. Faktem jest, że coś chce
zrobić, ale czystym sposobem, podobnie jak my. Więc poczekajmy…
— Czystym
sposobem? — Bill prychnął. Nie znał Hekate najlepiej, ale małe pojęcie o niej i
jej otoczeniu jednak miał.
— Nie masz
wyboru, musisz nam zaufać.
Bill znowu
westchnął ciężko.
— A teraz wyjdź
stąd. Kiedy nadejdzie twoja kolej działania, dowiesz się o tym. Tymczasem dostałeś
jasne instrukcje. Teraz wszyscy jesteśmy w to wmieszani.
***
Od wyjścia Billa
z domu Hekate nawet nie drgnęła. Wciąż siedziała na brzegu tej samej czarnej
kanapy w tej samej pozie z tym samym ponurym wzrokiem wbitym w podłogę, która przemierzała
każdego dnia. Bardzo rzadko płakała, emocje wyrzucała z siebie w nieco inne
sposoby. Teraz czuła wstyd, że łzy cisnęły się jej do oczu. Faktem jednak było,
że czuła się tak bardzo bezsilna i osłabiona. A może to był jeden cholerny sen?
Ostatnio często bolała ją głowa, przez co miała kłopoty ze wzrokiem: przez
moment wszystko, co widziała, było rozmazane. Zupełnie jaki wtedy, kiedy śniła…
albo jak przeżywała coś wspaniałego. Na przykład jak wtedy, wiele lat temu.
Była małą dziewczynką, a rodzice raz jedyny wyjechali nad morze. Doskonale pamiętała
moment, kiedy stąpała po rozgrzanym piasku, jak maleńkie drobinki wbijały się w
jej stopy. Niemal słyszała szum fal delikatnie popychanych przez łagodny wiatr
niosący ze sobą charakterystyczną woń. W wyobraźni widziała wody Morza Bałtyckiego,
czuła radość, która towarzyszyła jej, gdy mogła zanurzyć w nich swoje nogi.
Czuła się wtedy tak wspaniale! Z wrażenia przed oczyma widziała mroczki, w
głowie się zakręciło…
Zupełnie jak
teraz. Jednak odczucia były zupełnie inne.
Zabawne,
pomyślała. Jak to wszystko dziwnie się toczy. Wszystkie szczęśliwe chwile już minęły,
zostały same cienie. A kiedy pojawiał się promyk nadziei, który mógł uleczyć
chociaż część ran, natychmiast nadchodziła burza, jak gdyby straż, która dbała
oto, by nic nigdy nie skończyło się dobrze. „Co ma przeminąć to przeminie, a co
ma zranić do krwi zrani…”[1], zaśpiewała w swoim ojczystym języku. Wówczas spojrzała na obraz,
który w pośpiechu wieszała kilka godzin temu. Jakże doskonale ukazywał jej
ówczesny świat: szary i ponury. Hekate podążała ścieżką zupełnie nieznaną, we
mgle pogrążoną. Nie miała pojęcia, co spotka ją po drodze ani gdzie dotrze na
końcu.
Kobieta wstała i
bardzo powoli podeszła do ściany, na której wisiało ów malowidło. Popatrzyła na
nie jeszcze przez chwilkę, by za chwile zdjąć je i niedbale odłożyć na szafkę.
Odeszła kilka kroków i raz jeszcze spojrzała na to, co tak bardzo starała się
ukryć. Chciała udawać, że to nie istniało. Tymczasem strumienie świeżej krwi niczym
węże pełzły w dół, pozostawiając upiorne ślady pod wypisanymi słowami, które
były tak jasne, a jednocześnie zupełnie niezrozumiałe. Pewne było to, że miały konkretne
przesłanie i raczej nie było ono pozytywne. Im więcej strumyczków krwi ciekło
po ścianie, tym ciężej się oddychało, a atmosfera stawała się nie do
zniesienia. Niemal dawało się wyczuć obecność drugiej osoby, tej, która wypisała
wersy wierszyka…
„Cisza nam tańcuje, spokój wokół pływa
Mapa rozerwana już przez wrogów była
Teraz cicho stój, nic już nie rób wcale
Napój szczęścia gotów, czeka na rozlanie”
______________________________________
Chyba nie jestem w formie. takie mnie wrażenie dopadło podczas czytania tego odcinka (nienawidzę czytać własnych tekstów!). Ale to już wy sami oceniajcie. Pozdrawiam!
[1]
Fragment tekstu utworu Piotra Rubika w wykonaniu Michała Bajora pt. „Co ma
przeminąć to przeminie”
Jak przeczytałam, że jest fragment tekstu z utworu Rubika, to zaraz pomyślałam o klaskaniu i pewnej piosence... Okej, nieważne xD
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc niezbyt zrozumiałam sens rozmowy Toma z tym... Qulderem, ale zwalam to na dzisiejszy dzień, bo chyba mózg już wyparował. W każdym bądź razie, rozumiem myśl obawy przed zamknięciem w klatce, którą właściwie można samodzielnie "stworzyć". Chyba każdy boi się jakichś ograniczeń, a czasami strach przed samym strachem...
Widać, że mam nie po kolei w głowie, bo raz Hekate mnie drażni, a raz odczuwam sympatię. Zaskoczyła mnie trochę swoją postawą, bo szczerze mówiąc bardziej oczekiwałam, że naskoczy na Billa, albo w ogóle trzaśnie drzwiami przed nosem xD Zastanawiający również jest wierszyk kończący rozdział.
Pozdrawiam :)
wiesz, czytam od początku i niesamowicie mi się podoba, ale nie rozumiem jednego: czy Hekate prześladuje jakiś psychol? a może to magia, iluzja? ten pył, krew na ścianach, dziwne ślady... mam nadzieję że to wszystko się niedługo wyjaśni^^ będę w napięciu czytała :*
OdpowiedzUsuńŚwietny bloog bardzo wciągający czekam na nexta i jeśli nie masz nic przeciwko dodam twojego bloga do"blogi ktore czytam"
OdpowiedzUsuńzapraszam do mnie
http://youallmylife.blogspot.com/
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział :) jestem tu pierwszy raz, ale już się zabieram do czytania od pierwszego rozdziału! Myślę, że szybko mi pójdzie, bo bardzo podoba mi się Twój sposób pisania :) Życzę dużo weny i zapraszam do mnie:
OdpowiedzUsuńhttp://mojahistoriadlaciebie.blogspot.com/
Pozdrawiam ;*
Prze! Masz talent. Piszesz świetnie, zajebiście normalnie. Wszystko nieźle opisujesz. Ja przy Tobie, to mogę się chować.
OdpowiedzUsuńTrafiłam tu przypadkiem, przeczytałam wszystko a miałam się uczyć ! haha ;D To Twoja wina, za ciekawie piszesz. :) Uwielbiam, dodaje do obserwowanych. Masz ogromny talent. + Zapraszam do mnie. Może Cię zaciekawi. Czekam na opinie ;D http://bezrzeczywistosci.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńJeju! Jakie to jest świetne. Pewnie ciągle to słyszysz, ale muszę to powiedzieć: Masz wielki talent! (Aż mnie zazdrość zżera, że ja nie umiem ta pisać). Proszę, nie marnuj go :D Możesz naprawdę wiele osiągnąć. Natrafiłam na Ciebie na stronce Zaczarowane Szablony. :) Prosiłabym Cię o jedno. Jakbyś mogła wejść na mój blog (www.gutta-bad.blogspot.com) i powiedzieć mi jakie popełniam błędy w pisaniu.
OdpowiedzUsuńBędę często wpadać. Powtórzę jeszcze raz: ŚWIETNIE PISZESZ! :)