sobota, 15 czerwca 2013

24. Pytania i odpowiedzi

  N
azywa się Rivia Mickenz. Ma dwadzieścia pięć lat i zaawansowaną szkołę życia. 
Garth wciąż nie mógł opanować drżenia rąk. Ciche, niewyraźne słowa wydobywały się ze ściśniętego gardła, czoło zdobiły krople potu, a siwe oczy wciąż błądziły z jednego kąta do drugiego. Wyraźnie było widać, że był zestresowany: może nie tyle samą wizytą przyjaciela, ale napięciem towarzyszącym im ostatnim spotkaniom. Mężczyzna po prostu nie potrafił spojrzeć towarzyszowi w oczy obawiając się, że dostrzeże tam żal i nienawiść. Nic takiego jednak w nich nie błyszczało: brązowe tęczówki Toma zdawały się być nieruchome, bez jakiegokolwiek wyrazu. Również jego postawa nic nie zdradzała: siedział po prosu na jednym ze stolików i nudnym, może trochę zamyślonym spojrzeniem lustrował ekran, na którym widniało zdjęcie tajemniczej piękności. Garth okropnie się o niego niepokoił: od felernego dnia, w którym zobaczył coś, czego nie powinien ujrzeć nigdy, nie nasłuchał się zbyt wielu pozytywów na jego temat. Pomyślał więc, że skoro sam wszystko zepsuł, to i pomoże wszystko naprawić. Wobec tego postanowił, że zdradzi mu więcej na temat tajemniczej kobiety, która to w przyszłości miała tak wiele dla niego znaczyć. Miał nadzieję, że to choć na chwilę odwróci jego uwagę, podniesie na duchu, zmobilizuje i zachęci do naprawy jakże ciężkiej sytuacji. Jednak ku swojemu największemu przerażeniu urocza Livia nie wzbudzała w nim już żadnych uczuć. A może po prostu je w sobie tłumił, może były zasłonięte czarną płachtą w postaci nienawiści. Tego, na nieszczęście, wcale nie był pewny.
— Posłuchaj… — odezwał się ponownie. — Widzisz właśnie kobietę, która być może w przyszłości bardzo cię uszczęśliwi. Jednak to nie jest pewne, bowiem wszystko zależy tylko od ciebie. — Każde jedno słowo ważył tak, by wszystko, co chciał przekazać Tomowi, wyrazić jak najlepiej. Starał się też opanować drżenie głosu, jednak wskutek nieudolnych prób również jego ręce zaczęły się nerwowo trząść. — A wiesz, dlaczego? Bo ty wiesz. Po prostu wiesz, znasz przyszłość, co daje ci wybór, jak postąpić. Mógłbyś to zignorować, wówczas prawdopodobieństwo, że ją spotkasz znacznie spada. Ale mógłbyś też działać, co wróży ci powodzenie, jeśli tylko się postarasz. — Garth uciekł spojrzeniem w górę, jak gdyby zanurzając się we własnych przemyśleniach. Drżenie kończyn zelżało, a on sam stał się nieco spokojniejszy. — Niewiele wiadomo o zjawisku czasu, prawie nic, to największa tajemnica tego świata. Nie jestem pewien, czy można ją zmienić, acz moim zdaniem tak: czas ma wpływ na los i odwrotnie. Obie te… hm, substancje, są płynne. Tak więc jednocześnie jest stabilny ale i nie jest. To tak jak z dzieckiem, które musi zdać ważny test z matmy: w takiej machinie jak ta zobaczy, że go zda, ale czy to sprawi, że spocznie na laurach i nie zajrzy do zeszytu aż do dnia testu? Nie, taka osoba będzie miała jedynie pewność, że jego działania, a w takim wypadku nauka, zaowocuje. Rozumiesz? 
Tom po raz pierwszy okazał jakiekolwiek zainteresowanie: odwrócił głowę i przyjrzał mu się uważnie. Wyraz twarzy nie uległ żadnym zmianom, tylko oczy stały się jakby głębsze. To właśnie w nich błyszczała ciekawość.
— Można zmienić przyszłość?
— Moim zdaniem tak — odpowiedział dumnie zadowolony, że wreszcie oderwał Toma od ponurych myśli. — Jeśli tylko wiesz na pewno, jaka będzie przyszłość i oczywiście jeśli nie jest to złożony proces.
— To znaczy? — spytał, marszcząc z niezadowoleniem brwi.
— No cóż… — Garth podrapał się po brodzie. — Jeśli chcesz zmienić coś, co wydarzy się w odległej przyszłości i to coś zostało spowodowane wieloma wydarzeniami, jednymi bardziej a innymi mniej przypadkowymi, a i te będą ingerowały w wiele innych pobocznych spraw, to coś takiego dosyć trudno zmienić, ponieważ należałoby stąpać krok po kroczku, po dokładnie określonej ścieżce, krętej i pełnej ślepych uliczek. W innym przypadku naruszysz strukturę czasu, jakże delikatną i giętką. Wówczas wszystko, dzięki czemu osiągnięto przyszły cel, uległoby drastycznym zmianom. A czas jest nieubłagany: wystarczy, że cofniesz się kawałek wstecz i zawiążesz sznurówki innym sposobem, a to już w jakimś stopniu zmieni przyszłość. Pamiętaj: przyszłość zaczyna się tak naprawdę od teraz, nie od później. 
— A gdybym zaryzykował? — zapytał twardo.
Garthowi nie spodobało się to pytanie: ręce zadrżały jeszcze silniej. Był pewien, że Tom wcale nie myślał o Livii a o tym, co zobaczył niedawno. Bał się jednak nawiązać do tego tematu, wolałby o wszystkim zapomnieć. Jednak wyrzuty sumienia będą ciążyły mu na sercu całe życie, jeżeli nic z tym nie zrobi.
— Co masz na myśli? — spytał słabo.
— Gdybym usunął wadę całego systemu, reszta działałaby poprawnie. Wprowadziłoby to spore zmiany, ale jedynie na lepsze. W końcu problem zostałby zlikwidowany, dzięki czemu zniszczeniu nie uległyby inne czynniki, na które miałby wpływ. Chyba to rozumiesz? Jesteś komputerowcem, sam pomyśl, co się dzieje, jak wirus zaraża pliki. Wystarczy tylko jeden chory, by cały program nie działał. 
— Boże, Tom! — zawołał przerażony, siadają z wrażenia. Doskonale zrozumiał, co Tom miał na myśli i bynajmniej nie chodziło o komputer. — O czym ty… co ty mówisz?!
— Nic — mruknął, odwracając wzrok. — Ja tylko szukam. 
— Czego, na miłość boską?! 
— Rozwiązania.

***

Wysoki mężczyzna o krótko przystrzyżonych czarnych włosach i gęstej brodzie tej samej barwy przechadzał się wzdłuż ścieżki wysypanej żwirem, która łączyła furtkę i kamienne schodki prowadzące do domu. Każdy jeden krok drażnił uszy i nie pozwalał się skupić, zebrać myśli kołaczących się bez ładu i składu w głowie. Również ruchy owej osoby były gwałtowne i nerwowe: zdawać by się mogło, że nie całkiem świadomie wciąż krążył w tę i z powrotem, szarpiąc się za brodę. 
W końcu ciemnoniebieskie oczy skierowały się w stronę swojego towarzysza, który klęczał na trawniku i zamyślonym wzrokiem wpatrywał się w ziemię rozrywając na strzępy źdźbła trawy. Ten, w przeciwieństwie do brodatego, wydawał się być spokojny i opanowany.
— Reg, usiądź na trawie czy na krześle, stoi jakieś cztery metry za tobą, albo po prostu stań w miejscu i mnie chociaż nie denerwuj — mruknął Fal, wciąż nie podnosząc wzroku.  
Regilius Fhrack przystanął, krzyżując ręce na piersi. Wbił nieco zszokowane, jak i zdenerwowane spojrzenie w Attylę, jak gdyby nie mógł czegoś zrozumieć. W końcu jednak westchnął głęboko, kiwając głową.
— Masz w ogóle jakiś plan? — spytał, obawiając się odpowiedzi. — To znaczy wiesz, awaryjny. 
Attyla prychnął.
— Mogę uciec, zmienić nazwisko i zamieszkać w jakiś australijskich lasach niczym pieprzony Dundee.
— No tak, historia całkiem podobna, jego też wplątali w jakieś gówno, a potem go ganiali po całej Australii — chichotał Reg, jednak obdarzony morderczym spojrzeniem Fala natychmiast przestał. — I naprawdę nie ma żadnego dowodu na to, że to nie ty?
— Nie — westchnął. — Pamiętasz, jak to się zaczęło. Minęło sześć cholernych lat od rozpoczęcia się tego piekła. Oeil Triangulaire[1] władało Francją i Niemcami, narażenie się im było samobójstwem. Ale między innymi dlatego mieli swoje własne zmartwienia. Szkoda tylko, że byli w trakcie większej akcji. Przyjacielu, nie pamiętam już nawet, ile tego wszystkiego było: kokaina, heroina, nikotyna w olbrzymich ilościach. No i właśnie my mieliśmy zająć się ukryciem towaru. Tylko i wyłącznie ukryciem, robiliśmy to mnóstwo razy, sama rutyna. Andrua był w tym najlepszy, nikt tak jak ten wariat nie potrafił zmylić psów i innych zaraz. Gdyby Trójkątni zostali na tym przyłapani, już by się nie podnieśli. Ryzykowali wiele, ale jednak postanowili się tego podjąć. Trójkątni byli niezwykle liczni, toteż nie łatwo było ich wszystkich schwytać. Ceną za pomoc w ukryciu było nienaruszenie naszych terenów, nie wnikanie w nasze interesy, to dość oczywiste. Ale nagle wszystko się zawaliło. Po pierwsze, ktoś tamtej nocy chciał przejąć towar. To był Romain, ale kto pociągał za sznurki, nie wiem do tej pory. Po drobnych komplikacjach wszystko jednak przebiegło gładko, przynajmniej tak mi się wydawało. I zrobiłem błąd, bo tego dokładnie nie sprawdziłem, nie przejąłem się Romainem. Poza tym Armin jest też pewnego rodzaju pośrednikiem, tak czy tak, wszędzie musi go być pełno. Wielokrotnie wpadał w spore tarapaty, ale nie na tyle poważne, byśmy nie potrafili go z nich wyciągnąć. Znasz go zresztą, więc co ja ci będę opowiadał, jaki jest. Pewnego dnia handlował ze sporymi szychami — byli gotowi zapłacić naprawdę solidnie pieniądze za niemałe działki. Jednak kręcił się tam też taki jeden, na którego Armin wolał uważać — nie wiedzieć czemu twierdził, że był to glina. Udawał więc jedynie zainteresowanego. Sam nie wiem, jak on to zrobił, ale to w końcu Armin. — Na myśl o przyjacielu zachichotał, lecz wkrótce kontynuował opowieść, a delikatny uśmieszek prędko spełzł z twarzy. — Ciekawe było to, że jego przypuszczenia się sprawdziły. Co prawda glina, którego podejrzewał, niewiele namieszał, a Armina, choć to przecież właśnie on handlował, wzięli na świadka. Najzabawniejsze jest to, że sprawa nie dotyczyła narkotyków, może tylko kawałkiem o nią drasnęła. Rzecz w morderstwie, do którego doszło dzień wcześniej. Nikt nie miał o tym pojęcia, ale podobno na klatce piersiowej trupa było wyryte trójkątne oko. Trójkątni musieli się poczuć zagrożeni, bo zaczęli wynosić się z tych terenów. Ar nie pisnął ani słówka, zrobił to ktoś inny. Najgorsze jest to, że nie mamy pojęcia, kto. Tak czy siak zrobiło się niezłe zamieszanie, przez co schwytano wielu ludzi Oeil Triangulaire, niektórzy siedzą, inni już wyszli. W tym ich boss, Voyant. Szkoda tylko, że Voyant już nie żyje, a właśnie ja brałem udział w akcji, dzięki której Trójkątnych wypłoszono z Niemiec.
— Pogmatwane — przyznał Reg. — Dobra, raz jeszcze, pozwól, że poukładam to sobie w głowie. Sześć lat temu handlowaliście z Oeil Triangulaire, a raczej pomogliście im ukryć wielki towar warty kupę szmalu. I wszystko byłoby dobrze, towar był zabezpieczony… a właśnie, co z towarem?
— Jest na swoim miejscu — wyjaśnił spokojnie. — Do dziś dnia nikt poza nami nie wie, gdzie się znajduje.
— A więc nie łatwiej powiedzieć Trójkątnym, gdzie jest? Mogą myśleć, że sobie go przywłaszczyłeś, korzystając z zamieszania. 
— Zapewniam cię, przyjacielu, że właśnie tak myślą. Jednak myślisz płytko. Poukładaj sobie to po kolei, wtedy zrozumiesz, czemu tego nie robię.
Reg podrapał się po głowie, aż w końcu zdecydował, że najlepiej będzie, jak przysiądzie na świeżej trawie. Spojrzał w górę w stronę szarego, ponurego nieba pozbawionego jakiejkolwiek nadziei i pomyślał raz jeszcze nad tym wszystkim, co usłyszał.
— Dobra — mruknął, będąc gotowy do streszczenia. — Ukryliście ten towar, który wciąż tam jest. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że ktoś, najwyraźniej bardzo wrogo nastawiony do Oeil Triangulaire, podłożył na sam środek trupa. — Reg już otworzył usta by mówić dalej, ale nagle zmarszczył brwi i zamknął buzię, by następnie znowu ją otworzyć. Coś wyraźnie mu nie pasowało. — Co to był za trup? Przecież skoro na jego ciele był wyryty znak Oeilów, to mogłoby to oznaczać, że się w ten sposób podpisywali, by siać terror.
— Nie znałem nigdy tego faceta, ale często się kręcił wokół Trójkątnych, choć do nich nie należał. Może był klientem, może knuł coś razem z nimi. Wszyscy jednak wiedzieliśmy, że to nie była ich sprawka, że to nie oni straszyli, tylko straszono ich. 
Reg namyślił się chwilę, po czym pokiwał powoli głową i za chwilę zaczął mówić dalej:
— Armin zładował się w złym miejscu o złym czasie, jednak nic nie spartaczył, bo słowem nie pisnął. Musiał być jeszcze jeden świadek albo osoba, która sama się zgłosiła i wyśpiewała dużo rzeczy na temat Trójkątnych. Tak więc ci musieli uciekać, chociaż i tak wielu w tej akcji złapano. Ich przywódca nie żyje… No tak, słyszałem. Jakiś rok temu, może mniej, znaleziono jego zwłoki w jego mieszkaniu. Gdyby żył, pewnie by na ciebie polował będąc pewny, że to ty stoisz za intrygą. Ale to właśnie oni oskarżają ciebie o morderstwo ich szefa i… tak czy siak na ciebie polują.
— Brawo — burknął Attyla.
— Hm… rozumiem też motyw towaru. Karta przetargowa?
— Ubezpieczenie — dopowiedział.
— Zaraz… A czy to nie wtedy poznałeś Hekate?
Pytanie to zadziałało na mężczyznę w wyjątkowy sposób, niczym porażenie prądem bądź ukłucie milionem igieł. Gwałtownie napiął mięśnie, oczy się rozszerzyły, usta niemiłosiernie wykrzywiły. Oddech miał przyspieszony, pięści mocno zaciśnięte.
— Nie chcę jej w to mieszać…
— Rób, co radzę. Uciekaj. Fakt, że wtedy będą mieli niemal pewność, że to ty za tym stoisz, jednak oni poniekąd już teraz ją mają, więc to bez znaczenia. Zostawić jej nie możesz, bo prędzej czy później i tak tu zawitają. Zabierz ją i pilnuj jak oka w głowie. Robi się gorąco, lepiej nie puszczaj jej ręki. Teraz nawet spacer może być ryzykowny.
Attyla oddychał ciężko. Mętlik w głowie wciąż nie malał, za to pojawiły się kolejne myśli, które rozpraszały go niesamowicie, napawały strachem, przerażeniem, niepewnością. Paraliżowały mięśnie, niemal uniemożliwiały logiczne myślenie. A oto znalazł się w sytuacji, która zmusiła go do ostateczności. Spodziewał się tego, ale usilnie nie wierzył w to, że wpłynie to jakoś poważniej na Hekate. Nadzieja matką głupich, jak to powiadają. To wszystko było tak nierzeczywiste, tak nierealne…
A teraz musiał zachować się jak zwykły tchórz: porzucić prawie wszystko i uciekać. Myśląc w ten sposób złość niczym gorący wywar oblała jego ciało. Całe życie chodził z odsłoniętą twarzą i podniesionym czołem. Bardzo ciężko wypracował swoją pozycję, włożył w to wszystko wiele wysiłku. Nie chciał się ukrywać, zwłaszcza że ostatnimi czasy wszystko zaczęło układać się coraz lepiej. Wszystko dzięki Hekate, którą przecież miał wziąć za żonę…
Hekate.
Nagle wszystkie problemy zdawały się być niesamowicie błahe, a złość wyparowała. Myśląc o tej jedynej coś ścisnęło mu serce, jednak nie tylko dlatego, że tak bardzo ją kochał. Attyla nie bał się o siebie, od dawna spodziewał się takiego a nie innego losu. Paniką napawała go jednak myśl o tym, że chociażby włos mógłby spaść z głowy Heki. Zrobiłby wszystko, by ją ochronić, taka jest jego rola i obowiązek.
W tym przypadku podjęcie decyzji stawało się znacznie prostsze. Wystarczył tylko jeden argument, najsilniejszy, niepodważalny. I już wiedział co musiał zrobić. Był tego pewien. 

***

W całym domu panował mrok. Zasłony przysłaniały okna uniemożliwiając im wpuszczenie do pomieszczenia choćby tak nikłego światła, które oferowało niebo pokryte grubym kocem chmur. Tylko w jednym miejscu intensywnie żółte światło rozlewało się po meblach, ścianach, suficie i podłodze. Pochodziło z małej lampki stojącej na czystym biurku. Właśnie przy nim siedziała zgarbiona postać, z największym zainteresowaniem wypisując coś na pożółkłych stronnicach dziennika obitego z czerwoną skórę. Wciąż wilgotny atrament połyskiwał w blasku światła, uwypuklając ponurą aurę, która otaczała każdy z wpisów.
Hekate przyjrzała się uważnie swojemu dziełu. Czuła wstręt do słów przepisanych jej własną ręką. Przepisanych, nie wymyślonych. Ów wierszyki wymyślił już ktoś inny, najwyraźniej chory psychicznie. Innego wytłumaczenia nie znajdowała: któż normalny włamywał się do domu i wypisywał krwią jakieś niezrozumiałe rymowanki? Nie wiedziała do końca skąd, ale jednak widziała, że nie był to zwykły włamywacz. Ktoś najwyraźniej miał konkretny cel, by je tu umieszczać. Wobec tego postanowiła, że zanotuje tu wszystkie, które otrzymała, razem z tym jednym zaadresowanym do Tayi. Łącznie było ich cztery. Dopiero teraz postanowiła sobie, że dowie się, co mogły oznaczać. Od razu ucieszył ją fakt, że całkiem sporo mówił pierwszy wiersz. Bardzo dobrze pamiętała ten moment: weszła do domu i co zastała? Mnóstwo tajemniczego białego pyłku w salonie i wypisany krwią wierszyk. „Fiołek, tobołek, w czarnym śnie zły Czarodziej goni mnie. Dusza, burza, cel wskazuje — białe pyłki rozsypuje”[2]. Dziecięca rymowanka, a jednak wyraźnie dopasowana do tego, co się działo. Bo rzeczywiście znalazła rozsypany pyłek wspomniany w zagadce. Tylko czy to by oznaczało, że tym złym Czarodziejem jest właśnie osoba, która… ją goni, nie daje spokoju, prześladuje? Myśl Hekate tak, jakby to była bajka!, skarciła się w duchu. Ale jeśli wskazuje cel, to czyż on nie powinien by… dobrą postacią?, zastanawiała się. Jeśli ją goni, to może po to, by ostrzec, pomóc? Lub daje wskazówki, jak postępować, co doprowadzi ostatecznie do czegoś niedobrego… Nie była pewna interpretacji, jednak lepsze takie domysły niż nic. 
Bardzo niepokoił drugi wierszyk. Ten właśnie kierowany był do Tayi. Tu nie było się nad czym zastanawiać: brzmiało to jak groźba. Wyraźnie było napisane, że jej przyjaciółka powinna jak najszybciej wyjechać. Ale to powodowało, że w głowie Hekate pojawiał się jeszcze większy mętlik: cóż Taya mogła mieć wspólnego z jej problemami? Chyba tylko tyle, że się bardzo dobrze znały. Ale w czym miałaby przeszkadzać do tego stopnia, że powinna opuścić Berlin? Nie miała pojęcia, jednak ten wierszyk właśnie spośród pozostałych napawał ją największym przerażeniem.
W trzecim wierszu znów pojawiał się motyw białego prochu, co poniekąd potwierdzało, że stała za tym ta sama osoba. Był on jednak najbardziej ponury. „Krwi plamy, proch biały, ciemny zakątek — śmierć to prawdziwej wędrówki początek; od szczęścia odskocznia, okrutny wyjątek. Życie za śmierć, miłość za śmierć. Wszystko za śmierć. Nic za życie”[3]. Zbyt często pojawiał się tu motyw śmierci. Ale przecież w tamtym okresie nikt bliski jej nie zmarł… może prócz ojca, jednak to było ponad rok temu. Zaś ten tekst odnosił się do przyszłości. Zupełnie jakby twierdził, że od śmierci coś się rozpocznie. I to nic dobrego, zresztą kiedy śmierć przynosiła ukojenie? Chyba że wroga. Nie sądziła jednak, by o tym właśnie mówił ten wiersz. 
Ostatni wierszyk otrzymała kilka dni temu i właśnie wtedy przyszło jej do głowy, że może się odnosić do teraźniejszości lub bliższej przyszłości. Bowiem nie wiedzieć dlaczego pomyślała wówczas, że chodziło o wydarzenie, które wstrząsnęło ostatnio nią i jej bliskimi: zachowanie Kaulitza. Tekst ten był jednak najbardziej tajemniczy i najmniej zrozumiały. Pozostało więc kierować się jedynie przeczuciami. W końcu pierwsza myśl zawsze jest najlepsza.
Wciąż czując odrazę i zmęczenie zrodzone z rozmyślań na temat dziwnych rymowanek schowała notes do szuflady modląc się w duchu, by prędko nie musiała go wyjmować. Zastanowiła się też, czy pokazać go Attyli i podzielić się z nim swoimi przemyśleniami. Po niedługiej chwili stwierdziła jednak, że nie byłby to najlepszy pomysł. Nie chciała przed nim niczego ukrywać, nie sądziła po prostu, by był to odpowiedni moment. A poza tym jeśli będzie musiała, sama sobie jakoś  z tym poradzi. W końcu Attyla nie miał z tym nic wspólnego. Na szczęście nie miał.
Chyba że o czymś nie wiem, pomyślała. 

_______________
[1] (fr.) Trójkątne Oko - wymyślony przeze mnie gang narkotykowy mający wpływy niemal w całej Europie
[2] Fragment rozdziału  „Leśne, dziecięce zabawy”
[3] Fragment rozdziału „Płytki dołek"

8 komentarzy:

  1. no powiem Ci, że trochę namieszałaś... ;p Attyla wyjedzie? Co z Hekate? CO wymyślił ten Kaulitz? same pytania, zero odpowiedzi...

    OdpowiedzUsuń
  2. A powiem Ci, że ten rozdział przypadł mi najbardziej do gustu ze wszystkich i bardzo mi się spodobał, chociaż jest szalenie zawiły.

    Podobała mi się scena z Garthem i Tomem i przemyślenia na temat czasu, nawet trochę przywodziły mi na myśl film "Efekt motyla" i wszelkie następstwa igrania czasem. Z jednej strony ich rozmowa była dość techniczna, ale też tajemnicza, co daje jej duży plus. ^^ Nie przypadł mi do gustu zapis liczbowy wieku Livii, bo bardziej pasuje słowny, choć, swoją drogą intrygujące imię! (Pominę fakt, że najpierw przeczytałam Livia Mickiewicz...)
    Nie uważam Attyli za tchórza, chociaż z jednej strony za swoje czyny trzeba brać odpowiedzialność, ale skoro tą ucieczką może pomóc Hekate, to chyba nie powinien sobie robić aż takich wyrzutów... No i w pewnej chwili też nie ogarniałam, o co chodzi, podobnie jak Reg. Dwa miesiące bez szkoły i już nie myślę... ^^
    Swoją drogą, te dziwne wierszyki, które otrzymuje Hekate są jednym z lepszych motywów w tym opowiadaniu(bo u mnie przoduje Garth i wszystko, co związane z czasem). Bardzo mnie intryguje, kto i w jaki sposób zostawia je te wiadomości i oczywiście - w jakim celu. I cieszę się, że nie rozwiązałaś zagadki w ciągu dwóch rozdziałów, ale trzymasz ludzi w niepewności. : )

    Złapałam literówkę: "przynajmniej tak m się wydawało". I w jednym zdaniu brakuje kropki na końcu zdania.

    Czekam na kolejny rozdział, pozdrawiam. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawy rozdział z resztą jak zawsze
    Czekam na następny ;)
    Ja niestety mam problem z klawiaturą dlatego nic pisać nie mogę wybacz ;)







    OdpowiedzUsuń
  4. Attyla jest super, hiper fajny. Żaden z niego tchórz - stwierdziła Lilith i zasnęła.
    Tak serio, to ja przyszłam powiedzieć że skomciam jak tylko dorwę się do komputera i prześpię przynajmniej 10 godzin bez przerwy. Znaczy jutro!
    Teraz tylko informuję, że przeczytałam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetne *__* Jeju. Nie mogę się nadziwić Twym talentem <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetne *__* Jeju. Nie mogę się nadziwić Twym talentem <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Ale się machnęłaś, dziewczyno :D świetny rozdział. faktycznie trochę poplątany, tak jak wspomniały koleżanki u góry, ale mi tam się podobał... :)
    Zapraszam na NN:
    http://mojahistoriadlaciebie.blogspot.com/2013/06/rozdzia-11.html

    Pozdrawiam, Bashia :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Przeczytałam! Co prawda streszczenia, ale gały mi niemal wtopiły się w ekran! Ja pierdziele, kobieto powinnaś zostać scenarzystką, to po pierwsze, Twoje seriale byłyby zajebiste XD A po drugie, książka. Ja tu widzę bardziej zajebistą książkę, od tego zajebistego serialu! XD I w ogóle pierwszy raz czytam opowiadanie o takiej tematyce :D Imiona bohaterów trochę mi się plączą, bo są bardzo wyjątkowe, jak dla mnie xd Ale już powoli ogarniam, pomimo swojej starości ^^ XD I od teraz oficjalnie, możesz mnie powiadamiać xd Na gg też możesz mi przypominać, bo ja jestem czasem roztargniona i no... potem czytam coś rok hahah xd Niesamowicie piszesz, aż zazdroszczę takiego talentu. To jest dopiero zajebiste! ;D Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń