niedziela, 14 lipca 2013

25. Świerszcz na ramieniu



 W
ysoka, czarnowłosa kobieta skrzyżowała ręce na piersi. Wpatrzona w obraz za oknem, gdzie błękit nieba rozdzierał szarą watę dryfującą po niebie, czuła się coraz bardziej niespokojna. Serce biło jej szybciej niż zazwyczaj, po kręgosłupie przebiegł nieprzyjemny dreszcz, po którym w następnej sekundzie nie było już śladu. Jakaś gorąca dłoń coraz silniej przygniatała jej klatkę piersiową, rozlewając po całym ciele truciznę lęku i napinając mięśnie, jak gdyby organizm nie był do końca pewien, co zdecyduje umysł. Ten zaś natychmiast uruchomił swój mechanizm ochronny, dzięki czemu nikt nie poznałby, w jakim stanie Hekate była w rzeczywistości. A wyglądała jedynie na zamyśloną, może nieco zmęczoną kobietę z jak zwykle rozczochranymi włosami, martwo wpatrującymi się w jeden punkt zielonymi oczami i miną, która nie wyrażała zupełnie nic. Może była tylko odrobinę bledsza, a rumieńce, które zazwyczaj oblewały jej policzki, gdzieś się rozpłynęły.
— Niby zwykła, szara dzielnica, ale spokojna. Spędziłam tu wiele chwil, których nie zapomnę do końca swoich dni. Zresztą wiesz o tym doskonale, sam uzupełniłeś wiele z nich. — Hekate odwróciła się w stronę swojego towarzysza, uśmiechając się bardzo delikatnie. — Po prostu szkoda to wszystko opuszczać, wielka szkoda.
Mężczyzna o długich, brązowych, delikatnie falowanych włosach, które związał w luźny kucyk z tyłu głowy, spoglądał na nią nieco lękliwie. Z czasem jednak jego nerwy zelżały, mimo to napięta atmosfera wciąż wisła w powietrzu i krążyła miedzy nimi niczym natrętny owad.
— Nie robiłbym tego, gdybym… — próbował tłumaczyć jej Attyla, jednak ta przerwała mu wyraźnym ruchem ręki. Następnie westchnęła cicho.
— A czy ja protestuję? — spytała zmęczonym tonem głosu. — Nie, skąd. Wtedy natychmiast krzyknęłabym, że nigdzie się nie wybieram, że jesteś nienormalny, jeśli myślisz, że opuszczę to miejsce. Tylko zastanawiam się, co by mną wtedy kierowało. Zapewne egoizm, a może strach. Brak uczuć, tak… musiałabym być lodową bryłą. Wiesz, to zabawne — Hekate zerknęła gdzieś w bok — zawsze uważałam, że mam olbrzymie zasoby wyobraźni, ale tego, o czym mówię, zobaczyć jej oczyma nie potrafię. Zwyczajnie nie umiem.
Nim zdążyła ponownie spojrzeć w głębokie, niebieskie oczy jej narzeczonego, ten znajdował się już tuż przy niej, obejmując jej ramiona. Jego ciepły oddech owionął  kark czarnowłosej, przynosząc ukojenie i rozluźniając nieco mięśnie.
— A więc… — zaczęła, nie wykonując ani jednego gwałtownego ruchu, chcąc trwać w tym stanie jak najdłużej. — Więc wiesz już, gdzie chcemy wyjechać?
— Tam, gdzie nie mamy żadnych bliskich, tam, gdzie nic nas nie ciągnie i gdzie nikt nas nie znajdzie — wyszeptał jej wprost do ucha. — Myślałem o Kanadzie — dodał głośniej.
Hekate zastanowiła się chwilę. Śmieszny był fakt, iż w pierwszej chwili pomyślała o Alasce, hokeju i o tym, że to kraj, a zwłaszcza jego północne krańce, słynący z niskich temperatur. Uśmiechnęła się na samą myśl o tak dogodnych dla siebie warunkach. Nie chciała zastanawiać się nad innymi czynnikami, które wprowadziłyby ją w zbędne wątpliwości. Zbyt dużo myślenia czasami potrafiło jedynie zaszkodzić.
— Może być — wymruczała. — Kiedy?
  Jak najszybciej — powiedział rzeczowym tonem, po czym uśmiechnął się łobuzersko. — Ale najpierw weźmy ślub. Właśnie tutaj, w gronie najbliższych, których zresztą wielu nie mamy.
Hekate otworzyła szeroko oczy. Prawdą było, że byli zaręczeni, ale nie myślała jeszcze poważniej o ślubie. Coś ścisnęło jej serce, jednak nie było to nic nieprzyjemnego. Z całą pewnością wkradła się do niego wciąż rosnąca dawka ekscytacji na myśl o zalegalizowaniu ich związku. Jednak po chwili ogarnęło ją przerażenie: tak naprawdę nie miała zielonego pojęcia, co w takiej sytuacji zrobić. Było przecież tyle do zaplanowania, nie mówiąc już o realizacji.
Z rozmyślań wyrwał ja śmiech Fala, który spowodował, że spojrzała na niego szeroko otwartymi oczyma, wciąż nieco otępiała.
— To nie jest śmieszne — powiedziała, sama nie poznając swojego ściszonego głosu. — Sam pomyśl, ile mamy  do ustalenia! Ja tak naprawdę nie wiem, za co się wziąć i przede wszystkim jak! Attyla, to nadal nie jest śmieszne! — warknęła, błagalnie wpatrując się w jego niebieskie oczy.
— Czyli się zgadzasz? — spytał powoli, ujmując jej twarz w dłonie. Uśmiech wiąż nie schodził mu z twarzy.
— Oczywiście — wyszeptała, a po chwili dodała: — ale to wciąż nie jest śmieszne.
Zrobiła dwa kroki w tył i usiadła na fotelu, wystukując palcami rytm na jego oparciu. Po raz kolejny zanurzyła się w morze własnych, tylko jej znanych obaw, rozterek i pytań. Patrzyła w okno, za którym niebo przejaśniało się coraz bardziej, jednak ona zdawała się w ogóle tego nie dostrzegać. Nagle drgnęła, a na jej twarzy powoli pojawiał się szeroki uśmiech, który spowodował, że zaśmiała się krótko.
— Ale wiesz co — odezwała się rozbawiona, spoglądając w stronę narzeczonego, który do tej pory milczał, obserwując jej poczynania — w wielkim kościele i białej sukni to ja siebie jednak nie widzę.

***

— Jeśli to zrobisz, gorzko tego pożałujesz! Ja nie żartuję, ja…
Groźby zostały przerwane piskiem tak głośnym i wysokim, że jakiś pies w sąsiedztwie zaczął ujadać rozdrażniony męczącym hałasem. Przenikliwy dźwięk jednak nie ustawał: dziewczyna wciąż krzyczała wniebogłosy. I choć brzmiały w nim nuty przerażenia i złości, na jej twarzy malował się szeroki uśmiech ukazujący rzędy równych, białych zębów. Biel towarzyszyła jej także we włosach i ubraniach, choć te wydawały się być teraz szare: umoczone niemal do ostatniej suchej nitki lepiły się do ciała Tayi. A narzędzie zbrodni pod postacią długiego, zielonego węża ogrodowego wciąż wypluwało z siebie strumienie wody, z czasem coraz krótsze i słabsze.
Kobieta stała w kałuży wody, trąc dłońmi mokre ramiona. Kiedy tylko oszacowała straty, wbiła mordercze spojrzenie w mężczyznę, który trzymał wąż. I o ile do tej pory śmiał się głośno, tak teraz mina powoli zaczęła mu rzednąć. Przez myśl przeszło mu, że mógł przesadzić, ale zaraz zmienił zdanie i znów szeroko się uśmiechnął.
— BILL! — ryknęła wściekle. — Zamorduję cię!
Tymi słowy rzuciła się w stronę Kaulitza, który roześmiał się głośno ciekaw, co też dziewczyna uczyni. Ta, kiedy tylko dobiegła na miejsce, zacisnęła mu dłonie na szyi, pchając do tyłu. W końcu oboje stracili równowagę i upadli na ziemię, jednak Taya wciąż nie zwalniała uścisku.
— Okej, dobra, poddaję się, poddaję się! — krzyczał, udając przerażenie. Kiedy białowłosa zabrała ręce i dźwignęła się na nogi, ten skoczył do jej stóp i na kolanach zaczął błagać o przebaczenie.
— Zapomnij! — prychnęła, odwracając głowę w bok.  — Zniszczyłeś moje ubrania, jestem cała przemoczona i zimno mi! Takich rzeczy się nie wybacza, Kaulitz! 
Bill zwiesił głowę w geście rezygnacji i trwał tak jakiś czas. Również Taya się nie odzywała do czasu, aż odwróciła się na pięcie i pomaszerowała w stronę wielkiego, pięknego budynku.
— Poproszę jakieś suche ubranie, ciepły ręcznik i mnóstwo gorącej herbaty. Wtedy może się zastanowię nad twoją prośbą.
I już zniknęła za tylnymi, oszklonymi drzwiami.
Kaulitz po raz kolejny zaśmiał się pod nosem, po czym wstał, otrzepał zabrudzone spodnie i ruszył za Tayą.
Kiedy był już w środku, nigdzie nie mógł jej znaleźć: obszedł cały salon i kuchnię, którą zresztą było widać z wcześniejszego pomieszczenia, jadalnię, gabinet, zapukał nawet do łazienki, jednak nie doczekał się odzewu. Nieco zdezorientowany podrapał się po głowie, po czym spojrzał z powątpiewaniem na schody. Czyżby poszła na górę?, myślał niezbyt przekonany. Chcąc nie chcąc zaczął wspinać się po stopniach, nie myśląc nawet o tym, żeby po prostu krzyknąć. Postanowił, że sam ją znajdzie, bo zapewne była to kolejna część jej zemsty za oblanie wodą.
Naprzeciwko znajdowały się drzwi prowadzące do pokoju Toma, teraz, kiedy go nie było, zamknięte na klucz. Nigdy wcześniej tego nie robił, jednak faktem było, że ostatnimi czasy bardzo wiele się zmieniło. Mimowolnie jednak podszedł i nacisnął klamkę. Drzwi nie otworzyły się, co, ku drobnemu zdziwieniu Billa, było dla niego rozczarowaniem. Otrząsnąwszy się szybko powrócił do poszukiwań przyjaciółki.
Za kolejnymi drzwiami znajdowała się łazienka. Również tutaj zapukał, jednak prócz echa odpowiedziała mu cisza. Z coraz bardziej zaciętą miną powędrował do swojego pokoju, będąc niemal pewnym, że znajdzie ją właśnie tam. W przeciwnym razie ogarną go zalążki niepokoju. Powoli podszedł do drewnianych drzwi, które były lekko uchylone. O ile sobie dobrze przypominał, w podobnym stanie je zostawił, gdy wychodził, co wcale go nie pocieszyło. Pchnął je w końcu, a te bez najdrobniejszego skrzypnięcia ukazały przestronne, czyste, jasne wnętrze. Z podłużnego, półkolistego okna przyozdobionego pomarańczowymi, lekkimi firankami padały promienie słońca, które starało się nadrobić poprzednie stracone dni. W rogu stało postawione po skosie biurko z laptopem, masą długopisów i zeszytów, a tuż obok, po lewej stronie duża półka pełna książek. Dalej, niemal tuż przy drzwiach, stała stara, elegancka komoda, która była pusta: stanowiła jedynie miejsce dla wszelkiego rodzaju ozdóbek czy fotografii. W prawym narożniku stała czarna półka pełna płyt, a dalej, pomiędzy dwiema niskimi szafkami nocnymi, postawione było olbrzymie, starannie pościelone łoże. To właśnie na nim siedziała Taya, przeglądając jeden z notesów, prawdopodobnie zabranych z biurka.
To, co właśnie zobaczył, przeraziło go nie na żarty: rzucił się w stronę dziewczyny zaglądając do środka. Okazało się, że był to zeszyt zawierający jego stare wiersze. Gdzieś w środek wciśnięte były luźne kartki zawierające nieco nowsze prace i właśnie jedną z takich czytała Taya. Zdawała się być tak pochłonięta jego amatorską poezją, że nawet nie zwróciła uwagi na to, że Bill delikatnie usiadł tuż obok niej. Przyjrzał się jej uważnie: szmaragdowe oczy błyszczały z zachwytu i wzruszenia. Bill poczuł, jak coś, niczym gorący wywar, rozlewa się po całym jego ciele, wywołując przyjemne dreszcze. W akompaniamencie słodkiej ciszy przyglądał się, jak wyraz jej twarzy się zmienia i czekał. Czekał, aż powie chociaż jedno słowo lub rzuci krótkie spojrzenie.
I w końcu się doczekał.
Taya, jak gdyby wciąż oszołomiona tym, co przeczytała, powoli skierowała wzrok na Billa. Spojrzała swymi dużymi, zielonymi oczami w jego błyszczące, intensywnie brązowe tęczówki. Nie chciała nic mówić, na początku nie znajdowała słów, aliści tym jednym spojrzeniem wyrażała wszystko. A Bill patrzył i choćby jakaś siła nieziemska go odciągała, nie spojrzałby nigdzie indziej. Teraz to on czuł się otumaniony, oszołomiony. Ale bynajmniej nie poezją, ona na tę chwilę nie miała nic do rzeczy.
W końcu kobieta odwróciła wzrok i chrząknęła. Popatrzyła gdzieś w okolice swoich kolan, po czym podniosła głowę.
— Pięknie piszesz — wyszeptała z podziwem.
— Pisałem — poprawił. — Teraz mi trudno. Podobno wielkie wydarzenia wywołują wiele gwałtownych i potężnych emocji. To prawda, choć nie zawsze chcemy się z nimi dzielić, nawet z samym sobą. Pomyśl — mruknął do Tayi, nawet na nią nie patrząc: wzrok wbity był w półkę z książkami stojącą naprzeciwko, choć z całą pewnością nie ją widział przed oczyma. — Władasz swoim ciałem. Poruszasz rękami, nogami, myślisz. Myślisz i to daje się władzę nad twoim ciałem. Ale tylko ciałem, bo co z duszą? Wiesz co? Słyszałem kiedyś opowieść o mężczyźnie, który czekał na przeszczep serca. Operacja się udała, a kiedy wrócił do domu, nie mógł odgonić się od pędzla, płótna i farb: malował najpiękniejsze obrazy, podczas gdy wcześniej nawet zwykły patyczak wychodził mu koślawo. Podobnie z dziewczyną, która po podobnej operacji pokochała motocykle. Okazało się, że dawcą był motocyklista. Więc czy to rzeczywiście prawda, że uczucia wcale nie biorą się z serca, zaś mózg nimi kieruje?
Taya nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie, jednak on wcale nie oczekiwał od niej reakcji.
— Kiedyś faktycznie pisałem. Przychodziło mi to łatwo, potrafiłem czerpać inspirację zarówno z najprostszych rzeczy, jak i wyjątkowo ciężkich emocji, jakie mną targały. W wielu momentach właśnie to mi pomagało: czułem się zupełnie tak, jakby moje uczucie, podczepione pod słowa, wypełzały na biel kartki. Słowa wypisane moją ręką wciąż były moje, jednak nie kołatały się już tak mocno we mnie niczym ptak uwieziony w klatce, tak bardzo łaknący wolności. Najlepszym sposobem jest rozmowa z samym sobą.
Bill odwrócił głowę i spojrzał na Tayę, która słuchała go z zapartym tchem. Zachwycało ją każde słowo, które wyrzucał z siebie z niesamowitym przejęciem. Mężczyzna w pewnym momencie się po prostu zaśmiał, co nieco zbiło ją z pantałyku. Spuścił wzrok, po czym spojrzał jej głęboko w oczy.
— A ty? Czy rozmawiałaś kiedykolwiek z samą sobą?
— Domyślam się, że nie masz na myśli takiej rozmowy, jakie prowadzą niektórzy z pacjentów szpitala psychiatrycznego?
To pytanie wyraźnie rozbawiło młodszego Kaulitza. Nie odpowiedział jednak, śmiech był wymowny.
— Często myślę nad tym i owym, lubię mieć wszystko poukładane i przemyślane. Jednak nie nazwałabym tego rozmową. To są po prostu sztywne reguły, którymi się kieruje, swego rodzaju niewypowiedziana pewność. Nigdy jednak nie rozmawiałam z Tayą tak poważnie.
— Boisz się — oznajmił spokojnie. — I ja również długi czas się tego bałem. Jednak wiesz, to każdemu w końcu jest potrzebne. Wejdź raz do domu, usiądź w najciemniejszym kącie, zgaś światła, wyłącz wszystkie urządzenia wraz z telefonem. I myśl. Myśl o tym, co cię ostatnio męczyło, niepokoiło, cieszyło. Pomyśl o decyzjach, które podjęłaś, która masz podjąć i o ich konsekwencjach. Rozmawiaj! Ten… hm, drugi głos, będzie odpowiadał ci tak, jak myślisz w głębi ducha, ale nie chcesz się do tego przyznać. Ukaże ci to wszystko, czego tak uparcie nie chciałaś do siebie dopuścić. To jak z tłumionymi emocjami: nie chcesz ich uwolnić, ale kiedy w końcu wybuchasz, czujesz się o wiele lepiej, lżej. Podobnie w tym przypadku. To może być nieprzyjemne, ale potem okaże się, że nie było się czego bać, że nie jesteśmy wcale aż tak złymi ludźmi.
— A teraz? — spytała szeptem, wpatrując się w jego czekoladowe oczy. — Czy teraz się boisz?
Bill przez moment milczał. Wyglądał tak, jakby w ogóle nie zastanawiał się nad odpowiedzią, zaś czekał na odpowiedni moment.
— Czasami — przyznał cicho. — Zwłaszcza ostatnio. Jednak nie w tym momencie. Nie przy tobie.
Mężczyzna delikatnie zbliżył się do Tayi, która wciąż patrzyła na niego swoimi błyszczącymi, zielonymi oczami. Nie uciekała, nie spuszczała głowy, nie odsunęła się nawet na milimetr. Czuła jedynie, jak jej oszalałe z emocji serce próbuje wyrwać się z klatki piersiowej. Ale ona nie pozwoliła na te ucieczkę: chciała zachować w sercu tę chwilę, tę jedną magiczną chwilę, kiedy to ich twarze zbliżyły się do siebie, aż w końcu spotkały w delikatnym pocałunku.
Ileż mógł trwać? Trzy sekundy? Cztery? Chyba nie, prawdopodobnie były to godziny, długie, wspaniałe, niezapomniane, przez nikogo nieprzerwane, zupełnie tak, jakby wszystko wokół stanęło ze świadomością, że teraz nie może im przeszkodzić nawet najmniejszy szmer, a więc myszy zaprzestały swej gonitwy gdzieś w głębi ścian, wiatr przestał kołysać liście drzew, a cudny śpiew ptaków ugrzązł w ich małych gardełkach.
Jednak tylko na moment. Moment, który trwał w ich pamięci całe życie.

***

Sześćdziesięcioparoletni mężczyzna stał na drżących nogach, przyciśnięty do chłodnej, szarej ściany jednego z bloków gdzieś w dzielnicy zapomnianej przez Boga. Spoglądał na dwóch oprawców zlęknionym wzrokiem, choć w głębi sam nie wiedział, czego się obawiał: znał ich przecież! Z wolna wstępująca złość zadziałała jak delikatne antidotum i złagodziła dreszcze sprintem przebiegające po jego ciele. Spoglądał szarymi oczyma to na jednego, to na drugiego mężczyznę, których twarze zdobiły złośliwe uśmiechy.
— Mamy cię wreszcie, przyjacielu! — odezwał się ten stojący po jego prawej stronie. — Czy mi się wydaje, czy ostatnio zacząłeś nas unikać?
Garth patrzył na Georga, wciąż nieco oszołomiony. Każdy miał prawo nieźle się przestraszyć, kiedy dwóch wysokich gości w kapturach zasłaniających ich twarze zaciąga go w ciemną uliczkę, której nie zaszczycała nawet jedna żywa dusza. A chciał w spokoju kupić kilka warzyw na bazarze. Nigdy więcej, pomyślał, fastfoody są o wiele bezpieczniejsze!
— O-o czym wy mów-wicie…? Dlaczego miałbym was unikać? Toż to nonsens!
— Odnieśliśmy całkiem inne wrażenie — powiedział basista. — Już od dawna próbujemy się z tobą skontaktować i, co ciekawe, dość długo się nam to nie udawało. Kiedyś było to o wiele prostsze, przyznasz, Gustavie?
— Oczywiście — odezwał się ten drugi, kiwając z przekonaniem głową.
— Musimy z tobą pogadać, jednak kiedy tylko cię dojrzeliśmy, ty zmykałeś co prędzej, jakbyś zobaczył zjawę. Jesteśmy bardzo ciekawi, co może ci dolegać. W końcu martwimy się o zdrowie naszego przyjaciela!
Garth wywrócił oczami. Strach ustąpił, choć w sercu wciąż błąkał się kłujący lęk.
— Chłopaki, naprawdę nic mi nie jest! I czy możecie mnie już wreszcie puścić?!
Obaj mężczyźni cofnęli się o krok, wciąż bacznie go obserwując. Ten otrzepał kurtkę i rozciągnął się, gdyż najwyraźniej wcześniejsza pozycja nie należała do najwygodniejszych. W końcu spojrzał na nich spod byka, coraz bardziej zdenerwowany.
— Przed nikim nie uciekam — warknął zniecierpliwiony. — Bo i po co? Nie wiem, co się w waszych łbach poprzewracało, ale to już nie moja sprawa!
Garthowi zdawało się, że wyraził się w taki sposób, który nie zostawiał żadnych wątpliwości. Pewien siebie i wciąż wzburzony, tym razem bez cienia strachu w sercu, łypał na nich spod szarych oczu. Natychmiast jednak nie spodobało mu się to, jak dwaj popaprani przyjaciele spoglądają na siebie, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia. Uśmiechali się przy tym do tego stopnia złośliwie, że mężczyzna już wiedział, że to wcale nie koniec rozmowy.
— A to bardzo ciekawe — odezwał się Georg, drapiąc się po brodzie i wnosząc na moment oczy ku górze. — Bo widzisz, wszczęliśmy małe śledztwo…
— …w którym pomógł nam nieco nasz wspólny przyjaciel David Jost… — dodał Gustav.
— …i właśnie on przypomniał nam, co się działo tamtego dnia…
— …Tom miał iść do pracy jako niańka dla bandy dzieciaków…
— …jednak przybył tam za wcześnie…
— …i…
— DOŚĆ! — ryknął Garth.
Listing i jego przyjaciel spojrzeli na niego ze złością niezadowoleni, że przerwał im ich opowieść. W końcu ten pierwszy założył ręce na piersi, wwiercając w Gatha swój wzrok.
— No to wiesz, że był wtedy u ciebie — powiedział twardo. — Rzekomo po to, by dowiedzieć się więcej na temat tej dziewczyny, która ma być w przyszłości tak dla niego ważna.
— Tak było! — krzyknął, rozkładając bezradnie ręce. — Pogadaliśmy chwilę o niej, powiedziałem mu, jak ma na imię i ile ma lat, ale więcej nie zdążyłem, bo musiał uciekać: przypomniało mu się o czymś… nie wiem, o czym, ale wyglądał na takiego, co się bardzo spieszył…  Pytałem go, ale nie powiedział. To wszystko, co wiem, przykro mi, chłopcy.
Georg jeszcze czas jakiś obserwował Gartha w milczeniu, zaś Gustav westchnął zrezygnowany. W końcu spojrzał na niego z poważnym wyrazem twarzy. Wyglądał na zmartwionego i zmęczonego. Mężczyźnie zrobiło się żal na jego widok.
— Wybacz nam, stary — powiedział perkusista, klepiąc go lekko po ramieniu. Zaraz się jednak odsunął i westchnął raz jeszcze. — Tonący brzytwy się chwyta, a my już naprawdę nie wiemy, co robić, by pomóc Tomowi. Nawet Bill jest bezradny, a to już jest poważna sprawa.
— Rozumiem… — mruknął.
— A ta twoja machina… — podjął nieśmiało. — Czy ona mogłaby…. jakkolwiek pomóc?
Garth zaprzeczył ruchem głowy.
— Nie mogę sprawdzić dokładnej przyszłości, kiedy nie znam przeszłości. Znajdźcie przyczynę, a ja postaram się odsłonić skutki. Nic innego niestety zrobić nie mogę.
Georg i Gustav wymienili spojrzenia. W końcu obaj podali Garthowi dłoń, pożegnali się i oddalili. Garth obserwował, jak powoli znikają między szarymi, brzydkimi budynkami. A on został sam. A za towarzysza miał jedynie wyrzuty sumienia gryzące go coraz mocniej. Mógł im wszystko wyśpiewać, jak na mszy, może coś by zrobili, może mieliby lepsze pomysły od niego… Bo on tak naprawdę nie miał żadnego. Poza tym jednym, głupim postanowieniem zmiany świata na lepsze. Tylko że Tom to raczej martwy początek jego planów.
Chcąc czy nie chcąc odwrócił się na pięcie i powoli zaczął maszerować w stronę swojego domu. Nie zrobił jednak nawet pięciu kroków, kiedy wpadł na coś wysokiego i twardego. Rozwścieczony swoim dzisiejszym pechem związanym z wpadaniem na nieodpowiednie osoby zaklął szpetnie, po czym podniósł głowę, by spojrzeć temu komuś w oczy i głośno wymówić, co sądził o jego nieuwadze. Lecz kiedy już spojrzał w te znajome, brązowe oczy, słowa utknęły w gardle, które wydało z siebie jedynie serię chrząknięć.
To był Tom, ale w taki wydaniu, którego nigdy wcześniej nie ujrzał. Można było spokojnie rzec, że wyglądał jak trzy ćwierci od śmierci: wystające upiornie kości policzkowe podkreślały niezwykle bladą cerę. Podkrążone oczy wpatrywały się w Gartha spojrzeniem wyrażającym tak wiele uczuć. Bowiem ujrzał w ich głębi ogromne zmęczenie, lęk, rozczarowanie, wstyd, bezradność oraz gdzieś tam wciąż tlącą się determinację i nienawiść. Oczy to zwierciadło duszy, tak mawiali. Rzeczywiście, musiało być w tym ziarno prawdy, bo ta mieszanka, którą widział naukowiec w oczach młodego przyjaciela, najwidoczniej była dla niego trucizną, która bardzo powoli, kawałek po kawałku, go wyniszczała.
— Dlaczego ich okłamałeś? — spytał lodowato, mrużąc delikatnie oczy.
Garth był w szoku. Zupełnie nie wiedział, co powiedzieć, ale widok Toma podziałał na niego porażająco. Chłód, jaki towarzyszył wyrzuconym przez niego słowom podziałał otrzeźwiająco, jednak to tylko spotęgowało uczucie niepokoju. Miał coraz więcej wątpliwości, czy aby na pewno postępował słusznie.
— Uważam, że sam powinieneś to załatwić, ale mądrze, Tom, mądrze — odpowiedział dumnie, zupełnie nie dając po sobie poznać, w jakim stanie był jeszcze niedawno. — Jesteś w ciężkiej sytuacji, nie wątpię, ale skoro już podsłuchiwałeś naszą rozmowę, to niech taki pożytek z tego wyjdzie, że słyszałeś, jak bardzo twoim przyjaciołom na tobie zależy. Jeśli to zniszczysz, zastanów się lepiej nad konsekwencjami. Rzeczywiście, mogłem im wszystko powiedzieć, ale wtedy załatwiłbym sprawę za ciebie. Jeśli chcesz, powiedz im, jeśli nie, to nie, zrób coś innego, ale z głową, Tom! A teraz wybacz, ale już dawno powinienem wrócić do domu.
I minąwszy go  bez słowa oddalił się gdzieś za szare budowle, które tak doskonale oddawały to, jak czuł się Tom. On też był samotny, ponury, w kompletnej rozsypce. Stał tak jeszcze jakiś czas na zaśmieconej, błotnistej ścieżce, wpatrując się bezwiednie w swoje stopy, po czym spojrzał przed siebie. Maska, jaką usiłował nosić, opadła zupełnie ukazując, z jaką mocą ból wykrzywił jego twarz.
Za późno, pomyślał całkiem świadomie w odpowiedzi na rady Gartha.
Tak bardzo was przepraszam za to, że was zawiodę, odezwało się łamliwym głosem sumienie.

12 komentarzy:

  1. Coś Ty zrobiła z moim Tomem :( XD Ahh znowu czytając to odpłynęłam gdzieś dalekoo i było tak fajniee :D Lubię to, oj lubię. Tylko pogratulować, że potrafisz wysłać czytelnika w taką podróż! Zupełnie, jakbyś sama tworzyła taką jakąś machinę czasu XD No, ale przechodząc do opowiadania, to właściwie jeszcze do końca tak się nie wczułam, w sensie, że nie wszystko ogarniam xd Ale to powoli się rozjaśnia :D Bardziej Bill i Taya xd Ich wątek bardzo mi się podobał i mnie poruszył :D I ten pocałunek oh <3 Wyglądają na stworzonych dla siebie, czyż nie? ;p A Toma mi zwyczajnie szkoda :( Nie pasuje mu taka zmarnowana postać xd Ale cóż, oby się wygrzebał! I niech ktoś go powstrzyma, jeszcze nie wiem od czego, ale przeczuwam coś niedobrego... No dobra, koniec tego dobrego xd Pozdrawiam ;* I odcinek cudny :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Najbardziej przypadła mi do gustu część z Tayą i Billem. Na początku było lekko oraz przyjemnie, przyznam, że sama uśmiechałam się pod nosem, czytając o ich wygłupach, a późniejsza rozmowa mnie bardzo zainteresowała. Chociaż nie chciałabym spróbować rozmowy samej ze sobą, bo chyba jednak nie chciałabym wiedzieć, co to moje drugie ja mogłoby stwierdzić. Jednakże pomysł naprawdę fajny i pocałunek mnie zaskoczył, ale przypadł do gustu.^^ Jednak "minimetr" w ogóle tam nie pasuje, chyba myślałaś o "milimetrze". Wprawdzie stan mojej wiedzy z fizyki jest strasznie niski, ale jednostki i przyrządy daję radę odróżnić.
    Co do Hekate i rozmowy o Kanadzie to przypomniał mi się schemat budowania domów w tymże kraju, z racji mroźnych zim i późniejszych roztopów. Czyste zboczenie geograficzne^^. Swoją drogą, ja też nie widzę Hekate w białej sukni, raczej... jakiejś czerwonej. :D
    Szczerze mówiąc, to spodziewałam się jakiegoś ataku ze strony Gustava i Georga! Naprawdę bałam się, że pobiją Gartha. Ej, strasznie spodobało mi się zakończenie rozdziału; w sumie jest dość ckliwe, ale bardzo mnie urzekło. <3

    Na koniec:
    - "w niebogłosy" - "wniebogłosy";
    - "z zachwytu i wzruszeniu" - "z zachwytu i wzruszenia".
    I jeśli coś wyśpiewać to raczej na spowiedzi, niż na mszy. ;-)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak zwykle cholernie dziękuję i oczywiście poprawiłam błędy. Pod tym względem można na Ciebie liczyć jak na mało kogo! :D Yyyeee... z tym milimetrem to już tak mam: nie mam zielonego pojęcia, dlaczego tak się dzieje, ale mój słownik nie zawiera słowa 'milimetr', jest jedynie 'minimetr'. I weź tu z tym walcz... xD Tak czy siak jeszcze raz cholernie dzięki, bo chyba ani razu ci za to wszystko nie dziękowałam C:

      Usuń
  3. W końcu! Wybaczysz mi, ze dopiero teraz, ale to pierwszy taki dzień kiedy widzę normalnie, a nie tylko kolorowe plamy, a patrzenie w ekran nie boli. Nigdy więcej brania słodyczy od osób, które nie znają mnie na tyle dobrze, by wiedzieć, że w moim przypadku orzechy to zło.
    Attyla <3 On jest tak delikatny i subtelny jak słoń w składzie porcelany, ale kocham go. Oficjalnie zakładam jego fanklub. Jej! On i Heki zostaną małżeństwem. Wiesz jak to ładnie brzmi. No choć właściwie to ja jej też w bieli nie widzę. W czerni i czerwieni tak, ale nie w bieli. Będzie to ciekawy widok.
    Przemyślenia Billa były takie głębokie, że aż musiałam je przeczytać dwa razy. Chyba one najbardziej podobały mi się najbardziej, zaraz po Attyli. Nie, wróć! Bardziej wolałam zakończenie tej sceny.
    Co ty mi zrobiłaś z Tomem? Będę płakać...

    Dobra, kończę i jeszcze raz przepraszam, że dopiero teraz komentuję. Od teraz będę to robić regularnie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział nominowałam Cię do The Versatile Blogger
    http://youallmylife.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Zastanawiam się, czy Hekate wyjedzie z Falem... poza tym scena Z Billem i Tayą jest boska! Kocham cię za nią! Zastanawiam się jak sprawy potoczą się dalej między nimi i co tak naprawdę grozi Hekate.

    Czekam na następny odcinek.

    OdpowiedzUsuń
  6. W końcu zabrałam się i za to, tak jak obiecałam. ;D masz talent, kochana, oj masz :) odpłynięcie w daleką podróż we własnym umyśle i miłe zapomnienie ;D Bill i Taya są bardzo fajną parką <3 ;) Ale ten Tom... nieźle mu namieszałaś w życiorysie! hahaha xD i ciekawi mnie co jest tak naprawdę między Falem, a Hekate. Bo on taki jakiś dziwny i tajemniczy... mam nadzieję, że jej nie zaszkodzi. I w sumie dobrze by było, gdyby jednak za niego nie wychodziła. I kurcze kto wysyła te liściki z wierszykami?! ;D
    CZEKAM na kolejny odcinek!
    BuŹka! ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. Coś Ty zrobiła z Tomem? :( Ładnie mu namieszałaś w życiorysie.
    A Bill i Taya bardzo fajną tworzą parę ;)
    Wszystko jest takie świetne, twoje opowiadanie znowu mnie wciągnęło i znalazłam się w innym świecie xD

    A teraz na samym końcu przepraszam, że te moje komentarze są takie spóźnione, niby mam wakacje ale nie starcza mi czasu, albo mam takiego lenia, że nie chce mi się. Ale mam nadzieję, że mi to wybaczysz

    Całuję ;*

    OdpowiedzUsuń
  8. Mmm... Bardzo mi się podoba, obserwuję i dodaję do listy ;) Ojeju, sporo jeszcze muszę nadrobić, żeby się połapać. No nic, lecę czytać poprzednie rozdziały.
    Pozdrawiam
    Carmen :*

    OdpowiedzUsuń
  9. Przeczytałam kawałek i wydaje się bardzo ciekawe :) lecę nadrabiać poprzednie rozdziały. Życzę dużo weny :)

    Dopiero zaczęłam, zapraszam.
    [http://umysl-czystszy-niz-lza.blogspot.com/]

    OdpowiedzUsuń
  10. W sumie to masz rację - jak tylko się zabrałam za rozdział pierwszy, to zupełnie odechciało mi się czytać :/ A streszczeniem się zbywać nie będę... Nie wiem, jak byś jakoś poprawiła te notki... Ale rozumiem, masz dość już rozrośnięte opowiadanie, więc trudno je "tak, ot" poprawić ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Tak, doczytałam do końca. Jestem z siebie dumna. Nie używałam nawet kuszącego streszczenia.
    Początkowo miałam mieszane uczucia. Nie lubię, wręcz nie cierpię opowiadań, w których autorzy używają sławnych osób. Po prostu uważam, że jest to nie fair w stosunku do drugiej osoby. ALE twoje opowiadanie/historia mnie zaintrygowała i wciągnęła. Odróżnia się tym, że nie jest to typowy romans „pokrzywdzonej przez los nastolatki, która się zakochała”. Nie żałuje, że przeczytałam je, a teraz muszę czekać na kolejne rozdziały, bo jestem na bieżąco. Pomysł z czasem jest niebanalny. Interesujący i trzymający czytelnika w napięciu. Przyznaje pierwsze rozdziały były trochę nudnawe, ale rozdział 8 nadał tempa opowiadaniu. Jest okropnie dużo wątków, które powoli odkrywamy, co pozwala delektować się historią. A te wierszyki, to wisienka na torcie.
    Na początku było mi ciężko przebrnąć przez twój ciężki styl pisania, ale z kolejnymi rozdziałami szło to szybciej. Jednak jeszcze nigdy tak wolno nie czytałam bloga... :D
    Uwielbiam twoich bohaterów. Są bardzo, ale to bardzo realistyczni, ale po kolei.
    Hakate – początkowo nie lubiłam jej. Może dlatego , że swoim zachowaniem i stylem bycia przypominała mi moją (byłą)przyjaciółkę. Jest pyskata i zbyt pewna siebie. Nie podobało mi się to, że rządziła (o, ile to dobre słowo) biedną Tayą – tak to chyba się odmienia. Jednak z kolejnymi rozdziałami ociepliłam się na tą postać. Taya – taka mała, niepewna myszka. Od razu ją polubiłam, może dlatego , że mogę się z nią trochę utożsamić... Bardzo podobał mi się wątek jej romansu (można to tak nazwać) z Tomem, a następnie z Billem. Wszystko było tak naturalnie zrobione. Nie w pośpiechu i hop do łóżka. Attyla, Attyla. Tak naprawdę nie wiem, co o, nim powiedzieć. Niby nie przeszkadza mi jego obecność, ale te wszystkie jego sekrety są irytujące – w dobrym znaczeniu tego słowa. O członkach TH nie będę się rozpisywała z osobna. Słyszałam może dwie lub trzy piosenki. Nie znam ich charakterów, więc nie za bardzo wiem, co napisać. Ale uwielbiam, to , że chłopcy nie są tylko zespołem, a mają coś wspólnego z tym starym, ale nowoczesnym budynkiem. No i David. Powiem szczerze, zakochałam się w tej postaci. Mimo, iż pojawia się w trzech czy czterech rozdziałach. Z każdym następnym rozdziałem czekałam na jego pojawienie się. Bo będzie go więcej, prawda? I widząc go w rozdziale piętnastym i osiemnastym skakałam – w przenośni - ze szczęścia. Biedny Tom, może dlatego David jest moją ulubioną postacią.
    Zdarzają ci się literówka, ale jedna najbardziej zapadła mi w pamięć. W rozdziale dziesiątym - „[...] odsuwali ją od ciała nieprzytulonego Toma” - przez moment zastanawiałam się, jak taka literówka mogła powstać, ale nie mając pomysłów, wróciłam do czytania.
    I jak zwykle, rozpisałam się na pół strony. I zapewne pisałabym dalej... ;)
    W porządku, czekam na kolejne rozdziały.
    Pozdrawiam, Cherrshire
    [wszyscy-za-jednego.blogspot.co.uk]

    OdpowiedzUsuń