O
|
ściany ogromnego pomieszczenia odbijał się
piskliwy wrzask białowłosej. Gdy wydobyła krzyk z ust, przez moment stała w
bezruchu. Nie wiedziała, co zrobić, jak zareagować. Po prostu spanikowała.
Jednak ona, tamta druga... była opanowana. Patrzyła na całą scenę ze stoickim
spokojem, który niemalże graniczył ze znudzeniem. Oczy miała lekko zmrużone,
lewy kącik jej ust prawie niezauważalnie uniósł się w górę. Szczerze — skłamałaby,
gdyby powiedziała, że wstydzi się swojego zachowania.
Nagle
Taya odwróciła głowę w jej stronę. Oczy, skropione łzami, miała szeroko
otwarte, czoło zmarszczone, brwi opuszczone bardzo nisko.
—
Hekate... — wyszeptała tak, jakby zaczynało brakować jej powietrza. — Hekate...
zrób coś...
Czarnowłosa
momentalnie przestała się uśmiechać. Jeszcze raz przeszyła swym lodowatym
spojrzeniem mężczyznę leżącego bez ruchu pod schodami, zerknęła kątem oka na
przyjaciółkę, patrzyła na nią długo. Aż w końcu, bardzo powoli, odwróciła się
na pięcie z zamiarem wyjścia na zewnątrz.
Jeszcze
tylko raz spojrzała na tego drania, który próbował skrzywdzić jej przyjaciółkę.
Leżał tuż pod schodami, z zamkniętymi oczami. Ręce miał szeroko rozłożone, lewa
noga była nienaturalnie zgięta, a prawa była oparta o pierwszy stopień. Tuż
obok tej nienaturalnie zgiętej kończyny płynęła ciemnoczerwona, niemalże czarna
ciecz.
Nie
czuła nic, nie myślała nic. Na głębsze zastanawianie się i ewentualne żale
przyjdzie czas później. Ale jednego była pewna — los jest sprawiedliwy. Każdego
traktuje tak samo. I ten, którego tak znienawidziła w ciągu zaledwie kilku dni,
przekonał się o tym na własnej skórze. A im boleśniej, tym dla niej lepiej. Tym
dla wszystkich lepiej.
—
Hekate!!! — Ze środka dobiegł ją przerażający, niemalże mrożący krew w żyłach
krzyk pomieszany z jękiem. Czarnowłosa westchnęła ciężko. Odrzuciła swoje
czarne pióra na plecy i szybkim krokiem wróciła do roztrzęsionej do granic
możliwości Tayi. Dopiero wtedy poczuła, jak lodowate zimno spływa po jej ciele.
Otrząsnęła się natychmiast.
—
Dlaczego nic nie robisz? — warknęła na nią. — Dzwoń po pogotowie!
Dziewczyna
jednak stała jak wryta, nie wiedząc, co zrobić. Patrzyła to na niego, to a Heki
ze strachem w oczach. Czarnowłosa miała ochotę wydać z siebie straszliwy wrzask
wyrażający jej frustrację i złość. Między innymi na siebie za to, że zechciała
mu pomagać. Szybkim ruchem wyciągnęła z kieszeni telefon i wybrała odpowiedni
numer. Podała odpowiednie dane, a gdy słuchała zapewnień osoby po drugiej
stronie, szepnęła do Tayi:
—
Zadzwoń do kogoś. Rodzina, znajomi, ktokolwiek.
—
Mam numer Billa — szepnęła drżącym głosem.
Heki
zmarszczyła brwi ukazując przy tym swoje niezadowolenie. Nie podobało jej się
to, że zaczynała nawiązywać kontakt z drugim z braciszków. Nie mogła jednak
odpowiedzieć, gdyż musiała podać kolejne niezbędne informacje.
Tymczasem
Taya próbowała wyjąć swoją komórkę. Nie szło jej to łatwo, bo wciąż z przerażeniem
spoglądała na nieruchome ciało. Matko, a jeśli on nie żyje?, myślała
gorączkowo. Nie, to niemożliwe, niemożliwe...
Zanim
udało jej się wybrać odpowiedni numer, telefon wymsknął jej się z dłoni,
upadając na ziemię, niosąc po całym pokoju głuchy dźwięk. Podniosła go szybko,
zaczynając dławić się łykanymi łzami. Ponowiła odnalezienie numeru Billa, a gdy
już się udało, cała drżąc, nacisnęła zieloną słuchawkę. Na szczęście nie
musiała czekać długo, aż odbierze.
—
Słucham? — zapytał tak spokojnym tonem, że serce Tayi zareagowało na to jeszcze
szybszym biciem. Czuła, jak coś ściskało jej gardło, nie pozwalając na
wydobycie się jakiegokolwiek dźwięku prócz cichego łkania, co mężczyznę po
drugiej stronie słuchawki szybko zaniepokoiło. — Taya? Taya! Coś się stało?
Dziewczyna
otarła łzy rękawem, próbując zebrać się na odwagę, by zabrać głos. Zauważyła to
Hekate, która dostrzegła problemy białowłosej. Gwałtownie wyszarpnęła jej
telefon, czując przez to na skórze zadrapanie od jej czarnych, długich
paznokci. Czarnowłosa odeszła od niej kawałek i, odwrócona plecami, zaczęła
mówić:
—
Przyłaź tu szybko, Kaulitz — warknęła rozeźlona — jeśli chcesz zobaczyć, jak
twój chory braciszek walczy o życie!
—
Co...? — wyszeptał słabo, by za chwilę krzyknąć: — Co się stało?!
—
Jeśli Taya nie była w stanie ci tego wyjaśnić, to sam przyjedź i zobacz. — I
się rozłączyła. Jeszcze raz spojrzała na przyjaciółkę, która odchodziła od
zmysłów. Podeszła do niej, pomasowała po plecach, lecz jej wyraz twarzy
pozostawał niezmieniony — nadal nie wyrażała żadnych emocji oprócz irytacji
całą tą sytuacją.
Kiedy
ona stała w miejscu, oczekując karetki, białowłosa wolnym, ostrożnym krokiem podeszła
do nieprzytomnego Toma. Kucnęła przy nim, zaczynając płakać. Położyła mu rękę w
miejscu, w którym powinno być serce — jego bicie nie było miarowe i wyraźne,
ale jednak wciąż pracowało. W końcu to tylko upadek ze schodów, pocieszała się
w myślach, tylko upadek, nic więcej...
Ledwo
wyraźnie, jak gdyby z drugiego końca tego wielkiego domu, usłyszała komunikat
Heki o tym, że wychodzi na zewnątrz wypatrywać pogotowia. Pozostała więc sama w
tym domu, mając za towarzysza jedynie Kaulitza, tego, który chciał ją skrzywdzić
i jakże dużo za to właśnie płacił. Nie przeczyła, że będzie miała bardzo długo
do niego uraz, ale nie powinna spotykać go aż tak sroga kara! Hekate miała
teraz chorą satysfakcję. A niech ją ma, w końcu gdyby jej tu nie było, Taya nie
poradziłaby sobie, nie wiedziała, co ma robić, nawet by nie drgnęła, nie
mogłaby się zmusić do nawet jednej racjonalnej myśli. Ale przez to, że mu pomogła,
będzie nienawidzić go jeszcze bardziej, niż wcześniej. Wiedziała to, znała
swoją przyjaciółkę. Nie to jednak się teraz liczyło, tylko zdrowie Toma.
Odgłos
karetki na sygnale, tak straszny i ponury, kojarzący się z jakimś straszliwym wypadkiem,
niekiedy strachem, iż to właśnie ktoś z naszych bliskich potrzebuje jej właśnie
w tym momencie. Teraz jednak przynosił tylko i wyłącznie ulgę, ulgę tak wielką,
że słowa, w tym wypadku wydające się tak banalne, nie zdołają tego wyrazić.
Słowa to słowa, odczucia to co innego. I choć te pierwsze w większym lub
mniejszym stopniu potrafią to wyrazić, nigdy nie ukarzą uczuć w całej okazałości.
Nawet
nie zauważyła, kiedy ludzie w strojach koloru jaskrawej pomarańczy odsuwali ją
od ciała nieprzytulonego Toma — zupełnie tak, jakby była nieobecna duchem.
Chyba nie do końca dotarło do niej to, co się stało, choć miała czas, by się z
tym pogodzić, jakoś to sobie ułożyć. Nie potrafiła jednak tego zrobić. Czuła,
jak ktoś podnosi ją dekanie, przytula do siebie. Poczuła intensywny zapach
połączenia mandarynki, bluszczu, orchidei, róży i fiołków, co stwarzało bardzo
ciekawą i oryginalną kompozycję. Doskonale znała te perfumy, wiedziała, do kogo
należą. Wtuliła się, nie chcąc patrzeć na to, jak go wynosili. Nie chcąc
patrzeć na to, jak do pomieszczenia wbiegał Bill, jak patrzył na ciało swojego
brata, jak bardzo cierpiał. Nie chciała też widzieć tego zimna w oczach Hekate.
Chciała zniknąć, zapaść się pod ziemię, zasnąć i obudzić się dopiero, gdy
wszystko już będzie dobrze. Dlaczego nikt nie zechciał spełnić jej życzenia?
—
Choć — odezwała się cichutko Hekate — wracajmy do domu.
—
N—nie... nie — wyjąkała. — Jedźmy... z nimi, do szpital—la...
Wiedziała
doskonale, jak na ten pomysł zareaguje czarnowłosa. Nie obchodziło ją to jednak,
wiedziała bowiem, że się zgodzi. I tak też się stało. Hekate zaproponowała, że
pobiegnie po wóz, a ona ma tu czekać. Nie chciała jednak pozostać sama w tym
domu, to by bardzo negatywnie położyło się na jej psychice. Czarnowłosa nie
była tym zbytnio zadowolona, lecz się zgodziła. I już po chwili obie biegły do
jej domu, by wsiąść do samochodu i ruszyć w ślad za karetką.
Po
kilku minutach drogi przebytej w absolutnej ciszy dotarły na miejsce.
Zaparkowały przed ogromnym białym budynkiem, na których ścianach zaczynał się
okładać brązowy osad. Idąc alejką wyłożoną żwirem dotarły do dużych, obrotowych
drzwi. Hekate podeszła do punktu informacji, by zapytać o ostatnio
przywiezionego pacjenta. Dowiedziawszy się wszystkiego, co potrzebne, ruszyły
licznymi korytarzami w poszukiwaniu odpowiedniej sali. Gdy już tam dotarły,
drzwi były zamknięte, a tuż obok, na brązowej ławeczce, siedział Bill. Był
przygarbiony, twarz zasłaniał dłońmi. I lekko drżał.
Taya
powoli do niego podeszła, usiadła tuż obok, lecz nie odważyła się go nawet
dotknąć, cokolwiek powiedzieć. Sama walczyła ze łzami wciąż cisnącymi się jej
do oczu. W powietrzu wisiało napięcie, które Hekate odczuwała tak samo, jak
uciążliwy kurz. Spacerowała po korytarzu, co jakiś czas zerkając na
przyjaciółkę. Za bardzo to przeżywała, ale ona zawsze taka była.
Kaulitz
został przeniesiony na stół operacyjny. Po ponad godzinie na wieści o Tomie z
największą niecierpliwością czekali: Taya, Bill, matka i ojczym, David Jost,
Gustav i Georg. Ten ostatni, po usłyszeniu jedynych dostępnych w tej chwili
informacji i próbie pocieszenia młodszego Kaulitza, udał się w stronę
czarnowłosej.
—
Co tu robisz? — spytał łagodnie. Dziewczyna, nieco zaskoczona, zmierzyła go wzrokiem.
— Jakoś nie wyobrażalnym sobie ciebie czekającej na wieści o stanie Toma — wyjaśnił
pospiesznie.
—
I masz rację — burknęła. — Ale Taya... — zerknęła kątem oka w tamtą stronę — jestem
tu tylko dla niej. Gdyby nie to, że ją tu zawiozłam i nie ma tu nikogo
bliskiego poza mną, już dawno siedziałabym prze telewizorem świętując jego
upadek.
Georg
skrzywił się, marszcząc brwi. Niezbyt spodobało mu się to, co powiedziała przed
momentem Hekate.
—
Jak możesz tak mówić — skarcił ją, co sprawiło, że Heki wybuchła.
—
Czy ja ci muszę przypominać, co wydarzyło się wczorajszej nocy?! — Jej krzyk
skierował na siebie spojrzenia reszty tam zebranych. Natychmiast ściszyła głos,
lecz nadał była wzburzona. — Raczej nie. Nie wiem, co jej odbiło, ale chciała
to z nim wyjaśnić — była święcie przekonana, że tym razem nic jej nie zrobi.
—
No i miała rację...
—
Nie przerywaj! Poszła tam i zobaczyła tego... jak leżał pod chodami. Myślała,
że był martwy. Ja też tak myślałam.
—
Wiesz, Bill rozmawiał z nim z samego rana — odezwał się Georg. — Nagle
połączenie zostało zerwane. Chciał tam jechać, do domu, ale go zatrzymaliśmy. —
Zamilkł, czując wstręt do samego siebie.
—
To nie była twoja wina — rzekła cierpko. — Byłbyś głupcem, gdybyś zaczął się
teraz o to obwiniać. To ostatnia rzecz, którą powinieneś teraz zrobić.
Listing
nie odpowiedział. Zamiast tego usiadł ciężko na jednym z krzeseł, opierając
ręce o kolana.
—
Dusze się tu — powiedziała nagle Heki. — Co powiedział ci lekarz?
—
Że jego stan jest ciężki, ale stabilny — odrzekł. — Ma otwarte złamanie kości
udowej lewej nogi, połamane jedno żebro i lekkie złamanie lewej ręki. Będzie
cały w gipsie, ale się wyliże.
—
Przynajmniej inne dziewczyny w jego otoczeniu przez jakiś czas będą bezpieczne.
—
Myślisz, że Taya mu wybaczy?
—
Już to zrobiła — mruknęła ponuro.
—
To dobrze — powiedział, uśmiechając się lekko.
—
To niedobrze. On na to nie zasługuje, a ona jest głupia, że mu odpuściła.
—
Jesteś okropna — skwitował.
—
Nie, Georg — warknęła zdenerwowana. — Nie, to jest złe określenie. Ja po prostu
nie daję sobie w kaszę dmuchać, odpłacam za wyrządzone mi lub moim bliskim
krzywdy, nigdy nie zapominam i nie wybaczam. Mam swoje zasady, swoją godność.
Więc nie myl pojęć, bo możesz mnie urazić.
Jednak
mężczyzna o długich, brązowych włosach, zamiast patrzeć na nią ze wstrętem bądź
niechęcią, wpatrywał się z nią zafascynowany.
—
Jesteś strasznie dziwnym człowiekiem — stwierdził, przez co dziewczyna
mimowolnie się zaśmiała. — Ale... to jest... w takim pozytywnym sensie...
dziwne, bardzo dziwne, ciężko to określić, naprawdę.
—
Jedyna w swoim rodzaju? — podpowiedziała, uśmiechając się złośliwie.
—
Zdecydowanie.
—
Dziękuję — powiedziała, uznając to za komplement.
Podczas
gdy tu toczyła się w miarę luźna rozmowa, tuż obok każdy siedział jak na szpilkach.
Taya była potwornie blada, tak samo jak matka bliźniaków. Bill wciąż chodził
wzdłuż jednej linii, którą wydeptywał od jakichś dwudziestu minut, Gordon i
David co jakiś czas zaglądali przez okrągłe okienko drzwi prowadzących na salę
operacyjną lub zatrzymywali wychodzące stamtąd pielęgniarki błagając o jakieś
informacje. Spokój zachowywał jedynie Gustav, który, oddychając głęboko, co
jakiś czas próbował nawiązać rozmowę dla rozluźnienia sytuacji. I nie robił
tego dlatego, że mu się nudziło bądź przeszkadzało mu to napięcie, które dla
wielu byłoby nie do zniesienia. Swą przyjemną paplaniną sprawił, że Taya
przestała płakać, Bill zaczął się ruszać, a pani Simone zaprzestała
histeryzować.
Po
dwóch godzinach nastąpiło wielkie poruszenie. Podwójne drzwi rozwarły się, z
impetem uderzając o ściany, a stamtąd, w otoczeniu kilku lekarzy, wieziono
wciąż nieprzytomnego Toma. Cała rodzina i przyjaciele, łącznie z Tayą,
natychmiast się rzucili w tamtą stronę. Tylko Hekate wolno podążyła za
dziwacznym marszem.
Dotarli
do sali 303, która była cała w bieli: od łóżka, po stolik leżący tuż obok,
fotel, szafki z lekami i aparaturę, do której został po chwili podłączony.
Przez okno nad posłaniem przeciskały się oślepiające promienie słońca, które
wpajały zebranym nieco więcej nadziei, a czarnowłosej jeszcze bardziej psuły
humor. Nie pasowała do tego towarzystwa, więc wyszła, klapnąwszy na jedno z
krzeseł, niezauważona przez nikogo, nawet przez Tayę, która stała w progu.
Wkrótce
lekarze wyprosili część osób, wpuszczając do środka tylko matkę, ojczyma i brata.
Reszta musiała zaczekać na korytarzu. Po piętnastu minutach nastąpiła zmiana,
podczas której do pacjenta weszli przyjaciele, w tym Taya, która została poproszona,
co ją nieco onieśmieliło. I mimo próśb Georga, Hekate nie dała się tam
zaciągnąć.
—
Heki — odezwała się cicho Taya po ponad godzinie od przeniesienia Toma z sali
operacyjnej. Czarnowłosa właśnie konsumowała pączka polanego czekoladą i
posypanego kolorową posypką. — Jeśli chcesz, to wracaj. Ja tu jeszcze trochę
posiedzę.
—
Dłachego chesz tu zosać? — spytała z pełnymi ustami. Przełknęła pospiesznie,
patrząc na przyjaciółkę spojrzeniem, które białowłosa doskonale znała —
wyrażało frustracje i niezadowolenie. — Po co? Nie czuj się zobowiązana! Ty dla
niego nic nie znaczysz, kochana, i on nie powinien nic znaczyć dla ciebie.
—
Wiem — szepnęła, przemykając głośno ślinę. — Ale pozwól mi tu zostać do czasu,
aż się zbudzi. O nic więcej cię nie proszę.
—
Czy ty chcesz z nim jeszcze gadać?! — krzyknęła. — Po tym, co ci zrobił?!
—
Tak — przyznała, zamykając oczy. — Chce z nim porozmawiać i stąd wyjść. Ja cię
nie zatrzymuję. Idź do domu. Potem do ciebie zadzwonię, byś po mnie
przyjechała.
—
Skoro ty tu zostajesz — powiedziała, biorąc duży kęs — to i ja tu poczekam.
—
Ale...
—
Ja cię tu samej nie zostawię. Poza tym te pączki są nieziemskie. Zjem jeszcze z
trzy a potem będę ci truć, że muszę się zapisać na siłownie. Bądź tylko pewna,
że podczas tej waszej rozmowy będę stała przy drzwiach.
Taya
usiadła obok swojej przyjaciółki i uścisnęła ją mocno. Na bladej twarzy Hekate
pojawił się nikły uśmieszek.
—
Jesteś kochana, wiesz?
—
Nie i było mi z tym dobrze, póki ty tego nie zepsułaś — odpowiedziała, na co
obie zachichotały. — O! — zawołała. — Śmiejesz się! A to ci dopiero!
Nagle
podbiegł do nich Georg. Patrząc głównie na Hekate, wykrzyknął:
—
Tom chyba się budzi!
Heki
zmarszczyła brwi.
—
Tak szybko? Powinien wybudzić się po jakichś kilku dniach.
—
Lekarz też tak uważa i twierdzi, że to dość niepokojące. Teraz jest u niego
rodzina, Bill wreszcie odzyskał kolor twarzy, bo wcześniej był blady jak
ściana. O, widzę, że Taya miała ten sam objaw, bo też jakbyś kolorków więcej
miała!
—
Te, Listing — zaśmiała się Heki — nie podniecaj się tak.
Georg
udał, że się obraża i usiadł obok, krzyżując ręce na piersiach. Wyraźnie było
widać, jak bardzo się ucieszył, że jego przyjaciel jest już przytomny. A gdy
zawołano go, by poszedł się z nim spotkać, na jego twarzy gościł szeroki
uśmiech i ogromna ulga. Taya jednak nawet nie drgnęła — wstąpił w nią strach,
bała się spojrzeć mu w oczy, nie miała pojęcia, co mu powiedzieć, jak się
zachowywać. Długo nad tym myślała i kiedy stwierdziła, że jednak nie będzie
miała odwagi stawić mu czoła i że powinny wracać do domu, zza drzwi wychylił
się Gustav, który powiedział coś, co sprawiło, że Taya po raz kolejny tego dnia
zesztywniała.
—
Taya, Tom chcę z tobą porozmawiać.
Ta,
zabijecie mnie, wiem, wiem. Ale wiedzcie, ze ja postaram się zawsze kończyć w
takich momentach, każdy odcinek. Mam wrażenie, że te opisy są bez ładu i
składu, przepraszam. I pozdrawiam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz