sobota, 24 marca 2012

11. Leśne, dziecięce zabawy


B
iałowłosa chwiejnie wstała z krzesła. Przestraszona rozejrzała się po otaczających ją osobach. Nikt jednak nie powiedział ani słowa: nie pocieszył jej, nie zachęcił. Po prostu tam byli, wlepiwszy w nią swoje smutne spojrzenia. Oczekiwała większego zrozumienia. Nie potrafili pojąć, że się bała? Że miała wątpliwości? To oczywiste, każdy powinien to dostrzec. Możliwe, że w istocie tak było, ale ona nie mogła tego wiedzieć. Nie chciała, w gruncie rzeczy czasem miała wrażenie, że ją to nie obchodziło. Lecz z całą pewnością brakowało jej pewności siebie.
A teraz stała na korytarzu, a w uszach wciąż dźwięczały niedawno posłyszane słowa. Miała tam pójść, do niego — do Toma. Do kogoś, kto chciał ją skrzywdzić, choć nieświadomie. Ale jednak to zabolało bardzo mocno. Miała iść porozmawiać z osobą, która zapłaciła za swoje czyny. Ktoś bardzo tego chciał. Bóg? Nie w to wierzyła. Los? Możliwe. A może…
Może czas. Coś zwyczajnego, znanego każdemu, acz w wielkiej mierze ignorowanego. Czas, kojarzony z zegarami, z punktualnością i jej brakiem. Płytkie myślenie, to wszystko. A nikt nie pomyślał, że czas może być czymś, co powinno mieć najważniejszą rolę w komiksach dla małych chłopców, tematem dla największych reżyserów filmowych, inspiracją dla pisarzy, może nawet czymś nadzwyczaj interesującym i godnym uwagi dla szalonych wynalazców. Nie, bo czym niezwykłym jest czas? Niczym. Jednak to może właśnie on posiada swoją nienaruszalną i jakże skomplikowaną strukturę. I nic, absolutnie nic nie może jej naruszyć. Jeśli tak się stanie, skutki będą niewyobrażalne, ucierpią niewinne osoby, a sprawca będzie cierpiał przez to katusze… Nie. To nie tak, dlatego, że tego po prostu nikt nie wie, jaka jest prawda — czym właściwie jest czas, jak działa, skąd się bierze i czy może być niebezpieczny dla tych, którzy bardziej niż reszta się nim zainteresują. Lepiej by było, gdyby to wszystko pozostawało w stanie błogiej niewiedzy. Lecz między innymi Taya była zdania, że to właśnie On włada ludźmi i wszystkim inny wokół.
Cokolwiek to było, dopięło swego. I osoba, na którą Taya patrzyła w tym momencie, czerpała z tego niezdrową satysfakcję, przynajmniej jeszcze niedawno. Jednak ta jakby z niej uleciała. Teraz Hekate patrzyła na przyjaciółkę tak jak inni. Nie zachowywała się jak zwykłego dnia, była zupełnie kimś innym. Spokojna, opanowana, może nawet martwiąca się o stan przyjaciółki. I właśnie wtedy Taya zdała sobie sprawę, że i ona wówczas nie czuje się do końca sobą. Nie była już delikatna i łagodna. Targały nią zupełnie inne uczucia.
Zwykle trzymałaby się tego, co postanowiła wcześniej. Tom uczynił źle, ale nie chciała żywić do niego urazy całe życie. Była skłonna mu to wybaczyć, gdyby tylko wiedziała, że tego nie chciał i że żałuje. Ale nie teraz. Oczywiście nadal bała się tej rozmowy, lecz ten strach był już zupełnie inny. Uleciała chęć przebaczenia, wstąpił gniew. Tak, Hekate byłaby z niej dumna. Zawsze była tą rozsądniejszą, choć czasami kierowała się tylko nim, niczym robot pozbawiony uczuć. To jednak minęło, przynajmniej chwilowo. Nie miała pojęcia, co było przyczyną tego stanu, ale nie zamierzała czekać, aż jej to minie. Tak więc nieco pewniejszym krokiem ruszyła w stronę drzwi, za którymi czekał na nią Tom Kaulitz gotów ją przeprosić.
— A jednak przyszłaś. Bałem się, że…
Usłyszała te słowa zaraz po pchnięciu drzwi. Jego głos był przeraźliwie słaby. Odzwierciedlał też całkowity stan mężczyzny. Nie mówiąc już nawet o wszechobecnych bandażach, jego twarz była wybladła, powieki jak najszybciej chciały opaść i przez kilka godzin się nie podnieść, lecz Tom uparcie walczył ze snem. Niepokojącym symptomem było brak jakichkolwiek emocji na jego widok ze strony dziewczyny. Po prostu podeszła do łóżka, zaciskając palce na metalowej poręczy łóżka. Ukradkiem zerknęła na tablicę z jego danymi wiszącą na łożu, by za chwilę znów patrzeć na Kaulitza, wyglądającego na tak niewinnego i bezbronnego.
— Że nie przyjdę — dokończyła. Jej głos był nienaturalnie chłodny, minę miała srogą, a brwi nieco opuszczone, przez co między nimi utworzyły się zmarszczenia. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zniknął cały strach, pojawiła się pewność siebie. — A jednak jestem. Czego chcesz?
Poszkodowany był wyraźnie zaskoczony jej reakcją. Usta miał lekko rozchylone. Szybko się jednak opanował, odchrząknął, poprawił poduszki.
Taya nie zapytała, jak się czuł, czy jest mu wygodnie, czy to nic poważnego, czy jego stan jest dobry. Zazwyczaj natychmiast by zaczęła od tego rozmowę, ale nie tym razem. Co się z nią działo? Nie była tym zmartwiona, raczej zaskoczona. Ale na rozmyślanie będzie czas potem.
Tom nie wiedział jak zacząć. Długo się zastanawiał, aż w końcu…
— Przepraszam — wyszeptał żałośnie.
Białowłosa miała ochotę prychnąć. Powstrzymała się w ostatniej chwili, lecz nie udało jej się ukryć grymasu wstępującego na jej twarz. Skrzyżowała ręce na piersi, kołysząc się lekko w przód i tył. Czekała na jakiś wybuch z jego strony, na wyjaśnienia, może nawet błagania. A niech się poniża, myślała.
— Poniosło mnie, wiem. Wciąż nie mogę uwierzyć w to, że byłem w stanie zrobić coś takiego. — Mówiąc to nie patrzył na dziewczynę, wzrok miał skierowany raz w dół, raz w bok. — Czuję się jak… jak karaluch… Nienawidzisz mnie, wiem o tym. Sam sobą gardzę. Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciała mnie nigdy więcej widzieć…
— Czemu tak ci zależało? — przerwała zdenerwowana. — Po co robiłeś to wszystko? Kim ja dla ciebie jestem, co, Kaulitz?!
Tom zdobył się na odwagę, by spojrzeć jej w oczy. Uczynił to tylko po to, by wzruszyć ramionami, zrobić minę zbitego psa i modlić się o wyrozumiałość. Żałosne, przeszło jej przez myśl. Zastanawiała się, czy by czasem nie wyjść, lecz jej rozważania przerwał czarnowłosy mężczyzna w białym fartuchu. Zerknął na kartę pacjenta, przyjrzał się dokładniej aparaturom, do których był podłączony Tom. Tylko na moment spojrzał na Tayę, tylko po to, by jej zakomunikować, że ma wyjść.
— Pan Kaulitz powinien spać. Niepokojącym faktem jest jego prędkie przebudzenie. Tak więc proszę o opuszczenie tej sali.
Była gotowa protestować, ale uświadomiła sobie w porę, że nie ma takiej potrzeby. Odwróciła się więc na pięcie i wyszła. Ignorowała spojrzenia zebranych na korytarzu bliskich Toma, skupiła się tylko na jednej osobie, która stała niedaleko drzwi.
— Chodźmy stąd — wyszeptała, po czym bez słowa ruszyła do wyjścia z budynku szpitalnego.
— Brawo, mała! — zawołała Hekate, biegnąc za nią. Dla Tayi nie było zaskoczeniem, że obserwowała przez szybkę ich krótką wymianę zdań i była dumna z postawy białowłosej.
Widząc to, Georg podrapał się po karku i wzruszył ramionami, Gustav tylko zmienił pozycję na krześle, zaś Bill nawet nie obejrzał się w tamtą stronę. Wiąż chodził wzdłuż korytarza, co jakiś czas wyglądając przez okienko w drzwiach prowadzących do sali, w której leżał jego brat. Nie mógł jednak tam wejść, więc nie miało to większego sensu. On i tak nie mógł bezczynnie czekać, to go męczyło.
Wielkimi krokami zbliżały się godziny nocne. David musiał wracać do pracy, lecz prosił o to, by go informować o ważnych zmianach stanu zdrowia Toma. Gordon po długich namowach zdołał przekonać Simone do powrotu do domu, by w końcu odpoczęła i następnego dnia tu wróciła. Georg wolał zostać, a Gustav proponował Billowi odpoczynek, ale jego słowa nie docierały do niego nawet w najmniejszym stopniu. Był nieobecny duchem. W końcu jednak i ci dwaj stwierdzili, że powinni już wracać. Bill jednak nie zamierzał się stamtąd ruszyć. Gdy tylko mu pozwalano, odwiedzał brata. Siedząc tam nawet po kilka godzin, coraz częściej zdarzało mu się odbiegać myślami w dal.
A spowodowane to było niepokojem. Okropnym uczuciem wypełniającym jego wnętrze coraz silniej. Bał się dopuszczać do siebie myśl, że jego przyczyną wcale nie był Tom i jego zdrowie, a coś zupełnie innego, co odbiegło zupełnie od jego obecnych problemów i trosk. Cóż to mogło być?... Ach, to straszne, odczuwać coś takiego nie wiedząc tak naprawdę, czym było, skąd się to brało. Ale nie miał złudzeń. Ogarniał go lęk. Poczuł slaby ucisk w gardle, mięśnie nieco się spięły.
Teraz najważniejszy jest Tom, powinieneś myśleć o nim, nie skupiaj się na głupotach!, skarcił samego siebie w myślach. Lecz mimowolnie spojrzał w stronę korytarza i momentalnie wyobraził sobie wzburzoną Tayę odgarniającą sobie białe włosy z twarzy, które podskakiwały falami na jej plecach z każdym jej krokiem. Widział też Hekate biegnącą za nią i wesoło pokrzykującą. Ta postać jednak po chwili zaczęła się zamazywać, bardzo powoli, aż w końcu z czarnej zjawy nie pozostało nic. Pozostała sama Taya. Lecz i ona wkrótce zniknęła, lecz tak nagle, jak od pstryknięcia palcami.
Ocknął się. Czemu o tym myślał? Może to była przyczyna jego obaw… Nadal tego nie rozumiał. I nie chciał. Co za bzdura, uspokój się. Pstryk, a jego mięsnie zaczęły się rozluźniać, nieprzyjemna gula w gardle ustępowała. I znów mógł chodzić po pokoju, raz po raz spoglądając na śpiącego brata.
Był już spokojniejszy. Tak spokojny, jak nie był od wielu godzin.

***

— Wysiadaj.
Przez całą drogę ze szpitala dziewczyny nie zamieniły między sobą ani słowa. Taya wciąż miała tęgą minę, zaś Hekate czuła, że to dla niej wyjątkowo dobry dzień. Postanowiła to wykorzystać, a wówczas od razu pomyślała o Attyli. Dawno nie czuła takiej ulgi jak po zgodzie z nim. Z tym, którego tak mocno kochała.
— Dzięki za podwózkę. Dzięki za wszystko — odpowiedziała cicho i bezbarwnie białowłosa.
— Trzymasz się? — spytała Heki z troską w głosie.
— Tak, nic mi nie jest — odparła całkiem pewnie.
— Gdyby coś się działo, dzwoń. Jestem u Fala.
Taya tylko kiwnęła głową. Odwróciła się do niej plecami i, bez jakiegokolwiek pożegnania, ruszyła w stronę swojego domu. Hekate oczywiście nie miała jej tego za złe. Przeszła ostatnio ciężkie chwile, zbyt dużo problemów w jednej chwili zwaliło się jej na głowę. Nieco jej współczuła, ale wiedziała, że da radę. Wyglądała na delikatną, w pewnym sensie naprawdę taka była, ale potrafiła walczyć, nie lubiła się poddawać. Tak, pozory bardzo często mylą, a w jej przypadku najczęściej.

***

— Mógł tam zdechnąć — mruknął od niechcenia. — Czego on od Tayi chce?
— Też sobie zadaję to pytanie.
Hekate siedziała na kolanach Attyli, bawiąc się jego rozczochranymi kudłami. Długowłosy opierał się o belki małej altanki za swoim domem; przed nimi rósł wysoki żywopłot, a zielona, równo przystrzyżona trawa rozsiewała wokół zapach świeżości, tak przyjemny i łagodny. Tu nikt ich nie widział i nikt ich nie słyszał. Mogli nacieszyć się tylko i wyłącznie sobą.
— Wiesz, jaka ona jest — wyjaśniała. — W zasadzie nie wiem, o czym chciała z nim rozmawiać, gdy szła do jego domu, ale w szpitalu taka miła już nie była.
— A dało jej to cokolwiek?
— Nie. Lekarz wyprosił ją z sali, to kazała mi zawieźć ją do domu.
Falian nic więcej nie powiedział. Wpatrywał się w żywopłot, pochłonięty myślami. Nie uszło to uwadze jego dziewczyny. Patrzyła na niego z zainteresowaniem, czekając na jakąkolwiek reakcję z jego strony.
— Wyjedźmy gdzieś — wypalił nagle. — Na jakiś tydzień, może dwa. Nad morze, w góry, do lasu, gdzie tylko zechcesz.
Hekate spojrzała w jego zielone oczy. Uśmiechnęła się delikatnie, uniosła na łokciach i pocałowała czule w usta.
— Skąd nagle taki pomysł? — wyszeptała mile zaskoczona. Oczekiwała, że chłopak będzie weselszy na tę myśl — nic z tego. Wciąż patrzył pustym wzrokiem w roślinność przed nim, a wyraz jego twarzy nie zmienił się nawet odrobinkę. Hekate znała Fala, więc miała podstawy twierdzić, że nie zachowywał się normalnie. Coś go dręczyło. Teraz jej nie powie, ale może jak wyjadą w odcięte od cywilizacji miejsce… — Zgoda — powiedziała. Attyla lekko drgnął. — Las wydaje mi się być najlepszym pomysłem. W ciszy i spokoju, tylko my, namiot, ognisko i komary.
Fal zachichotał, co natychmiast poprawiło humor Hekate. Pocałował ją w czoło, po czym ponownie wbił wzrok w żywopłot.

Wracając do domu, wciąż się zastanawiała, co było powodem dziwnego zachowania Attyli. Zaczynała się martwić, dawno nie widziała go w takim nastroju. Automatycznie przeczesała włosy palcami, widząc mury swojego domu. A co, jeśli coś przede mną ukrywa, myślała zaniepokojona. A może zapytam o to Armina. Ten fałszywiec wie wszystko, czego wiedzieć nie powinien, więc zapewne i teraz znał sytuację. Ale nie… to jest coś poważnego, wiem o tym. I jeśli rzeczywiście tak jest, to powie mi o tym sam. Tak, tak to zostawię.
Zanurzona we własnych myślach nawet nie pamiętała, jak znalazła klucze, otworzyła nimi drzwi i weszła do środka. A wtedy to, co zobaczyła, kazało jej natychmiast wrócić do rzeczywistości. Bowiem ujrzała swój salon, który pokryty był niemalże w całości białym, nieco świecącym, i co ważniejsze, zupełnie jej obcym proszkiem. Proszkiem, pyłem, kurzem… nie potrafiła stwierdzić, co to było.
Powoli szła w stronę kanapy, wokół której zgromadziło się najwięcej tej dziwnej substancji. I niemalże natychmiast dojrzała żółty kartonik leżący na samym środku. Wciąż miała wrażenie, że proszek się skądś wysypuje, lecz gdy uchwyciła karteczkę, kątem oka dostrzegła, że wszystko nagle zamarło. Z wysoko uniesionymi brwiami i zmarszczonym czołem spróbowała się skupić na literach wypisanych na maleńkim liściku. Był to… krótki wierszyk, brzmiąca trochę jak dziecięca kołysanka. I właśnie wtedy Hekate zaczęła się bać. Wydawać by się mogło, że ktoś się tu włamał, rozsypał to dziwne coś, po czym na podstawie tego, co uczynił, napisał ten wierszyk. Samej jej jednak było jakoś trudno w to uwierzyć. Bo w zasadzie tejże sytuacji odpowiadał tylko i wyłącznie jeden wers. Jeden z czterech, ten ostatni…

Fiołek, tobołek, w czarnym śnie
Zły Czarodziej goni mnie
Dusza, burza, cel wskazuje
Białe pyłki rozsypuje”.

Hekate poczuła, jak wstrząsnął nią dreszcz. Cóż to za wiersz, od kogo…?
Teraz nie martwiła się o Attylę. Bała się o samą siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz