poniedziałek, 9 kwietnia 2012

12. Nieme kłamstwa


Z
łaź z tego, bo widać cię w obiektywie, a tej wielkiej, czarnej plamy, jaką jesteś ty, nie zamierzam niczym tłumaczyć!
Taya biegała ze swoim aparatem po całym salonie, wielce zafascynowana białą substancją znajdującą się w domu jej przyjaciółki imieniem Hekate. Wciąż jej zależało na pracy u Vierrera, a musiała przygotować prezentację swojego dzieła, o czym, po natłoku dziwnych i niepokojących zdarzeń z ostatnich dni, zupełnie zapomniała. Nienawidziła wyszukiwać pomysłów pod presją, gdyż najnormalniej w świecie nigdy jej to nie wychodziło na dobre. Jednak, gdy niedawno usłyszała w słuchawce podniecony głos Czarnej, która opowiedziała jej o dziwnym zjawisku w jej domu, czym prędzej chwyciła odpowiedni sprzęt i pognała do Hekate. To, co ujrzała, w pierwszej chwili uznała za ósmy cud świata. Maleńkie, białe i błyszczące wesoło kryształki były prawie wszędzie — ułożone były w wielkie stosy o spiczastych końcach niczym piramidy zbudowane z cukru. Przy ciemnych, nowoczesnych meblach czarnowłosej komponowały się one wprost idealnie. Coś, co pojawiło się tak nagle, zupełnie im nieznane. Niech sobie inni myślą, że to rzeczywiście produkt buraków cukrowych. Ale ona wiedziała swoje i pragnęła ukazać to na swoich zdjęciach w całej tego mocy.
Tymczasem Hekate, którą początkowo to wszystko przerażało, dość szybko oswoiła się z dziwnymi ozdobami jej wnętrza. Po dogłębnej analizie, na jaką tylko było ją stać stwierdziła, że ziarenka są w kształcie wielokątów, których krańce były niezwykle ostre. Nie miały zapachu ani smaku — a sprawdziła to biorąc kilka do ust, co Taya przyjęła z jękiem obrzydzenia. Podczas, gdy białowłosa zabierała się do zdjęć, Hekate położyła się na tysiącach drobinek czując, jak te przyjemnie wbijają się w jej ciało. Uśmiechnęła się błogo, pomrukując jak kot głaskany za uszami. Po chwili zachichotała, lecz Tayę nie śmieszyło to nawet odrobinkę.
— Mówię poważnie — warknęła — przestań się wygłupiać i wstań!
Czarnowłosa niechętnie powróciła do pionu, wystawiła język przyjaciółce, czego ta nie zauważyła, i podeszła do okna. W zasadzie nie ujrzała tam nic ciekawego —białobłękitne niebo i oślepiające słońce. Zmarszczyła brwi i wyciągnęła szyję, by zobaczyć więcej. Nad horyzontem widniała biała wstęga, która z czasem pożerała coraz większe kawałki błękitu. Tuż za Hekate dało się słyszeć cykanie aparatu, a biel na niebie coraz szybciej zaczęła ciemnieć. Wkrótce pojawiła się mgła. Była tak gęsta, że powoli zakrywała budynki stojące bardzo daleko, potem te bliższe, aż w pewnym momencie nie było widać budowli z naprzeciwka. Czarnowłosa wyraźnie widziała, jak szare, ledwo widzialne smugi, popychane wzmagającym się wiatrem, wędrowały ulicami, niosąc za sobą szarawe opary. Natychmiast, jakby w transie, ruszyła ku wyjściu. Na zewnątrz było o wiele chłodniej, niż przypuszczała — temperatura z całą pewnością spadła o kilka stopni, wiał przenikliwy wiatr, przez mgłę przedzierało się echo tętniącego życiem Berlina. Stała tak jeszcze przez chwilę, by zadrzeć z zimna i pospiesznie wrócić do domu.
W środku przywitało ją przyjemne ciepło, które spowodowało dreszcze rozkosznie rozprzestrzeniające się po jej ciele.
— Ale wieje — zakomunikowała, ponownie rzucając się na biały proszek.
Taya pierwszy raz od dłuższego czasu oderwała się od robienia zdjęć. Spojrzała najpierw na Hekate, potem na okno, a następnie ponownie na przyjaciółkę. I wówczas ją olśniło.
— Otwórz okno — rozkazała. Czarnowłosa popatrzyła na nią pytającym spojrzeniem. — Otwórz okno, mówię, ale wpierw wstań!
— Ale ki diabeł…
— Otwórz! Mam pomysł.
Dziewczyna podniosła się niezgrabnie, mrucząc pod nosem, by sobie sama je otworzyła. Znowu poczuła nieprzyjemny chłód, co sprawiło, że wbiła w Tayę mordercze spojrzenie. Jednak szybko zorientowała się, o co jej chodziło.
Robiła zdjęcia temu dziwnemu czemuś na podłodze, to był fakt. Było małe i lekkie, ułożone w duże stosy. A jako, że małej wagi, silny podmuch wiatru natychmiast wprawił je w ruch. Kryształki pofrunęły, a obu dziewczynom wydawco się, że usłyszały dźwięk wodzący na myśl setki cichutkich dzwoneczków. Białowłosa zerwała się z miejsca, by przystąpić do fotografowania tego jakże wspaniałego zjawiska, zaś Hekate przysiadła na fotelu tuż przy oknie, by zanurzyć się w swoich myślach. I nagle chłód przestał jej jakkolwiek przeszkadzać.
W głowie krążyło jej mnóstwo pytań, na każde z nich pragnęłaby znać odpowiedź, lecz do żadnego z nich takowej nie posiadała, co okropnie ją męczyło. Attyla. Wszystko wiązało się właśnie z nim.
Kochała go, tonie ulegało żadnym wątpliwościom. Kochała, mimo wszystko. Nie był ideałem —która kobieta marzyłaby o kryminaliście ćpunie? Wciąż mieszał się w jakieś kłopoty, z których zawsze wychodził niemal bez szwanku. Miał swoich wiernych kompanów, z którymi często znikał tak ot, bez żadnych wieści, pozostawiając ją z całą masą zmartwień. Lubił działać instynktownie, a gdy już decydował się na przemyślenie jakiegoś działania, były to pomysły tak abstrakcyjne, o których nikt inny wolałby nie myśleć. Niewątpliwie wiązanie się z kimś takim było swego rodzaju niebezpieczeństwem. Ale cóż z tego, skoro ona go kochała? I niczego w świecie nie była bardziej pewna, jak właśnie tego.
I on kochał ją, wielokrotnie jej to okazywał i nie miała podstaw, by mu nie wierzyć. Nigdy nie miał przed nią tajemnic, lecz teraz śmiała w to wątpić. Zwykle był porywczy, wszędzie było go pełno, a gdy był spokojny, potrafił być naprawdę czarujący, opiekuńczy, wyrozumiały. Stawał się zupełnie innym człowiekiem. Ostatnio jednak nie dało się nie zauważyć, że się zmienił. Czasami Hekate dostrzegała w jego oczach przebłyski niepokoju. Co mogło być przyczyną jego obaw? A teraz… zaproponował jej wyjazd, odcięcie się od cywilizacji. Od czego chciał uciec?
— Nad czym tak dumasz?
Hekate odwróciła się i z zaskoczeniem stwierdziła, że musiała odpłynąć na dość długo —wiatr już tak mocno nie wiał, a biały proch znajdował się już w całym salonie i nie tylko. Taya najwidoczniej skończyła już robić zdjęcia, pewnie już od pewnego czasu przyglądała się z niepokojem swojej przyjaciółce.
— O Falu — wyszeptała czując, że nie jest w stanie wypowiedzieć tego silniejszym, pewniejszym głosem.
Taya zmarszczyła nos. Przysunęła pufę i usiadła na niej, układając ręce na kolanach.
— Co w związku z nim? Zamieniam się w słuch.
Czarnowłosa wahała się przez chwilę, lecz nie zastanawiała się nad tym, czy wyjawić to przyjaciółce, a raczej nad tym, od czego zacząć. W końcu jednak wypaliła:
— Chciał, byśmy gdzieś wyjechali. Daleko. Chce odpocząć.
Taya prychnęła.
— A od czego on niby chce uciekać? Co on robi, jeśli nie kradnie i morduje?
— On ani nie kradnie, ani nie morduje — wyjaśniła cierpliwie. — Usilnie trzymasz się stereotypów i nawet nie starasz się myśleć inaczej.
— Wiesz przecież, jakie mam o nim zdanie.
— Wiem. — Hekate westchnęła ciężko. — Mam wrażenie, że coś przede mną ukrywa. Już dawno tak się nie czułam i to nic przyjemnego. Zawsze był ze mną szczery! — W jej głos wdarła się rozpacz. — A teraz… wydaje mi się, że nie jest pewien tego, co robi. Jakby przed kimś uciekał, jakby coś mu groziło… sama nie wiem! Przecież o czymś takim powinien mi powiedzieć!
Białowłosa natychmiast objęła przyjaciółkę. Ta miała męczenną minę, lecz w jej oczach nie zabłysła ani jedna łza. Taya nigdy nie widziała, jak płakała, a jeśli już, to tego nie pamiętała.
— Porozmawiaj z nim szczerze. A… zgodziłaś się na ten wyjazd? — Po ledwie dostrzegalnym skinieniu głową dziewczyna kontynuowała: — To dobrze, przyda się wam coś takiego. I ty potrzebujesz odpoczynku, i widocznie on również. A jest to też okazja do wyjaśnienia sobie wszystkiego po kolei. Jestem pewna, że ci powie.
Hekate spojrzała na nią z zainteresowaniem.
— Skąd wiesz…to znaczy, czemu tak uważasz? Nie powiesz mi raczej, że ten bydlak jak nic mnie okłamuje i że jest bezczelny i nic nie wart?
— Pamiętasz, jak niedawno poszłam do niego i szczerze wyznałam, co o nim myślę? Właśnie. I choć nadal wydaje mi się podejrzany, moja nienawiść do niego nieco osłabła. To, w jaki sposób mówił o tobie sprawiło, że przez chwilę nabrałam do niego szacunku. Może nie w czasie samej rozmowy, bo byłam zbyt wzburzona, by cokolwiek czuć prócz złości, ale potem, po głębszym zastanowieniu się nad tym, co mi powiedział. — Widząc, że twarz Hekate zaczynała nabierać kolorów, Taya śmielej mówiła dalej. — On cię naprawdę kocha, jesteś dla niego bardzo ważna. Jego rzeczywiście coś trapiło. Byłam przekonana, że to po prostu sytuacja między tobą a nim, ale teraz…
Nagle umilkła. Wyraźnie widziała oczyma wyobraźni tę noc, kiedy to rozmawiała z Attylą tuż przed jego domem. Niemal słyszała każde wypowiedziane słowo. Zmarszczyła czoło. Przecież on wtedy ciągle powtarzał, żeby dała mu pół roku, tylko krótkie, nędzne, choć dla niego tak ważne…
— Pół roku… — wyszeptała na głos zupełnie nieświadomie.
— Co?
Taya spojrzała na nią nieprzytomnie.
— Yhm… — mruczała, po czym wykrzyknęła: — Ty naprawdę musisz z nim wyjechać i niech on koniecznie powie ci prawdę! Niech wyjaśni wszystko.
— Dobra, dobra — zgodziła się niepewnie czarnowłosa — ale o co chodzi z jakimś pół roku… co to miało być?
Taya pokiwała przecząco głową.
— Ja nie wiem. On zabronił mi mówić… — Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, jak to zabrzmiało. Palnęła się więc otwartą dłonią w czoło, mrużąc oczy. — Kretynka —mruknęła tak, by Hekate tego nie dosłyszała, po czym dodała głośniej: — Dobra, wspominał mi coś o jakimś pół roku, ale nic więcej nie powiedział. To ty masz to wyjaśnić, nie ja. Ale nie martw się! — zawołała, widząc minę Hekate. —Wszystko będzie dobrze! Może on właśnie dlatego zaproponował wspólny wyjazd? Pomyśl! Będziecie tylko w dwoje, gdzieś poza światem, czyż to nie wspaniała wizja?
Dziewczyna uśmiechnęła się blado.
— Coś mi to pocieszanie nie wyszło — warknęła sama do siebie Taya, na co Czarna zachichotała.
— Daj spokój, nic mi nie jest, poradzę sobie. — Przez chwile milczały, patrząc na siebie. —No a jak zdjęcia? — spytała nagle. — Skończone?
— Tak, chyba tak. W domu zobaczę, co się z nimi zrobi, a potem zaniosę prezentację Vierrerowi. Czegoś takiego pewnie nie widział, ale to wcale nie oznacza, że mu się spodoba, może nawet wręcz przeciwnie, choć lepiej, by tak nie było.
Hekate zastanawiała się jeszcze przez chwilę, by następnie wstać z fotela i udać się do sąsiedniego pokoju. Gdy z niego wyszła, niosła czerwony odkurzacz.
— Nie! — wrzasnęła Taya wiedząc, co zamierzała zrobić. Czarna spojrzała na nią nieprzytomnym wzrokiem, coś zamruczała pod nosem, odrzuciła maszynę, która z głuchym uderzeniem upadła na ziemię, ponownie zniknęła, a gdy wróciła, trzymała małe, niebieskie pudełeczko ozdobione szkarłatną wstążeczką. Wsypała do środka trochę tajemniczego pyłku, ostrożnie odłożyła na stolik, po czym odpaliła odkurzacz, który zaczął w zastraszającym tempie pochłaniać proszek. Po jakichś dziesięciu minutach niedokładnie wszystko znikło, acz na pewno było o wiele czyściej. Taya westchnęła, zaś Hekate nie miała zbolałej miny. Szybciej można by powiązać jej odczucia z ulgą spowodowaną pozbyciem się tego czegoś, niż żalem za stratą. — Właściwie i tak już mam wszystko, ale szkoda, że pozbyłaś się go w tak brutalny sposób. Niósł za sobą magię — powiedziała, wbijając wzrok miejsce, gdzie jeszcze przez chwilą znajdowały się stosy dziwnej substancji.
— Tak, magię — prychnęła. — Aż za dużo. Banda bachorów włamała się do mieszkania i urządziła sobie żart. — Hekate bardzo chciała wyjaśnić to w jakiś racjonalny sposób, choćby dla samej siebie, lecz czegokolwiek by nie wymyśliła, brzmiało to fałszywie.
— Ty nie wierzysz w przypadki — zauważyła białowłosa.
— To nie przypadek! Nie doszukuj się w tym czegoś nadzwyczajnego, bo tylko stracisz czas i zdrowe zmysły. Daj spokój. Sio, wynocha, nadużyłaś mojej gościny, drażniąc mnie przy tym tymi cholernymi błyskami aparatu. No, do siebie, już! —krzyczała, wymachując rękami.
— A za rozmowę podziękujesz?
Hekate spojrzała na przyjaciółkę i uśmiechnęła się ciepło, co sprawiło, że Taya natychmiast zrozumiała. Odwzajemniła gest, tymczasem Heki odpowiedziała krótko:
— Nie. Żegnam.

Gdy Taya wróciła do domu, czuła, jak jej mięśnie nieco się rozluźniają. Rzuciła torebkę na sofę, sama opadła na poduszki, oddychając głęboko. Rozejrzała się po pokoju i wyjęła z kieszeni komórkę sprawdzając, czy nie czekają na nią żadne wiadomości. I już miała ją ponownie schować, kiedy dopadły ją wątpliwości. Czuła narastający niepokój. Zadzwonić, nie zadzwonić… może jednak? Wahała się, lecz w końcu wybrała odpowiedni numer, w napięciu oczekując, aż urywany sygnał zamilknie.
— Słucham? — zapytał grzecznie znajomy już głos.
Nic nie powiedziała. W gardle jej zaschło, jakaś narośl oplotła jej krtań uniemożliwiając wydobycie głosu. W końcu przełknęła ślinę, odgarnęła włosy z twarzy i zaczęła mówić.
— Bill… ehm… — nie wiedziała, jak się przywitać, co powiedzieć.
— Wszystko dobrze? — zapytał zaniepokojony.
— Tak, jasne, wszystko gra — mruknęła, trąc czoło. — A jak ty się trzymasz? Nadal jesteś w szpitalu?...
— Oczywiście.
— Jak…. on się miewa?
— Zależy, o co pytasz — o ciało, czy duszę.
Dziewczyna jęknęła cicho.
— Bill, proszę, nie męcz mnie…
— Przepraszam!— zawołał natychmiast. — Chodzi o to, że ogólnie jest z nim dobrze, musi dużo spać, potrzebuje solidnego odpoczynku. Zanim wyjdzie ze szpitala, minie trochę czasu. Ale wciąż się zadręcza tym, co zrobił i tym, co mu powiedziałaś. Chciałby z tobą porozmawiać, ale… — Chwila ciszy. — Może mogłabyś tu przyjechać i porozmawiać z nim…
— Nie — przerwała mu prędko. Był to impuls, nie przemyślany odruch. — Nie przekonasz mnie do tego, bym z nim porozmawiała. Jeżeli jest mu ciężko na sercu, to dobrze. To nie jest dolegliwość medyczna, od tego się nie umiera. I o ile nie sprawia bólu fizycznego, obejdzie się bez mojej wizyty.
— Taya…
— Nie, Bill. Przykro mi.
W słuchawce dało się usłyszeć krótkie westchnienie.
— Możemy o tym porozmawiać?
— Mówiłam już, że…
— Tylko my we dwoje — przerwał pospiesznie. — Za kilka dni. Spokojnie byśmy sobie wszystko wyjaśnili. O ile się oczywiście zgodzisz. Co ty na to?
Taya myślała pospiesznie. O czym niby chciał rozmawiać, co chciał ustalać? Dla niej to spotkanie nie miało sensu, ale nie potrafiła mu jednak odmówić.
— Dobrze.
— Wspaniale. Odezwę się do ciebie, dobrze?
Dziewczyna nie odpowiedziała. Zamiast tego szybko się rozłączyła i odrzuciła telefon jak gdyby ją parzył. Marszcząc brwi, oparła głowę o miękkie poduszki. Pragnęła zasnąć, obudzić się za tydzień z cudowną myślą, że nie było żadnej imprezy i żadnego wypadku, a jej jedynym problemem był Vierrer…

***



Dni mijały szybko. I choć lato było w pełni, a dni były parne, słońce nie chciało się przyłączyć do radosnych obchodów uwielbianej przez większość pory roku i chowało się uparcie za ciemnymi chmurami. Niewielu jednak to przeszkadzało na tyle, by nie korzystać z dnia, by nie chwytać każdej chwili i wykorzystywać jej jak najlepiej potrafią. Byli jednak tacy, którzy wciąż byli męczeni swoimi głębokimi odczuciami.
Hekate postanowiła, że jeszcze w tym tygodniu wyjadą do lasu, co od razu zakomunikowała swemu partnerowi. Ten przyjął to bardzo entuzjastycznie i stwierdził, iż należy już poczynić wszelkie przygotowania, by już w najbliższych dniach opuścić to miasto. Czarnowłosa pragnęła odpoczynku, owszem, cieszyła się też na wspólne chwile tylko i wyłącznie z Attylą, jednak przede wszystkim pocieszała ją myśl o szczerej rozmowie z chłopakiem. Wolałaby znać najstraszniejszą prawdę, niż nie wiedzieć nic, to oczywiste, a przynajmniej w jej przypadku.
Taya podzielała jej entuzjazm w kwestii wyjazdu. Sama była zadowolona, gdyż po odpowiedniej przeróbce zdjęć i zaniesieniu projektu Vierrerowi, z największym szczęściem mogła się pochwalić, że z krzywą miną i podejrzliwym wzrokiem przyjął ją na okres próbny. Do pracy zabrała się z olbrzymim zapałem, zarażając wszystkich dookoła swoim dobrym humorem. Z każdym jednak dniem nieco go ubywało — pożerały go myśli o spotkaniu z Billem. Sama zaczęła się zastanawiać, dlaczego tak bardzo go oczekuje — uważała je za zbędne. A mimo wszystko wręcz nie mogła się doczekać. Jeszcze nie wiedziała, co się za tym kryło, ale nie było to jeszcze zbyt ważne.
Bill spędzał długie chwile na rozmowach z Tomem, który czuł się coraz lepiej. Pragnął, by go już wypisali, co nie było jednak możliwe. Nawet, jak już zostanie wypuszczony na wolność, będzie ograniczony w wielu czynnościach przez swoje obolałe i uszkodzone kości. Każdemu z nich zależało na pełnym przebaczeniu Tayi, lecz każdemu z zupełnie innego powodu, nie do końca im jeszcze znanego. W samotności głęboko się nad tym zastanawiali, wyciągnąwszy coraz więcej wniosków. Zarówno młodszy, jak i starszy Kaulitz radował się na myśl o spotkaniu i rozmową z białowłosą niewinnością.

 ___________________________________________


Dwie jedynki — pierwsza litera. To przyszłość. Przyszłość to strach. Strach to zmiany. Na lepsze? Nie, nie na lepsze…
Dwójka i cyfra Szatana. Ona. Ta litera to przeszłość niosąca ze sobą nieprzemyślane decyzje. Do czego doprowadzą? Ból, jakże te rany pieką, nie syp więcej na nie soli, nie, proszę!....
Miała być dziewiątką. Ta litera musi tu być, a może powinno jej nie być w ogóle… I niema. Nie zasługiwała na obecność? Tak. I nie. Nie, zdecydowanie nie.
Dwójka i cyfra Szatana. Ta sama litera, znowu, ale… Nie ona. Śmiej się, tak, płacz! Nie, bądź radosny i czekaj, aż trucizna rozpuści w tobie wszystko, co najgorsze. I lepsze też. A przecież nie była ona dla ciebie… Jakie to zabawne, koniec tak blisko, a jednak tak daleko.
Ta trzecia to teraźniejszość. Łańcuchy, które miały bronić, duszą. Klatka, która miała chronić, unieruchamia. A teraz biegnij, uciekaj! I tak nic nie zrobisz, nie cofniesz się ani nie pomożesz…

To nie zależy od ciebie. Jesteś jedynie pyłkiem. Drobnym ziarenkiem w klepsydrze. A ta to nic innego…
Jak… znowu…czas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz