Z
|
łaź z tego, bo widać cię w obiektywie, a tej wielkiej, czarnej
plamy, jaką jesteś ty, nie zamierzam niczym tłumaczyć!
Taya biegała ze swoim aparatem po całym salonie,
wielce zafascynowana białą substancją znajdującą się w domu jej przyjaciółki
imieniem Hekate. Wciąż jej zależało na pracy u Vierrera, a musiała przygotować
prezentację swojego dzieła, o czym, po natłoku dziwnych i niepokojących zdarzeń
z ostatnich dni, zupełnie zapomniała. Nienawidziła wyszukiwać pomysłów pod
presją, gdyż najnormalniej w świecie nigdy jej to nie wychodziło na dobre.
Jednak, gdy niedawno usłyszała w słuchawce podniecony głos Czarnej, która
opowiedziała jej o dziwnym zjawisku w jej domu, czym prędzej chwyciła
odpowiedni sprzęt i pognała do Hekate. To, co ujrzała, w pierwszej chwili
uznała za ósmy cud świata. Maleńkie, białe i błyszczące wesoło kryształki były
prawie wszędzie — ułożone były w wielkie stosy o spiczastych końcach niczym
piramidy zbudowane z cukru. Przy ciemnych, nowoczesnych meblach czarnowłosej
komponowały się one wprost idealnie. Coś, co pojawiło się tak nagle, zupełnie
im nieznane. Niech sobie inni myślą, że to rzeczywiście produkt buraków
cukrowych. Ale ona wiedziała swoje i pragnęła ukazać to na swoich zdjęciach w
całej tego mocy.
Tymczasem Hekate, którą początkowo to wszystko
przerażało, dość szybko oswoiła się z dziwnymi ozdobami jej wnętrza. Po
dogłębnej analizie, na jaką tylko było ją stać stwierdziła, że ziarenka są w
kształcie wielokątów, których krańce były niezwykle ostre. Nie miały zapachu
ani smaku — a sprawdziła to biorąc kilka do ust, co Taya przyjęła z jękiem
obrzydzenia. Podczas, gdy białowłosa zabierała się do zdjęć, Hekate położyła
się na tysiącach drobinek czując, jak te przyjemnie wbijają się w jej ciało.
Uśmiechnęła się błogo, pomrukując jak kot głaskany za uszami. Po chwili
zachichotała, lecz Tayę nie śmieszyło to nawet odrobinkę.
— Mówię poważnie — warknęła — przestań się
wygłupiać i wstań!
Czarnowłosa niechętnie powróciła do pionu,
wystawiła język przyjaciółce, czego ta nie zauważyła, i podeszła do okna. W
zasadzie nie ujrzała tam nic ciekawego —białobłękitne niebo i oślepiające
słońce. Zmarszczyła brwi i wyciągnęła szyję, by zobaczyć więcej. Nad horyzontem
widniała biała wstęga, która z czasem pożerała coraz większe kawałki błękitu.
Tuż za Hekate dało się słyszeć cykanie aparatu, a biel na niebie coraz szybciej
zaczęła ciemnieć. Wkrótce pojawiła się mgła. Była tak gęsta, że powoli
zakrywała budynki stojące bardzo daleko, potem te bliższe, aż w pewnym momencie
nie było widać budowli z naprzeciwka. Czarnowłosa wyraźnie widziała, jak szare,
ledwo widzialne smugi, popychane wzmagającym się wiatrem, wędrowały ulicami,
niosąc za sobą szarawe opary. Natychmiast, jakby w transie, ruszyła ku wyjściu.
Na zewnątrz było o wiele chłodniej, niż przypuszczała — temperatura z całą
pewnością spadła o kilka stopni, wiał przenikliwy wiatr, przez mgłę
przedzierało się echo tętniącego życiem Berlina. Stała tak jeszcze przez
chwilę, by zadrzeć z zimna i pospiesznie wrócić do domu.
W środku przywitało ją przyjemne ciepło, które
spowodowało dreszcze rozkosznie rozprzestrzeniające się po jej ciele.
— Ale wieje — zakomunikowała, ponownie rzucając
się na biały proszek.
Taya pierwszy raz od dłuższego czasu oderwała
się od robienia zdjęć. Spojrzała najpierw na Hekate, potem na okno, a następnie
ponownie na przyjaciółkę. I wówczas ją olśniło.
— Otwórz okno — rozkazała. Czarnowłosa
popatrzyła na nią pytającym spojrzeniem. — Otwórz okno, mówię, ale wpierw
wstań!
— Ale ki diabeł…
— Otwórz! Mam pomysł.
Dziewczyna podniosła się niezgrabnie, mrucząc
pod nosem, by sobie sama je otworzyła. Znowu poczuła nieprzyjemny chłód, co
sprawiło, że wbiła w Tayę mordercze spojrzenie. Jednak szybko zorientowała się,
o co jej chodziło.
Robiła zdjęcia temu dziwnemu czemuś na podłodze,
to był fakt. Było małe i lekkie, ułożone w duże stosy. A jako, że małej wagi,
silny podmuch wiatru natychmiast wprawił je w ruch. Kryształki pofrunęły, a obu
dziewczynom wydawco się, że usłyszały dźwięk wodzący na myśl setki cichutkich
dzwoneczków. Białowłosa zerwała się z miejsca, by przystąpić do fotografowania
tego jakże wspaniałego zjawiska, zaś Hekate przysiadła na fotelu tuż przy
oknie, by zanurzyć się w swoich myślach. I nagle chłód przestał jej jakkolwiek
przeszkadzać.
W głowie krążyło jej mnóstwo pytań, na każde z
nich pragnęłaby znać odpowiedź, lecz do żadnego z nich takowej nie posiadała,
co okropnie ją męczyło. Attyla. Wszystko wiązało się właśnie z nim.
Kochała go, tonie ulegało żadnym wątpliwościom.
Kochała, mimo wszystko. Nie był ideałem —która kobieta marzyłaby o
kryminaliście ćpunie? Wciąż mieszał się w jakieś kłopoty, z których zawsze
wychodził niemal bez szwanku. Miał swoich wiernych kompanów, z którymi często
znikał tak ot, bez żadnych wieści, pozostawiając ją z całą masą zmartwień.
Lubił działać instynktownie, a gdy już decydował się na przemyślenie jakiegoś
działania, były to pomysły tak abstrakcyjne, o których nikt inny wolałby nie
myśleć. Niewątpliwie wiązanie się z kimś takim było swego rodzaju
niebezpieczeństwem. Ale cóż z tego, skoro ona go kochała? I niczego w świecie
nie była bardziej pewna, jak właśnie tego.
I on kochał ją, wielokrotnie jej to okazywał i
nie miała podstaw, by mu nie wierzyć. Nigdy nie miał przed nią tajemnic, lecz
teraz śmiała w to wątpić. Zwykle był porywczy, wszędzie było go pełno, a gdy
był spokojny, potrafił być naprawdę czarujący, opiekuńczy, wyrozumiały. Stawał
się zupełnie innym człowiekiem. Ostatnio jednak nie dało się nie zauważyć, że
się zmienił. Czasami Hekate dostrzegała w jego oczach przebłyski niepokoju. Co
mogło być przyczyną jego obaw? A teraz… zaproponował jej wyjazd, odcięcie się
od cywilizacji. Od czego chciał uciec?
— Nad czym tak dumasz?
Hekate odwróciła się i z zaskoczeniem
stwierdziła, że musiała odpłynąć na dość długo —wiatr już tak mocno nie wiał, a
biały proch znajdował się już w całym salonie i nie tylko. Taya najwidoczniej
skończyła już robić zdjęcia, pewnie już od pewnego czasu przyglądała się z
niepokojem swojej przyjaciółce.
— O Falu — wyszeptała czując, że nie jest w
stanie wypowiedzieć tego silniejszym, pewniejszym głosem.
Taya zmarszczyła nos. Przysunęła pufę i usiadła
na niej, układając ręce na kolanach.
— Co w związku z nim? Zamieniam się w słuch.
Czarnowłosa wahała się przez chwilę, lecz nie
zastanawiała się nad tym, czy wyjawić to przyjaciółce, a raczej nad tym, od
czego zacząć. W końcu jednak wypaliła:
— Chciał, byśmy gdzieś wyjechali. Daleko. Chce
odpocząć.
Taya prychnęła.
— A od czego on niby chce uciekać? Co on robi,
jeśli nie kradnie i morduje?
— On ani nie kradnie, ani nie morduje — wyjaśniła
cierpliwie. — Usilnie trzymasz się stereotypów i nawet nie starasz się myśleć
inaczej.
— Wiesz przecież, jakie mam o nim zdanie.
— Wiem. — Hekate westchnęła ciężko. — Mam
wrażenie, że coś przede mną ukrywa. Już dawno tak się nie czułam i to nic
przyjemnego. Zawsze był ze mną szczery! — W jej głos wdarła się rozpacz. — A
teraz… wydaje mi się, że nie jest pewien tego, co robi. Jakby przed kimś
uciekał, jakby coś mu groziło… sama nie wiem! Przecież o czymś takim powinien
mi powiedzieć!
Białowłosa natychmiast objęła przyjaciółkę. Ta
miała męczenną minę, lecz w jej oczach nie zabłysła ani jedna łza. Taya nigdy
nie widziała, jak płakała, a jeśli już, to tego nie pamiętała.
— Porozmawiaj z nim szczerze. A… zgodziłaś się
na ten wyjazd? — Po ledwie dostrzegalnym skinieniu głową dziewczyna
kontynuowała: — To dobrze, przyda się wam coś takiego. I ty potrzebujesz
odpoczynku, i widocznie on również. A jest to też okazja do wyjaśnienia sobie
wszystkiego po kolei. Jestem pewna, że ci powie.
Hekate spojrzała na nią z zainteresowaniem.
— Skąd wiesz…to znaczy, czemu tak uważasz? Nie
powiesz mi raczej, że ten bydlak jak nic mnie okłamuje i że jest bezczelny i
nic nie wart?
— Pamiętasz, jak niedawno poszłam do niego i
szczerze wyznałam, co o nim myślę? Właśnie. I choć nadal wydaje mi się
podejrzany, moja nienawiść do niego nieco osłabła. To, w jaki sposób mówił o
tobie sprawiło, że przez chwilę nabrałam do niego szacunku. Może nie w czasie
samej rozmowy, bo byłam zbyt wzburzona, by cokolwiek czuć prócz złości, ale
potem, po głębszym zastanowieniu się nad tym, co mi powiedział. — Widząc, że
twarz Hekate zaczynała nabierać kolorów, Taya śmielej mówiła dalej. — On cię
naprawdę kocha, jesteś dla niego bardzo ważna. Jego rzeczywiście coś trapiło.
Byłam przekonana, że to po prostu sytuacja między tobą a nim, ale teraz…
Nagle umilkła. Wyraźnie widziała oczyma
wyobraźni tę noc, kiedy to rozmawiała z Attylą tuż przed jego domem. Niemal
słyszała każde wypowiedziane słowo. Zmarszczyła czoło. Przecież on wtedy ciągle
powtarzał, żeby dała mu pół roku, tylko krótkie, nędzne, choć dla niego tak
ważne…
— Pół roku… — wyszeptała na głos zupełnie
nieświadomie.
— Co?
Taya spojrzała na nią nieprzytomnie.
— Yhm… — mruczała, po czym wykrzyknęła: — Ty
naprawdę musisz z nim wyjechać i niech on koniecznie powie ci prawdę! Niech
wyjaśni wszystko.
— Dobra, dobra — zgodziła się niepewnie
czarnowłosa — ale o co chodzi z jakimś pół roku… co to miało być?
Taya pokiwała przecząco głową.
— Ja nie wiem. On zabronił mi mówić… — Dopiero
po chwili zdała sobie sprawę z tego, jak to zabrzmiało. Palnęła się więc
otwartą dłonią w czoło, mrużąc oczy. — Kretynka —mruknęła tak, by Hekate tego
nie dosłyszała, po czym dodała głośniej: — Dobra, wspominał mi coś o jakimś pół
roku, ale nic więcej nie powiedział. To ty masz to wyjaśnić, nie ja. Ale nie
martw się! — zawołała, widząc minę Hekate. —Wszystko będzie dobrze! Może on właśnie
dlatego zaproponował wspólny wyjazd? Pomyśl! Będziecie tylko w dwoje, gdzieś
poza światem, czyż to nie wspaniała wizja?
Dziewczyna uśmiechnęła się blado.
— Coś mi to pocieszanie nie wyszło — warknęła
sama do siebie Taya, na co Czarna zachichotała.
— Daj spokój, nic mi nie jest, poradzę sobie. —
Przez chwile milczały, patrząc na siebie. —No a jak zdjęcia? — spytała nagle. —
Skończone?
— Tak, chyba tak. W domu zobaczę, co się z nimi
zrobi, a potem zaniosę prezentację Vierrerowi. Czegoś takiego pewnie nie
widział, ale to wcale nie oznacza, że mu się spodoba, może nawet wręcz
przeciwnie, choć lepiej, by tak nie było.
Hekate zastanawiała się jeszcze przez chwilę, by
następnie wstać z fotela i udać się do sąsiedniego pokoju. Gdy z niego wyszła,
niosła czerwony odkurzacz.
— Nie! — wrzasnęła Taya wiedząc, co zamierzała
zrobić. Czarna spojrzała na nią nieprzytomnym wzrokiem, coś zamruczała pod
nosem, odrzuciła maszynę, która z głuchym uderzeniem upadła na ziemię, ponownie
zniknęła, a gdy wróciła, trzymała małe, niebieskie pudełeczko ozdobione
szkarłatną wstążeczką. Wsypała do środka trochę tajemniczego pyłku, ostrożnie
odłożyła na stolik, po czym odpaliła odkurzacz, który zaczął w zastraszającym
tempie pochłaniać proszek. Po jakichś dziesięciu minutach niedokładnie wszystko
znikło, acz na pewno było o wiele czyściej. Taya westchnęła, zaś Hekate nie
miała zbolałej miny. Szybciej można by powiązać jej odczucia z ulgą spowodowaną
pozbyciem się tego czegoś, niż żalem za stratą. — Właściwie i tak już mam
wszystko, ale szkoda, że pozbyłaś się go w tak brutalny sposób. Niósł za sobą
magię — powiedziała, wbijając wzrok miejsce, gdzie jeszcze przez chwilą znajdowały
się stosy dziwnej substancji.
— Tak, magię — prychnęła. — Aż za dużo. Banda
bachorów włamała się do mieszkania i urządziła sobie żart. — Hekate bardzo
chciała wyjaśnić to w jakiś racjonalny sposób, choćby dla samej siebie, lecz
czegokolwiek by nie wymyśliła, brzmiało to fałszywie.
— Ty nie wierzysz w przypadki — zauważyła
białowłosa.
— To nie przypadek! Nie doszukuj się w tym
czegoś nadzwyczajnego, bo tylko stracisz czas i zdrowe zmysły. Daj spokój. Sio,
wynocha, nadużyłaś mojej gościny, drażniąc mnie przy tym tymi cholernymi
błyskami aparatu. No, do siebie, już! —krzyczała, wymachując rękami.
— A za rozmowę podziękujesz?
Hekate spojrzała na przyjaciółkę i uśmiechnęła
się ciepło, co sprawiło, że Taya natychmiast zrozumiała. Odwzajemniła gest,
tymczasem Heki odpowiedziała krótko:
— Nie. Żegnam.
Gdy Taya wróciła do domu, czuła, jak jej mięśnie
nieco się rozluźniają. Rzuciła torebkę na sofę, sama opadła na poduszki,
oddychając głęboko. Rozejrzała się po pokoju i wyjęła z kieszeni komórkę
sprawdzając, czy nie czekają na nią żadne wiadomości. I już miała ją ponownie
schować, kiedy dopadły ją wątpliwości. Czuła narastający niepokój. Zadzwonić,
nie zadzwonić… może jednak? Wahała się, lecz w końcu wybrała odpowiedni numer,
w napięciu oczekując, aż urywany sygnał zamilknie.
— Słucham? — zapytał grzecznie znajomy już głos.
Nic nie powiedziała. W gardle jej zaschło, jakaś
narośl oplotła jej krtań uniemożliwiając wydobycie głosu. W końcu przełknęła
ślinę, odgarnęła włosy z twarzy i zaczęła mówić.
— Bill… ehm… — nie wiedziała, jak się przywitać,
co powiedzieć.
— Wszystko dobrze? — zapytał zaniepokojony.
— Tak, jasne, wszystko gra — mruknęła, trąc
czoło. — A jak ty się trzymasz? Nadal jesteś w szpitalu?...
— Oczywiście.
— Jak…. on się miewa?
— Zależy, o co pytasz — o ciało, czy duszę.
Dziewczyna jęknęła cicho.
— Bill, proszę, nie męcz mnie…
— Przepraszam!— zawołał natychmiast. — Chodzi o
to, że ogólnie jest z nim dobrze, musi dużo spać, potrzebuje solidnego
odpoczynku. Zanim wyjdzie ze szpitala, minie trochę czasu. Ale wciąż się
zadręcza tym, co zrobił i tym, co mu powiedziałaś. Chciałby z tobą porozmawiać,
ale… — Chwila ciszy. — Może mogłabyś tu przyjechać i porozmawiać z nim…
— Nie — przerwała mu prędko. Był to impuls, nie
przemyślany odruch. — Nie przekonasz mnie do tego, bym z nim porozmawiała.
Jeżeli jest mu ciężko na sercu, to dobrze. To nie jest dolegliwość medyczna, od
tego się nie umiera. I o ile nie sprawia bólu fizycznego, obejdzie się bez
mojej wizyty.
— Taya…
— Nie, Bill. Przykro mi.
W słuchawce dało się usłyszeć krótkie
westchnienie.
— Możemy o tym porozmawiać?
— Mówiłam już, że…
— Tylko my we dwoje — przerwał pospiesznie. — Za
kilka dni. Spokojnie byśmy sobie wszystko wyjaśnili. O ile się oczywiście
zgodzisz. Co ty na to?
Taya myślała pospiesznie. O czym niby chciał
rozmawiać, co chciał ustalać? Dla niej to spotkanie nie miało sensu, ale nie
potrafiła mu jednak odmówić.
— Dobrze.
— Wspaniale. Odezwę się do ciebie, dobrze?
Dziewczyna nie odpowiedziała. Zamiast tego
szybko się rozłączyła i odrzuciła telefon jak gdyby ją parzył. Marszcząc brwi,
oparła głowę o miękkie poduszki. Pragnęła zasnąć, obudzić się za tydzień z
cudowną myślą, że nie było żadnej imprezy i żadnego wypadku, a jej jedynym
problemem był Vierrer…
***
Dni mijały szybko. I choć lato było w pełni, a dni
były parne, słońce nie chciało się przyłączyć do radosnych obchodów uwielbianej
przez większość pory roku i chowało się uparcie za ciemnymi chmurami. Niewielu
jednak to przeszkadzało na tyle, by nie korzystać z dnia, by nie chwytać każdej
chwili i wykorzystywać jej jak najlepiej potrafią. Byli jednak tacy, którzy
wciąż byli męczeni swoimi głębokimi odczuciami.
Hekate postanowiła, że jeszcze w tym tygodniu
wyjadą do lasu, co od razu zakomunikowała swemu partnerowi. Ten przyjął to
bardzo entuzjastycznie i stwierdził, iż należy już poczynić wszelkie
przygotowania, by już w najbliższych dniach opuścić to miasto. Czarnowłosa pragnęła
odpoczynku, owszem, cieszyła się też na wspólne chwile tylko i wyłącznie z
Attylą, jednak przede wszystkim pocieszała ją myśl o szczerej rozmowie z
chłopakiem. Wolałaby znać najstraszniejszą prawdę, niż nie wiedzieć nic, to
oczywiste, a przynajmniej w jej przypadku.
Taya podzielała jej entuzjazm w kwestii wyjazdu.
Sama była zadowolona, gdyż po odpowiedniej przeróbce zdjęć i zaniesieniu
projektu Vierrerowi, z największym szczęściem mogła się pochwalić, że z krzywą
miną i podejrzliwym wzrokiem przyjął ją na okres próbny. Do pracy zabrała się z
olbrzymim zapałem, zarażając wszystkich dookoła swoim dobrym humorem. Z każdym
jednak dniem nieco go ubywało — pożerały go myśli o spotkaniu z Billem. Sama
zaczęła się zastanawiać, dlaczego tak bardzo go oczekuje — uważała je za
zbędne. A mimo wszystko wręcz nie mogła się doczekać. Jeszcze nie wiedziała, co
się za tym kryło, ale nie było to jeszcze zbyt ważne.
Bill spędzał długie chwile na rozmowach z Tomem,
który czuł się coraz lepiej. Pragnął, by go już wypisali, co nie było jednak
możliwe. Nawet, jak już zostanie wypuszczony na wolność, będzie ograniczony w
wielu czynnościach przez swoje obolałe i uszkodzone kości. Każdemu z nich
zależało na pełnym przebaczeniu Tayi, lecz każdemu z zupełnie innego powodu,
nie do końca im jeszcze znanego. W samotności głęboko się nad tym zastanawiali,
wyciągnąwszy coraz więcej wniosków. Zarówno młodszy, jak i starszy Kaulitz
radował się na myśl o spotkaniu i rozmową z białowłosą niewinnością.
___________________________________________
Dwie jedynki — pierwsza litera. To
przyszłość. Przyszłość to strach. Strach to zmiany. Na lepsze? Nie, nie na
lepsze…
Dwójka i cyfra Szatana. Ona. Ta
litera to przeszłość niosąca ze sobą nieprzemyślane decyzje. Do czego
doprowadzą? Ból, jakże te rany pieką, nie syp więcej na nie soli, nie,
proszę!....
Miała być dziewiątką. Ta litera musi tu być, a
może powinno jej nie być w ogóle… I niema. Nie zasługiwała na obecność? Tak. I
nie. Nie, zdecydowanie nie.
Dwójka i cyfra Szatana. Ta sama litera, znowu,
ale… Nie ona. Śmiej się, tak, płacz! Nie, bądź radosny i
czekaj, aż trucizna rozpuści w tobie wszystko, co najgorsze. I lepsze też. A
przecież nie była ona dla ciebie… Jakie to zabawne, koniec tak blisko, a jednak
tak daleko.
Ta trzecia to teraźniejszość. Łańcuchy, które
miały bronić, duszą. Klatka, która miała chronić, unieruchamia. A teraz
biegnij, uciekaj! I tak nic nie zrobisz, nie cofniesz się ani nie pomożesz…
To nie zależy od ciebie. Jesteś jedynie pyłkiem.
Drobnym ziarenkiem w klepsydrze. A ta to nic innego…
Jak… znowu…czas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz