O
|
krągła, mała wysepka otoczona
wodami jeziora Teraz wyglądała jak jedyna pozostałość po Raju, jaki znajdował
się na Ziemi.
Słońce,
intensywnie świecące pomarańczowym blaskiem, zaczynało się chować za ciemną i
postrzępioną przez czubki drzew linią horyzontu, hen oddaloną od tego małego
urywku Świata. Szaroróżowe chmury, z wolna płynące po niebie, odbijały się
malowniczo w lustrze jeziora, niczym rozmazane farby na płótnie. Tylko lekki,
orzeźwiający wietrzyk łaskotał wody jeziora, które łagodnie falowały. Jej szum
oraz radosny świergot ptaków tworzył kojącą melodię z łatwością wnikającą w umysły
ludzi tam przebywających, aby usunąć z niego wszelkie problemy i troski. Trawa,
tak świeża, wodziła nos swym cudnym zapachem, szeleszcząc cicho pod nogami tak
samo jak żwir usypany tak, aby prowadził do małej, drewnianej chatki.
Był to jedyny
budynek w tym miejscu, zupełnie wystarczający. Nie raził w oczy, przypominając
o codziennym życiu w mieście wokół wysokich, szarych budowli. Kojarzył się
raczej z upojnymi wieczorami przy kominku, z dala od świata, od rzeczywistości.
Otoczony był gęstym, ciemnym lasem, z którego dało się słyszeć dźwięki
tętniącego tam życia. Nie należało się jednak bać zagrożenia z jego strony.
Bowiem wszytko, co tylko się tu znajdowało, było darem.
Mała
pozostałość po Raju przez najbliższe dni należała tylko i wyłącznie do nich.
Wysoki
mężczyzna, ubrany w szare szorty i zieloną koszulkę, która idealnie podkreślała
jego muskulaturę, rozłożył szeroko ramiona, obracając się wokół swojej osi i
podziwiając z szerokim uśmiechem na twarzy piękne widoki. Jego długie, brązowe,
nieco falowane włosy unosiły się i wirowały podczas wykonywania tej czynności,
od czasu do czasu jeszcze trochę poruszone przez wiatr. Wreszcie zatrzymał się,
a jego błyszczące wesoło oczy stanęły na młodej kobiecie o burzy czarnych
włosów. Zielonymi oczyma patrzyła na niego z największą czułością, wciąż nie
mogąc do końca uwierzyć, że naprawdę należał tylko do niej.
–– Podoba ci
się? –– krzyknął, po czym wybuchnął głośnym śmiechem, który natychmiast
zadźwięczał w jej uszach niczym najwspanialsze melodie Aniołów. Tak dawno nie
słyszała tego dźwięku, tak za nim tęskniła i tak bardzo się ucieszyła, gdy w
końcu doznała tego szczęścia.
–– Tu jest
pięknie –– wyszeptała, choć wiedziała, że to usłyszy. Attyla, choć wydawało się
to niemożliwe, uśmiechnął się jeszcze szerzej. Białe zęby błysnęły, oczy
rzucały radosne błyski. Powoli kroczył ku Hekate, by po chwili otulić ją swoim
ramieniem. Patrzył na nią tak, jakby prześwietlał całą jej duszę, jak gdyby
rozkoszował się tym widokiem. Ujął delikatnie jej twarz łagodnie podkreśloną
kośćmi policzkowymi. Już w następnej chwili dziewczyna poczuła ciepło jego warg
na swoich. Dziewczyna wplotła palce w jego włosy, miarowo przesuwając nimi w
górę i w dół. Serce obojga biło o wiele szybciej, niż powinno. Nie liczyło się
miejsce, w którym się znajdowali, wystarczała im ich obecność. Nic więcej.
Słońce
całkowicie zniknęło za horyzontem, przez co niebo stawało się coraz
ciemniejsze. Od pomarańczy i różu przechodziło w kolor zielonkawy, następnie
jasnoniebieski, aż w końcu zmieniło barwę na granatowe. Matka Natura rozrzuciła
garstkę białego pyłku, które rozświetliły się milionami, a księżyc, jakby ich
Pan i Władca, patrzył na to wszystko z góry, roztaczając przepiękny blask
tworzący długą smugę w lustrze wody. I tak minęła noc, upojna, pełna
namiętności, emocji i wrażeń, a pozbawiona smutku i cieni problemów
podążających za nimi w niemal każdy zakątek świata.
Hekate
obudziła się o świcie. Uśmiechnąwszy się na myśl o ostatniej nocy odwróciła
twarz w stronę jej miłości. Jednak Attyli nie było już w łóżku. Zaniepokojona
rozejrzała się po niewielkim saloniku, lecz był zupełnie pusty, panowała tu
kompletna cisza. Podenerwowana narzuciła coś na swoje nagie ciało i wyszła na
zewnątrz. Natychmiast, z potężną siłą, uderzyło w nią świeże, rześkie
powietrze. Teren wokół był pusty. Zerknęła w stronę lasu i właśnie w tamtą
stronę ruszyła. Nie dotarła jednak nawet do połowy drogi, gdyż z ciemności
wyłoniła się znana długowłosa postać. Głowę miał nieco spuszczoną, lecz nie
tak, by nie dało się ujrzeć jego napiętej twarzy, na której malowała się
niepewność. Gdy tylko ją dojrzał, uśmiechnął się, lecz już nie tak, jak dnia
poprzedniego. Czegoś w nim brakowało. A i oczy nie rzucały już tych samych jasnych
iskierek.
— Gdzie byłeś?
— wyszeptała niewinnie.
— Musiałem się
przejść — wyjaśnił szybko, może nawet trochę za szybko. Dziewczyna niemal
niezauważalnie zmarszczyła brwi. — Nic tak nie poprawia humoru, jak spacer po lesie.
Brakowało mi czegoś takiego.
Hekate kiwnęła
głową. Zawiał chłodny wiatr, zadrżała. Fal natychmiast to dostrzegł.
— Wracajmy —
rzucił, obejmując ją ramieniem. — Powinnaś jeszcze spać.
— Czy ta
wysepka do kogoś należy? — zapytała, gdy już zanurzyła się w nagrzanej wcześniej
kołdrze.
— Tak, to…
można powiedzieć, że spadek po moim starym przyjacielu. Kto jak kto, ale ty
raczej wiesz, co mogło się z nim stać — powiedział, raptownie poważniejąc.
— Oczywiście —
mruknęła, natychmiast widząc oczyma wyobraźni, jak przyjaciel Attyli zostaje
zabijany za pomocą broni, trucizny czy czegoś innego przez tych, komu najzwyczajniej
w świecie jego byt przeszkadzał. Zbyt długo znała Fala, by nie być w to
wmieszana i nie orientować się, jak bardzo oni wszyscy wychodzili poza granice
prawa.
— Jesteśmy tu
zupełnie sami — szepnął po dłuższej chwili milczenia, wzdychając. Wzrok miał
spuszczony, myśli zapewne zajęte czymś, co nie było Hekate znane. Tak czy tak,
nie zauważył on, że czarnowłosa wpatruje się w niego z niepokojem. Czyżby
domyślał się, że będzie chciała z niego wycisnąć wszystko, co przed nią
ukrywał? Lepiej, by był na to przygotowany, bo z całą pewnością się nie
wywinie. Jednak męczyła ją ta cisza, ponury nastrój jej ukochanego przechodził
na nią, a przecież jeszcze niedawno było tak dobrze. Postanowiła więc zmienić
temat.
— Co mamy? —
spytała, jasno dając do zrozumienia, co miała na myśli. Mężczyzna szybko to
pojął.
— Brałem tylko
to, co jest nam potrzebne. Przede wszystkim kokaina, tej nam nie braknie.
Fajki, wódka…
— To co, ognisko?
— Na jej twarzy pojawił się chytry uśmieszek.
— Ognisko —
odpowiedział wesoło.
***
Taya była
zadowolona ze swojej nowej pracy.
Choć nie
ukrywała, że była nieco zmęczona po dziewięciogodzinnej pracy, w której częściej
przynosiła kawę, niż wykonywała jakieś poważne obowiązki, nie żałowała. Póki co
była tylko asystentką, ale zamierzała dołożyć wszelkich starań, byle tylko
zdobyć awans. Już niedługo miała się ku temu nadarzyć wyśmienita okazja – za
trzy dni wyjeżdża na wieś położoną koło czterdziestu kilometrów na południe od
Berlina, a wspomnieć warto, że została wybrana spośród wielu kandydatów, mniej
lub bardziej doświadczonych. Pocieszyło ją to – widocznie ktoś dostrzegł jej
potencjał.
Zmierzchało.
Słońce pozostawiło tylko maleńki kawałek – reszta już szykowała się do ułożenia
do snu gdzieś tam za horyzontem. Pragnęła rzucić torebkę w kąt, położyć się i
zasnąć. Manipulując kluczami przy zamku otworzyła drzwi i weszła do swojego
domu. Powitał ją bardzo przyjemny, choć obcy zapach. Zamknęła na moment oczy,
wdychając tę przyjemną woń. Zrobiła po omacku kilka kroków w przód, a gdy je
otworzyła, zastała okropny widok.
Podchodząc do
ściany, Taya uważnie przyjrzała się czerwonej substancji, którą wysmarowaną
była jej ściana. Ni to ketchup, ni to krew. Więc co? Przyjrzawszy się
dokładniej można było dostrzec jakieś litery, a wokół nich nierówne linie,
rozmazane plamy – zupełnie jakby osoba, która to pisała, była pokryta tą dziwną
mazią i obijała się po całej ścianie. W pierwszej chwili nie potrafiła odczytać
napisu, lecz gdy w końcu jej się udało, zamarła. Pisnęła przerażona, chwiejnym
krokiem odchodząc od ściany. Oddech miała przyspieszony, serce biło znacznie
szybciej. Rozejrzała się strachliwie po otoczeniu. W roztargnieniu nie
dostrzegła żadnych śladów włamania, w domu panował porządek. Czyli nic nie
pasowało do obrazu włamania ze słynnych filmów akcji, gdzie wszystko było
porozwalane a zamek lub okna rozwalone. Niewątpliwie jednak narobiła sobie
wrogów. Nie miała pojęcia, jak ani kiedy, lecz ten napis miał jasny przekaz:
„I gdzieś już zaszła, panno najmilsza
W krainy dalekie, gdzie króluje maj
Tobie śnieg biały i mróz przeznaczone
Więc żegnaj, powiadam, i w nieznane gnaj!”
Każdy mógł to
rozumieć na swój sposób, lecz ponoć liczyła się pierwsza myśl. A ta, w
przypadku Tayi głosiła, że ktoś ja obserwował. I nie był zadowolony jej obecnością...
***
Roześmiana
dwójka ludzi siedziała ramię w ramię przy dogasającym już ognisku. Mężczyzna,
odrzuciwszy prawie pustą butelkę zebrał trochę białego proszku, po czym
wciągnął go do nosa. Zaśmiał się głośno, zachęcając kobietę, by zrobiła to
samo. Oboje wręcz krztusili się ze śmiechu, napawali się tą nienaturalną
radością.
— Dobra,
zostaw już, bo nam zabraknie, a przecież przed nami jeszcze kolejne dni! — zaćwierkała
radośnie Hekate. — I idź lepiej po drewno, bo zaraz ognisko nam wygaśnie, a właśnie
się ciemno zaczyna robić!
— Tak, tak —
mruczał — lepiej ja to zrobię, ja jestem jeszcze trzeźwy!
Czarnowłosa
prychnęła, udając obrażoną księżniczkę.
— Nie jestem
pijana!
— Oczywiście,
że nie — zawołał sarkastycznie, oddalając się w stronę lasu.
Hekate chciała
cisnąć w niego puszką lecz stwierdziwszy, że w środku znajduje się jeszcze
żółtawy napój, wypiła do dna, odrzuciła śmiecia na bok i opadła na piasek,
swobodnie rozkładając ręce. Było jej tak dobrze! Jeszcze raz mimowolnie się
zaśmiała. Nie wiedziała, czy to wcześniej zażywany narkotyk zaczynał już
działać, czy po prostu była szczęśliwa, mogąc spędzić wspaniałe chwile z
Attylą. Jutro z im porozmawiam, obiecała sobie, nie dzisiaj. Teraz jest zbyt
cudownie, by to psuć. Tak, jutro to zrobię.
Znalezienie
drewna w tym niewielkim lasku zajmowało góra dziesięć minut. I choć Czarna
straciła już rachubę czasu, niepokoiło ją to, że Fal powinien już dawno wracać.
Nagle, jak gdyby w odpowiedzi na jej nerwy, usłyszała ciche skrzypnięcie.
Podniosła się i spojrzała w stronę domu. To drzwiczki małej szopy wydały ten
dźwięk. To jednak nie miało w sobie nic dziwnego, na pewno nie bardziej niż
widok Attyli udającego się do lasu z… łopatą. Zmierzał ku drzewom
przyspieszonym krokiem, by już za chwilę zniknąć w ciemnościach. Zaintrygowana
wstała z zamiarem śledzenia swojego ukochanego. Stąpając po trawie bosymi
stopami nie wydawała prawie żadnych dźwięków. Gdy zanurzyła się w mroku lasu,
dostrzegła ledwie zauważalne zarysy sylwetki. Attyla szedł prosto, aż nagle
gwałtownie skręcił w lewo. Hekate przyspieszyła kroku, w pewnym momencie
zamienił się on nawet w bieg. Gdy go wreszcie dogoniła, ujrzała cos strasznego.
Zobaczyła, jak
Fal, w pocie czoła, wykopuje dół. Między drzewami leżało ciało martwego
mężczyzny, na którego piersi wyryte zostało jedno zdanie: „Tak dla
przypomnienia”. Nie poczuła strachu — widywała gorsze rzezy w jego
towarzystwie. Jedyne, co teraz czuła, to wstręt, złość i… żal. On wciąż coś
prze nią ukrywał. Specjalnie nadepnęła na cienką gałązkę, która przełamała się
z trzaskiem. Attyla drgnął, obejrzał się za siebie, a gdy ją dojrzał, rozszerzył
szeroko oczy. Przerażony wyprostował się i już chciał coś powiedzieć, lecz ona
mu przerwała.
— Co masz na
swoje usprawiedliwienie? Co to ma być?! — wrzeszczała rozdrażniona i
jednocześnie zraniona do żywego. — Kto to? — ruchem głowy wskazała na ciało. — Czy ty… ty go zabiłeś…?
— Nie. Proszę,
daj mi wyjaśnić…
— Och,
wyjaśnić. — Jej głos brzmiał nienaturalnie spokojnie. Przeczesała palcami
włosy, odetchnęła głęboko, próbując się uspokoić, na próżno. — No więc słucham,
co masz mi do powiedzenia? Tak ot pojawił się tu martwy facet z wypisanymi
literkami na brzuchu! Akurat w tym miejscu i akurat w tym czasie! Przypadek,
czyżby przypadek? Ja nie wierze w przypadki! — Ostatnie słowa rozniosły się po
lesie w głośnym krzyku.
— Wyjaśnię ci
wszystko — obiecał. — Teraz muszę go zakopać. Poczekaj w domu, a ja…
— Nie! Teraz
mi wszystko…
— Wynoś się
stąd! — wrzasnął na nią, uwalniając swoje nerwy. Nie drgnęła. Zamiast tego
wlepiła w niego spojrzenie pełne goryczy i bólu, odwróciła się na pięcie i
pobiegła do drewnianego domku. Rzuciła się na fotel, ułożyła nogi pod brodą i
zaczęła się kołysać. Nie zapłacze, nie uroni ani jednej łzy. Po prostu tyle
czasu się łudziła, że jednak w tych najważniejszych sprawach jest z nią
szczery! Dziś okazało się, jak bardzo się myliła. Ale przecież kim szczególnym
była Hekate? Nikim takim, przypadkowym człowieczkiem, który wiedział nieco za
dużo. Nic więcej. Nie była godna poznania najważniejszych sekretów. Nie miała
prawa być obdarzona zaufaniem przez kogoś, kto powtarzał, że ją kocha. Zaufanie
to zbyt wiele.
Po
kilkudziestu minutach w końcu wrócił do domu. Delikatnie zamknął drzwi, nawet
nie zapalił światła. Przycupnął na skraju łóżka tuż obok fotela, na którym
wciąż bujała się Hekate. Ona nie odezwała się ani słowem. Bowiem poczuła nagle,
że nie chce słyszeć od niego żadnych wyjaśnień, przemknęło jej nawet przez
myśl, że go nienawidzi. To jednak szybko minęło. Usłyszała tylko, jak ciężko
westchnął.
— Przepraszam —
wyszeptał w końcu. — Przepraszam za wszystko…
— Za to, że
skrywasz przede mną tyle tajemnic — wysyczała.
— Miałem
nadzieję, że nie będzie cię to dotyczyć, a…
— Nie mam na
myśli tylko dzisiejszego incydentu! — krzyknęła rozzłoszczona. Widząc
zaskoczoną minę Attyli, zdenerwowała się jeszcze bardziej. — Ty stale coś
przede mną taisz! I jesteś gotów powiedzieć o tym nawet Tayi, nie mnie!
— Co…?
— Pół roku!!! —
wykrzyczała mu prosto w twarz. — Pół roku! Choć prosiłeś ją, by o niczym mi nie
mówiła, zdradziła mi ten szczegół! A ten z całą pewnością dotyczy też mnie! Ale
co tam! — Hekate była coraz bardziej zła. — Nie muszę o niczym takim wiedzieć!
— Nie powinna
ci o tym mówić — wyszeptał, spuszczając głowę. Po chwili jednak wstał, niemal
równocześnie z Heki. Podszedł do niej, chciał pogłaskać po policzku, lecz ona
odtrąciła jego dłoń. Raz jeszcze z jego krtani wydobyło się ciężkie
westchnienie. W końcu odważnie podniósł wzrok i pewnym głosem powiedział: — To
dla twojego bezpieczeństwa! Nie chodzi o to, że ci nie ufam! Są jednak pewne
rzeczy, o których lepiej, żebyś nie wiedziała.
— Tak, właśnie
to widzę! — wrzeszczała, wymachując rękami. — W co ty się wkopałeś?! Ty tracisz
zaufanie do mnie…
— Nie tracę… —
starał się uzupełnić, lecz szybko mu przerwała.
— …a ja do
ciebie! I to nie ja jestem temu winna!
— Oczywiście,
że nie! — krzyknął, łapiąc ją za nadgarstki. Trzymał je w żelaznym uścisku, aby
nie mogła się wyrwać. Zbliżył się do jej twarzy i wyszeptał: — Przysięgam, że
wyjaśnię ci wszystko, acz pod jednym, jedynym warunkiem. — Widząc, że Hekate
nie zamierza podnosić głosu, odczekał chwilę, po czym zapytał cicho: — Co być
zrobiła, gdybyś się dowiedziała, że za pół roku umrę?
________________________________________
Odcinek pisany w pośpiechu - ostaniu coraz częściej mi się to zdarza ;/ Wybaczcie mi to i błędy, jakie się tu trafiły.
Pozdrawiam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz