niedziela, 22 kwietnia 2012

13. Płytki dołek


O
krągła, mała wysepka otoczona wodami jeziora Teraz wyglądała jak jedyna pozostałość po Raju, jaki znajdował się na Ziemi.
Słońce, intensywnie świecące pomarańczowym blaskiem, zaczynało się chować za ciemną i postrzępioną przez czubki drzew linią horyzontu, hen oddaloną od tego małego urywku Świata. Szaroróżowe chmury, z wolna płynące po niebie, odbijały się malowniczo w lustrze jeziora, niczym rozmazane farby na płótnie. Tylko lekki, orzeźwiający wietrzyk łaskotał wody jeziora, które łagodnie falowały. Jej szum oraz radosny świergot ptaków tworzył kojącą melodię z łatwością wnikającą w umysły ludzi tam przebywających, aby usunąć z niego wszelkie problemy i troski. Trawa, tak świeża, wodziła nos swym cudnym zapachem, szeleszcząc cicho pod nogami tak samo jak żwir usypany tak, aby prowadził do małej, drewnianej chatki.
Był to jedyny budynek w tym miejscu, zupełnie wystarczający. Nie raził w oczy, przypominając o codziennym życiu w mieście wokół wysokich, szarych budowli. Kojarzył się raczej z upojnymi wieczorami przy kominku, z dala od świata, od rzeczywistości. Otoczony był gęstym, ciemnym lasem, z którego dało się słyszeć dźwięki tętniącego tam życia. Nie należało się jednak bać zagrożenia z jego strony. Bowiem wszytko, co tylko się tu znajdowało, było darem.
Mała pozostałość po Raju przez najbliższe dni należała tylko i wyłącznie do nich.
Wysoki mężczyzna, ubrany w szare szorty i zieloną koszulkę, która idealnie podkreślała jego muskulaturę, rozłożył szeroko ramiona, obracając się wokół swojej osi i podziwiając z szerokim uśmiechem na twarzy piękne widoki. Jego długie, brązowe, nieco falowane włosy unosiły się i wirowały podczas wykonywania tej czynności, od czasu do czasu jeszcze trochę poruszone przez wiatr. Wreszcie zatrzymał się, a jego błyszczące wesoło oczy stanęły na młodej kobiecie o burzy czarnych włosów. Zielonymi oczyma patrzyła na niego z największą czułością, wciąż nie mogąc do końca uwierzyć, że naprawdę należał tylko do niej.
–– Podoba ci się? –– krzyknął, po czym wybuchnął głośnym śmiechem, który natychmiast zadźwięczał w jej uszach niczym najwspanialsze melodie Aniołów. Tak dawno nie słyszała tego dźwięku, tak za nim tęskniła i tak bardzo się ucieszyła, gdy w końcu doznała tego szczęścia.
–– Tu jest pięknie –– wyszeptała, choć wiedziała, że to usłyszy. Attyla, choć wydawało się to niemożliwe, uśmiechnął się jeszcze szerzej. Białe zęby błysnęły, oczy rzucały radosne błyski. Powoli kroczył ku Hekate, by po chwili otulić ją swoim ramieniem. Patrzył na nią tak, jakby prześwietlał całą jej duszę, jak gdyby rozkoszował się tym widokiem. Ujął delikatnie jej twarz łagodnie podkreśloną kośćmi policzkowymi. Już w następnej chwili dziewczyna poczuła ciepło jego warg na swoich. Dziewczyna wplotła palce w jego włosy, miarowo przesuwając nimi w górę i w dół. Serce obojga biło o wiele szybciej, niż powinno. Nie liczyło się miejsce, w którym się znajdowali, wystarczała im ich obecność. Nic więcej.
Słońce całkowicie zniknęło za horyzontem, przez co niebo stawało się coraz ciemniejsze. Od pomarańczy i różu przechodziło w kolor zielonkawy, następnie jasnoniebieski, aż w końcu zmieniło barwę na granatowe. Matka Natura rozrzuciła garstkę białego pyłku, które rozświetliły się milionami, a księżyc, jakby ich Pan i Władca, patrzył na to wszystko z góry, roztaczając przepiękny blask tworzący długą smugę w lustrze wody. I tak minęła noc, upojna, pełna namiętności, emocji i wrażeń, a pozbawiona smutku i cieni problemów podążających za nimi w niemal każdy zakątek świata.
Hekate obudziła się o świcie. Uśmiechnąwszy się na myśl o ostatniej nocy odwróciła twarz w stronę jej miłości. Jednak Attyli nie było już w łóżku. Zaniepokojona rozejrzała się po niewielkim saloniku, lecz był zupełnie pusty, panowała tu kompletna cisza. Podenerwowana narzuciła coś na swoje nagie ciało i wyszła na zewnątrz. Natychmiast, z potężną siłą, uderzyło w nią świeże, rześkie powietrze. Teren wokół był pusty. Zerknęła w stronę lasu i właśnie w tamtą stronę ruszyła. Nie dotarła jednak nawet do połowy drogi, gdyż z ciemności wyłoniła się znana długowłosa postać. Głowę miał nieco spuszczoną, lecz nie tak, by nie dało się ujrzeć jego napiętej twarzy, na której malowała się niepewność. Gdy tylko ją dojrzał, uśmiechnął się, lecz już nie tak, jak dnia poprzedniego. Czegoś w nim brakowało. A i oczy nie rzucały już tych samych jasnych iskierek.
— Gdzie byłeś? — wyszeptała niewinnie.
— Musiałem się przejść — wyjaśnił szybko, może nawet trochę za szybko. Dziewczyna niemal niezauważalnie zmarszczyła brwi. — Nic tak nie poprawia humoru, jak spacer po lesie. Brakowało mi czegoś takiego.
Hekate kiwnęła głową. Zawiał chłodny wiatr, zadrżała. Fal natychmiast to dostrzegł.
— Wracajmy — rzucił, obejmując ją ramieniem. — Powinnaś jeszcze spać.
— Czy ta wysepka do kogoś należy? — zapytała, gdy już zanurzyła się w nagrzanej wcześniej kołdrze.
— Tak, to… można powiedzieć, że spadek po moim starym przyjacielu. Kto jak kto, ale ty raczej wiesz, co mogło się z nim stać — powiedział, raptownie poważniejąc.
— Oczywiście — mruknęła, natychmiast widząc oczyma wyobraźni, jak przyjaciel Attyli zostaje zabijany za pomocą broni, trucizny czy czegoś innego przez tych, komu najzwyczajniej w świecie jego byt przeszkadzał. Zbyt długo znała Fala, by nie być w to wmieszana i nie orientować się, jak bardzo oni wszyscy wychodzili poza granice prawa.
— Jesteśmy tu zupełnie sami — szepnął po dłuższej chwili milczenia, wzdychając. Wzrok miał spuszczony, myśli zapewne zajęte czymś, co nie było Hekate znane. Tak czy tak, nie zauważył on, że czarnowłosa wpatruje się w niego z niepokojem. Czyżby domyślał się, że będzie chciała z niego wycisnąć wszystko, co przed nią ukrywał? Lepiej, by był na to przygotowany, bo z całą pewnością się nie wywinie. Jednak męczyła ją ta cisza, ponury nastrój jej ukochanego przechodził na nią, a przecież jeszcze niedawno było tak dobrze. Postanowiła więc zmienić temat.
— Co mamy? — spytała, jasno dając do zrozumienia, co miała na myśli. Mężczyzna szybko to pojął.
— Brałem tylko to, co jest nam potrzebne. Przede wszystkim kokaina, tej nam nie braknie. Fajki, wódka…
— To co, ognisko? — Na jej twarzy pojawił się chytry uśmieszek.
— Ognisko — odpowiedział wesoło.

***


Taya była zadowolona ze swojej nowej pracy.
Choć nie ukrywała, że była nieco zmęczona po dziewięciogodzinnej pracy, w której częściej przynosiła kawę, niż wykonywała jakieś poważne obowiązki, nie żałowała. Póki co była tylko asystentką, ale zamierzała dołożyć wszelkich starań, byle tylko zdobyć awans. Już niedługo miała się ku temu nadarzyć wyśmienita okazja – za trzy dni wyjeżdża na wieś położoną koło czterdziestu kilometrów na południe od Berlina, a wspomnieć warto, że została wybrana spośród wielu kandydatów, mniej lub bardziej doświadczonych. Pocieszyło ją to – widocznie ktoś dostrzegł jej potencjał.
Zmierzchało. Słońce pozostawiło tylko maleńki kawałek – reszta już szykowała się do ułożenia do snu gdzieś tam za horyzontem. Pragnęła rzucić torebkę w kąt, położyć się i zasnąć. Manipulując kluczami przy zamku otworzyła drzwi i weszła do swojego domu. Powitał ją bardzo przyjemny, choć obcy zapach. Zamknęła na moment oczy, wdychając tę przyjemną woń. Zrobiła po omacku kilka kroków w przód, a gdy je otworzyła, zastała okropny widok.
Podchodząc do ściany, Taya uważnie przyjrzała się czerwonej substancji, którą wysmarowaną była jej ściana. Ni to ketchup, ni to krew. Więc co? Przyjrzawszy się dokładniej można było dostrzec jakieś litery, a wokół nich nierówne linie, rozmazane plamy – zupełnie jakby osoba, która to pisała, była pokryta tą dziwną mazią i obijała się po całej ścianie. W pierwszej chwili nie potrafiła odczytać napisu, lecz gdy w końcu jej się udało, zamarła. Pisnęła przerażona, chwiejnym krokiem odchodząc od ściany. Oddech miała przyspieszony, serce biło znacznie szybciej. Rozejrzała się strachliwie po otoczeniu. W roztargnieniu nie dostrzegła żadnych śladów włamania, w domu panował porządek. Czyli nic nie pasowało do obrazu włamania ze słynnych filmów akcji, gdzie wszystko było porozwalane a zamek lub okna rozwalone. Niewątpliwie jednak narobiła sobie wrogów. Nie miała pojęcia, jak ani kiedy, lecz ten napis miał jasny przekaz:

„I gdzieś już zaszła, panno najmilsza
W krainy dalekie, gdzie króluje maj
Tobie śnieg biały i mróz przeznaczone
Więc żegnaj, powiadam, i w nieznane gnaj!”

Każdy mógł to rozumieć na swój sposób, lecz ponoć liczyła się pierwsza myśl. A ta, w przypadku Tayi głosiła, że ktoś ja obserwował. I nie był zadowolony jej obecnością...

***

Roześmiana dwójka ludzi siedziała ramię w ramię przy dogasającym już ognisku. Mężczyzna, odrzuciwszy prawie pustą butelkę zebrał trochę białego proszku, po czym wciągnął go do nosa. Zaśmiał się głośno, zachęcając kobietę, by zrobiła to samo. Oboje wręcz krztusili się ze śmiechu, napawali się tą nienaturalną radością.
— Dobra, zostaw już, bo nam zabraknie, a przecież przed nami jeszcze kolejne dni! — zaćwierkała radośnie Hekate. — I idź lepiej po drewno, bo zaraz ognisko nam wygaśnie, a właśnie się ciemno zaczyna robić!
— Tak, tak — mruczał — lepiej ja to zrobię, ja jestem jeszcze trzeźwy!
Czarnowłosa prychnęła, udając obrażoną księżniczkę.
— Nie jestem pijana!
— Oczywiście, że nie — zawołał sarkastycznie, oddalając się w stronę lasu.
Hekate chciała cisnąć w niego puszką lecz stwierdziwszy, że w środku znajduje się jeszcze żółtawy napój, wypiła do dna, odrzuciła śmiecia na bok i opadła na piasek, swobodnie rozkładając ręce. Było jej tak dobrze! Jeszcze raz mimowolnie się zaśmiała. Nie wiedziała, czy to wcześniej zażywany narkotyk zaczynał już działać, czy po prostu była szczęśliwa, mogąc spędzić wspaniałe chwile z Attylą. Jutro z im porozmawiam, obiecała sobie, nie dzisiaj. Teraz jest zbyt cudownie, by to psuć. Tak, jutro to zrobię.
Znalezienie drewna w tym niewielkim lasku zajmowało góra dziesięć minut. I choć Czarna straciła już rachubę czasu, niepokoiło ją to, że Fal powinien już dawno wracać. Nagle, jak gdyby w odpowiedzi na jej nerwy, usłyszała ciche skrzypnięcie. Podniosła się i spojrzała w stronę domu. To drzwiczki małej szopy wydały ten dźwięk. To jednak nie miało w sobie nic dziwnego, na pewno nie bardziej niż widok Attyli udającego się do lasu z… łopatą. Zmierzał ku drzewom przyspieszonym krokiem, by już za chwilę zniknąć w ciemnościach. Zaintrygowana wstała z zamiarem śledzenia swojego ukochanego. Stąpając po trawie bosymi stopami nie wydawała prawie żadnych dźwięków. Gdy zanurzyła się w mroku lasu, dostrzegła ledwie zauważalne zarysy sylwetki. Attyla szedł prosto, aż nagle gwałtownie skręcił w lewo. Hekate przyspieszyła kroku, w pewnym momencie zamienił się on nawet w bieg. Gdy go wreszcie dogoniła, ujrzała cos strasznego.
Zobaczyła, jak Fal, w pocie czoła, wykopuje dół. Między drzewami leżało ciało martwego mężczyzny, na którego piersi wyryte zostało jedno zdanie: „Tak dla przypomnienia”. Nie poczuła strachu — widywała gorsze rzezy w jego towarzystwie. Jedyne, co teraz czuła, to wstręt, złość i… żal. On wciąż coś prze nią ukrywał. Specjalnie nadepnęła na cienką gałązkę, która przełamała się z trzaskiem. Attyla drgnął, obejrzał się za siebie, a gdy ją dojrzał, rozszerzył szeroko oczy. Przerażony wyprostował się i już chciał coś powiedzieć, lecz ona mu przerwała.
— Co masz na swoje usprawiedliwienie? Co to ma być?! — wrzeszczała rozdrażniona i jednocześnie zraniona do żywego. — Kto to? — ruchem głowy wskazała na ciało. —  Czy ty… ty go zabiłeś…?
— Nie. Proszę, daj mi wyjaśnić…
— Och, wyjaśnić. — Jej głos brzmiał nienaturalnie spokojnie. Przeczesała palcami włosy, odetchnęła głęboko, próbując się uspokoić, na próżno. — No więc słucham, co masz mi do powiedzenia? Tak ot pojawił się tu martwy facet z wypisanymi literkami na brzuchu! Akurat w tym miejscu i akurat w tym czasie! Przypadek, czyżby przypadek? Ja nie wierze w przypadki! — Ostatnie słowa rozniosły się po lesie w głośnym krzyku.
— Wyjaśnię ci wszystko — obiecał. — Teraz muszę go zakopać. Poczekaj w domu, a ja…
— Nie! Teraz mi wszystko…
— Wynoś się stąd! — wrzasnął na nią, uwalniając swoje nerwy. Nie drgnęła. Zamiast tego wlepiła w niego spojrzenie pełne goryczy i bólu, odwróciła się na pięcie i pobiegła do drewnianego domku. Rzuciła się na fotel, ułożyła nogi pod brodą i zaczęła się kołysać. Nie zapłacze, nie uroni ani jednej łzy. Po prostu tyle czasu się łudziła, że jednak w tych najważniejszych sprawach jest z nią szczery! Dziś okazało się, jak bardzo się myliła. Ale przecież kim szczególnym była Hekate? Nikim takim, przypadkowym człowieczkiem, który wiedział nieco za dużo. Nic więcej. Nie była godna poznania najważniejszych sekretów. Nie miała prawa być obdarzona zaufaniem przez kogoś, kto powtarzał, że ją kocha. Zaufanie to zbyt wiele.
Po kilkudziestu minutach w końcu wrócił do domu. Delikatnie zamknął drzwi, nawet nie zapalił światła. Przycupnął na skraju łóżka tuż obok fotela, na którym wciąż bujała się Hekate. Ona nie odezwała się ani słowem. Bowiem poczuła nagle, że nie chce słyszeć od niego żadnych wyjaśnień, przemknęło jej nawet przez myśl, że go nienawidzi. To jednak szybko minęło. Usłyszała tylko, jak ciężko westchnął.
— Przepraszam — wyszeptał w końcu. — Przepraszam za wszystko…
— Za to, że skrywasz przede mną tyle tajemnic — wysyczała.
— Miałem nadzieję, że nie będzie cię to dotyczyć, a…
— Nie mam na myśli tylko dzisiejszego incydentu! — krzyknęła rozzłoszczona. Widząc zaskoczoną minę Attyli, zdenerwowała się jeszcze bardziej. — Ty stale coś przede mną taisz! I jesteś gotów powiedzieć o tym nawet Tayi, nie mnie!
— Co…?
— Pół roku!!! — wykrzyczała mu prosto w twarz. — Pół roku! Choć prosiłeś ją, by o niczym mi nie mówiła, zdradziła mi ten szczegół! A ten z całą pewnością dotyczy też mnie! Ale co tam! — Hekate była coraz bardziej zła. — Nie muszę o niczym takim wiedzieć!
— Nie powinna ci o tym mówić — wyszeptał, spuszczając głowę. Po chwili jednak wstał, niemal równocześnie z Heki. Podszedł do niej, chciał pogłaskać po policzku, lecz ona odtrąciła jego dłoń. Raz jeszcze z jego krtani wydobyło się ciężkie westchnienie. W końcu odważnie podniósł wzrok i pewnym głosem powiedział: — To dla twojego bezpieczeństwa! Nie chodzi o to, że ci nie ufam! Są jednak pewne rzeczy, o których lepiej, żebyś nie wiedziała.
— Tak, właśnie to widzę! — wrzeszczała, wymachując rękami. — W co ty się wkopałeś?! Ty tracisz zaufanie do mnie…
— Nie tracę… — starał się uzupełnić, lecz szybko mu przerwała.
— …a ja do ciebie! I to nie ja jestem temu winna!
— Oczywiście, że nie! — krzyknął, łapiąc ją za nadgarstki. Trzymał je w żelaznym uścisku, aby nie mogła się wyrwać. Zbliżył się do jej twarzy i wyszeptał: — Przysięgam, że wyjaśnię ci wszystko, acz pod jednym, jedynym warunkiem. — Widząc, że Hekate nie zamierza podnosić głosu, odczekał chwilę, po czym zapytał cicho: — Co być zrobiła, gdybyś się dowiedziała, że za pół roku umrę?

________________________________________
Odcinek pisany w pośpiechu - ostaniu coraz częściej mi się to zdarza ;/ Wybaczcie mi to i błędy, jakie się tu trafiły.
Pozdrawiam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz