E
|
rin Vicdansiz siedziała znużona w jednej z nocnych
knajpek, należących do rodzaju takich, w których nie sprzątano od dobrych kilku
tygodni, a kufle przecierane były jedną, okropnie brudną szmatką. Podpierając
głowę jedną ręką obijała opuszkami palców drugiej dłoni brudny stolik, przy
którym, na nieszczęście, musiała przebywać. Głowa powoli zaczynała jej pękać, w
skronie zakradł się ból spowodowany ciągłym marszczeniem brwi, a kości, których
nie prostowała od dobrych paru godzin, zaczynały ją okropnie boleć. Miała dość
— z tak bezczelnym zachowaniem nie spotkała się od dawna. Czuła się ignorowana,
traktowana jak powietrze. A wszystko było zasługą tych dwóch durni drących się
wniebogłosy. Kompletnie nieświadomi sytuacji, przekrzykiwali się jeden przez
drugiego, klepali po plecach i twarzach, wykrzykiwali pozbawione sensu zdania i
śpiewali nieznane dziewczynie utwory.
Naprawdę
miała dość.
Wreszcie
wstała, a ruch ten wykonała tak gwałtownie, że krzesło, na którym siedziała,
przewróciło się z łoskotem na wyblakłe deski podłogi. Oparłszy obie dłonie na
stoliku wbiła mordercze spojrzenie w swojego kuzyna i jego przyjaciela, który
właśnie krztusił się ze śmiechu. Po cholerę potrzebują do tego mnie, myślała,
drżąc ze złości. Jeśli chcieli się zabawić, mogli przybyć tutaj, czemu nie! Ale
oni potrzebowali kogoś do towarzystwa, choć Erin rozumiała to tak, że będzie im
potrzebny po prostu transport do domu, gdy już uchleją się do nieprzytomności.
Georg i
Gustav powoli przestali rechotać. Zmierzyli dziewczynę zaciekawionym wzrokiem,
z największym wysiłkiem zastanawiając się, co też może robić. Ten pierwszy
skrzywił się mimowolnie — nie przepadał za nią, ale cóż, rodziny się nie
wybiera. Mimo to narzekając, jacy to są samotni, postanowili się z kimś
spotkać. Lamentów Billa i Toma mieli dość — ci dwaj wciąż byli z czymś
zmartwieni i pomimo tego, że starszy z braci wracał już do zdrowia i na dniach
miał zostać wypisany, wciąż marudzili o pewnej istocie zwanej Tayą. Skrzywił
się jeszcze raz — nie rozumiał zaistniałego szumu wokół niej. Hekate byłaby
odpowiednią kandydatką na towarzyszkę, lecz niestety wyjechała i nie wiadomo
było, kiedy zechce wrócić. Co prawda było jeszcze kilku innych znajomych, ale
albo wyjechali, albo nie mogli bądź nie mieli ochoty na żadne wypady, bądź… już
spali, czego obecnie panowie zrozumieć nie mogli. Tak więc, w akcie desperacji,
musieli wybrać tę z samiuśkiego końca ich nieistniejącej listy — jego milutką
kuzyneczkę Erin. I o ile jej towarzystwo było nawet znośne, teraz wyglądała na
wyraźnie wzburzoną.
— Dość
tego! — wrzasnęła tak głośno, że nieliczni zebrani w lokalu odwrócili się z zaciekawieniem.
— Wy spite świnie, wychodzę stąd! Nie obchodzi mnie to, jak wrócicie do domu,
mam nadzieję, że do niego nie dotrzecie! Wychodzę!
Hagen,
mrużąc oczy, spojrzał na przyjaciela i wykonał skomplikowany gest palcami prawej
ręki, wymruczał coś niezrozumiałego, co Gustav najwyraźniej pojął, i zwrócił
się do Erin:
— Stój,
czeeekaj! Porozmawiajmy spok–kojnie… Bo widzisz, musze ci coś powiedzieć! Coś
bardzo interesującego!
Dziewczyna
przystanęła. Największym głupstwem byłoby wrócenie do nich, lecz niestety
ciekawość wzięła górę.
Listing
tylko uśmiechnął się głupio, po czym głośno czknął. Rozłożył ręce chcąc ją
przytulić, lecz ta stwierdziła, że śmierdzi i usiała na swoim miejscu.
— Wiesz,
że cię kocham, prawda? — kłamał Hagen. Czkawka po raz kolejny dała o sobie
znać.
— Jesteś
odrażający — jęknęła z niesmakiem.
— Wiesz
co, przyjacielu — zaczął niespodziewanie Gustav — ona pasowałaby do Billa. Tak,
teraz widzę to wyraźnie.
— I ja
też jestem tego zdania, mój drogi przyjacielu! — zaćwierkał z zadowoleniem. —
Tworzyliby piękną parę! Oboje śliczni, pyskaci i nieznośni! Byliby dla siebie
idealni!
Vicdansiz
prychnęła, łypiąc na nich spode łba. Mimo to serce zabiło nieco szybciej. Pijani,
ale gadają całkiem ciekawie, przemknęło jej przez myśl.
— A Bill
wreszcie przestałby jęczeć — dodał Gustav. — Wiesz, coś czuję, że ta dwójka
kiedyś będzie razem, a ja w takich kwestiach się nie mylę! Coś tak w kościach
czuję…
— Podoba
mi się twój tok myślenia! Z tym, że on teraz w kółko o tej Tayi…
— No to
się jej pozbędziemy! Toć to pomysł idealny!
— I
Hekate nam pomoże! Mówiła, że nie znosi żadnego z nich, więc pewnie nie ucieszy
się, jak jej przyjaciółka i Kaulitz będą razem!
— Tak,
taaak… — mruczał zamyślony Gustav. — Ale jej nie porwiemy, prawda…?
Listing
wzruszył ramionami. W tej chwili ponownie z miejsca wstała Erin.
— Dobra,
won! — wrzasnęła rozwścieczona. — Za drzwi, ale już! Wy sieroty boskie, jeszcze
raz ujrzę was w takim stanie, a zabiję! — I trzymając obu za karki,
wyprowadziła z pomieszczenia, ostatecznie silnie popychając ze schodów
składających się z trzech stopni. Sturlawszy się łoskotem na ziemię wciąż
głośno się śmieli, acz gdy tylko się podnieśli, odeszli, Bóg jeden wie, gdzie
tym razem.
Stojąc w
progu pokiwała głową nad głupotą dwóch przyjaciół. Zdenerwowali ją ostro, choć
nie mogła ukryć, że ucieszyło ją to, co mówili o niej i wokaliście słynnego
zespołu. I gdzieś tam nieśmiało tliła się nadzieja, że może coś zapamiętają z
dzisiejszych postanowień i zdecydują się je wcielić w życie, na trzeźwo, rzecz
jasna. Nie przepadała za Tayą — ostatnio zbyt często kręciła się wokół
Kaulitzów. A ona nie lubiła żadnej dziewczyny, która spędza z nimi więcej
czasu, niż by to było potrzebne. Nie miałaby więc nic przeciwko temu planowi, a
wręcz przeciwnie. A nawet gdyby było to tylko bredzenie pijaków, to ona nie
przywykła do tego, by siedzieć z założonymi rękami. Będzie działać…
W końcu
jednak przerwać musiała swe przemyślenia, gdyż nie zauważyła nawet, gdzie odeszli
dwaj idioci. Wzruszyła obojętnie ramionami i skierowała się ku samochodowi, by
wrócić do domu i zapaść w spokojny sen.
Tymczasem
Georg, chwiejąc się na wszystkie strony, nagle przystanął. Jego wyraz twarzy
przez długi czas był nieodgadnięty — oczy były zamglone a usta lekko rozchylone.
Nagle wygiął się i wyjął z tylnej kieszeni spodni mały kluczyk. Jego uśmiech na
widok tego maleństwa był iście szatański.
— Wiem,
gdzie pójdziemy! — zakrzyknął.
***
Czarnowłosa
kobieta o niezwykle przemęczonej twarzy z trzaskiem zamknęła za sobą drzwi.
Cienki czarny sweter odrzuciła na wieszak, ciężką torbę wypchaną ciuchami, kosmetykami
i innymi tego typu rzeczami cisnęła w kąt, a sama, okropnie zmęczona, powędrowała
w stronę salonu z chęcią rzucenia się na kanapę. Ten wyjazd zamiast dać jej potrzebne
ukojenie, tylko wzmógł w niej niepokój. Nie tak to powinno wyglądać, zdecydowanie
nie tak…
Zapewne
dalej narzekałaby na nieudany biwak, gdyby nie dwie, jakże niepokojące rzeczy.
Pierwszą był okropny smród goszczący w całym jej domu, drugą zaś fakt, że jej
ukochana, obita czarna skórą sofa była już przez kogoś zajęta.
Nie mogąc
uwierzyć w to, co właśnie zobaczyła, Hekate zbliżała się do mebla. Przez moment
miała szeroko otwarte oczy i lekko uchylone usta, lecz już wkrótce zmarszczyła
mocno brwi, a wargi wykrzywiły się w okropny grymas. Była wściekła. Złapała się
za głowę. Jak do tego doszło?!
Śpiący
Georg wyglądał jak aniołek — o obiema rękami podłożonymi pod głowę, podkulonymi
pod brodę nogami i słodkim uśmieszkiem. Gustav był ułożony w o wiele cięższej
sytuacji — ściśnięty po drugiej stronie kanapy twarz miał wbitą w sofę.
Nadszedł jednak czas na przerwanie tego cudownego snu.
—
Wstawać! — wrzasnęła rozeźlona kobieta. Nie doczekała się jednak reakcji. —
WSTAĆ! — Wciąż nic.
Obchodząc
kanapę, spojrzała na Listinga. Jego długie brązowe włosy były w okropnym nieładzie
— rozczochrane i umazane w jakiejś mazi, która niezbyt przyjemnie pachniała. I
właśnie wtedy przyszedł jej do głowy pewien pomysł…
— Matko,
twoje włosy się palą! — krzyknęła spanikowana.
Jakże
szybko doczekała się reakcji. Właściciel rzekomo palącej się czupryny z wrażenia
spadł z kanapy. Miotając się po podłodze, gładził pospiesznie swoje kudły.
Dochodząc w końcu do wniosku, że nic im nie jest, uspokoił się nieco, po czym
wymruczał:
—
Myślałem, że te koszmary już dały mi spokój… Nienawidzę ich…
— Koszmar
to ty masz teraz! — Słysząc ten głos, Georg bardzo powoli odwrócili się w
stronę jego źródła. I o ile jeszcze przed momentem był w miarę uspokojony, tak
teraz jego twarz ponownie zbladła ze strachu.
— He…
Hekate…? — wyjąkał przerażony. — Ty t-tutaj…? Ale jak to?...
Czarnowłosa
skrzyżowała ręce na piersi, wbijając w niego swoje mordercze spojrzenie. Gdyby
ono tylko potrafiło zabijać…
—
Zdziwiony? — zapytała z przekąsem. — Cóż ja takiego mogę robić we własnym domu,
prawda? Naprawdę, bardzo zaskakujące!
—
M–myśleliśmy, że będziesz… no, ten, później, znaczy, trochę, później trochę,
tak, właśnie — bełkotał.
— No to
się pomyliłeś. A teraz z łaski swojej wyjaśnij mi, co tu robisz! — wrzeszczała
rozeźlona. — Jak się tu dostałeś?! Włamałeś się?! A może…
— Miałem
klucz…
— Miałeś
kl… co?! — Do Hekate nie od razu dotarł sens tych słów. — Skąd ty masz klucz?
Powierzyłam go Tayi, a ona…
— A ona
wyjechała — wyjaśnił cierpliwie. — Dzisiaj wraca, ale musiała komuś powierzyć
opiekę nad kwiatami.
— Ja nie
mam kwiatów — odparła cierpko.
— Teraz
już masz — powiedział, wskazując donice, większe i mniejsze, stojące na podłodze
i parapecie. Czarnowłosa pacnęła się otwartą dłonią w czoło, a Listing wzruszył
ramionami. — Wczoraj trochę… zabalowaliśmy — przyznał wstydliwie, drapiąc się
po karku — a Erin nie zechciała nas podrzucić do domu, to…
—
Erin?
— Moja
kuzynka. A ja sobie przypomniałem, że mam klucz do twojego domu. Do mojego było
za daleko, twój stał kilka budynków dalej, a gdzieś przenocować musieliśmy, no
to…
— No to
postanowiliście zrobić z mojego domu obozowisko! — wrzasnęła poirytowana.
— Cśśśś!
— syknął — obudzisz Gustava.
— Gdzieś
to mam! — ryknęła jeszcze głośniej. — Wynoście się stąd i zabierzcie to ohydztwo!
— wskazała na blat kuchenny zawalonymi kartonami pełnymi ryb. — Skąd wy to w ogóle
macie?!
— Jakiś
facet nam to wcisnął — mruknął, wzruszając ramionami. — Ale…
— Budź go
i won! Wynoś się ty, on i te śmierdzące gady!
—
Właściwie to nie gady, tylko ryby… — uzupełnił cichutko Listing, lecz nie był
to raczej dobry pomysł, a na pewno niezbyt odpowiedni moment.
— WON!
Georg
zacisnął mocno powieki, po czym westchnął ciężko. Odwrócił się na pięcie, podszedł
do sofy i zamiast kulturalnie szturchnąć przyjaciela, by się obudził, złapał go
za bok i pociągnął mocno w swoją stronę, co sprawiło, że Schäfer sturlał się na
ziemię, uderzając twarzą w ciemne panele. Oczywiście natychmiast się obudził,
acz gdy się podnosił, miotał przekleństwami w stronę Listinga. Zamknął się
jednak w jednej chwili, gdy ujrzał właścicielkę domu. Podszedł więc do blatu,
chwycił kartony, wyburczał coś go Georga i, jak gdyby nigdy nic, wyszedł z
pomieszczenia. Ten drugi, nie wiedząc, co powiedzieć, spojrzał na nią
przepraszająco, uśmiechnął się uroczo i wyszedł za przyjacielem. A Hekate, która
zdarła sobie dość solidnie gardło, mimo wszystko nie była zła, a raczej
zszokowana. Powoli skierowała się ku kanapie, by po chwili opaść na nią ciężko.
Sofa
okrutnie cuchnęła alkoholem i rybami.
***
Niezwykle
jasna biel korytarzy bezlitośnie raziła w oczy. Z czasem powodowała nawet bóle
głowy — wrażliwy człowiek nie zaszedł by daleko w takim pomieszczeniu. Co za dureń
wymyślił taki wystrój, myślał zirytowany mężczyzna, powoli kroczący ku drzwiom
o numerze 013. Wypatrując uważnie złotych cyferek, poprawił kulę trzymaną w
prawej ręce. Czuł się fatalnie — prawie całą lewą stronę miał w gipsie. Jakoś
sobie jednak radził. Na całe szczęście już go wypisano, ale w domu był pod
stałą opieką lekarzy. Ale nie nazywałby się Tom Kaulitz, gdyby nie udałoby mu
się jakoś wyślizgnąć.
W końcu
odnalazł odpowiednią salę. Obawy, że szukanej osoby mogłoby tam nie być, były
bezpodstawne — gdyby tylko mógł, nie jadłby, nie piłby ani nawet nie
poświęcałby czasu na sen, bawiąc się swoimi zabawkami. Było już sporo po
południu — Garth musiał być w środku. Zapukał więc, lecz nie doczekał się
odpowiedzi. Wobec tego po prostu pchnął odpowiednie drzwi.
W środku
jak zwykle było straszcie duszno, czemu towarzyszył niezbyt ciekawy zapach potu
i jedzenia. Wielkie i liczne maszyny odsunięte były całkowicie pod ścianę,
ogromne monitory ukazywały mu mnóstwo przeróżnych obrazów. Zaś drobna sylwetka
sześćdziesięciolatka nawet nie drgnęła — właściciel pokoiku wyraźnie był
pochłonięty swoim czynnościom.
— Ciebie
raczej nie powinno tu być. Nie w tym stanie. — Tomowi mało serce nie stanęło,
kiedy mężczyzna niespodziewanie się odezwał. Już po chwili odwrócił się w jego
stronę, uśmiechając się wesoło. Wstał i poklepał Kaulitza po ramieniu, co
sprawiło, że jego twarz wykrzywiła się z bólu. — Och, wybacz. Co cię tu
sprowadza? Musi być to coś ważnego, skoro padło ci na łeb na tyle, by tu
przyłazić.
—
Powiedzmy — mruknął, siadając obok fotela Gatha. — Zastanawiałem się tylko… Pamiętasz,
jak powiedziałeś Billowi, kto będzie… no wiesz… w przyszłości. Z nim.
—
Opowiedziałem mu o niej tylko kilka małych faktów — podkreślił. — Za wcześnie
na ocenianie czegokolwiek. A tobie więcej niż jemu na ten temat nie rzeknę,
nawet nie myśl sobie!
— Nie,
nie chce tego wiedzieć. — Tom wyglądał na coraz bardziej zmieszanego. — Pomyślałem
sobie tylko, czy mógłbyś…
Garth
zdawał się czytać starszemu Kaulitzowi w myślach.
— Ciebie
też sprawdziłem. Ty będziesz sam. — Wypowiedzenie tych słów najwyraźniej nie
sprawiło mu żądnych problemów, zaś Tom wyglądał tak, jakby przez gardło nie
mogło mu przejść coś ogromnego. Przez moment nie oddychał, twarz zrobiła się
biała jak papier, a oczy mało nie wypłynęły. — Ej… dobrze ty się czujesz,
synek?
Młody
mężczyzna był w stanie pokiwać tylko przecząco głową.
— Dobra,
uspokój się — zaśmiał się naukowiec. — Tylko żartowałem. Mogę ci o niej
opowiedzieć, albo…
—
Pokazać! — Tom natychmiast się ożywił. Garth zachichotał, usiadł na swoim miejscu,
wcisnął kilka dziwnych przycisków, wpisał parę haseł i poleceń, aż w końcu obaj
ujrzeli czarne tło. Jeszcze raz spojrzał na towarzysza, uśmiechając się
zjadliwie. Miał zapytać, czy jest oby pewien tego, że chce ją zobaczyć, ale
byłoby to pytanie czysto retoryczne. Ponownie więc wbił wzrok w największy
monitor i, udając spowolnione tempo akcji, zupełnie jak w filmach, które chcą w
ten sposób zbudować napięcie, bardzo powoli skierował palec wskazujący na
największy przycisk ogromnej klawiatury
Klik,
stało się. Ekran powoli zaczął zapełniać się kolorowymi plamami, które z wolna
zamieniały się w coraz to wyraźniejsze elementy. Z początku było widać tylko
budynek, dziwnie znajomy Kaulitzowi. Ukazany został wielki, kilkunastopiętrowy
biurowiec z ogromnym, poskręcanym szyldem nad wejściem. Otoczony znacznie
mniejszymi budowlami w większości domkami z idealnie przyciętymi trawnikami i
żywopłotami i z krasnalami ogrodowymi rzucał się w oczy. Na szerokich,
kilkustopniowych marmurowych schodach uwypuklał się zarys jakiejś sylwetki. To
ona, to ona, to ona!, krzyczał w myślach podniecony Kaulitz. Garth niezwykle
mozolnie zaczął przybliżać obraz, co tylko irytowało gitarzystę. Szybciej,
szybciej, do cholery, szybciej!
Na
wskutek przybliżenia znowu pojawiły się rozmazane plamy. Ale z czasem można
było ujrzeć długie, zgrabne nogi osadzone w wysokich szpilkach, szczupłą, acz
nie pozbawioną krągłości sylwetkę, którą opinała krótka kremowa sukienka bez
ramion, oraz wreszcie twarz… Twarz anielicy. Łagodne rysy otoczone były
gęstwiną lśniących, kasztanowych włosów kaskadą opadających na opalone ramiona.
Intensywna zieleń jej tęczówek spoglądała bystro spod wachlarza gęstych,
długich, czarnych rzęs. Nos miała prosty, a usta, naznaczone jarzącą się niczym
milion kryształków czerwienią, pełne. Była…
—
Idealna. — Tom wpatrywał się w nią jak w obrazek. Takiej kobiety nie spotkał nigdy
w życiu. Nigdzie, nawet w swoich snach, nie potrafiłby sobie wyobrazić jej w
takiej odsłonie, jego wyimaginowane wyobrażenie świata nie sięgało aż tak
daleko, do odległej krainy istot tak cudownych…
— Więc
postaraj się jeszcze, żeby na pewno była twoja! — Z bujania w obłokach wyrwał
go drwiący głos Gartha. Jego słowa nieco zaniepokoiły zakochanego w obrazie Kaulitza.
— Co masz
na myśli? — warknął, patrząc na niego spod byka. Wzbierała w nim złość. — To
ona nie jest już moja?
Naukowiec
wybuchł gromkim śmiechem
— Ano
pojmij więc, że nikt ci nie powiedział, że już jest twoją cholerna własnością!
Ona może nią być, ale wcale nie musi. Zwłaszcza, że… — mężczyzna umilkł na
chwilę, budując napięcie — nie jesteś jedynym kandydatem starającym się o
względy tej… damy. — Ostatnie słowo podkreślił, robiąc przy tym dziwną minę.
— Co?! —
pisnął przerażony Kaulitz.
— Tak się
składa, że wokół niej kręci się pewien typek. Zaczyna ujmować młodej modelce…
—
Modelce! — wykrzyknął uradowany.
— …a ona
powoli zaczyna mu ulegać — kontynuował niezrażony Garth. — Umięśniony brunet,
sportowiec, dosyć znany lokalnie. Mózgu za grosz, ale jak widać, przyciąga do
siebie tylko takich. — Tom z początku nie pojął, co miał na myśli, lecz gdy
tylko się zorientował, zrobił oburzoną minę i już chciał coś odburknąć, kiedy
przerwał mu naukowiec, jak gdyby nie zauważył obruszenia Kaulitza. — Powiem
krótko — nie masz wiele czasu, ale chociaż szanse większe. Ostrzegam tylko, że
jest o wiele inteligentniejsza niż wy dwaj razem wzięci, co znowu wielkim
osiągnięciem nie jest, ale jednak. Spiesz się, taka nie trafia się co
dzień.
Gitarzysta
podrapał się po karku. Kobieta wyglądała wspaniale, cudownie i… i… nie potrafił
wymyślić innych słów. Jednak tuż obok podniecenia i dziecięcej radości czaiły
się obawy. A jeśli rzeczywiście nie dane mi jest być z takim aniołem, myślał, a
na czoło wstępowały krople potu. Garth powiedział, że powoli ulegała temu
idiocie, sportowcowi od siedmiu boleści. Jestem przecież lepszy! Znacznie
lepszy! Jestem gitarzystą znanego na całym świecie zespołu! Co z tego, że nie
słychać o nas nic od ponad czterech lat, a w zespołowym notesie nie ma zapisanych
żadnych terminów? Jestem artystą, kobiety lecą na takich. Boski pan z gitarą,
to przecież ja! Nie byłym sobą, gdybym jej nie zdobył! Jestem Tom Kaulitz,
miałem mnóstwo piękności przy sobie.
I tak oto
myślał biedny Tomaszek, szukając uparcie pocieszeń, pełen złudzeń, że zwycięży
ten nierówny bój ze sportowcem zapewne nieprzeciętnej urody. Zwycięży, on, biedna
kaleka z chorą ręką i nogą, z obolałymi kośćmi. W takim stanie miał zdobyć
serce jego przeznaczenia…
Koniec.
Jestem w beznadziejnej sytuacji, pomyślał zrozpaczony.
____________________________________________
Pierwszy raz od dawna mogę rzec, że
jestem zadowolona. Rzecz w tym, że wiedziałam, że coś jest nie tak, że wciąż
czegoś w tym opowiadaniu brakuje. I możliwe, że chodziło o rozluźnienie fabuły,
przerwanie tej monotonności, a może jednak nie, w tym drugim przypadku szukać
będę dalej. Tak czy tak, jakkolwiek byłoby źle, ja obiecałam sobie, że to
dokończę. Dla nikogo innego, po prostu dla siebie, bo ja jedyna wiem, co się
będzie działo wkrótce w tym opowiadaniu i myśl o tym napawa mnie po prostu
radością. Więc będę pisała i publikowała, ot co!
Przepraszam za długość notki oraz za
ewentualne błędy (onet jest bezlitosny). Co do tego pierwszego, to wiele osób
na to narzeka ale ja naprawdę staram się pisać krócej i po prostu jakoś mi to
nie wychodzi. Jeszcze raz przepraszam i pozdrawiam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz