czwartek, 17 maja 2012

14. Wyśniona przyszłość


E
rin Vicdansiz siedziała znużona w jednej z nocnych knajpek, należących do rodzaju takich, w których nie sprzątano od dobrych kilku tygodni, a kufle przecierane były jedną, okropnie brudną szmatką. Podpierając głowę jedną ręką obijała opuszkami palców drugiej dłoni brudny stolik, przy którym, na nieszczęście, musiała przebywać. Głowa powoli zaczynała jej pękać, w skronie zakradł się ból spowodowany ciągłym marszczeniem brwi, a kości, których nie prostowała od dobrych paru godzin, zaczynały ją okropnie boleć. Miała dość — z tak bezczelnym zachowaniem nie spotkała się od dawna. Czuła się ignorowana, traktowana jak powietrze. A wszystko było zasługą tych dwóch durni drących się wniebogłosy. Kompletnie nieświadomi sytuacji, przekrzykiwali się jeden przez drugiego, klepali po plecach i twarzach, wykrzykiwali pozbawione sensu zdania i śpiewali nieznane dziewczynie utwory.
Naprawdę miała dość.
Wreszcie wstała, a ruch ten wykonała tak gwałtownie, że krzesło, na którym siedziała, przewróciło się z łoskotem na wyblakłe deski podłogi. Oparłszy obie dłonie na stoliku wbiła mordercze spojrzenie w swojego kuzyna i jego przyjaciela, który właśnie krztusił się ze śmiechu. Po cholerę potrzebują do tego mnie, myślała, drżąc ze złości. Jeśli chcieli się zabawić, mogli przybyć tutaj, czemu nie! Ale oni potrzebowali kogoś do towarzystwa, choć Erin rozumiała to tak, że będzie im potrzebny po prostu transport do domu, gdy już uchleją się do nieprzytomności.
Georg i Gustav powoli przestali rechotać. Zmierzyli dziewczynę zaciekawionym wzrokiem, z największym wysiłkiem zastanawiając się, co też może robić. Ten pierwszy skrzywił się mimowolnie — nie przepadał za nią, ale cóż, rodziny się nie wybiera. Mimo to narzekając, jacy to są samotni, postanowili się z kimś spotkać. Lamentów Billa i Toma mieli dość — ci dwaj wciąż byli z czymś zmartwieni i pomimo tego, że starszy z braci wracał już do zdrowia i na dniach miał zostać wypisany, wciąż marudzili o pewnej istocie zwanej Tayą. Skrzywił się jeszcze raz — nie rozumiał zaistniałego szumu wokół niej. Hekate byłaby odpowiednią kandydatką na towarzyszkę, lecz niestety wyjechała i nie wiadomo było, kiedy zechce wrócić. Co prawda było jeszcze kilku innych znajomych, ale albo wyjechali, albo nie mogli bądź nie mieli ochoty na żadne wypady, bądź… już spali, czego obecnie panowie zrozumieć nie mogli. Tak więc, w akcie desperacji, musieli wybrać tę z samiuśkiego końca ich nieistniejącej listy — jego milutką kuzyneczkę Erin. I o ile jej towarzystwo było nawet znośne, teraz wyglądała na wyraźnie wzburzoną.
— Dość tego! — wrzasnęła tak głośno, że nieliczni zebrani w lokalu odwrócili się z zaciekawieniem. — Wy spite świnie, wychodzę stąd! Nie obchodzi mnie to, jak wrócicie do domu, mam nadzieję, że do niego nie dotrzecie! Wychodzę!
Hagen, mrużąc oczy, spojrzał na przyjaciela i wykonał skomplikowany gest palcami prawej ręki, wymruczał coś niezrozumiałego, co Gustav najwyraźniej pojął, i zwrócił się do Erin:
— Stój, czeeekaj! Porozmawiajmy spok–kojnie… Bo widzisz, musze ci coś powiedzieć! Coś bardzo interesującego!
Dziewczyna przystanęła. Największym głupstwem byłoby wrócenie do nich, lecz niestety ciekawość wzięła górę.
Listing tylko uśmiechnął się głupio, po czym głośno czknął. Rozłożył ręce chcąc ją przytulić, lecz ta stwierdziła, że śmierdzi i usiała na swoim miejscu.
— Wiesz, że cię kocham, prawda? — kłamał Hagen. Czkawka po raz kolejny dała o sobie znać.
— Jesteś odrażający — jęknęła z niesmakiem.
— Wiesz co, przyjacielu — zaczął niespodziewanie Gustav — ona pasowałaby do Billa. Tak, teraz widzę to wyraźnie.
— I ja też jestem tego zdania, mój drogi przyjacielu! — zaćwierkał z zadowoleniem. — Tworzyliby piękną parę! Oboje śliczni, pyskaci i nieznośni! Byliby dla siebie idealni!
Vicdansiz prychnęła, łypiąc na nich spode łba. Mimo to serce zabiło nieco szybciej. Pijani, ale gadają całkiem ciekawie, przemknęło jej przez myśl.
— A Bill wreszcie przestałby jęczeć — dodał Gustav. — Wiesz, coś czuję, że ta dwójka kiedyś będzie razem, a ja w takich kwestiach się nie mylę! Coś tak w kościach czuję…
— Podoba mi się twój tok myślenia! Z tym, że on teraz w kółko o tej Tayi…
— No to się jej pozbędziemy! Toć to pomysł idealny!
— I Hekate nam pomoże! Mówiła, że nie znosi żadnego z nich, więc pewnie nie ucieszy się, jak jej przyjaciółka i Kaulitz będą razem!
— Tak, taaak… — mruczał zamyślony Gustav. — Ale jej nie porwiemy, prawda…?
Listing wzruszył ramionami. W tej chwili ponownie z miejsca wstała Erin.
— Dobra, won! — wrzasnęła rozwścieczona. — Za drzwi, ale już! Wy sieroty boskie, jeszcze raz ujrzę was w takim stanie, a zabiję! — I trzymając obu za karki, wyprowadziła z pomieszczenia, ostatecznie silnie popychając ze schodów składających się z trzech stopni. Sturlawszy się łoskotem na ziemię wciąż głośno się śmieli, acz gdy tylko się podnieśli, odeszli, Bóg jeden wie, gdzie tym razem.
Stojąc w progu pokiwała głową nad głupotą dwóch przyjaciół. Zdenerwowali ją ostro, choć nie mogła ukryć, że ucieszyło ją to, co mówili o niej i wokaliście słynnego zespołu. I gdzieś tam nieśmiało tliła się nadzieja, że może coś zapamiętają z dzisiejszych postanowień i zdecydują się je wcielić w życie, na trzeźwo, rzecz jasna. Nie przepadała za Tayą — ostatnio zbyt często kręciła się wokół Kaulitzów. A ona nie lubiła żadnej dziewczyny, która spędza z nimi więcej czasu, niż by to było potrzebne. Nie miałaby więc nic przeciwko temu planowi, a wręcz przeciwnie. A nawet gdyby było to tylko bredzenie pijaków, to ona nie przywykła do tego, by siedzieć z założonymi rękami. Będzie działać…
W końcu jednak przerwać musiała swe przemyślenia, gdyż nie zauważyła nawet, gdzie odeszli dwaj idioci. Wzruszyła obojętnie ramionami i skierowała się ku samochodowi, by wrócić do domu i zapaść w spokojny sen.
Tymczasem Georg, chwiejąc się na wszystkie strony, nagle przystanął. Jego wyraz twarzy przez długi czas był nieodgadnięty — oczy były zamglone a usta lekko rozchylone. Nagle wygiął się i wyjął z tylnej kieszeni spodni mały kluczyk. Jego uśmiech na widok tego maleństwa był iście szatański.
— Wiem, gdzie pójdziemy! — zakrzyknął.

***


Czarnowłosa kobieta o niezwykle przemęczonej twarzy z trzaskiem zamknęła za sobą drzwi. Cienki czarny sweter odrzuciła na wieszak, ciężką torbę wypchaną ciuchami, kosmetykami i innymi tego typu rzeczami cisnęła w kąt, a sama, okropnie zmęczona, powędrowała w stronę salonu z chęcią rzucenia się na kanapę. Ten wyjazd zamiast dać jej potrzebne ukojenie, tylko wzmógł w niej niepokój. Nie tak to powinno wyglądać, zdecydowanie nie tak…
Zapewne dalej narzekałaby na nieudany biwak, gdyby nie dwie, jakże niepokojące rzeczy. Pierwszą był okropny smród goszczący w całym jej domu, drugą zaś fakt, że jej ukochana, obita czarna skórą sofa była już przez kogoś zajęta.
Nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie zobaczyła, Hekate zbliżała się do mebla. Przez moment miała szeroko otwarte oczy i lekko uchylone usta, lecz już wkrótce zmarszczyła mocno brwi, a wargi wykrzywiły się w okropny grymas. Była wściekła. Złapała się za głowę. Jak do tego doszło?!
Śpiący Georg wyglądał jak aniołek — o obiema rękami podłożonymi pod głowę, podkulonymi pod brodę nogami i słodkim uśmieszkiem. Gustav był ułożony w o wiele cięższej sytuacji — ściśnięty po drugiej stronie kanapy twarz miał wbitą w sofę. Nadszedł jednak czas na przerwanie tego cudownego snu.
— Wstawać! — wrzasnęła rozeźlona kobieta. Nie doczekała się jednak reakcji. — WSTAĆ! — Wciąż nic.
Obchodząc kanapę, spojrzała na Listinga. Jego długie brązowe włosy były w okropnym nieładzie — rozczochrane i umazane w jakiejś mazi, która niezbyt przyjemnie pachniała. I właśnie wtedy przyszedł jej do głowy pewien pomysł…
— Matko, twoje włosy się palą! — krzyknęła spanikowana.
Jakże szybko doczekała się reakcji. Właściciel rzekomo palącej się czupryny z wrażenia spadł z kanapy. Miotając się po podłodze, gładził pospiesznie swoje kudły. Dochodząc w końcu do wniosku, że nic im nie jest, uspokoił się nieco, po czym wymruczał:
— Myślałem, że te koszmary już dały mi spokój… Nienawidzę ich…
— Koszmar to ty masz teraz! — Słysząc ten głos, Georg bardzo powoli odwrócili się w stronę jego źródła. I o ile jeszcze przed momentem był w miarę uspokojony, tak teraz jego twarz ponownie zbladła ze strachu.
— He… Hekate…? — wyjąkał przerażony. — Ty t-tutaj…? Ale jak to?...
Czarnowłosa skrzyżowała ręce na piersi, wbijając w niego swoje mordercze spojrzenie. Gdyby ono tylko potrafiło zabijać…
— Zdziwiony? — zapytała z przekąsem. — Cóż ja takiego mogę robić we własnym domu, prawda? Naprawdę, bardzo zaskakujące!
— M–myśleliśmy, że będziesz… no, ten, później, znaczy, trochę, później trochę, tak, właśnie — bełkotał.
— No to się pomyliłeś. A teraz z łaski swojej wyjaśnij mi, co tu robisz! — wrzeszczała rozeźlona. — Jak się tu dostałeś?! Włamałeś się?! A może…
— Miałem klucz…
— Miałeś kl… co?! — Do Hekate nie od razu dotarł sens tych słów. — Skąd ty masz klucz? Powierzyłam go Tayi, a ona…
— A ona wyjechała — wyjaśnił cierpliwie. — Dzisiaj wraca, ale musiała komuś powierzyć opiekę nad kwiatami.
— Ja nie mam kwiatów — odparła cierpko.
— Teraz już masz — powiedział, wskazując donice, większe i mniejsze, stojące na podłodze i parapecie. Czarnowłosa pacnęła się otwartą dłonią w czoło, a Listing wzruszył ramionami. — Wczoraj trochę… zabalowaliśmy — przyznał wstydliwie, drapiąc się po karku — a Erin nie zechciała nas podrzucić do domu, to…
— Erin? 
— Moja kuzynka. A ja sobie przypomniałem, że mam klucz do twojego domu. Do mojego było za daleko, twój stał kilka budynków dalej, a gdzieś przenocować musieliśmy, no to…
— No to postanowiliście zrobić z mojego domu obozowisko! — wrzasnęła poirytowana.
— Cśśśś! — syknął — obudzisz Gustava.
— Gdzieś to mam! — ryknęła jeszcze głośniej. — Wynoście się stąd i zabierzcie to ohydztwo! — wskazała na blat kuchenny zawalonymi kartonami pełnymi ryb. — Skąd wy to w ogóle macie?!
— Jakiś facet nam to wcisnął — mruknął, wzruszając ramionami. — Ale…
— Budź go i won! Wynoś się ty, on i te śmierdzące gady!
— Właściwie to nie gady, tylko ryby… — uzupełnił cichutko Listing, lecz nie był to raczej dobry pomysł, a na pewno niezbyt odpowiedni moment.
— WON!
Georg zacisnął mocno powieki, po czym westchnął ciężko. Odwrócił się na pięcie, podszedł do sofy i zamiast kulturalnie szturchnąć przyjaciela, by się obudził, złapał go za bok i pociągnął mocno w swoją stronę, co sprawiło, że Schäfer sturlał się na ziemię, uderzając twarzą w ciemne panele. Oczywiście natychmiast się obudził, acz gdy się podnosił, miotał przekleństwami w stronę Listinga. Zamknął się jednak w jednej chwili, gdy ujrzał właścicielkę domu. Podszedł więc do blatu, chwycił kartony, wyburczał coś go Georga i, jak gdyby nigdy nic, wyszedł z pomieszczenia. Ten drugi, nie wiedząc, co powiedzieć, spojrzał na nią przepraszająco, uśmiechnął się uroczo i wyszedł za przyjacielem. A Hekate, która zdarła sobie dość solidnie gardło, mimo wszystko nie była zła, a raczej zszokowana. Powoli skierowała się ku kanapie, by po chwili opaść na nią ciężko.
Sofa okrutnie cuchnęła alkoholem i rybami.

***


Niezwykle jasna biel korytarzy bezlitośnie raziła w oczy. Z czasem powodowała nawet bóle głowy — wrażliwy człowiek nie zaszedł by daleko w takim pomieszczeniu. Co za dureń wymyślił taki wystrój, myślał zirytowany mężczyzna, powoli kroczący ku drzwiom o numerze 013. Wypatrując uważnie złotych cyferek, poprawił kulę trzymaną w prawej ręce. Czuł się fatalnie — prawie całą lewą stronę miał w gipsie. Jakoś sobie jednak radził. Na całe szczęście już go wypisano, ale w domu był pod stałą opieką lekarzy. Ale nie nazywałby się Tom Kaulitz, gdyby nie udałoby mu się jakoś wyślizgnąć. 
W końcu odnalazł odpowiednią salę. Obawy, że szukanej osoby mogłoby tam nie być, były bezpodstawne — gdyby tylko mógł, nie jadłby, nie piłby ani nawet nie poświęcałby czasu na sen, bawiąc się swoimi zabawkami. Było już sporo po południu — Garth musiał być w środku. Zapukał więc, lecz nie doczekał się odpowiedzi. Wobec tego po prostu pchnął odpowiednie drzwi.
W środku jak zwykle było straszcie duszno, czemu towarzyszył niezbyt ciekawy zapach potu i jedzenia. Wielkie i liczne maszyny odsunięte były całkowicie pod ścianę, ogromne monitory ukazywały mu mnóstwo przeróżnych obrazów. Zaś drobna sylwetka sześćdziesięciolatka nawet nie drgnęła — właściciel pokoiku wyraźnie był pochłonięty swoim czynnościom. 
— Ciebie raczej nie powinno tu być. Nie w tym stanie. — Tomowi mało serce nie stanęło, kiedy mężczyzna niespodziewanie się odezwał. Już po chwili odwrócił się w jego stronę, uśmiechając się wesoło. Wstał i poklepał Kaulitza po ramieniu, co sprawiło, że jego twarz wykrzywiła się z bólu. — Och, wybacz. Co cię tu sprowadza? Musi być to coś ważnego, skoro padło ci na łeb na tyle, by tu przyłazić.
— Powiedzmy — mruknął, siadając obok fotela Gatha. — Zastanawiałem się tylko… Pamiętasz, jak powiedziałeś Billowi, kto będzie… no wiesz… w przyszłości. Z nim.
— Opowiedziałem mu o niej tylko kilka małych faktów — podkreślił. — Za wcześnie na ocenianie czegokolwiek. A tobie więcej niż jemu na ten temat nie rzeknę, nawet nie myśl sobie!
— Nie, nie chce tego wiedzieć. — Tom wyglądał na coraz bardziej zmieszanego. — Pomyślałem sobie tylko, czy mógłbyś…
Garth zdawał się czytać starszemu Kaulitzowi w myślach.
— Ciebie też sprawdziłem. Ty będziesz sam. — Wypowiedzenie tych słów najwyraźniej nie sprawiło mu żądnych problemów, zaś Tom wyglądał tak, jakby przez gardło nie mogło mu przejść coś ogromnego. Przez moment nie oddychał, twarz zrobiła się biała jak papier, a oczy mało nie wypłynęły. — Ej… dobrze ty się czujesz, synek?
Młody mężczyzna był w stanie pokiwać tylko przecząco głową.
— Dobra, uspokój się — zaśmiał się naukowiec. — Tylko żartowałem. Mogę ci o niej opowiedzieć, albo…
— Pokazać! — Tom natychmiast się ożywił. Garth zachichotał, usiadł na swoim miejscu, wcisnął kilka dziwnych przycisków, wpisał parę haseł i poleceń, aż w końcu obaj ujrzeli czarne tło. Jeszcze raz spojrzał na towarzysza, uśmiechając się zjadliwie. Miał zapytać, czy jest oby pewien tego, że chce ją zobaczyć, ale byłoby to pytanie czysto retoryczne. Ponownie więc wbił wzrok w największy monitor i, udając spowolnione tempo akcji, zupełnie jak w filmach, które chcą w ten sposób zbudować napięcie, bardzo powoli skierował palec wskazujący na największy przycisk ogromnej klawiatury
Klik, stało się. Ekran powoli zaczął zapełniać się kolorowymi plamami, które z wolna zamieniały się w coraz to wyraźniejsze elementy. Z początku było widać tylko budynek, dziwnie znajomy Kaulitzowi. Ukazany został wielki, kilkunastopiętrowy biurowiec z ogromnym, poskręcanym szyldem nad wejściem. Otoczony znacznie mniejszymi budowlami w większości domkami z idealnie przyciętymi trawnikami i żywopłotami i z krasnalami ogrodowymi rzucał się w oczy. Na szerokich, kilkustopniowych marmurowych schodach uwypuklał się zarys jakiejś sylwetki. To ona, to ona, to ona!, krzyczał w myślach podniecony Kaulitz. Garth niezwykle mozolnie zaczął przybliżać obraz, co tylko irytowało gitarzystę. Szybciej, szybciej, do cholery, szybciej!
Na wskutek przybliżenia znowu pojawiły się rozmazane plamy. Ale z czasem można było ujrzeć długie, zgrabne nogi osadzone w wysokich szpilkach, szczupłą, acz nie pozbawioną krągłości sylwetkę, którą opinała krótka kremowa sukienka bez ramion, oraz wreszcie twarz… Twarz anielicy. Łagodne rysy otoczone były gęstwiną lśniących, kasztanowych włosów kaskadą opadających na opalone ramiona. Intensywna zieleń jej tęczówek spoglądała bystro spod wachlarza gęstych, długich, czarnych rzęs. Nos miała prosty, a usta, naznaczone jarzącą się niczym milion kryształków czerwienią, pełne. Była…
— Idealna. — Tom wpatrywał się w nią jak w obrazek. Takiej kobiety nie spotkał nigdy w życiu. Nigdzie, nawet w swoich snach, nie potrafiłby sobie wyobrazić jej w takiej odsłonie, jego wyimaginowane wyobrażenie świata nie sięgało aż tak daleko, do odległej krainy istot tak cudownych…
— Więc postaraj się jeszcze, żeby na pewno była twoja! — Z bujania w obłokach wyrwał go drwiący głos Gartha. Jego słowa nieco zaniepokoiły zakochanego w obrazie Kaulitza.
— Co masz na myśli? — warknął, patrząc na niego spod byka. Wzbierała w nim złość. — To ona nie jest już moja?
Naukowiec wybuchł gromkim śmiechem
— Ano pojmij więc, że nikt ci nie powiedział, że już jest twoją cholerna własnością! Ona może nią być, ale wcale nie musi. Zwłaszcza, że… — mężczyzna umilkł na chwilę, budując napięcie — nie jesteś jedynym kandydatem starającym się o względy tej… damy. — Ostatnie słowo podkreślił, robiąc przy tym dziwną minę.
— Co?! — pisnął przerażony Kaulitz.
— Tak się składa, że wokół niej kręci się pewien typek. Zaczyna ujmować młodej modelce…
— Modelce! — wykrzyknął uradowany.
— …a ona powoli zaczyna mu ulegać — kontynuował niezrażony Garth. — Umięśniony brunet, sportowiec, dosyć znany lokalnie. Mózgu za grosz, ale jak widać, przyciąga do siebie tylko takich. — Tom z początku nie pojął, co miał na myśli, lecz gdy tylko się zorientował, zrobił oburzoną minę i już chciał coś odburknąć, kiedy przerwał mu naukowiec, jak gdyby nie zauważył obruszenia Kaulitza. — Powiem krótko — nie masz wiele czasu, ale chociaż szanse większe. Ostrzegam tylko, że jest o wiele inteligentniejsza niż wy dwaj razem wzięci, co znowu wielkim osiągnięciem nie jest, ale jednak. Spiesz się, taka nie trafia się co dzień. 
Gitarzysta podrapał się po karku. Kobieta wyglądała wspaniale, cudownie i… i… nie potrafił wymyślić innych słów. Jednak tuż obok podniecenia i dziecięcej radości czaiły się obawy. A jeśli rzeczywiście nie dane mi jest być z takim aniołem, myślał, a na czoło wstępowały krople potu. Garth powiedział, że powoli ulegała temu idiocie, sportowcowi od siedmiu boleści. Jestem przecież lepszy! Znacznie lepszy! Jestem gitarzystą znanego na całym świecie zespołu! Co z tego, że nie słychać o nas nic od ponad czterech lat, a w zespołowym notesie nie ma zapisanych żadnych terminów? Jestem artystą, kobiety lecą na takich. Boski pan z gitarą, to przecież ja! Nie byłym sobą, gdybym jej nie zdobył! Jestem Tom Kaulitz, miałem mnóstwo piękności przy sobie.
I tak oto myślał biedny Tomaszek, szukając uparcie pocieszeń, pełen złudzeń, że zwycięży ten nierówny bój ze sportowcem zapewne nieprzeciętnej urody. Zwycięży, on, biedna kaleka z chorą ręką i nogą, z obolałymi kośćmi. W takim stanie miał zdobyć serce jego przeznaczenia…
Koniec. Jestem w beznadziejnej sytuacji, pomyślał zrozpaczony.


____________________________________________
Pierwszy raz od dawna mogę rzec, że jestem zadowolona. Rzecz w tym, że wiedziałam, że coś jest nie tak, że wciąż czegoś w tym opowiadaniu brakuje. I możliwe, że chodziło o rozluźnienie fabuły, przerwanie tej monotonności, a może jednak nie, w tym drugim przypadku szukać będę dalej. Tak czy tak, jakkolwiek byłoby źle, ja obiecałam sobie, że to dokończę. Dla nikogo innego, po prostu dla siebie, bo ja jedyna wiem, co się będzie działo wkrótce w tym opowiadaniu i myśl o tym napawa mnie po prostu radością. Więc będę pisała i publikowała, ot co!
Przepraszam za długość notki oraz za ewentualne błędy (onet jest bezlitosny). Co do tego pierwszego, to wiele osób na to narzeka ale ja naprawdę staram się pisać krócej i po prostu jakoś mi to nie wychodzi. Jeszcze raz przepraszam i pozdrawiam!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz