W
|
ąska uliczka, skąpana w
pomarańczowym blasku zachodzącego właśnie słońca, pogrążona była w kompletnej
ciszy. Pomimo pięknej pogody, która ostatnimi czasy pojawiała się jedynie w
snach i marzeniach, mieszkańcy tego zakątka Berlina najwyraźniej woleli przeczekać
z wolna mijający upał. Dorośli nie zapraszali swych znajomych na grilla, którego
nawet nie myśleli urządzać, dzieci nie biegały po podwórku z piłką i patykami.
Wszystko sprawiało wrażenie, jakby tylko i wyłącznie tu czas nagle zechciał się
zatrzymać.
Ten idealny
stan przerwał jednak cichy, delikatny, acz mający w sobie nieco drapieżności,
dźwięk silnika. Sunął powoli, raz po raz pojawiając się w świetle ogromnej
gwiazdy, której promienie przysłaniały bujne korony drzew porozsadzanych wzdłuż
drogi. Wóz zatrzymał się na poboczu, tuż obok skromnego domku o zielonych
ścianach. Za starą bramą, na trawniku, można było dostrzec jeszcze kilka
płatków róż. I to właśnie to miejsce było celem kierowcy samochodu, z którego
wolał się jeszcze nie wyłaniać. Poczekał chwilkę, wziął głęboki oddech. Zjadała
go trema, obawiał się, iż nie zostanie dobrze przyjęty. W końcu zdobył się na
odwagę, by otworzyć drzwi i wyjść, chłonąc świeże powietrze. Poprawił kurtkę,
podrapał się niespokojnie po karku, by w następnej chwili wyprostować się
pewnie i ruszyć ku drzwiom.
Stojąc tuż
przed nimi, podniósł rękę, by zadzwonić, lecz w ostatniej chwili się zawahał. A
jeśli kwiaty nie pomogły? A jeśli od razu powinien ją przeprosić, porozmawiać,
wyjaśnić? Czasem zachowywał się tak dziecinnie, i choć był tego świadom, bywały
takie momenty, kiedy nie mógł tego powstrzymać. Właśnie takie chwile jak te
uświadamiają mu, jak wielkim idiotą czasami się stawał.
Wreszcie
zapukał. Niestety nie otrzymał odpowiedzi. Spróbował raz jeszcze — wciąż nic. Tylko
nie to, myślał przerażony, nie mówcie mi, że jej teraz nie ma! Może wyszła do
sklepu, albo musiała wyprowadzić kota. A jeśli nie miała żadnych zwierząt? Nie,
każdy ma jakiegoś pupilka. Tak, na pewno wyszła na spacer z… kotem? Nie. W
takim razie musi mieć psa. Musi więc je kochać. Ja też kocham psy. Może jej
poszukam i, niby przypadkiem, na nią wpadnę? Tak, to dobry pomysł.
Dobry, czy
niedobry, był jedyny, na jaki wpadł. Tak więc Tom Kaulitz wolnym krokiem ruszył
wzdłuż ulicy, nie mając pojęcia, że Taya, która ostatnimi czasy zajmowała
najwięcej czasu w jego rozmyślaniach, rozpoczynała właśnie zabawę z kimś innym.
I może byłby w stanie go za to znienawidzić, gdyby nie fakt, że to jego brat.
***
Restauracja Niellä, inaczej z języka fińskiego po
prostu „Jaskółka”, przyciągała do siebie bardzo wielu ludzi, zachęcając
nienagannym wyglądem, smakowitymi potrawami i trunkami oraz przystępnymi
cenami. Schludna i elegancka, choć wcale nie wymagająca oficjalnego tonu, jak w
większości przypadków, o tej godzinie zbierała w swych wnętrzach największą liczbę
klientów. Byli to głównie całe rodziny świętujące sobie tylko znaną
uroczystość, randkujące pary bądź ciche, nastrojowe spotkania służbowe, nie
zawsze mające tylko i wyłącznie jeden cel związany z pracą. Tak więc liczne,
okrągłe, starannie nakryte stoliki zapełnione były gośćmi, i nikt nie
przejmował się swymi sąsiadami, których w ogóle nie znali.
Nawet takim
jednym, którego, mimo wszystko, znać mogli.
Bill Kaulitz
odsuwał właśnie krzesło przed swoją śliczną partnerką. Ta, wielce onieśmielona,
zarumieniła się uroczo i przysiadła ostrożnie na krańcu mebla, układając dłonie
na kolanach. Automatycznie zaczęła błądzić wzrokiem po pomieszczeniu, nie
dostrzegając tak naprawdę żadnych elementów. Był to tylko sposób na ucieczkę.
Jasne jednak było, że w końcu musiała na niego spojrzeć. Gdy już nastała na
chwila, uśmiechnęła się tylko wdzięcznie, nie racząc odezwać się ani słówkiem.
Za to młodszy Kaulitz, urzeczony słodką nieśmiałością swej partnerki, nieco
pchnął ją do rozmowy pytając, jak się ostatnio miewa. Prosił o wszelkie
szczegóły, sam słów nie szczędził. Nie chciał, by w jego towarzystwie czuła się
niezręcznie, nie o to przecież chodziło. Było to spotkanie dwójki przyjaciół,
nic więcej.
Nic więcej.
— Dziękuję za
kwiaty — odrzekła w końcu, zadowolona z
kierunku, w jakim szło spotkanie; czuła się już nieco pewniej, towarzystwo
Billa sprawiało jej wiele przyjemności. W końcu przecież musiała podziękować za
wspaniała niespodziankę — bardzo się postarał, a gdyby tego nie zrobiła,
zaprzeczyłoby to jej zdaniu, które to głosiło, że była naprawdę dobrze
wychowana. Kultura to coś, do czego przywiązywała dużą uwagę. — To było
naprawdę wspaniałe, choć niepotrzebne.
Czarnowłosy
uśmiechnął się delikatnie.
— To tylko
parę róż…
— W takim
razie to całkiem sporo, jak na parę róż. Nigdy jeszcze nie doznałam czegoś
takiego… więc dziękuję. Raz jeszcze.
Kaulitz wciąż
się uśmiechał, choć nie bardzo rozumiał, co białowłosa miała na myśli. Pod jej
drzwiami kazał zostawić liścik przykryty dwiema niebieskimi różyczkami, więcej
ich tam nie miało prawa być. Tymczasem ona mu obwieszcza, iż nikt nigdy jej
czegoś nie podarował. Nie dostała dwóch róż?, dziwił się w myślach. Postanowił
w to jednak nie wnikać i przyznać damie rację, jak to wypadało.
Nagle w
kieszeni Billa coś zawibrowało. Zerknąwszy szybko w tamtą stronę przeprosił
Tayę, po czym szybko odebrał. Nie był zbytnio zadowolony, gdy na wyświetlaczu
wyświetliło się imię jego brata.
— Słucham? —
zapytał, nie całkiem uprzejmie.
— Wiesz może,
gdzie jest Taya?
Młodszy z
braci bliźniaków nie mógł się powstrzymać, by nie spojrzeć na dziewczynę
zupełnie zbity z tropu.
— Wiem —
odparł, wciąż wielce zdziwiony. — Jest przecież ze mną…
— Co?! — Tom,
tłumiąc swój gwałtowny wybuch, spytał jeszcze raz, o wiele ciszej: — jak to z tobą? I co ona tam robi?
— Zabrałem ją
do restauracji… Tom, o co ci chodzi?
Starszy
Kaulitz zaklął soczyście.
— I po planie…
— mruczał bardziej do siebie, niż do Billa. — I po planie…
Po tych
słowach, bez jakiegokolwiek pożegnania, rozłączył się.
Taya, nie
chcąc sama rozpoczynać tematu, patrzyła na niego, swymi dużymi, zielonymi
oczyma, niewinnie oczekując, aż sam zechce jej wyjaśnić to, co przed momentem
zaszło.
— To Tom —
odparł po krótkiej chwili. — Chciał się z tobą spotkać, szukał cię.
— Och. — Tylko
tyle była w stanie wydukać. Spuściła lekko głowę w dół. Bill, widząc
zakłopotanie dziewczyny, postanowił, że poruszy ten temat, ale znacznie
później. Noc była młoda, mieli dużo czasu. Wobec tego wybrał inny motyw, może
niezbyt przyjemny, acz na pewno lepszy, mianowicie zagadnął o jej pracę. A i
Taya wydawała się być z tej zmiany zadowolona, więc szybko podchwyciła rozmowę.
***
Czarnowłosa
kobieta wolną ręka podrapała się po głowie. Rozczochrała swoje włosy, które już
wcześniej były w nieładzie, podniosła rękę i przyłożyła ją do ust, aby ponownie
zaciągnąć się cudownym dymem nikotynowym. Raźnym krokiem kroczyła chodnikiem w
stronę swojego domu. Było jeszcze bardzo widno, mimo to w tej jednej chwili
marzyła tylko o tym, by zakopać się w swojej cieplutkiej kołdrze, nałożyć na
uszy słuchawki i trwać tak do końca świata. Albo nie, nie do końca. Tylko do
przyjazdu jej ukochanego…
Rozejrzała się
po okolicy. Dostrzegła jakiegoś brudnego mężczyznę w podartych ciuchach, który
próbował wyżebrać kilka groszy od przechodniów patrzących na niego z
niesmakiem. Jakaś para przejeżdżała właśnie na rowerze, wesoło gaworząc i od
czasu do czasu, zamiast patrzeć na drogę, spoglądali na siebie z największą
czułością i wesołością. W pewnym momencie mężczyzna, który prowadził, zerknął
przez przypadek na Hekate. I nagle zamarł.
Wybałuszył
oczy, nie mogąc uwierzyć w to, co widział, Nie patrzył jednak wprost na
kobietę, raczej na coś za nią. I dokładnie w tym samym momencie, w którym to
Hekate obejrzała się za siebie, usłyszała głośny stukot. Spojrzała w tamtą
stronę i ujrzała tego samego rowerzystę, który to wygrzebywał się z rowu, wciąż
oszołomiony zarówno wypadkiem, jak i tym co zobaczył i na co wciąż patrzył.
Heki też to
dostrzegła. Upewniwszy się, że obcemu mężczyźnie nic nie jest, zerknęła z
lękiem za siebie. Na chodniku zbudowanym z szarych i czerwonych cegieł
zostawiała wyraźne ślady. Wiele kwestii jednak się tu nie zgadzało. Jedną z
nich był fakt, że jej buty były suche. Nie wdepnęła też w żadną kałużę bądź
inną substancję, która mogłaby zostać na dłużej na jej bucie. Drugą,
najistotniejszą rzeczą było to, iż te ślady były… białe. Składały się z
proszku, jakże znajomego… Owy proch był tym samym, który jeszcze niedawno
widziała w swoim domu. Wówczas jednak było go mnóstwo, całe usypane góry. Teraz
zostawiały tylko odciski jej butów na chodniku. Jednak… coś się zmieniło. Na
białych, maleńkich ziarenkach dojrzała coś jeszcze, mianowicie czerwone kropelki.
Wolała nie wiedzieć, cóż to było. Zrobiła krok w przód i ujrzała to samo — gdy
tylko uniosła nogę, zostawiała ona wzorek z białego prochu splamionego…. No
właśnie, czym? Hekate pochyliła się i palcem dotknęła szkarłatnych plamek. Powąchała
płyn i poczuła rdzę i sól.
To była krew.
Wielce
zaniepokojona tą nienormalną sytuacją podniosła się chwiejnym krokiem i, coraz
szybszym krokiem, ruszyła do domu. Wkrótce chód przekształcił się w trucht, a
ten w morderczy bieg wysysający całą jej energię. Ulga, która towarzyszyła
kobiecie podczas zamknięcia się w swoim domu nie trwała długo. Ślady były coraz
wyraźniejsze, biel zanikała pod grubą warstwą czerwieni. W końcu opadła
bezsilnie na podłogę, nie mając pojęcia, co się z nią działo. Zakryła twarz
dłońmi, pragnąc trwać w tym stanie do końca.
Coś jednak ją
podkusiło, by spojrzeć w dół. Krzyknęła głośno i przeraźliwie, gdy patrzyła,
jak tuż pod jej ciałem zbiera się spora kałuża ciemnoczerwonej cieczy, która
rosła z każdą chwilą. Gdy nabrała stałych rozmiarów, jakby pojemnik, z którego
wylewała się krew, był pusty, w błyskawicznym tempie podzieliła się na kilka
cieniutkich strumyczków, które niczym maleńkie, zwinne robaczki, rozpierzchły
się na wszystkie strony, znikając w głębi ścian jak gdyby nigdy nic. Hekate
podążyła za nimi wzrokiem, lecz ten szybko zatrzymał się na ścianie, na której,
na jej oczach, wymalowały się liczne znaki, układające się w kolejny wiersz:
„Krwi plamy, proch biały, ciemny zakątek
Śmierć to prawdziwej wędrówki początek
Od szczęścia odskocznia, okrutny wyjątek
Życie za śmierć, miłość za śmierć
Wszystko za śmierć
Nic za życie”
Kobieta
dyszała ciężko, ze strachem wpatrując się w krwawą składankę. W pewnym momencie
pomyślała, że skoro strumyczki krwi niewiadomego pochodzenia ułożyły się tu w
napis, nie była bezpieczna we własnym domu. Nigdzie nie była bezpieczna, coś
stale ją prześladowało, nie dawało spokojnie żyć. Któż mógł jej tak
nienawidzić? I dlaczego przekazywał takie, a nie inne wiadomości? Co one, do
cholery, mogły znaczyć?! To nie było na nerwy Hekate. Miała dość, była
przerażona, samotna…
Niemalże podskoczyła
w miejscu, łapiąc się za wyrywające się z klatki serce, które jak gdyby chciało
się ewakuować, wyczuwając zagrożenie. To jej telefon, który jeszcze przed swoim
wyjściem cisnęła niedbale na sofę. Teraz darł się niemiłosiernie, wędrując
nieznacznie po kanapie pod wpływem wibracji. Heki była w takim stanie, że nawet
jedna z jej ulubionych piosenek ustawiona jako dzwonek, niemiłosiernie ją
męczyła. Mimo to wolnym krokiem, kątem oka w panice zerkając na ścianę, ruszyła
w stronę brzęczącego urządzenia i zerknęła na wyświetlacz. Życiodajny narząd
ponownie zabił szybciej i mocniej. Powód był oczywisty — dzwonił Attyla.
Wracał, nareszcie wracał!
— Fal! —
krzyknęła na powitanie głosem przepełnionym emocjami. Raz jeszcze ręką załapała
się za serce.
— Moja księżniczka
cieszy się jak nigdy — zaśmiał się mężczyzna po drugiej stronie słuchawki.
— Nie żartuj
sobie! Nie masz pojęcia, jak za tobą tęsknie!
— Ja też, ja
też — rzekł, a jego z jego głosu momentalnie uleciała radość. Teraz był jakiś
ponury, przyciszony. Coś było nie tak i Heki szybko to wyczuła. Jeszcze nie tak
dawno była przerażona, teraz znowu musiała się bać.
— Co…
— Nie wrócę w
najbliższych dniach — powiedział jednym tchem. — Nie mogę. Pojawiło się kilka
komplikacji i… hm, pomysłów. A jak wrócę, będę miał dla ciebie prezent…
— Kiedy? —
przerwała, nie zważając na jego wcześniejsze słowa.
— Nie wiem
jeszcze, ile to zajmie. Dwa tygodnie, może trzy…
Czarnowłosa
nawet nie jęknęła, nie wydała z siebie najcichszego odgłosu. Opadła bezwładnie
na sofę, z wielkim trudem utrzymując w trzęsącej się dłoni telefon. Gardło
zaschło, serce jakby stanęło. Mimo to ani jedna łza nie napłynęła jej do oczu —
może dlatego, że nawet Taya nie pamiętała, kiedy ostatnio płakała, a może po
prostu dlatego, że nie była w stanie…
— Wrócę jak
najszybciej będę mógł, przyrzekam! — mówił błagalnym głosem Attyla. — Wybacz
mi. Nie chciałem tego. Ja…
Chwila ciszy.
Sekundy, które ciągnęły się w nieskończoność.
— Rozumiem —
wyszeptała słabo. — Rozumiem, naprawdę. Tylko wracaj jak najszybciej i to w
jednym kawałku.
— Kocham cię —
wyszeptali w tym samym momencie, kończąc rozmowę.
Sama nie
wiedziała, dlaczego nie wspomniała o wierszu. To teraz powinno być
najważniejsze. A nie było. Tak bardzo oczekiwany powrót osoby, która kochała
najbardziej na świecie, wszystko zniweczył. Nie obchodziło ją już kompletnie
nic. Była jak roślina — sucha, nie podlewana od tak dawna. A kiedy wróci do
życia? Za dwa tygodnie? Trzy? Znała Fala, powinna była spodziewać się tych
opóźnień. Nikt jednak nie przewidział tego, że po prostu słabła. Nie dawała
rady, upadała. Jak długo jeszcze tak pociągnie?
Oby do jego
powrotu. Teraz tylko to się liczyło.
***
— Niebo nocą
jest piękne, prawda? Tylko jego nie sięgnął człowiek.
Taya szła
wolnym krokiem po płaskiej, zaciemnionej uliczce. Głowę miała zadartą do góry,
z największą fascynacją wpatrując się w wszechobecny granat, na którym ktoś
rozsypał pudełeczko z cudownymi błyskotkami świecącymi jasno. Blask gwiazd
odbijał się w jej radosnych oczach, które wyrażały wszystko. Czuła się tak
lekko, zupełnie tak, jakby za chwilę mogła unieść się ku górze i podlecieć do
tych wszystkich obiektów, które obserwowała z lubością.
Tuż obok niej
kroczył Bill. Spokojny, rozluźniony, nie odzywał się ani słowem. Pozwalał swej
partnerce bujać w obłokach, czerpać tyle radości, która emanowała z niej z
wielką mocą, ile tylko potrafiła. Uśmiechnął się do siebie, spuściwszy
delikatnie głowę. Czuł się dobrze, naprawdę dobrze. I jeśli ostatnio myślał, że
niepokoiło go coś, czego nie znał, w chwili obecnej nic takiego nie istniało.
Nie miały prawa dosięgnąć go żądne troski i problemy. Czy to możliwe, że to
właśnie przez tę, która oczy miała pełne gwiazd?
W nagłej
chwili kobieta zachwiała się niebezpiecznie. Wszystko za sprawą małej, raczej
nieznaczącej wiele dziurki w uliczce, w którą niefortunnie trafił jej wysoki
obcas. Tracąc równowagę, poczęła wymachiwać rękoma, byleby tylko utrzymać się w
pionie, niestety na próżno. I już czuła, jak przechyla się do tyłu, już
zamknęła oczy, czekając na bolesne zetknięcie z zimnym betonem, kiedy ktoś
szybkim, zwinnym ruchem podłożył pod jej plecy rękę, a drugą chwycił jej dłoń,
uniemożliwiając upadek. To wszystko trwało ułamek sekundy, choć mogłoby się
zdawać, że o wiele więcej. Białowłosa natychmiast wyprostowała się jak struna,
przywracając się do porządku. Gdzieś z boku usłyszała stłumiony chichot. To
Bill śmiał się z jej niezdarności, która wówczas została bardzo wyraźnie
zaznaczona. Patrzyli tak na siebie jeszcze przez chwilę, szczerząc zęby w
uśmiechu; żądne z nich ręki nie puściło. Dopiero po jakimś czasie zrozumieli,
że trwali tak dość długo, by następnie ruszyć do przodu, szczebiocąc o tej
niezbyt pozytywnej cesze kobiety.
— Świetnie się
bawiłam — powiedziała cicho Taya po kilku minutach, kiedy to stała już przy
białym, niskim płocie należącym do jej sąsiada.
— Jeśli
zechcesz, możemy to powtórzyć — odparł Bill, ucieszony ze słów białowłosej. —
Oczywiście następnym razem pójdziemy chodnikiem.
Oboje zaśmiali
się cicho, przy czym Taya z ochotą pokiwała głową. Następnie nastał czas
pożegnania, po którym każde z nich ruszyło w swoje strony z delikatnym
uśmiechem na twarzy.
Ignorując
dokuczliwy ból w okolicach kostki, Taya raźnym krokiem ruszyła wąziutką ścieżką
prowadzącą do schodów, po których miała się wspiąć i wejść do swojego domu. I
zapewne właśnie tak by postąpiła, gdyby nie coś, co natychmiast kazało jej się
zatrzymać.
Dostrzegła
bowiem na schodach jakiś ciemny zarys, ciemniejszy niż noc, której nie
przecinał blask latarni, która wciąż była zepsuta. Spowodowało to, że jej serce
w błyskawicznym tempie podskoczyło, w magiczny sposób znajdując się w okolicach
gardła, a oddech stał się szybszy. Jej nogi przywarły do posadzki niczym
marmurowy posąg, nad którym ciało nie miało żadnej władzy. Jeszcze nie tak
dawno odczuwana radość uleciała jak dym, a jej zaszczytne miejsce zajął
paniczny lęk o własne życie. A jeśli to morderca? Gwałciciel? Opcji było wiele.
Nie było więc mowy o podejściu! Możliwe też było, że to nie osoba, a przedmiot.
Ktoś coś tu podrzucił, albo odstała paczkę, którą umieszczono właśnie na
schodach. Oby to było to drugie, myślała przerażona.
Trwałaby tak
zapewne bardzo długo, pozbawiona jakiegokolwiek cienia odwagi, gdyby nie to, że
to coś… poruszyło się, a następnie wydało jakiś dziwny, charczący dźwięk. Dziewczyna
wzięła głęboki oddech, po czym zaczęła się ostrożnie zbliżać do ciemnego
kształtu. Była coraz bliżej, a słupek lęku wciąż wzrastał. W głowie pojawił się
nawet pomysł, by uciekać i, w odległości kilometra od domu, zadzwonić po
policję. A może zdołałby dogonić Billa…?
To wszystko
było na szczęście nie potrzebne. Ujrzała bowiem znajomego sobie mężczyznę,
który, skulony ciasno, leżał na jej schodach. Oddychał miarowo, spokojnie, choć
od czasu do czasu poruszył się, by było mu podczas snu choć trochę wygodniej.
Taya, nie mogąc się powstrzymać, zachichotała cichutko, po czym podeszła do
niego w celu zaprowadzenia do domu. Podnoszony, nawet nie protestował, raz czy
dwa otworzył tylko zaspane oczy, najwyraźniej jakże zaskoczony nagłą zmianą
pozycji, z którą nie miał nic wspólnego.
Przeklinając
posturę Toma, jakoś udało jej się ułożyć go na miękkiej kanapie. Okryła go
kocem, a ten najwyraźniej bardzo szybko zaaklimatyzował się na sofie
białowłosej: przekręcił się na drugi bok, poprawiając leżący na nim pled. Jeszcze
raz zaśmiała się szczerze, a cała złość, którą żywiła do tego człowieka na
moment kompletnie zniknęła. Sama jak najszybciej chciała wziąć z niego przykład
i ułożyć się do snu, wcześniej jeszcze wspominając wydarzenia z całego dnia.
________________________________________________
12 komentarzy - szał ciał,
rzucanie stanikami! I tak Was jeszcze lubię.
Mniejsza. Jeśli ktoś
jeszcze, tak jak Angelika S. nie wie, iż Attyla to postać historyczna, gratuluję.
Wódz Hunów, genialny, brutalny, acz obdarzony jakże wielką inteligencją, która
posłużyła mu do zjednoczenia wielu plemion i podbijania wraz z nimi kolejnych,
wielkich ziem. mój ulubiony bohater historyczny, dlatego też nadałam
taki nick mojemu ulubionemu (ups, wydało się!) bohaterowi.
To tyle, żegnam i pozdrawiam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz