niedziela, 26 sierpnia 2012

17. Zgoda i wina



D
ziewczyna wstała wyjątkowo późno.
Wyślizgnęła się z ciepłego łóżka, ostrożnie stawiając bose stopy na zimnych panelach. Zakradała się do wielkiej szafy stojącej tuż obok, powolutku otwierając jej drzwi, które, ku jej przerażeniu, zaskrzypiały upiornie. Rozejrzała się po wnętrzu mebla: jak co dzień, zastanawiała się, w czym tego dnia będzie wyglądała najlepiej. Zerknęła przez ramię, a wówczas białawe promienie słońca próbowały wkraść się do pomieszczenia. Więc może ta sukienka?, myślała. Biała, na ramiączka, sięgająca do kolan, z czerwoną, jedwabną wstążką obwiązaną wokół talii. Nie miała okazji nosić takich ciuchów zbyt często; ostatnimi czasy pogoda lubiła płatać różne figle, momentami bardziej upodabniając się do jesieni niż lata. Jednak tego dnia na pewno będzie inaczej, myślała. Ubrała się więc i, starając się skradać ciszej od najmniejszej myszki, zjadła śniadanie, umyła się i doprowadziła do stanu, który pozwalał na spotkania w publicznych miejscach.
Taya była pewna, że dzień zapowiadał się naprawdę dobrze.
Trochę czasu jednak to wszystko zajęło. Wystarczyło, żeby jakieś dziesięć minut po jej wyjściu deszcz lunął tak, jakby oberwała się wielka, czarna chmura unosząca się nad miastem. Klnąc pod nosem i przeklinając siebie samą za to, że ubrała buty na wysokim obcasie, czym prędzej pomknęła w stronę znajomego budynku, marząc o ciepłym ręczniku i suchym  wnętrzu.
Gdy już tam dotarła, nie pofatygowała się nawet, by zapukać: natychmiast pchnęła drzwi, wyciskając wodę ze swoich długich, jasnych włosów i wykrzykując przeprosiny i obietnice, że to wszytko posprząta. Nagle jednak umilkła, zastanawiając się, czy czasem nie obudziła przyjaciółki: wiedziała doskonale, że Hekate lubiła pospać sobie dłużej, natomiast wstępował w nią bardzo zły humor na co najmniej pół dnia, kiedy budzono ją wcześnie z błahych powodów.
Zaskoczona, a nawet nieco zaniepokojona panującą w domu ciszą, powoli ruszyła z przedpokoju w stronę salonu. Przed sobą widziała wielkie, jasne okno, w które bębniły krople deszczu. Tam też dojrzała doskonale znajomą, czarnowłosą postać, skuloną na swoim ulubionym fotelu i wpatrującą się w świat za szybą. Zdawałoby się, że nie zauważyła nawet przybycia kogokolwiek. A przecież Taya nie znała jej od kilku dni; powoli podeszła do Hekate, która wciąż z ponurą miną patrzyła w tylko sobie widziany punkt.
— Co jest? — spytała cichym, piskliwym głosem Taya.
Czarnowłosa uśmiechnęła się delikatnie. Westchnęła i wzruszyła ramionami.
— Nic — odpowiedziała swobodnie. — To, co zawsze.
— A ja cię widzę pierwszy raz — mruknęła sarkastycznie. — Przestań bredzić, tylko powiedz, co się dzieje.
Hekate zdawała się w ogóle jej nie słyszeć.
— Jak spotkanie z tym… tym całym twoim, hm? — spytała jak gdyby nigdy nic, nie wysilając się nawet, by użyć odpowiedniego imienia.
Na blade policzki wstąpił drobny rumieniec. Sama myśl o wczorajszym wieczorze sprawiała, że uśmiech pojawiał się na jej twarzy. Zdusiła jednak w sobie to wesołe uczucie.
— Dobrze — odpowiedziała krótko. — Było bardzo miło.
Hekate zmarszczyła niezadowolona brwi. Jednak Taya udawała, że tego nie widzi i niewzruszona ciągnęła dalej:
— Zabrał mnie na kolację. Rozmawialiśmy o wszystkim, pomijaliśmy tylko temat ostatniego wydarzenia… no wiesz, o co chodzi. W pewnym momencie zadzwonił Tom, ale nie wiem, o co chodziło. Gdy wracaliśmy, było już ciemno, a on naturalnie mnie odprowadził. Mało bym się nie zabiła po drodze — parsknęła śmiechem na samo wspomnienie. — I wiesz, co jest w tym wszystkim najlepsze? Gdy już odszedł, na schodach spał jego brat! Wpuściłam, a raczej przeniosłam go do domu, jak wstałam, to jeszcze spał, biedak…
Zdumienie Hekate nie miało granic. Wpatrywała się tępo w przyjaciółkę natychmiast zapominając o tym wszystkim, co pragnęła z siebie wyrzucić. Wiedziała, że Taya jest naiwna, ale że aż do tego stopnia głupia?! Zaczęła wzbierać w niej złość, miała ochotę potrząsnąć białowłosą, aby myślała racjonalnie.
— Czy ty — wysyczała przez zaciśnięte zęby — chcesz mi powiedzieć, że trzymasz to bydlę w domu?!
— Miałam go zostawić na noc na schodach? — warknęła. Starała się zrozumieć nienawiść, jaką żywiła do braci, jednak wszystko przecież miało swoje granice.
— Czemu nie! Przydałaby mu się taka szkoła! Tak dla zasady, aby nie zapomniał o tym, co zrobił! Czyżbyś już zapomniała?
— Nie — odparła cierpko — nie zapomniałam. Zresztą… chciałaś wiedzieć, jak było, więc opowiedziałam. Niepotrzebnie wszczynamy kłótnię o byle co.
— To nie jest byle co — powiedziała dobitnie. — Taya, ja cię znam. Wiem, że szybko zapominasz krzywdy, ale tym razem przesadzasz! Wielokrotnie wpadałaś w opały, sądziłaś, że komuś nie wybaczysz winy, po czym, jak zwykle, szłaś na kompromis. Za każdym razem mnie to wkurzało, ale się z tym godziłam. Tym razem nie zamierzam! Zachowaj jakiś poziom!
— Poziom? Moich znajomych? — spytała chłodno białowłosa. — Cóż, jeśli przyjaźnię się z ćpunami, czym takim w porównaniu do nich jest Tom?
Hekate zmierzyła ją morderczym spojrzeniem. Nie zabolało ją to za bardzo, byle obraza nie była w stanie jej ruszyć. Mimo to nie podobało jej się to, że jest na tyle zdeterminowana, by wybaczyć Kaulitzowi.
— Rób, jak chcesz — mruknęła nagle Hekate, ponownie odwracając się w stronę okna.
Taya i Hekate znały się wiele lat, co niewątpliwie szło w parze z licznymi kłótniami. Żadna z nich nie była jednak na tyle poważna, by nie odzywały się do siebie więcej jak tydzień. Zazwyczaj, po jednej z takich sprzeczek, po chwili zaczynały normalnie rozmawiać, zupełnie tak, jakby się nic nie stało, chcąc w ten sposób zapomnieć o wszystkim, co powiedziały sobie wcześniej. Nie inaczej musiało być i tym razem.
— Nadal nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
Czarnowłosa drgnęła. Zerknęła na Tayę, a w jej oczach przez chwilę błysnęło zaciekawienie. Minęło błyskawicznie, gdy przypomniała sobie, o co chodziło białowłosej.
— Attyla nie wróci zbyt szybko. Dzwonił, powiedział, że wszystko mu się przedłuży. Jak zwykle, ale dlaczego akurat teraz… — Kobieta spuściła wzrok. — Ktoś chyba mnie śledzi, wciąż dostaję dziwne wierszyki i… — Zastanawiała się, czy wspomnieć o niepokojącym proszku i krwi, jednak ani nie chciała, ani nie potrafiła tego wytłumaczyć. — To chyba nic złego, prawda? — spytała, wymuszając uśmiech.
— Och, kochana — wyszeptała Taya, natychmiast podbiegając do przyjaciółki, by następnie ją przytulić. Potem przysiadła na skraju czerwonego fotela, przyglądając się czarnowłosej z największa uwagą oraz wielkim smutkiem w oczach. — A… on mówił coś więcej?
— Że to nic takiego i jak wróci, będzie miał dla mnie niespodziankę — odparła bez żadnych emocji.
— To już jest coś. To na pewno będzie coś wielkiego. A ten wierszyk? Czemu nie zgłosisz tego na policję?
Właściwie nigdy nie przyszło jej to do głowy. I słusznie — nie czuła potrzeby opowiadania o tym większemu gronu ludzi. To było coś, co dotyczyło jej, poza tym póki co nie chciała, by ktokolwiek zamykał ją w wariatkowie.
— To nie jest dobry pomysł. Sama pomyśl — jak zareaguje taki policjant, gdy mu oświadczę, że jakiś psychopata włamuje mi się do domu, rozsypuje coś białego i pisze krwią na ścianie jakieś wierszyki pozbawione głębszego sensu?
— Że to handlarz morderca.
— Nie. Pomyśli, że ze mną jest coś nie tak. Poza tym na to nie ma dowodów, jest tylko trochę proszku, który kiedyś umieściłam w pudełeczku. Resztę gdzieś wsiąka: ja nawet nie musze czyścić ściany ze śladów krwi.
Spojrzenie Tayi automatycznie podążyło w stronę ściany, którą ktoś sobie upodobał do oryginalnych zdobień. Rzeczywiście: po szkarłatnej cieczy nie zostało kompletnie nic.
— Mówiłaś o tym Falowi?
Hekate pokiwała przecząco głową.
— Sądzę, że powinnaś. Gdyby się dowiedział, natychmiast by wrócił, a tego chyba chcesz, praw…
Jej słowa przerwało głośne, energiczne stukanie do drzwi. Zaskoczona Hekate powoli wstała i skierowała się w stronę przedpokoju. Nie spodziewała się gości, a bez powodu wielu ludzi jej nie odwiedzało. Wolała trzymać się na uboczu, przez co nie zawierała wielu znajomości.
— Armin? — zawołała zaskoczona.
W progu stał niski, przysadzisty mężczyzna o brudnych, rzadkich włosach sięgających ramion. Parzył na nią sowimi piwnymi, wodnistymi oczami i uśmiechał się lekko.
— Wejść to tu można? — spytał ochrypłym głosem.
Hekate wpuściła go bez słowa, a ten, mrucząc podziękowania, powędrował do salonu, skinął na Tayę i, jak gdyby nigdy nic, przysiadł na sofie. Rozejrzał się po wnętrzu i westchnął głośno.
— Dawno mnie tu nie było! — rzekł i zrobił taką minę, jakby wspominał stare, dobre czasy. — Ty to tu pewnie często bywasz, co, Taya?
Wspomniana przez mężczyznę kobieta z niesmakiem wykrzywiła usta, wstała, otrzepała swoją sukienkę i powędrowała w stronę wyjścia.
— Wpadnę później. Cześć.
Czarnowłosa, nie zamieniwszy z przyjaciółką nawet słowa, wciąż wpatrywała się podejrzliwie w człowieka siedzącego na jej kanapie. Nie wyglądał na zmartwionego, raczej na beztroskiego, jednak po nim należało spodziewać się dosłownie wszystkiego. Podeszła więc do niego ostrożnie i usiadła po drugiej stronie małego stolika do kawy.
— Musimy porozmawiać. — rzekł, chcąc zabrzmieć poważnie, co nie bardzo mu wyszło. — O Attyli, rzecz jasna.

***

Gdy Taya wróciła do swojego domu, deszcz wciąż ulewnie padał, zmywając z niej ostatki dobrego samopoczucia. Gdzieś w głębi pozostały tylko resztki irytacji po niedawnej kłótni, niesmak spowodowany spotkaniem z Arminem, niepokój o Hekate i złość na Attylę. To ostatnie zawsze czuła do Fala, po prostu nie potrafiła go zaakceptować od czasu, kiedy dowiedziała się, co jej zrobił i dlaczego tak postąpił.
Zatrzaskując za sobą głośno drzwi dziewczyna zupełnie zapomniała, że miała gościa. Ten właśnie stał między sofą a blatem oddzielającym salon od kuchni i patrzyli na nią szeroko otwartymi oczami. Po chwili lekko je zmrużył, robiąc przy tym minę zbitego psa. Następnie znowu otworzył je szeroko i zaczął wywalać z siebie słowa z zastraszającą prędkością:
—  Myślałem, że cię zostaniesz w domu i przygotuję ci jakieś śniadanie do łóżka, czy coś takiego, żeby się odwdzięczyć… I bardzo cię za to przepraszam… jeszcze raz. — Taya była pewna, że jego wzrok zacznie uciekać, lecz nie, uparcie patrzył jej w oczy, a minę miał śmiertelnie poważną. — Zachowałem się jak szczeniak. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. Ja…
W tym momencie umilkł, a białowłosa nie wiedziała, co powiedzieć, jak zareagować. Spuściła wzrok i powoli powędrowała w stronę kanapy, którą jeszcze nie tak dawno zajmował śpiący Tom, i przysiadła na jej skraju. Splotła ze sobą palce u rąk i czekała na dalszy rozwój zdarzeń.
— Wybacz, powinienem wcześniej z tobą o tym porozmawiać — mówił dalej. — Najpierw chciałem zrobić to w szpitalu, zaraz po tym jak wszystko do mnie dotarło, ale słusznie mnie oskarżyłaś i wyszłaś. Potem nie było okazji, dopiero jak wyszedłem, mogłem cokolwiek zrobić. Co prawda przyjaciel pokazał mi coś, co… ma dla mnie teraz duże znaczenie, ale za podstawowy cel uznałem twoje wybaczenie. Wysłałem więc te róże, a potem chciałem…
— Zaraz — przerwała szybko, podnosząc głowę. — Te wszystkie róże… wszystkie były od ciebie?
— Tak… poza tymi niebieskimi leżącymi przy drzwiach. Swoją drogą domyślam się, do kogo należały, bo gdy przyszedłem z tobą porozmawiać, nigdzie cię nie było. Krążyłem nawet po mieście, ale to też nic nie dawało. W końcu zadzwoniłem do Billa, no i wszystko się wyjaśniło.
Taya wpatrywała się w Toma z przerażeniem. Dziękowała Billowi za coś, co nie należało do niego, co nie było jego pracą! Teraz już rozumiała jego zdziwienie podczas spotkania.
Dziewczyna raz jeszcze zerknęła w oczy starszego Kaulitza. Nie dostrzegła tam ani drwiny, ani pewności siebie. Ujrzała za to strach i niepewność. Przepraszał szczerze, a Taya zawsze miała miękkie serce. Wstała więc, bez słowa minęła mężczyznę i podeszła do małego barku, z którego wyjęła dwa kieliszki i butelkę z brązowym płynem. Postawiła to wszystko na szklanym stoliku, usiadła na sofie, a następnie zerknęła na Toma i uśmiechnęła się delikatnie. Nalała whisky do obu naczyń, podniosła swoje i powiedziała:
— Na zgodę. Zdrowie!

***

Hekate krążyła po salonie swojego domu, próbując zebrać myśli. Rozumiała to, co powiedział jej Armin, ale jednak… nie. Nie rozumiała. Normalny człowiek pomyślałby, że nie mieściło mu się to w głowie, ale ona powinna się tego spodziewać. Tyle było sygnałów, wszystko na to wskazywało! Ale ona była ślepa. A może to widziała, ale podświadomie oddalała od siebie te myśli jak najdalej stąd?
— No to teraz wiesz, jaka jest sytuacja — odezwał się cicho mężczyzna. — Nic więc dziwnego, że ciągle gdzieś znika, choć rzeczywiście niepokoi mnie, dlaczego pobyt się przedłuża. Z tego, co wiem, nie powinno być innych komplikacji.
— Mówił coś o jakiejś niespodziance — mruknęła bez przekonania.
— Aaa… — Armin spojrzał na czarnowłosą, uśmiechając się złośliwie.
— Nie mogę w to uwierzyć! — krzyknęła nagle. — Powinnam od razu się domyślić! Nie wiedziałam jednak, że to wróci tak szybko!
— To nie wróciło wcale tak szybko. Poznaliście się sześć lat temu, właśnie wtedy się zaczęło — zauważył, po czym zasięgnął pamięcią w tył i zaczął opowiadać: — Attyla miał zabezpieczyć towar pewnej grupki, no, całkiem potężnej grupki, na którą oko miały psy. Wszystko miało być dobrze, ale napatoczyłaś się ty pod pretekstem, że zabłądziłaś w drodze do ciotki. W rzeczywistości uciekłaś z domu, faktycznie do ciotki, która uchowała cię w tajemnicy przed światem. Fal jednak nie stracił głowy i przypomniał, że trupy nie są potrzebne. Przygarnął cię i obserwował jakiś czas, żebyś nie pisnęła ani słówka. Musiał coś wymyślić, więc zaczął karmić cię heroiną: działki w zamian za milczenie. Sprytne, ale wtedy jeszcze byłaś dla niego nikim. — Nagle zamilkł, wniósł oczy ku górze i pomyślał. Hekate zaś nawet nie drgnęła. Wszystko to, co opowiadał, było prawdą. Ba: znał tę historie z pierwszej ręki. Nie zdradzała jednak żadnych emocji: odwróciła się do niego plecami, wpatrując się we wciąż padający deszcz. — Ale to już wasze prywatne potyczki. Niemniej nie mam pojęcia, kto wrobił Attylę w okradanie Oeil Triangulaire*. Właściwie może źle się wyraziłem: oni go tylko podejrzewają. Ale teraz Fal ma pół roku na oddanie prawie dwóch milionów albo całego towaru. To niewykonalne. Przynajmniej dla mnie, ale Attyla… z nim nic nie wiadomo.
— To od nich było to ciało z ostrzeżeniem, prawda? — spytała, widząc przed oczami jej chłopaka, który próbował potajemnie zakopać zamordowanego przez kogoś mężczyznę nieopodal domku, w którym mieli spędzić spokojne wakacje.
Armin zamarł.
— J-jakie ciało?... — wybąkał.
— Nie powiedział ci?! — wykrzyknęła zszokowana, po czym opowiedziała o wszystkim. — A wtedy… — dreszcze przemknęły wzdłuż jej kręgosłupa, a serce na moment zamarło. — Wtedy zapytał, co bym zrobiła, gdyby za pół roku umarł…
— Daj spokój! — zawołał, natychmiast otulając ją ramieniem. — Ja go znam, ty go znasz i wszyscy wiemy, że łatwo skóry nie odda. Na razie próbuje udowodnić, że to nie on. Jak się uda, to będzie spokój. A jak się nie uda, to będziecie musieli prysnąć, ale o to się zadba. To wcale nie jest aż tak skomplikowane, na jakie wygląda. — Hekate spojrzała na niego z przerażeniem w oczach. — No dobra, może i trochę jest. Ale nie martw się. Wszystko się ułoży.
Attyla wzbroniony w kradzież, jego przedłużająca się nieobecność i jeszcze ten proch i krew, o których nic nikomu nie mówiła — nie, nic nie będzie dobrze. To niemożliwe.

* z fr. Trójkątne Oko

______________________________________
Wybaczcie — dość, że odcinek badziewny, to jeszcze pisany w nieskończoność. Ponad miesiąc - to chyba jakiś mój ponury rekord ;/ Ale obiecuję poprawę i tak dalej, także przepraszam razy dwa.
Pozdrawiam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz