D
|
ziewczyna wstała wyjątkowo późno.
Wyślizgnęła się z
ciepłego łóżka, ostrożnie stawiając bose stopy na zimnych panelach. Zakradała
się do wielkiej szafy stojącej tuż obok, powolutku otwierając jej drzwi, które,
ku jej przerażeniu, zaskrzypiały upiornie. Rozejrzała się po wnętrzu mebla: jak
co dzień, zastanawiała się, w czym tego dnia będzie wyglądała najlepiej.
Zerknęła przez ramię, a wówczas białawe promienie słońca próbowały wkraść się
do pomieszczenia. Więc może ta sukienka?, myślała. Biała, na ramiączka,
sięgająca do kolan, z czerwoną, jedwabną wstążką obwiązaną wokół talii. Nie
miała okazji nosić takich ciuchów zbyt często; ostatnimi czasy pogoda lubiła
płatać różne figle, momentami bardziej upodabniając się do jesieni niż lata.
Jednak tego dnia na pewno będzie inaczej, myślała. Ubrała się więc i, starając
się skradać ciszej od najmniejszej myszki, zjadła śniadanie, umyła się i
doprowadziła do stanu, który pozwalał na spotkania w publicznych miejscach.
Taya była pewna, że
dzień zapowiadał się naprawdę dobrze.
Trochę czasu jednak
to wszystko zajęło. Wystarczyło, żeby jakieś dziesięć minut po jej wyjściu
deszcz lunął tak, jakby oberwała się wielka, czarna chmura unosząca się nad miastem.
Klnąc pod nosem i przeklinając siebie samą za to, że ubrała buty na wysokim
obcasie, czym prędzej pomknęła w stronę znajomego budynku, marząc o ciepłym
ręczniku i suchym wnętrzu.
Gdy już tam dotarła,
nie pofatygowała się nawet, by zapukać: natychmiast pchnęła drzwi, wyciskając
wodę ze swoich długich, jasnych włosów i wykrzykując przeprosiny i obietnice,
że to wszytko posprząta. Nagle jednak umilkła, zastanawiając się, czy czasem
nie obudziła przyjaciółki: wiedziała doskonale, że Hekate lubiła pospać sobie
dłużej, natomiast wstępował w nią bardzo zły humor na co najmniej pół dnia,
kiedy budzono ją wcześnie z błahych powodów.
Zaskoczona, a nawet
nieco zaniepokojona panującą w domu ciszą, powoli ruszyła z przedpokoju w
stronę salonu. Przed sobą widziała wielkie, jasne okno, w które bębniły krople
deszczu. Tam też dojrzała doskonale znajomą, czarnowłosą postać, skuloną na
swoim ulubionym fotelu i wpatrującą się w świat za szybą. Zdawałoby się, że nie
zauważyła nawet przybycia kogokolwiek. A przecież Taya nie znała jej od kilku
dni; powoli podeszła do Hekate, która wciąż z ponurą miną patrzyła w tylko
sobie widziany punkt.
— Co jest? — spytała
cichym, piskliwym głosem Taya.
Czarnowłosa
uśmiechnęła się delikatnie. Westchnęła i wzruszyła ramionami.
— Nic —
odpowiedziała swobodnie. — To, co zawsze.
— A ja cię widzę
pierwszy raz — mruknęła sarkastycznie. — Przestań bredzić, tylko powiedz, co
się dzieje.
Hekate zdawała się w
ogóle jej nie słyszeć.
— Jak spotkanie z
tym… tym całym twoim, hm? — spytała jak gdyby nigdy nic, nie wysilając się
nawet, by użyć odpowiedniego imienia.
Na blade policzki
wstąpił drobny rumieniec. Sama myśl o wczorajszym wieczorze sprawiała, że
uśmiech pojawiał się na jej twarzy. Zdusiła jednak w sobie to wesołe uczucie.
— Dobrze —
odpowiedziała krótko. — Było bardzo miło.
Hekate zmarszczyła
niezadowolona brwi. Jednak Taya udawała, że tego nie widzi i niewzruszona
ciągnęła dalej:
— Zabrał mnie na
kolację. Rozmawialiśmy o wszystkim, pomijaliśmy tylko temat ostatniego
wydarzenia… no wiesz, o co chodzi. W pewnym momencie zadzwonił Tom, ale nie
wiem, o co chodziło. Gdy wracaliśmy, było już ciemno, a on naturalnie mnie
odprowadził. Mało bym się nie zabiła po drodze — parsknęła śmiechem na samo
wspomnienie. — I wiesz, co jest w tym wszystkim najlepsze? Gdy już odszedł, na
schodach spał jego brat! Wpuściłam, a raczej przeniosłam go do domu, jak
wstałam, to jeszcze spał, biedak…
Zdumienie Hekate nie
miało granic. Wpatrywała się tępo w przyjaciółkę natychmiast zapominając o tym
wszystkim, co pragnęła z siebie wyrzucić. Wiedziała, że Taya jest naiwna, ale
że aż do tego stopnia głupia?! Zaczęła wzbierać w niej złość, miała ochotę
potrząsnąć białowłosą, aby myślała racjonalnie.
— Czy ty — wysyczała
przez zaciśnięte zęby — chcesz mi powiedzieć, że trzymasz to bydlę w domu?!
— Miałam go zostawić
na noc na schodach? — warknęła. Starała się zrozumieć nienawiść, jaką żywiła do
braci, jednak wszystko przecież miało swoje granice.
— Czemu nie!
Przydałaby mu się taka szkoła! Tak dla zasady, aby nie zapomniał o tym, co
zrobił! Czyżbyś już zapomniała?
— Nie — odparła
cierpko — nie zapomniałam. Zresztą… chciałaś wiedzieć, jak było, więc
opowiedziałam. Niepotrzebnie wszczynamy kłótnię o byle co.
— To nie jest byle
co — powiedziała dobitnie. — Taya, ja cię znam. Wiem, że szybko zapominasz
krzywdy, ale tym razem przesadzasz! Wielokrotnie wpadałaś w opały, sądziłaś, że
komuś nie wybaczysz winy, po czym, jak zwykle, szłaś na kompromis. Za każdym
razem mnie to wkurzało, ale się z tym godziłam. Tym razem nie zamierzam!
Zachowaj jakiś poziom!
— Poziom? Moich
znajomych? — spytała chłodno białowłosa. — Cóż, jeśli przyjaźnię się z ćpunami,
czym takim w porównaniu do nich jest Tom?
Hekate zmierzyła ją
morderczym spojrzeniem. Nie zabolało ją to za bardzo, byle obraza nie była w
stanie jej ruszyć. Mimo to nie podobało jej się to, że jest na tyle zdeterminowana,
by wybaczyć Kaulitzowi.
— Rób, jak chcesz —
mruknęła nagle Hekate, ponownie odwracając się w stronę okna.
Taya i Hekate znały
się wiele lat, co niewątpliwie szło w parze z licznymi kłótniami. Żadna z nich
nie była jednak na tyle poważna, by nie odzywały się do siebie więcej jak
tydzień. Zazwyczaj, po jednej z takich sprzeczek, po chwili zaczynały normalnie
rozmawiać, zupełnie tak, jakby się nic nie stało, chcąc w ten sposób zapomnieć
o wszystkim, co powiedziały sobie wcześniej. Nie inaczej musiało być i tym
razem.
— Nadal nie
odpowiedziałaś na moje pytanie.
Czarnowłosa drgnęła.
Zerknęła na Tayę, a w jej oczach przez chwilę błysnęło zaciekawienie. Minęło
błyskawicznie, gdy przypomniała sobie, o co chodziło białowłosej.
— Attyla nie wróci
zbyt szybko. Dzwonił, powiedział, że wszystko mu się przedłuży. Jak zwykle, ale
dlaczego akurat teraz… — Kobieta spuściła wzrok. — Ktoś chyba mnie śledzi,
wciąż dostaję dziwne wierszyki i… — Zastanawiała się, czy wspomnieć o
niepokojącym proszku i krwi, jednak ani nie chciała, ani nie potrafiła tego
wytłumaczyć. — To chyba nic złego, prawda? — spytała, wymuszając uśmiech.
— Och, kochana —
wyszeptała Taya, natychmiast podbiegając do przyjaciółki, by następnie ją
przytulić. Potem przysiadła na skraju czerwonego fotela, przyglądając się
czarnowłosej z największa uwagą oraz wielkim smutkiem w oczach. — A… on mówił
coś więcej?
— Że to nic takiego
i jak wróci, będzie miał dla mnie niespodziankę — odparła bez żadnych emocji.
— To już jest coś.
To na pewno będzie coś wielkiego. A ten wierszyk? Czemu nie zgłosisz tego na
policję?
Właściwie nigdy nie
przyszło jej to do głowy. I słusznie — nie czuła potrzeby opowiadania o tym
większemu gronu ludzi. To było coś, co dotyczyło jej, poza tym póki co nie
chciała, by ktokolwiek zamykał ją w wariatkowie.
— To nie jest dobry
pomysł. Sama pomyśl — jak zareaguje taki policjant, gdy mu oświadczę, że jakiś
psychopata włamuje mi się do domu, rozsypuje coś białego i pisze krwią na ścianie
jakieś wierszyki pozbawione głębszego sensu?
— Że to handlarz
morderca.
— Nie. Pomyśli, że
ze mną jest coś nie tak. Poza tym na to nie ma dowodów, jest tylko trochę
proszku, który kiedyś umieściłam w pudełeczku. Resztę gdzieś wsiąka: ja nawet
nie musze czyścić ściany ze śladów krwi.
Spojrzenie Tayi
automatycznie podążyło w stronę ściany, którą ktoś sobie upodobał do
oryginalnych zdobień. Rzeczywiście: po szkarłatnej cieczy nie zostało
kompletnie nic.
— Mówiłaś o tym
Falowi?
Hekate pokiwała
przecząco głową.
— Sądzę, że
powinnaś. Gdyby się dowiedział, natychmiast by wrócił, a tego chyba chcesz,
praw…
Jej słowa przerwało
głośne, energiczne stukanie do drzwi. Zaskoczona Hekate powoli wstała i
skierowała się w stronę przedpokoju. Nie spodziewała się gości, a bez powodu
wielu ludzi jej nie odwiedzało. Wolała trzymać się na uboczu, przez co nie
zawierała wielu znajomości.
— Armin? — zawołała
zaskoczona.
W progu stał niski,
przysadzisty mężczyzna o brudnych, rzadkich włosach sięgających ramion. Parzył
na nią sowimi piwnymi, wodnistymi oczami i uśmiechał się lekko.
— Wejść to tu można?
— spytał ochrypłym głosem.
Hekate wpuściła go
bez słowa, a ten, mrucząc podziękowania, powędrował do salonu, skinął na Tayę
i, jak gdyby nigdy nic, przysiadł na sofie. Rozejrzał się po wnętrzu i
westchnął głośno.
— Dawno mnie tu nie
było! — rzekł i zrobił taką minę, jakby wspominał stare, dobre czasy. — Ty to
tu pewnie często bywasz, co, Taya?
Wspomniana przez
mężczyznę kobieta z niesmakiem wykrzywiła usta, wstała, otrzepała swoją
sukienkę i powędrowała w stronę wyjścia.
— Wpadnę później.
Cześć.
Czarnowłosa, nie
zamieniwszy z przyjaciółką nawet słowa, wciąż wpatrywała się podejrzliwie w
człowieka siedzącego na jej kanapie. Nie wyglądał na zmartwionego, raczej na beztroskiego,
jednak po nim należało spodziewać się dosłownie wszystkiego. Podeszła więc do
niego ostrożnie i usiadła po drugiej stronie małego stolika do kawy.
— Musimy
porozmawiać. — rzekł, chcąc zabrzmieć poważnie, co nie bardzo mu wyszło. — O
Attyli, rzecz jasna.
***
Gdy Taya wróciła do
swojego domu, deszcz wciąż ulewnie padał, zmywając z niej ostatki dobrego
samopoczucia. Gdzieś w głębi pozostały tylko resztki irytacji po niedawnej
kłótni, niesmak spowodowany spotkaniem z Arminem, niepokój o Hekate i złość na
Attylę. To ostatnie zawsze czuła do Fala, po prostu nie potrafiła go
zaakceptować od czasu, kiedy dowiedziała się, co jej zrobił i dlaczego tak
postąpił.
Zatrzaskując za sobą
głośno drzwi dziewczyna zupełnie zapomniała, że miała gościa. Ten właśnie stał
między sofą a blatem oddzielającym salon od kuchni i patrzyli na nią szeroko
otwartymi oczami. Po chwili lekko je zmrużył, robiąc przy tym minę zbitego psa.
Następnie znowu otworzył je szeroko i zaczął wywalać z siebie słowa z
zastraszającą prędkością:
— Myślałem, że
cię zostaniesz w domu i przygotuję ci jakieś śniadanie do łóżka, czy coś
takiego, żeby się odwdzięczyć… I bardzo cię za to przepraszam… jeszcze raz. —
Taya była pewna, że jego wzrok zacznie uciekać, lecz nie, uparcie patrzył jej w
oczy, a minę miał śmiertelnie poważną. — Zachowałem się jak szczeniak. Nigdy
wcześniej mi się to nie zdarzyło. Ja…
W tym momencie
umilkł, a białowłosa nie wiedziała, co powiedzieć, jak zareagować. Spuściła
wzrok i powoli powędrowała w stronę kanapy, którą jeszcze nie tak dawno
zajmował śpiący Tom, i przysiadła na jej skraju. Splotła ze sobą palce u rąk i
czekała na dalszy rozwój zdarzeń.
— Wybacz, powinienem
wcześniej z tobą o tym porozmawiać — mówił dalej. — Najpierw chciałem zrobić to
w szpitalu, zaraz po tym jak wszystko do mnie dotarło, ale słusznie mnie
oskarżyłaś i wyszłaś. Potem nie było okazji, dopiero jak wyszedłem, mogłem
cokolwiek zrobić. Co prawda przyjaciel pokazał mi coś, co… ma dla mnie teraz
duże znaczenie, ale za podstawowy cel uznałem twoje wybaczenie. Wysłałem więc
te róże, a potem chciałem…
— Zaraz — przerwała
szybko, podnosząc głowę. — Te wszystkie róże… wszystkie były od ciebie?
— Tak… poza tymi
niebieskimi leżącymi przy drzwiach. Swoją drogą domyślam się, do kogo należały,
bo gdy przyszedłem z tobą porozmawiać, nigdzie cię nie było. Krążyłem nawet po
mieście, ale to też nic nie dawało. W końcu zadzwoniłem do Billa, no i wszystko
się wyjaśniło.
Taya wpatrywała się
w Toma z przerażeniem. Dziękowała Billowi za coś, co nie należało do niego, co
nie było jego pracą! Teraz już rozumiała jego zdziwienie podczas spotkania.
Dziewczyna raz
jeszcze zerknęła w oczy starszego Kaulitza. Nie dostrzegła tam ani drwiny, ani
pewności siebie. Ujrzała za to strach i niepewność. Przepraszał szczerze, a
Taya zawsze miała miękkie serce. Wstała więc, bez słowa minęła mężczyznę i
podeszła do małego barku, z którego wyjęła dwa kieliszki i butelkę z brązowym
płynem. Postawiła to wszystko na szklanym stoliku, usiadła na sofie, a
następnie zerknęła na Toma i uśmiechnęła się delikatnie. Nalała whisky do obu
naczyń, podniosła swoje i powiedziała:
— Na zgodę. Zdrowie!
***
Hekate krążyła po
salonie swojego domu, próbując zebrać myśli. Rozumiała to, co powiedział jej
Armin, ale jednak… nie. Nie rozumiała. Normalny człowiek pomyślałby, że nie mieściło
mu się to w głowie, ale ona powinna się tego spodziewać. Tyle było sygnałów,
wszystko na to wskazywało! Ale ona była ślepa. A może to widziała, ale
podświadomie oddalała od siebie te myśli jak najdalej stąd?
— No to teraz wiesz,
jaka jest sytuacja — odezwał się cicho mężczyzna. — Nic więc dziwnego, że
ciągle gdzieś znika, choć rzeczywiście niepokoi mnie, dlaczego pobyt się przedłuża.
Z tego, co wiem, nie powinno być innych komplikacji.
— Mówił coś o
jakiejś niespodziance — mruknęła bez przekonania.
— Aaa… — Armin
spojrzał na czarnowłosą, uśmiechając się złośliwie.
— Nie mogę w to
uwierzyć! — krzyknęła nagle. — Powinnam od razu się domyślić! Nie wiedziałam
jednak, że to wróci tak szybko!
— To nie wróciło
wcale tak szybko. Poznaliście się sześć lat temu, właśnie wtedy się zaczęło —
zauważył, po czym zasięgnął pamięcią w tył i zaczął opowiadać: — Attyla miał zabezpieczyć
towar pewnej grupki, no, całkiem potężnej grupki, na którą oko miały psy.
Wszystko miało być dobrze, ale napatoczyłaś się ty pod pretekstem, że
zabłądziłaś w drodze do ciotki. W rzeczywistości uciekłaś z domu, faktycznie do
ciotki, która uchowała cię w tajemnicy przed światem. Fal jednak nie stracił
głowy i przypomniał, że trupy nie są potrzebne. Przygarnął cię i obserwował
jakiś czas, żebyś nie pisnęła ani słówka. Musiał coś wymyślić, więc zaczął
karmić cię heroiną: działki w zamian za milczenie. Sprytne, ale wtedy jeszcze
byłaś dla niego nikim. — Nagle zamilkł, wniósł oczy ku górze i pomyślał. Hekate
zaś nawet nie drgnęła. Wszystko to, co opowiadał, było prawdą. Ba: znał tę
historie z pierwszej ręki. Nie zdradzała jednak żadnych emocji: odwróciła się
do niego plecami, wpatrując się we wciąż padający deszcz. — Ale to już wasze
prywatne potyczki. Niemniej nie mam pojęcia, kto wrobił Attylę w okradanie Oeil
Triangulaire*. Właściwie może źle się wyraziłem: oni go tylko podejrzewają. Ale
teraz Fal ma pół roku na oddanie prawie dwóch milionów albo całego towaru. To
niewykonalne. Przynajmniej dla mnie, ale Attyla… z nim nic nie wiadomo.
— To od nich było to
ciało z ostrzeżeniem, prawda? — spytała, widząc przed oczami jej chłopaka,
który próbował potajemnie zakopać zamordowanego przez kogoś mężczyznę nieopodal
domku, w którym mieli spędzić spokojne wakacje.
Armin zamarł.
— J-jakie ciało?... —
wybąkał.
— Nie powiedział
ci?! — wykrzyknęła zszokowana, po czym opowiedziała o wszystkim. — A wtedy… —
dreszcze przemknęły wzdłuż jej kręgosłupa, a serce na moment zamarło. — Wtedy
zapytał, co bym zrobiła, gdyby za pół roku umarł…
— Daj spokój! —
zawołał, natychmiast otulając ją ramieniem. — Ja go znam, ty go znasz i wszyscy
wiemy, że łatwo skóry nie odda. Na razie próbuje udowodnić, że to nie on. Jak
się uda, to będzie spokój. A jak się nie uda, to będziecie musieli prysnąć, ale
o to się zadba. To wcale nie jest aż tak skomplikowane, na jakie wygląda. —
Hekate spojrzała na niego z przerażeniem w oczach. — No dobra, może i trochę
jest. Ale nie martw się. Wszystko się ułoży.
Attyla wzbroniony w
kradzież, jego przedłużająca się nieobecność i jeszcze ten proch i krew, o
których nic nikomu nie mówiła — nie, nic nie będzie dobrze. To niemożliwe.
* z fr. Trójkątne
Oko
______________________________________
Wybaczcie
— dość, że odcinek badziewny, to jeszcze pisany w nieskończoność. Ponad miesiąc
- to chyba jakiś mój ponury rekord ;/ Ale obiecuję poprawę i tak dalej, także
przepraszam razy dwa.
Pozdrawiam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz