C
|
zarnowłosa kobieta siedziała na
wysadzonym jasnymi kafelkami stopniu schodów prowadzących do domu jej
narzeczonego. Wzrok wbity miała w ziemię, torturując dżdżownicę, którą
wygrzebała kawałkiem gałązki. Robiła to nieświadomie: wyrywała się z
zadumy jedynie wtedy, kiedy naszła ją ochota, by się odezwać, przedstawić swoje
stanowisko, nie wysłuchiwać ciągłych rad i przestróg. Tak więc przez większość
czasu błądziła między swymi ponurymi myślami. A składały się one głównie z
obrazu, który miała okazję doświadczyć na własnej skórze kilka dni temu. Wciąż
widziała Toma, który nacierał w jej stronę jak burza, czuła tę pogardę,
przynajmniej na chwilę ją przepełniającą. Wówczas widziała rozgniewanego
idiotę, który tak skutecznie działał jej na nerwy. Nie widziała jednak z nim
kogoś, kto zdolny był zabijać. W ogóle się tego nie spodziewała i pewnie to
było jednym z błędów, jakie wtedy popełniła. Potem był już tylko wielkie
zaskoczenie z domieszką strachu o własne życie. Nie broniła się, była zupełnie nieprzygotowana!
Mięśnie rozluźnione, a nogi jak z waty. Dopiero, kiedy zaczynało brakować jej
powietrza, nerwy zadziałały i byłaby wstanie góry przenosić. Gdyby tylko była
wolna. Widziała oczyma wyobraźni żar, jaki płonął w oczach napastnika,
odsłonięte w grymasie nienawiści mocno zaciśnięte zęby, niemal słyszała tuż
obok siebie jego dyszenie. Wyglądał wtedy jak szaleniec, psychopata żyjący
jedynie dla zemsty. A może jednak nie?... Bowiem oprócz psychopaty dostrzegła
jeszcze jeden obraz, którego przecież widzieć nie powinna, nie jego ofiara:
obraz człowieka zdesperowanego.
Jednego nie potrafiła zrozumieć i niemal ją to
przerażało. Mianowicie nie czuła już złości, nie pozostało po niej już zupełnie
nic. Miała wrażenie, jakby ulotniła się z niej bezpowrotnie, a jej miejsca nie
zajęło nic, przez co gdzieś w samym środku jej duszy ziała wielka dziura.
Hekate była niemal otępiała: przez cały czas starała się poskładać elementy
układanki, nic jednak do siebie nie pasowało. Ktoś próbował ją udusić,
kompletnie bez powodu, a ona nie czuła nawet rozdrażnienia. Powinna w tym
momencie wykrzykiwać przekleństwa w jego stronę, może nawet sama się na niego
rzucić, wezwać policję, nie spać nocami zajęta myślami o zemście... tymczasem
nic takiego w jej umyśle po prostu nie istniało. Co więcej: bała się.
Bynajmniej nie ponownego ataku Kaulitza, o to zbytnio nie dbała; to było coś w
środku, co jej mówiło, że ten atak coś miał zwiastować. Zupełnie, jak gdyby to
był jedynie prolog, wstęp do czegoś, co jej nie ominie, co uderzy w nią i
zostawi jeszcze poważniejszy ślad... Poza tym była też wręcz ciekawa, co mogło
go skłonić do takiego czynu. Ciekawość ta nie polegała jednak na pragnieniu
koniecznego wyjaśnienia przyczyny, miała raczej formę podobną do przypadkowego
świadka jakiegoś niezwykłego zdarzenia: ów człowiek po prostu podchodzi,
podsłucha to i owo i odchodzi. I choć tego nie rozumiała, czuła się teraz
podobnie: chciała wiedzieć, dlaczego Tom próbował ją zabić, ale przepełniał ją
tak dziwny spokój, że po prostu nie potrafiła się tym przejmować w takim
stopniu, w jakim by wypadało w takiej sytuacji. Wiedziała też, że ma wokół
siebie mnóstwo osób, które oddałyby wiele, by tylko wszystkiego się dowiedzieć,
najlepiej natychmiast. A więc tym bardziej: skoro tyle osób robi wokół tego
szum, to do czego ona jest potrzebna? Ona jest przecież tylko ofiarą…
Od czasu do czasu pojawiały się jednak bardziej
pasujące pytania, wcale w niczym jej niepomagające. Czy jest naprawdę aż tak
złym człowiekiem, by sobie na to zasłużyła?... Owszem, miała na koncie swoje
grzeszki, ale nigdy nie myślała, że próby jej ukarania będą tak drastyczne. „I
jak tu wierzyć w Boga?”, myślała takich
chwilach. Ale wtedy nadchodziła chwila refleksji i w głowie słyszała głos tej dawnej
Hekate: "Jestem tylko człowiekiem, nikt nie jest idealny. Nie twierdzę, że
po śmierci spotka mnie coś dobrego, może i nic. Ale tak już widocznie musiało
być. Być może ludziom nie przytrafia się to, na co zasługują, a jedynie to, co
zadecyduje Los". W takim razie mogłaby być nawet niewinna, jednak Tom i
tak uważałby, że uduszenie biednej Hekate jest najlepszym sposobem na... na co?
W końcu poczuła zmęczenie. Dość tych ciągłych pytań i
zmartwień, w końcu ma ich już na pęczki. Przez moment zamarła w bezruchu, a
oczy po raz kolejny przysnuła mgła zamyślenia. Trwało to jedynie chwilę, nie
pozwoliła, by męczące wspomnienia znów ogarnęły jej umysł. Po chwili więc
drgnęła gwałtownie, powracając do niezbyt przyjaznej rzeczywistości. Chcąc
odgonić od siebie kłębowisko szarych myśli, postanowiła zająć się swoja malutką
ofiarą. Pogrzebała jeszcze w ziemi, pomęczyła stworzonko, aż w końcu jednym
sprawnym ruchem wbiła je w podłoże, tym samym wyrywając z niego życie.
„Kto wie, może kiedyś będzie tak ze mną…”, przemknęło
jej przez myśl. Zaraz jednak dotarło do niej, że dżdżownica to nienajlepszy
przykład, ale nawet nie o to chodziło. Kto wie, może i ona kiedyś wpadnie w
pułapkę, z której już nigdy się nie wydostanie, a jeśli jednak by się jej
udało, zapłaciłaby za to wiele. Często czuła się jak w zamkniętym pomieszczeniu,
w którym ściany wciąż się do siebie przybliżały.
Ostatnio przez
cały czas męczyły ją tego typu filozofie. Sprzyjało to kolejnemu natchnieniu,
które kazało jej, by podniosła głowę i wypowiedziała to, co myśli. Nie
przyniosło to nic konkretnego, ale ta cisza była równie męcząca co pchające się
na siłę myśli.
— Zrobisz, jak uważasz. Możesz tam do niego pójść i
zmiażdżyć go wzrokiem, a potem pięścią. Do więzienia na pewno nie trafisz, bo
wcześniej cię zastrzelę.
Attyla kiwał ze zniecierpliwieniem głową, nie mogąc
uwierzyć w to, co słyszał. Z trudem powstrzymywał się od zaciśnięcia pięści i
zignorowania rozkazu Hekate: tak bardzo pragnął wymierzyć sprawiedliwość na
własną rękę! Podniósł głowę, a jego spojrzenie natychmiast powędrowało w stronę
szyi kobiety. Nie było już widać żadnych śladów, niczego to jednak nie
zmieniało. Chciał po prostu podnieść się z chłodnej ziemi, zostawić za sobą
wszystko, zamordować tego drania i wrócić na spokojne grillowanie w blasku
jasnego słońca.
— Nie rób mi tego! — krzyknął wreszcie. Hekate
podniosła wysoko brwi, nie mając pojęcia, co też mógł mieć na myśli. On jedna o
to nie dbał, mówił jedynie to, co myślał. — Dobrze wiesz, że tego nie można tak
zostawić! Co ty sobie myślisz? On cię próbował zabić, za to powinno się go
natychmiast wsadzić do zgniłej celi, by gnił razem z innymi typami jego
pokroju! Sądzisz, że skoro już spróbował, to da sobie spokój i będzie żył
dalej, jak gdyby nic nigdy się nie wydarzyło?!
— Nie krzycz, proszę… — mruknęła, a jej palce
powędrowały w stronę skroni. Powoli zaczynała ją boleć głowa, a wrzaski Attyli
w niczym jej nie pomagały. Ten jednak najwyraźniej zupełnie ją zignorował,
ponieważ jego wzburzenie nie malało, wręcz przeciwnie: zaczął wyklinać
najobrzydliwej, jak tylko umiał, przysięgając Kaulitzowi zemstę. Można by
pomyśleć, że Fal prowadził w tym momencie monolog i trwałby on dosyć długo,
gdyby nie wybuch Hekate, która zerwała się na nogi i krzyknęła bezładnie.
Attyla spojrzał na nią, unosząc wysoko brwi. Nie
wyglądał na zmartwionego, raczej na zaskoczonego, jak gdyby wygłaszał niezwykle
interesującą mowę, którą ktoś po cichu przerywa.
— Daj już spokój! — wrzasnęła rozdrażniona do granic
możliwości. — Spróbuj tam pójść, a przysięgam, że możesz już nie wracać! Czy ty
myślisz, że jestem naiwna jak Taya i zaraz pobiegnę mu wybaczyć?! W najbliższej
przyszłości nie zamierzam, w dalszej też. Po prostu… — Hekate złapała się za
głowę, przeczesała palcami włosy — po prostu przestań. Proszę. Nic z tym nie
zrobisz, co by poprawiło tak porąbaną sytuację. Boję się, że może być tylko
gorzej.
W jednej chwili złość zniknęła, a zamiast tego Hekate
poczuła się bardzo osłabiona. Ciężko opadła na stopień schodów, zakrywając
dłonią usta. Nie minęły trzy sekundy,
jak Attyla już siedział obok niej, obejmując ją mocno. Oparł czoło na jej
ramieniu, ściskając jej dłoń. Trwali tak czas jakiś, a kiedy Fal podniósł
wzrok, czaiła się w nim panika. Wówczas Hekate coś ścisnęło za serce: nie
często widywała taki widok, a kiedy już nastawał, sytuacja wyglądała naprawdę
źle.
— Ty tego doświadczyłaś — mówił powoli, ważąc każde
swoje słowo. — Pewnie ciężko ci zrozumieć, co się tak właściwie stało. Ale ja…
widziałem to z innej perspektywy. Czy wiesz, co się dzieje z człowiekiem, kiedy
widzi krzywdę najdroższej mu w życiu osoby? To jest nie do zniesienia! — Powoli
w jego głosie dało się usłyszeć nutę rozpaczy. Ponownie ułożył głowę na jej
ramieniu, zaciskając powieki. — Nie panujesz nad sobą, nie dbasz o nic… Może to
zabawne, ale w chwili, kiedy ten psychopata cię zaatakował, pragnąłem go
jedynie zabić — mógłbym pozostawić cię na inne niebezpieczeństwa i mógłbym tego
nie dostrzec: liczyło się tylko to, by się zemścić. Ja wtedy nawet nie
myślałem, nie wiem, czego we mnie było więcej: nienawiści czy strachu. Gdyby
nie to, że pojawił się Georg… nie wiem, co bym zrobił. Był swego rodzaju
orzeźwieniem. — Chwila milczenia. — To wszystko działo się tak szybko! Gdybym
był mądrzejszy, zorientowałbym się, że coś jest nie tak, uchroniłbym cię od
tego… A tylko tego chcę: chronić…
Przez jakiś czas nikt nic nie mówił. Cisza dawała
ukojenie, uspakajała nerwy i myśli. Oboje oddychali głęboko, wpatrując się
niewidzącym wzrokiem w sobie tylko dostrzegany punkt.
— Więc co chcesz teraz zrobić? — zapytała cichutko
Hekate. — Musimy być ostrożni, musimy działać sprytnie. Znasz mnie, ja nie
odpuszczę. Nie chcę tylko, byś się w coś wmieszał. Nie chcę cię stracić. —
Kobieta jeszcze bardziej przysunęła się do swojego narzeczonego, mimo to
posępna mina i martwe spojrzenie pozostały. — Poza tym kazałam Tayi nie zbliżać
się do tej sprawy.
Attyla podniósł głowę, zaskoczony brakiem sensu tych
słów.
— Co w związku z tym?
— Wiesz, jaka ona jest: zupełnie jak małe dziecko i to
pod bardzo wieloma względami. Na przykład kiedy jej powiesz, by czegoś nie
robiła, to ochota na złamanie zakazu wzrośnie dwukrotnie. Naturalnie zabroniłam
jej rozmawiać o tym z Kaulitzem, a więc można wywnioskować, że i tak tam
polezie. Ostatnio bardzo zbliżyła się do tych dwóch idiotów, może dowie się
czegoś więcej…
— Masz rację — powiedział nagle, zrywając się na nogi.
— Należy coś z tym zrobić. — Po tych słowach pocałował ją krótko i spiesznym
krokiem ruszył w stronę ulicy.
— Ale… gdzie idziesz?! — krzyknęła za znikającą
sylwetką, czując narastającą złość.
— Czas się wziąć za konkrety!
***
— Czas się wziąć za konkrety — mruczał Tom, krzątając
się po swoim pokoju.
Ostatnio zapanował w nim niemały bałagan, lecz cóż się
dziwić: w ostatnim czasie nie miał głowy do sprzątania. Porozwalane ubrania
leżały na łóżku, fotelach i krzesłach, a nawet na stoliku do kawy, a luźne
kartki papieru przyozdabiały niemal całą powierzchnię podłogi. Ten jednak
najzwyczajniej w świecie nic sobie z tego nie robił: w końcu przecież znalazł
to, czego szukał. A nie było to nic innego, jak maleńka karteczka z jakimś
adresem. Szeroki uśmiech pojawił się na jego twarzy, a oczy zabłyszczały
tajemniczym blaskiem. Jeszcze tylko zrealizuje ostatni punkt ze swojej listy i
może umrzeć spokojnie. Kaulitz westchnął głęboko, wachlując przed nosem drobnym
kawałkiem papieru. Jedno mu się tylko nie podobało: ten nienaturalny spokój…
Od niezbyt fortunnego wypadku minął już ponad tydzień
i tak naprawdę nic nie ruszyło do przodu. Przynajmniej dla reszty, nie tyczyło
to na szczęście Toma, który wiedział, co robić. Co prawda jego plan był jedynie
zarysem, jednak póki co to mu wystarczało: nie działał przynajmniej pod wpływem
emocji, jak ostatnio, tym razem będzie grzeczny.
Dość łatwo przyszło mu opanowanie sytuacji: przed
Billem, Georgiem i Gustavem udawał zamkniętego w sobie, załamanego i, co
najważniejsze, skruszonego człowieka, który nie do końca wie, co zrobił. Taki
sposób o dziwo działał: nie zadawali głupich i męczących pytań, a więc miał
dużą swobodę. Nie cieszyło go to jednak aż tak bardzo, jakby się mogło wydawać:
czuł się okropnie, musząc okłamywać swojego brata i przyjaciół. I za każdym
razem, kiedy musiał sztucznie się uśmiechać bądź odgrywać przed nimi scenkę,
dopadały go wyrzuty sumienia, które usilnie próbował w sobie stłumić. Potem
powtarzał sobie, że nadejdzie ten czas, kiedy im wszystko wyjaśni, a wtedy na
pewno zrozumie. Musi, byliby głupcami, gdyby stało się inaczej. Poza tym Tom
był pewien, że Bill był w stanie zrobić to samo. W tak ekstremalnej sytuacji
cel uświęca środki. I to właśnie stanowiło jego złotą zasadę.
Pozostawiając za sobą spory bałagan, karteczkę wsunął
do kieszeni luźnej koszuli, a następnie powoli zszedł na dół. I już miał
zawołać młodszego brata, kiedy usłyszał charakterystyczne skrzypnięcie drzwi.
Zaczaił się więc przy ścianie świadom tego, że z tego miejsca nikt przy
drzwiach nie ma prawa go zobaczyć. Sam wychylił się odrobinę, by zobaczyć, kto
to mógł być. Nie ukrywał, że za każdym razem, kiedy ktoś dzwonił do drzwi,
ogarniała go panika: tak bardzo chciał, by nikt nieproszony nie dowiedział się
o tamtym zdarzeniu, byłby to gwóźdź wbity w jego trumnę. Na szczęście już ponad
tydzień nic takiego nie następowało. Co więcej: kiedy ujrzał, kto właśnie
przekraczał próg ich domu, nie posiadał się ze szczęścia. Musiał zatkać sobie usta
dłonią, by nie zacząć śmiać się pod wpływem radości, która go wówczas ogarnęła.
Wszystko szło tak doskonale, idealnie po jego myśli! Właśnie takie chwile
utwierdzały go w przekonaniu, że podejmuje właściwą decyzję, a jego plan jest
dobry.
— Taya! — zawołał nieco zaskoczony Bill, który zdawał
się być nieco speszony tą wizytą. Podrapał się po karku, by dopiero po paru
sekundach usunąć się na bok, aby wpuścić kobietę. — Wejdź, rozgość się.
Tom począł modlić się w duchu, żeby tylko goście
usadowili się w salonie, a pod żadnym pozorem nie wchodzili do kuchni, a już na
pewno nie na górę. Na szczęście brat natychmiast poprowadził dziewczynę do
wielkiego pokoju, gdzie usiedli na miękkiej sofie. Bill zaraz zerwał się,
proponując coś do picia. Wówczas Tom czym prędzej wspiął się wyżej, byle tylko
nie został zauważony. Bliźniak na szczęście nic nie podejrzewał i błyskawicznie
powrócił do białowłosej, niosąc dwie szklanki z chłodną lemoniadą.
„Zacznijcie rozmawiać”, denerwował się Tom, musząc
słuchać bzdur o pogodzie i pracy. Na szczęście mniej więcej po pół godziny
nastała krępująca cisza, którą postanowiła przerwać Taya.
— Bill… — zaczęła powoli i nieśmiało. — Jak się czuje
Tom?
Mężczyzna długą chwilę nie odpowiadał.
— Naprawdę chcesz to wiedzieć? Po tym, co zrobił?
Taya westchnęła ciężko.
— Sam nie wiem, co mam myśleć — odparł po jakimś
czasie. — Jest okropnie rozbity: niemal nic nie mówi, dniami przesiaduje w
pokoju, a jeśli wychodzi, to rzadko i raczej na krótko. Nie chce nic
powiedzieć, zupełnie, jakby się bał, jakby nie wierzył w to, co zrobił. — Taya
popatrzyła na niego z zainteresowaniem. — Dziwisz się? Ja… - Na moment Bill się
zawahał, lecz już po chwili podniósł pewni głowę i powiedział: — Nie mam
pojęcia, co nim kierowało, ale powie ci jedno: to na pewno nie był mój brat.
„Kochany braciszek, jak zwykle mnie broni!”,
wrzeszczał w myślach rozradowany Tom.
— Ja też nie potrafię tego zrozumieć. Nie znam go aż
tak dobrze, ale czegoś tak okropnego nie spodziewałabym się po nikim, kogo
znam. No… — mruknęła zniesmaczona, automatycznie ujrzawszy oczyma wyobraźni
obraz Attyli — znalazłoby się kilku, ale to nie te kręgi, to nie ktoś taki jak
Tom!
Jeszcze niedawno Tom był zachwycony tym, że Taya
pojawiła się w ich domu i był świadom tego, jak ich rozmowa się potoczy, co
więcej: właśnie o to mu chodziło. Nie twierdził jednak, że będzie ona
przyjemna, nie spodziewał się też jednak, że jego dobry humor w jej wyniku
wyparuje tak szybko. Słysząc rozczarowanie i żal w głosach rozmówców,
niewidzialne igły wbijały się w jego klatkę piersiową, skutecznie utrudniając
oddychanie. Przełknął głośno ślinę, mocniej przyciskając się do ściany. Uczucie
paniki powróciło na nowo, w pomieszczeniu zrobiło się bardzo duszno. Podczas
gdy rozmowa ucichła, doskonale słyszał przyspieszone bicie swojego serca.
Jednak był twardy i nawet nie drgnął. Musiał wytrzymać, musiał zebrać tak
bardzo potrzebne mu informacje. Od tego zależało po prostu wszystko.
Przynajmniej jego zdaniem.
— Co zamierzasz zrobić? Co wy zamierzacie zrobić? —
wyszeptała w końcu Taya.
Bill zerknął na nią przelotnie, po czym zainteresował
się swoimi złączonymi dłońmi.
— Przede wszystkim trzeba go jakoś przywrócić… do
życia. Ale Taya! — wybuchnął nagle, wstając. — Cholera, dziewczyno, co z tobą
jest? Zupełnie cię nie rozumiem! Prawda jest taka, że okazujesz współczucie
człowiekowi, który próbował… zabić… udusić twoją przyjaciółkę… — Jego
własne słowa zdawały się go osłabić: przymknął oczy i ciężko opadł na miejsce,
zasłaniając twarz dłońmi.
— Właśnie dlatego — odparła spokojnie. — Chcę się
dowiedzieć, co nim kierowało, a na pewno nie uda się to żadnemu z nas, jeśli
Tom będzie osaczony i naciskany z każdej strony, by powiedział prawdę. Musimy
działać ostrożnie, co nie znaczy, że nie mam do niego żalu. Dzięki Bogu, że nic
się nie stało, ale… oboje wiemy, że mogło być różnie. Gdyby jednak nie… sama
miałabym mordercze myśli. — Kobieta na moment umilkła, pogrążając się we
własnych myślach. I, jak gdyby nadal w nich pogrążona, po chwili zapytała: — A
więc co robimy? Jestem gotowa pomóc, ale musimy mieć jakiś plan.
— Mam jeden — rzekł Bill. — Jest prymitywny, bardzo
ryzykowny i zapewne nic nie da, ale od czegoś trzeba zacząć. Można powiedzieć,
że to będzie rozeznanie w sytuacji. W końcu aby walczyć z wrogiem, trzeba go
poznać. — Przez długi moment panowała cisza: Taya zastanawiała się, o cóż mogło
chodzić, Bill zaś nagle prychnął, a na jego twarzy pojawił się uśmiech, który w
rzeczywistości nie miał w sobie ani krzty pozytywnych uczuć. — Naprawdę
nazwałem swojego brata wrogiem… Taya…
Bill spojrzał na Tayę spojrzeniem, które niemal ją
przeraziło. Czaiło się w nim mnóstwo smutku, wiele strachu i… szaleństwa,
niezdecydowania i desperacji. Wyglądał jak dziecko, które oczekiwało
pocieszenia.
— Taya… czy to zaszło aż tak daleko? Czy my
przekroczyliśmy jakąś granicę, o której nawet nie mieliśmy pojęcia?
Kobieta nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Tom
również. Stał na schodach przez cały czas, skupiając całą swą uwagę na
rozmowie. Nie dbał już nawet o ostrożność, nie dbał o to, że poręcz ściskał tak
mocno, że aż zbielały mu knykcie. W klatce piersiowej czuł dziwne pieczenie,
czuł się też tak, jakby ktoś porządnie przyłożył mu w plecy. Coraz szybciej
oddychał nosem, a szeroko otwarte oczy aż piekły, domagając się częstszego
mrugania. Nie wiedział, jakim cudem jego własne nogi same poniosły go na górę,
gdzie wszedł do swojego pokoju i zaskakująco delikatnie zamknął za sobą drzwi.
Przez długi czas stał tak na środku pokoju,
rozmasowując sobie brodę. Jego oddech nadal był nieco przyspieszony, a w głowie
jakaś dziwna zapora blokowała swobodny przepływ myśli. Miał ogromny mętlik, nie
wiedział, za co się wziąć, co zrobić, co powiedzieć. Przymknął powieki,
powtarzając sobie w myślach, by się ocknął. „Skup się, skup!”. Bez skutku: po
kilku próbach słowa te brzmiały jak recytowane przez maszynę, zupełnie
pozbawione jakiegokolwiek sensu. I po raz kolejny tego dnia poczuł nagły
przypływ paniki, który targnął nim tak silnie, że potrząsnął głową i szybkim
ruchem wsunął rękę do kieszeni, z której wyjął pomięty kawałek papieru.
Spojrzał na nią przelotnie: adres już znał. Ale iść tam, nie iść…? Może jednak
się wstrzymać? Pozostawić sprawę w takiej postaci, jaka jest i czekać na rozwój
wypadków. To byłoby najprostsze, zapewniłoby mu spokój, a przynajmniej mniej
nerwów. Tymczasem chciał wziąć na siebie olbrzymią odpowiedzialność, spore
ryzyko, a skutki takiego postępku miały być nieodwracalnie. Problem był prosty:
albo ta karteczka była biletem do wolności, albo przepustką do wiezienia.
„Kto nie ryzykuje, ten nie zyskuje”. Tak więc
odpowiedź zdawała się prosta. Tym bardziej, ze zabrnął w to już za daleko.
Nieco pewniejszy siebie i tylko odrobinę podniesiony
na duchu ponownie opuścił swój pokój. Tuz przy schodach zatrzymał się jednak,
przygryzając nerwowo wargę. Ręce mu drżały, lecz nie zwracał na to uwagi. „A
co, jeśli Taya… nie, nie mogę tam zejść! Nie teraz, kiedy ona tam jest! Nie dam
rady…” Było za wcześnie na przeprosiny, zresztą… cóż one by dały? To zwykłe
puste słowa powtarzane przez wszystkich każdego dnia. Co więc w nich
wyjątkowego? Poza tym… zwyczajnie się bał. Nie chciał spojrzeć jej w oczy, nie
chciał zobaczyć reakcji Tayi na jego widok.
I wówczas, po raz pierwszy od dawna, poczuł do siebie
wstręt. Za to, co zrobił i co uczynić zamierzał. Nie kłóciło się to jednak z
jego decyzją i wciąż chciał odnaleźć adres zapisany na kartce. Kiedy tylko
wyjdzie Taya…
— Tom? — Tak dobrze znajomy głos wyrwał go z
zamyślenia. Po plecach przeszedł dreszcz,
ręce wciąż nie przestawały drżeć. Bill, stojący na trzecim stopniu schodów,
bardzo szybko wychwycił ten niepokojący
objaw, a słaby blask w jego oczach jeszcze bardziej przygasł. — Dobrze się
czujesz?
Tom nerwowo myślał, co odpowiedzieć. Miał ochotę
przecząco pokiwać głową, ale nerwy osłabiły go w takim stopniu, że nie był w
stanie tego zrobić. Zamiast tego przełknął głośno ślinę i zrobił krok w tył.
Coraz bardziej zaniepokojony Bill wspiął się na górę, powoli podchodząc do
brata. Tego się nie spodziewał, nie myślał po prostu, że stan jego bliźniaka aż
tak bardzo mógł ulec pogorszeniu.
— Ach… co jest? — spytał Tom, siląc się na obojętny
ton. Nie szło mu jednak najlepiej: wdychając powietrze jego wargi drżały, a
klatkę piersiową wciąż coś nieprzyjemnie ściskało.
— Wszystko w porządku — odparł powoli, podejrzliwie
zerkając w stronę brata. — Taya nas odwiedziła. — Serce Toma po raz kolejny
szybciej zabiło. — Niedawno wyszła. Pogadaliśmy chwilę o różnych bzdurach, nic
więcej.
— Poszła już… dobrze… — mruczał Tom, odwracając na
moment wzrok.
— Co?
Tom znowu drgnął nerwowo. Po chwili ożywił się i
wyminął brata, szybko schodząc po schodach.
— Niedługo wrócę, muszę tylko coś załatwić!
— W porządku! — odkrzyknął Bill ze szczytu schodów. —
Jak wrócisz to pogadamy, musimy o czymś porozmawiać…
Jednak Toma już nie było. Pędził, aby na własną rękę
wyznaczyć drogę przeznaczenia.
______________________________________________
Dawno mnie tu nie było, nie powiem. Hm, ostatnio miałam sporo nerwów spowodowanych szkołą, ale cóż ja się będę tłumaczyć. Rzecz w tym, ze choćby notki tutaj miały być dodawane co 3 miesiące, to ja i tak tej historii nie zostawię. Tyle ode mnie, przyjemniej lektury.
A, no tak! Co prawda z opóźnionym zapłonem, ale...
WESOŁYCH ŚWIĄT!
Ja tam ich nie lubię, akceptuję tylko Boże Narodzenie i Wszystkich Święch, ale co tam!
Święta=wolne=radosna Magda
Święta=żarcie=PRZESZCZĘŚLIWA MAGDA!
Także... wesołych ;)
Odcinek świetny, jak zawsze z resztą :) Czekam na next'a :)
OdpowiedzUsuńkiedy wszystko się wyjaśni!?!? nie mogę się doczekać i cieszę się, że nie zostawisz tego opowiadania;p
OdpowiedzUsuńTobie również życzę wesołych świąt^^
Heuheu dobra matematyka Magdy x3
OdpowiedzUsuńTu się robi coraz ciekawiej *-* Tomo oszalał...do wariatkowa *-*
Ten rozdział był taki...tajemniczy. Chcę wiedzieć co zrobi wariat :3 Zabije kogoś? W końcu może skończyć w więzieniu :3 Hehhehhehehehehhehe chcę next :D
~ psycho Schwarze Tränen
O jeny, ja już mam dość tego jedzenia i nawet myślenia o tych świętach. Właściwie się skończyły, no ale... wesołych :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że nie porzucasz tego opowiadania(czasami nawet się zastanawiałam, czy nie chodzi Ci coś podobnego po głowie), a co do szkoły to współczuję. ^^ Ach, jeszcze trochę ponad 20 dni i koooniec! Sorki, cieszę się xD
Moje ulubione zajęcie: "rozgniew3anego" i "jaki płonął w oczach napastnikach" - "napastnika".
Okej, teraz do rzeczy. Podoba mi się postawa Attyli i nie dziwię mu się wcale, że chciałby rozerwać Toma, chociaż stwierdzenie, że chce go zabić i wrócić spokojnie do grillowania totalnie mnie rozbawił. To się nazywa... spokojne podejście do sprawy :D Ciekawa jestem, co planuje Hekate, ale najbardziej i tak, co zamierza Tom. Zachowuje się przynajmniej jak pełnoetatowy czubek, więęc na pewno będzie ciekawie, o.
bardzo mi się podoba :) zapraszam Cię do mnie : http://imgonnafindya.blog.pl/
OdpowiedzUsuń