Berlin wrzał.
Już za trzy dni cały kraj miał
obserwować na żywo lub w telewizji jeden z największych festiwali w Europie: Tag-X-Schicksal.
Był o tyle wyjątkowy, że organizowano go co kilka lat o bardzo różnych porach
roku — data nigdy nie była taka sama. Jednak już od ponad miesiąca całe Niemcy
żyły tylko tym wydarzeniem, co można było dostrzec niemal wszędzie: witryny
sklepów przystrajane były w charakterystyczne niebieskie wstążki zdobione
zielonymi koralikami, reklamy w telewizji nawiązywały do starego zwyczaju
rozbicia trzech beczek piwa, zaś na targach ruszała sprzedaż spiczastych, żółto-białych
czapeczek, które ubierały potem całe rodziny. Niektórzy nie bali się nawet
powiedzieć, że Tag-X-Schicksal to taki niemiecki Sylwester. Było w tym ziarno
prawdy: tak samo, jak podczas ostatniego dnia w roku, wszyscy ci, którzy tylko
mogli, zbierali się z samego rana na Platz des Schicksals, gdzie uczestniczyli
w zabawie do samego rana. A atrakcji było wiele: od koncertów wielu wspaniałych
wykonawców przez konkursy z nagrodami po przepyszne jedzenie i picie. Każdy
mógł znaleźć sobie coś dla siebie, a przybywały przecież całe rodziny. Pozostała
reszta, która nie mogła przybyć, śledziła przebieg festiwalu w TV: toż to wstyd
nie interesować się takim wydarzeniem!
Na trzy dni przed wydarzenie
niemal wszystko zdawało się być gotowe. Jedynie robotnicy krążyli po placu,
podłączając odpowiednie kabelki, sprawdzając oświetlenie i nagłośnienie,
instalując efekty specjalne czy montując kolejne kilkanaście kamer, aby
dodatkowo zadbać o bezpieczeństwo obecnego tam i jakże licznego tłumu.
Roboty nie były dla nikogo żądną
tajemnicą, toteż wielu zatrzymywało się przy ogrodzeniu, by popatrzeć, jak
przygotowywano festiwal. Nieważne, czy był to zwykły spacer, wypad na zakupy
czy droga do pracy, bowiem każdy choć na chwilę przystawał, by nacieszyć się
wizją wielkiego szaleństwa, które miało nastąpić już tak niedługo. Zebrani
wokół ludzie szeptali z podnieceniem, kto zostanie prowadzącym, jakie
atrakcyjne nagrody będą czekały na zwycięzców licznych konkursów, czy też jacy
wykonawcy wystąpią – wszystko to ukrywano aż do samego końca, trzymając Niemców
w radosnym napięciu.
Wśród podekscytowanych gapiów
pewna dwójka znacząco się wyróżniała. Obaj młodzi mężczyźni ze skupieniem
obserwowali prace, jednak na ich twarzach nie dało się dostrzec nawet cienia
uśmiechu. W zasadzie wyraz ich twarzy był nieodgadnięty. Tylko oczy zdradzały
nastrój: lśnił w nich duży niepokój. Długo milczeli, aż w końcu jeden z nich,
niższy, westchnął ciężko.
— Boisz się — odezwał się
niespodziewanie wyższy mężczyzna. Jego czarne włosy niedbale opadały mu na
brązowe oczy.
Georg nie odpowiedział. Zamiast
tego wpatrywał się tępo w ludzi krzątających się po placu.
— Ja też — kontynuował Bill.
Jakiś czas milczał, jak gdyby zbierając myśli. — Do tej pory nie mam pewności,
czy to oby na pewno dobry pomysł. Boże, Georg! — jęknął niespodziewanie, spoglądając
panicznym wzrokiem na przyjaciela. — Chcę uśpić mojego brata bliźniaka, by nie
przyszedł na Tag-X-Schicksal, bo podejrzewam, że może zrobić coś bardzo
głupiego! Powinienem mu ufać, rozumiesz? Ufać!
— Po tym wszystkim, co stało się
do tej pory, i tak uważam, że jesteś bardzo cierpliwy — mruknął Georg, wciąż
nie patrząc w stronę Billa. — Tu nie chodzi o zaufanie. Nie myśl, że
przestaniesz być dobrym, kochającym braciszkiem tylko dlatego, że dasz mu
szlaban na wychodzenie z domu. Bez względu na to, jakich środków użyjesz. Boisz
się o niego. Starasz się mu pomóc. To zrozumiałe.
Choć Kaulitz w głębi ducha był mu
wdzięczny za te słowa, nie podziękował. Zamiast tego sprawiał wrażenie, jakby
tego nie usłyszał: wciąż dręczyło go jedno pytanie.
— Nie pomagasz Tomowi, tylko
Hekate, prawda? — Choć znał odpowiedź, pragnął usłyszeć ją z ust Georga.
Jednocześnie bał się tej chwili: nie potrafił zrozumieć, jak to się stało, że
kobieta, która wtargnęła do ich świata zaledwie kilka miesięcy temu, była
ważniejsza od kogoś, z kim przyjaźnił się od lat.
Listing wciąż nie odwracał
wzroku. Zastanowił się chwilę, po czym nabrał powietrza do płuc i odpowiedział
pewnie:
— Tom to mój przyjaciel. Jednak
wiesz dobrze, że nigdy nie wybaczę mu tego, co zrobił. Nie martw się, to nie
żaden rodzaj niechęci. To po prostu pamięć.
— Pamięć — prychnął, nie mogąc
się powstrzymać.
Georg poczuł, jak wzbierała w nim
złość. Naprawdę rozumiał Billa: po czyjej miał stać stronie, jak nie swojego
najbliższego krewnego? Problem tkwił w tym, że młodszy Kaulitz coraz mniej
starał się zrozumieć całą resztę. A może oni wszyscy już się w niej pogubili —
gdyby się mylił, wszyscy ci, którzy zostali w konflikt wmieszani, nie
podzieliliby się na dwa wrogie sobie obozy. Jeszcze jakiś czas temu Georg nie
był pewien, co miał robić. Sam nie wiedział, jak to się stało, że tak nagle
zdał sobie sprawę, że jest pewien, po której stronie stoi. Jakieś wydarzenie
musiało o tym zadecydować, a on zorientował się dopiero teraz…
Kiedy o tym myślał, przypomniało
mu się zdarzenie sprzed dwóch tygodni. Choć Tom nie miał nic wspólnego z
kłótnią Hekate i Attyli (a przynajmniej miał taką nadzieję), to był gotów go o
wszystko oskarżyć i żądać, by zrobił co w jego mocy, aby cała napięta sytuacja
uległa poprawie. Co prawda uległa, ale nie takiego rozwiązania się spodziewał.
Jak gdyby czytając w jego
myślach, Bill niespodziewanie zabrał głos.
— A więc nici ze ślubu? — zapytał
dziwnie beznamiętnym głosem.
Tym razem Georg nie mógł się
powstrzymać i odwrócił się w stronę przyjaciela. Kaulitz spoglądał niewidzącym
wzrokiem przed siebie. I choć nie widział uśmiechu na jego twarzy, wydawało mu
się, że wyczuł w tym pytaniu nutkę kpiny. Po raz kolejny tego dnia po jego
ciele rozlała się fala gorąca, jednak tym razem złość momentalnie przeszła,
bowiem Listingowi przyszło na myśl, że może przesadzał: był przewrażliwiony,
potrzebował odpoczynku. Bo jak tak dalej pójdzie, wszędzie będzie dostrzegał
zdrady, spiski i ironię.
— Nici — potwierdził, wzdychając
ciężko. — Ale… może i lepiej się stało? Muszą odpocząć, przemyśleć sytuację.
— Może kiedyś jeszcze do siebie
wrócą — zagadnął Bill.
— Nie wrócą! — zaperzył się
Georg. — Nawet się nie rozstali, więc jak mają się zejść? Przełożyli tylko datę
ślubu na czas nieokreślony, to jeszcze nie kryzys!
— Jeszcze nie… — mruknął, po czym
odwrócił się i odszedł. A Georg miał ochotę rzucić się na niego i go udusić,
ale zamiast tego zastanawiał się, co stało za tak drastyczną zmianą
nastawienia. Wcześniej był raczej przestraszony tym, co się wokół niego działo
i starał się to powstrzymać. A teraz…
„Teraz zachowuje się tak, jakby
chciał Tomowi pomóc w tym, co knuje. A przecież Tom na pewno coś wymyślił”,
pomyślał i, ku jego własnemu zaskoczeniu, ta myśl przeraziła go nie na żarty.
Błyskawicznie wyjął komórkę z wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki i wybrał
odpowiedni numer. Zdawał sobie sprawę, że pewnie przesadzał, ale ostatnio
działo się zbyt wiele dziwnych rzeczy, żeby ignorować nawet tak błahe sygnały.
***
Tamtego dnia Tom po raz pierwszy
od bardzo dawna spojrzał na pewne sprawy nieco inaczej.
Wracał właśnie od Diggera Quldera. Wokół tego niemieckiego bogacza roztaczała się aura tajemnicy
i w zasadzie niewiele o nim wiedziano. Jedni mówili, że to złodziej i oszust,
inni, że miał coś wspólnego z mafią. Większość jednak w ogóle się nim nie
przejmowała, bowiem pan Qulder nieczęsto pojawiał się na wszelkich uroczystościach
czy wydarzeniach, które zazwyczaj gościły takich jak on. Niektórzy nawet
zapominali, że w Berlinie żył ktoś taki. Czasami tylko z zazdrością spoglądali
na jego olbrzymi i tak samo piękny dom marząc o tym, by przyszłości dorobić się choćby namiastki
tego, co osiągnął Qulder. Nieważne, w jaki sposób, choć gdyby ludzie znali
prawdę, pewnie niejednemu włos zjeżyłby się na karku.
Tom znał drobną
część prawdy, którą pozwolono mu poznać. W inny wypadu zwróciłby się ze swoim
problemem do kogo innego, jednak interesy z Qulderem były bardzo wygodne.
Wygodne, ale nieprzyjemne. Milioner często podczas rozmów zasypywał go swoimi
filozoficznymi myślami, zazwyczaj w ogóle niezwiązanymi z tematem, albo
obdarowywał go różnymi radami. Jedynie poprawki jego planu, jakże liczne,
przyjmował z wdzięcznością — nie czuł się urażony tym, że ktoś śmiał kwestionować
jego pomysły, bowiem zleżało mu jedynie na tym, by wszystko przebiegło
sprawnie. Poza tym najważniejszy był efekt, a nie droga, którą ku niemu podąży.
Tamtego dnia
Qulder był czymś mocno zdenerwowany i wcale nie starał się tego okrywać. Przez
cały czas przywoływał swoich kolejnych „braci”, jak zwykł ich nazywać, szepcząc
im do ucha kolejne komendy. Ci tylko kiwali głowami i znikali na długie
godziny. Jednak Tom nawet nie próbował dopytywać, o co chodziło — wolał się nie
narażać. Przez te kilka tygodni współpracy z milionerem nauczył się, że
największym błędem popełnionym w stosunku do niego była zbyt duża wścibskość.
Im mniej pytań, tym lepiej. Nie odezwał się nawet wtedy, kiedy Qulder ze
śmiertelnie poważną miną warknął, żeby Kaulitz lepiej miał w zanadrzu plan B.
Słowa te bardzo go zaniepokoiły, a jednak silniejsze było przeczucie, że nie
powinien tego robić, choćby na wszelki wypadek: za cztery dni będzie po wszystkim
i wreszcie uzyska spokój ducha.
Jednak właśnie wtedy, kiedy wracał do domu,
ten spokój został zaburzony. A przyczyna była tak prozaiczna, że aż śmieszna.
Wszystkiemu winien był najzwyklejszy w świecie plac zabaw. W Berlinie było
takich całe mnóstwo, mijał je codziennie, a jednak właśnie ten jeden sprawił,
że targnął nim pewien impuls. Kiedy tak stanął i zaczął wpatrywać się w te
wszystkie biegając i wrzeszczące małe dzieci, coś kazało mu podejść bliżej.
Usiadł na pobliskiej ławce, sztywny jak struna. Dobrze pamiętał, jak tak samo
bawił się ze swoim małym braciszkiem. Wówczas godziny uciekły błyskawicznie i
zanim się obejrzeli, mama już wołała ich do domu. Pamiętał, jak snuli wielkie
plany na przyszłość, pamiętał, jak marzyli… Gdzie
to wszystko uciekło?, pytał w myślach samego siebie. Dlaczego nie byli już
tak beztroscy, weseli, pełni życia, optymizmu… Bo dojrzeli, bo są dorośli? Tom
nie mógł w to uwierzyć. Nie wiedział, co ich tak zmieniło, nie doszukiwał się
tego w karierze muzyka, gdyż miał przeczucie, że to jeszcze nie to… Coś im
umknęło, coś przeoczyli. Nagle przyszła mu do głowy myśl, że to, co ostatnio
działo się z nim, było największym dowodem na to, jak bardzo się zmienili.
Robię to tylko dla niego!, powtarzał uparcie w myślach. Ponoć kłamstwo powtarzane tysiąc razy staje się prawdą. W
takim razie to już powinien być niepodważalny fakt. Zabawne: choć był starszy
jedynie o dziesięć minut, czuł się odpowiedzialny za Billa, jak gdyby wciąż był
małym chłopcem, który nie potrafi się sam obronić przed złem tego świata. Ale
on naprawdę robił to wszystko tylko dla swojego brata. Cel uświęca środki czyż
nie? Tak więc nieważne, jak to zrobi, byleby tylko Bill był bezpieczny. Pewnego
dnia Bill mu za to podziękuje, był tego pewien.
Kiedy tak siedział
na ławce, nie potrafiąc się rozluźnić, jego spojrzenie padło na małego chłopca,
może ośmioletniego. Był chudy i blady, czarne włosy sięgające brody smętnie
opadały mu na jego przymknięte oczy. Siedział na huśtawce, delikatnie się na
niej kołysząc. Zdawał się nie dostrzegać nikogo wokół, czasami nawet wyglądał
tak, jakby zasnął. Zaintrygowany tym widokiem Tom, jak w transie, podniósł się,
po czym wolnym krokiem podszedł do chłopca. W pewnym momencie pojawiła się
obawa, że malec przestraszy się nieznajomego i ucieknie, a, ku zaskoczeniu
Toma, bardzo mu zależało na tym, by jednak tego uniknąć. Kiedy już zbliżał się
do huśtawki, chłopiec podniósł głowę. Przyjrzał się Tomowi obojętnym wzrokiem,
po czym wbił spojrzenie w swoje tenisówki.
— Cześć, mały —
zagadnął, uśmiechając się delikatnie. Chłopczyk raz jeszcze przyjrzał się Tomowi,
który przykucnął przy huśtawce. Tym razem w jego szarych oczach błyszczała
ciekawość. — Jak się masz?
Malec nie
odpowiedział: zachowywał się tak, jakby w ogóle pytania nie dosłyszał. Mimo to
Tom nie zmieszał się ani trochę, przeciwnie: towarzystwo jego młodego kompana
sprawiało mu radość i ulgę.
— Dlaczego nie
bawisz się z innymi dziećmi? — Nie uzyskawszy odpowiedzi Kaulitz w dalszym
ciągu się nie zrażał. — Jestem Tom — przedstawił się pogodnie. — A ty?
— Zack!
Odpowiedź
przyszła tak niespodziewanie, że Tom nie wiedział w pierwszej chwili, co się
działo. Najpierw spojrzał na chłopca, który patrzył teraz przed siebie szeroko
otwartymi oczami, a następnie zerknął w tamtą stronę. I wprost nie mógł
uwierzyć w to, co właśnie ujrzał. Ku nim pędziła wysoka młoda kobieta o burzy
gęstych, brązowych, falowanych włosów. W jej intensywnie zielonych oczach
błyszczał niepokój, a pełne, różane usta wykrzywiły się w grymasie
niezadowolenia. Kiedy obejrzała dokładnie chłopca upewniając się, że nic mu nie
jest, kobieta skierowała spojrzenie na niego. A wówczas Kaulitz poczuł się tak,
jakby gwałtownie jego wnętrzności zmieniły pozycję.
— Co pan robi?! —
zawołała sfrustrowana. — Czego pan chce od mojego brata?
Tom, choć w
zasadzie o tym nie myślał, mimowolnie odetchnął ulgą: a więc to nie był jej
syn, a jedynie brat. Zaraz potem przypomniał sobie treść pytania i z
przerażeniem stwierdził, że nie wiedział, co powiedzieć.
— Yhm…
zobaczyłem, że mały nie bawi się z innymi, siedzi sam, więc pomyślałem, że może
porozmawiam z nim pocieszę…
— On nie
potrzebuje pociechy od obcych — fuknęła, klękając przy chłopcu. Wciąż wyglądała
na niespokojna, jakby nie dawała wiary, że Tom nie zrobił mu nic złego.
A jednak Tom jakby
nie przejmował się jej złością, wciąż był pod wrażeniem jej osoby. Naprawdę ją
widział, stała, a raczej klęczała tuż przed nim! Żywa istota, z krwi i kości,
tak samo piękna, jak poprzednim razem, kiedy ją widział. A właśnie, przecież
ujrzał ją już raz, jednak wówczas szybko uciekła… Nie wiedział czemu i gdzie,
jednak wyglądała na bardzo zmartwioną, co wielce zaniepokoiło Toma. Jednak
potem wydarzyło się coś, co zawładnęło całym jego światem i kazało zapomnieć o
tej kobiecie. Na drodze jego szczęścia stanęła Hekate i wizja, którą ujrzał w
machinie Gartha. Ale niebawem ten problem
będzie rozwiązany, myślał gorączkowo. Wtedy spokojnie będzie mógł zająć się
planami wobec niej…
Wobec Rivii Mickenz,
jego przyszłej drugiej połówki.
Ale czy na pewno?
— Przepraszam — wyznał szczerze.
Tom wyprostował się; niepewność i nerwowość zupełnie zniknęła, a na ich miejsce
pojawiła się jego dawna pewność siebie, acz nie tak bezczelna, jak czasami,
kiedy podrywał jakieś panny. Kaulitz popatrzył w jej zielone, duże, teraz
zmrużone podejrzliwie oczy. Zupełnie nagle poczuł, że powinien jej powiedzieć
prawdę, a nawet więcej — to, co czuł, a czego nie wyjawił nikomu, nawet sobie. —
Masz rację, nie powinienem straszyć twojego brata, w końcu jestem nieznajomym.
Rozumiem, że mogłaś pomyśleć, że jestem złym człowiekiem, sam pewnie bym tak
pomyślał, gdybym był na twoim miejscu.
Tom zamilkł na moment. Z radością
stwierdził, że Rivia również milczała, przestała go atakować. Wpatrywała się w
niego z zaskoczeniem i swego rodzaju podziwem wymalowanym na twarzy. A jednak
mężczyzna nie mógł wymusić nawet słabego uśmiechu — coś go blokowało, lecz nie
wiedział dokładnie, co. Po prostu jego serce obciążone było czymś bardzo
nieprzyjemnym, czymś, co pojawiło się niedawno. Potrzebował chwili w
samotności, by dojść do tego, co odbierało mu radość z rozmowy z Rivią. Mimo to
czuł, że powinien mówić dalej.
— Spacerowałem tymi uliczkami,
rozmyślając o bardzo wielu rzeczach. Już dawno nie byłem na żadnym
spacerze, już dawno nie zanurzyłem się w
swoich myślach tak głęboko, jak dziś — recytował Tom niczym robot. Co jakiś
czas błądził wzrokiem po otoczeniu, przez co czasami miało się wrażenie, że
prowadził monolog. Zdawać by się mogło, że wyrzucał z siebie wszystko, co tak
długo w sobie tłumił. I tak rzeczywiście było. — Zastanawiałem się, kim tak
właściwie jestem… Chyba każdy ma czasem wątpliwości, nie wie, czy postępuje
słusznie, czy wybiera prawidłowe ścieżki. Ja jestem w podobnej sytuacji: zdaje
mi się, że chcę ratować swoich bliskich, a to przecież wartość największa, coś
najcenniejszego w naszym życiu. A jednak nie wiem, czy rzeczywiście cel uświęca
środki. Bo jeśli nie, być może jednak będę złym człowiekiem. Nie chciałbym
tego, jednak czasami sytuacja nas do tego zmusza. I kiedy tak nad tym rozmyślałem…
kiedy o tym rozmyślałem, zobaczyłem twojego brata. I pomyślałem, że w jakiejś
części jest taki, jak ja. Obudził we mnie wiele wspomnieć, skłonił do
rozmyślań. Kiedy go zobaczyłem samotnego, z dala od innych kolegów, pomyślałem,
że jest tak samotny jak ja. Na szczęście się myliłem — Tom spojrzał na Rivię —
bo ma ciebie.
Kaulitz uśmiechnął się
delikatnie, jednak ciernie wciąż kłuły go w serce, a każde wyrzucone z siebie
słowo wbijało kolejny kolec. A jednak być może pod wpływem wrażenia, jakie
wywarła na nim Rivia, nie potrafił się skupić i zlokalizować przyczyny
wewnętrznego bólu. Co mogło być ważniejsze od spotkania Rivii? Od rozmowy z
nią?
Kobieta z ciekawością wpatrywała
się w Kaulitza, mechanicznym ruchem gładząc chłopca po głowie. Zack zdawał się
zupełnie nie przejmować zaistniałą sytuacją — chwyciwszy znaleziony wcześniej
patyk malował najróżniejsze wzroki na pisaku. Tom zerknął na nie przelotnie:
nie wyglądały zwyczajnie, mężczyzna bez trudu rozpoznawał poszczególne
kształty. Widząc jego zainteresowanie Rivia uśmiechnęła się pod nosem.
— Zack przepięknie rysuje,
chociaż ma dopiero jedenaście lat — odpowiedziała, z czułością spoglądając na
malca.
Jedenaście?, pomyślał zaskoczony. Chłopiec jego zdaniem wyglądał na
o wiele młodszego.
— Hm, przepraszam, że tak na pana
nakrzyczałam — powiedziała nieco łagodniej. — Do widzenia. Zack, choć już.
Chwyciła chłopczyka za rękę, a
ten bez słowa ruszył za nią. Tom długi czas obserwował, jak się oddalali. W
głowie mu huczało: znalazł ją, naprawdę ją znalazł! Miał też nadzieję, że
częściej pojawiali się w tym parku; Tom obiecał sobie, że każdego dnia mniej
więcej o tej porze będzie tu zaglądał w nadziei, że znowu ich spotka. Będzie
chciał też nawiązać bliższy kontakt z jednym i drugim: nie wiedzieć skąd i
czemu, ale polubił Zacka, choć zdołał porozmawiać z nim zaledwie krótką chwilę.
A więc jednak istnieje przeznaczenie
pomyślał, sam jakby zaskoczony tą myślą.
Wciąż niezwykle podekscytowany
wyciągnął z kieszeni spodni telefon i wykręcił numer pierwszej osoby, o jakiej
pomyślał. Jeden sygnał, drugi, trzeci, a on wciąż nie odbierał. Tom zaczął się
denerwować: jak mogło go nie być przy telefonie w tak ważnej chwili?! W
nerwowym oczekiwaniu przestępował z nogi na nogę — już dawno się tak nie
stresował. Ale właściwie… co to za stres? To, co czuł, było z całą pewnością
szczęściem, uniesieniem, ulgą. Już dawno nie czuł się tak lekko — zupełnie
jakby z jego pleców zdjęto ogromny ciężar. Kiedy tak czekał, aż Garth odbierze,
naszła go pewna myśl. Cóż to za paradoks: ten sam ciężar, który niedawno tak go
gnębił, teraz został zdjęty, a wydawać by się mogło, że nosił go przez ostatnie
kilka tygodni.
„Właściwe jest ludzkiej naturze nienawidzić tego, kogo się
skrzywdziło”… Kiedyś usłyszał ten cytat od Billa, kiedy to jego brat przeglądał
sobie od niechcenia książkę z aforyzmami. To jedno zdanie zapadło mu w pamięć,
choć nie spodziewał się, że kiedykolwiek będzie dotyczyło jego. A jednak taka
właśnie była prawda. To on skrzywdził Hekate, ale…
Ale wkrótce to ona miała
skrzywdzić jego.
Nawet nie zauważył, kiedy Garth
odebrał telefon. Nie wiedział, od kiedy mężczyzna się dopytywał, czy ktokolwiek
był po drugiej stronie słuchawki i czy się w końcu odezwie. Zresztą małe to
miało dla niego znaczenie, bowiem Tom nagle zwątpił w sens tej rozmowy.
Zastanawiał się nawet, czy by się nie rozłączyć, ale tak samo nagle, jak poprzednie
zwątpienie, nawiedziła go myśl, że może i dobrze, że postanowił zadzwonić. Może
tak miało być…
— Spotkałem ją — wyrzucił z
siebie jednym tchem, tępo wpatrując się w przestrzeń.
— Miło, żeś się w końcu odezwał —
warknął niezadowolony Garth. — A teraz, z łaski swojej, możesz mi wyjaśnić, o
kogo chodzi?
— O Rivię — odparł cicho, wciąż jakby
mechanicznie odpowiadając na kolejne pytania. Nie było w głosie Toma żadnych
emocji, zaś twarz wyglądała jak wykonana z marmuru maska: twarda, zimna,
pozbawiona uczuć. — Spotkałem ją w parku. Ją i jej brata.
— No to świetnie! — zawołał mało
entuzjastycznie. — Wyciągnąłeś numer?
Nie wiedzieć, dlaczego, Tom
poczuł się urażony tym pytaniem.
— Rozmawiałem z nią tylko raz!
Poza tym… ona nie zna nawet mojego imienia…
Garth prychnął, jednak słychać
było, jak po cichu chichocze.
— No to ładna mi rozmowa! Ale
lepsze to niż nic. Mam szczerą nadzieję, że jak najszybciej poznasz ją bliżej.
— Dlaczego?
— Może chociaż ona doprowadzi cię
do porządku, skoro nikt inny, nie wyłączając Billa, tego nie potrafi.
Kaulitz poczuł, jak mocniej
zabiło mu serce. Powoli zaczynała go męczyć ta rozmowa. Czym prędzej więc
wymruczał jakieś pożegnanie, po czym się rozłączył. Czas jakiś stał niemal bez
ruchu, w dalszym ciągu wpatrując się w drzewa niewidzącym wzrokiem. Dopiero po
dłuższej chwili drgnął, zmierzając w stronę domu. Paradoksalnie była to jedna z
najdłuższych dróg, jakie ostatnio przebył, bowiem w głowie pojawiło się mnóstwo
myśli, a nieprzyjemne kłucie w sercu znowu dało o sobie znać.
Zastanowił się nad tym, co
powiedział Rivii. „ A jednak nie wiem, czy rzeczywiście cel uświęca środki. Bo
jeśli nie, być może jednak będę złym człowiekiem” — to jego słowa. Co doprowadziło
do tego, że odważył się wypowiedzieć je na głos? Może to waśnie ona tak na niego
działała? Może Garth miał rację, że to właśnie ta kobieta będzie tą, która
przywróci tego dobrego, starego Toma. Dobrego.
Spójrzmy prawdzie w oczy, teraz nie mogę
się takim nazwać, pomyślał ponuro. A może to nie Rivia, a najzwyklejsze w
świecie wyrzuty sumienia? Prędzej czy później musiały się pojawić, to było
nieuniknione.
Kiedy tak nad tym rozmyślał,
tamten dzień po raz kolejny podsunął mu dowód na to, że nie istnieją przypadki,
a jedynie przeznaczenie. Niedaleko wyjścia z parku, na jednej z ławek, samotnie
siedziała Hekate. Głowę miała spuszczoną, jej gęste, czarne, rozmierzwione
włosy niczym kotara zasłaniały twarz. Tom mimowolnie stanął; coś mu
podpowiadało, że lepiej będzie, jeśli go nie zauważy. Kiedy kobieta drgnęła, Kaulitz
uskoczył w bok, kryjąc się za jednym z drzew. Hekate rozejrzała się po okolicy,
a zaraz potem rozłożyła się wygodnie na ławce, wpatrując się przed siebie.
Wyglądała na zamyśloną i chyba zmartwioną — Tom, z przyczyn oczywistych, nie
widywał jej często, ale zdawało mu się, że była nieco bledsza niż zazwyczaj.
Czy ktoś taki naprawdę był zdolny do popełnienia tak okrutnego czynu? Poza tym…
Bill wspominał, że Hekate nie zamierzała się na nim mścić, bardziej zależało
jej na tym, by wszystko poszło w niepamięć i aby mogła się zająć swoimi, nieznanymi
Tomowi problemami.
Kaulitz zaklął pod nosem. Oto
wydarzyło się coś, czego obawiał się od tak dawna, co już wcześniej dawało sygnały,
które Tom uparcie ignorował — zaczynał mieć wątpliwości, czy oby zamierzał postąpić
słusznie. Tag-X-Schicksal rozpoczynał się już za trzy dni — to bardzo mało
czasu. A więc jeśli chciał zmienić decyzję, a przynajmniej spróbować dowiedzieć
się, czy robił dobrze, musiał działać natychmiast.
I zadziałał. Błyskawicznie wyjął
komórkę i wybrał ten sam numer, co poprzednio.
— Garth! — krzyknął
poddenerwowany Tom. — Musisz mi pomóc!
— A nie można było wcześniej? —
zapytał nieco opryskliwym tonem, jednak Tom to zignorował.
— Musisz mi jeszcze raz pokazać
tę wizję, którą niechcący zobaczyłem na tej twojej cholernej maszynie. Muszę
się upewnić!
_____________________________________________
Kilka wyjaśnień:
1. Przerwa rekordowo długa - prawie cztery miesiące to jakaś tragedia. W zasadzie nie potrafię powiedzieć, czemu tak się stało, ale to fakt. Na szczęście już nadrobiłam. Zależało mi na tym, by dodać ten odcinek jak najszybciej, toteż przepraszam za błędy (w większości zapewne literówki);
2. Zapomniałam, jaki miał być punkt 2.;
3. A, wiem, jaki miał być poprzedni punkt: ten odcinek to kolejny zapychacz, ale na szczęście ostatni, Następny odcinek to właściwa akcja. Ach, ileż ja na to czekałam!
4. Jeden z powodów, przez które tak długo schodziło mi z odcinkiem, jest nowy blog. Możecie uznać mnie za głupią, nie ma sprawy, bowiem rzecz w tym, że zapewne ta historia nie wydaje się wam być zbytnio fascynująca. Trochę źle ją zaczęłam, a potem trzeba było pisać dalej. A jednak uwielbiam tę historię, może dlatego, że jako jedyna znam ją całą, nie wiem. Tak czy siak TUTAJ powstaje nowa wersja tego opowiadania, lepiej zaplanowana, lepiej napisana no i neutralna. Mniejszej lub większej zmianie uległa fabuła oraz niektórzy bohaterowie. Jak chcecie, to zaglądajcie, chociaż tego bloga będę kontynuowała, tego jestem pewna.
Tyle ode mnie. Pozdrawiam! :)
Hej :) fajnie, że jesteś. Niedawno nawet myślałam kiedy się tutaj pojawisz! :D
OdpowiedzUsuńMoże i rozdział jest zapychaczem, ale przyznaję, że czytało mi się dość przyjemnie i to jest mój pierwszy przeczytany rozdział z FFTH od tygodni.
Wiesz, jak Tom podszedł do Zacka to sama myślałam, że coś mu zrobi, a jak przybiegła jego siostra to byłam przekonana, że skończy to się zupełnie inaczej. Ach, Rivia początkowo miała być Livią?;-) w każdym razie ciekawa jestem okoliczności ich kolejnych spotkań!
Jest parę literówek, chociażby "żądna" zamiast "żadna", "pisaku" zamiast "piasku", "choć" zamiast "chodź"... ;-)
Wybacz jakość i długość, ale wypadłam z formy.
Życzę weny :)
Zabierałam się do czytania już kilka razy, ale dopiero teraz udało mi się dotrzeć do końca.
OdpowiedzUsuńW końcu widzę jakiś przełom w Tomie, jakieś światełko w tunelu. Wiesz, taka myśl, że może nie wszystko jest stracone. Wydaje mi się, że taka rysa pojawiła się w nim już jakiś czas temu, ale ta kobieta sprawiła iż z rysy zrobiło się lekkie pęknięcie. Nie wiem, czy go to uchroni od zrobienia czegoś głupiego, ale tego, mam nadzieję, dowiemy się już wkrótce.
Ściskam i życzę weny
Witaj nominowałam cię do Liebster Award. Więcej informacji szukaj tu:
OdpowiedzUsuńhttp://feelings-smother.blogspot.com/2014/03/liebster-award.html
Ściskam i do przeczytania ;)
Dopiero tu trafiłam i zaczęłam czytać streszczenie, więc jak nadrobię wystawię Ci krótką recenzję ^^.
OdpowiedzUsuńDobra, to będzie oczywiste, ale napiszę.
UsuńWięc musisz wiedzieć, że czytam opowiadań wiele, albowiem jest ich ok. pięćdziesięciu - sześćdziesięciu, ale Twoje jest najlepszym na jakie kiedykolwiek trafiłam, naprawdę. Jestem fanką Tokio Hotel, więc lubię czytać opowiadania gdzie występują członkowie tego zespołu. Tak więc Twoje opowiadanie musiałam przeczytać obowiązkowo. Opowiadanie jest dość.... mroczne? Tak, mroczne będzie tu pasowało. Tak więc jeszcze bardziej je lubię! Cholernie zazdroszczę Ci talentu i szczerze dziwię się, że zaczęłaś publikować to jako opowiadanie, a nie np. pisać to jako książkę (mogłabyś zmienić dane osobowe członków TH). Na pewno zyskałaby wielki sukces. Wracając do tematu Twojego opowiadania. Najbardziej lubię Hekate :)
Nie przedłużam już więcej...
Pozdrawiam i veny Ci życzę wielkiej...
~Natallie'n N.
Właśnie tu trafiłam :D Piszesz świetnie,jednak muszę wszystko naaadrobić XD Życzę weny, i poza tym ważne, że wgl napisąłaś :* Tymczasem zapraszam również do siebie :)
OdpowiedzUsuńhttp://mojamiloscdociebiejestsilna.blogspot.com/