P
|
oduszka była tak
miękka. Kołdra przyjemnie ogrzewała jej skulone ciało. Mogła wiecznie trwać w
takim stanie.
Ach,
jakże przyjemnie się jej spało.
Taya
zmieniła pozycję, nadal nawet nie próbując wyrywać się z objęć Morfeusza.
Budzik już dawno zaprzestał dzwonić — gdyby był żywą istotą, zapewne dyszałby
teraz ciężko myśląc, że tej kobiety nic w świecie nie obudzi. Podjął się tego
pewien mężczyzna, który stał nad jej łóżkiem i wpatrywał się swymi brązowymi
oczyma na słodko drzemiącą białowłosą.
Nie
był pewien, co powinien zrobić. Budzić ją? A może zostawić? Nie powinien był tu
przychodzić, a i nachalny nie chciał być. W końcu jednak zdecydował się na
delikatne poruszenie jej ramienia. Nie doczekał się jednak żadnej reakcji.
Szturchnął ją nieco mocniej. Ta w odpowiedzi tylko podrapała się po głowie. Co
robić, myślał...
—
Taya — szepnął. — Taaaaya.
Zero
reakcji. Cholera.
—
Taya! — krzyknął głośniej.
Wreszcie,
ku największej uldze mężczyzny, oczy dziewczyny powoli się otwierały. Wyglądała
tak, jakby próbowała otrząsnąć się po tym, jak została zmuszona odkleić swoje powieki
od siebie. W końcu jednak zaczęła go dostrzegać.
—
Tom...? — pytała niewyraźnie. — A so ty tsu hobisz?
—
Niepokoiłem się — wyznał. — Zaraz masz rozmowę, a ty nic. Czekałem na ciebie
pod biurem, ale jak nie przychodziłaś, to pomyślałem, że wpadnę i sprawdzę, co
jest...
—
Która ghozina? — wyjęczała niewyraźnie.
—
No... — mruczał niepewnie — pół do jedenastej. Dochodzi. Pół do jedenastej...
—
CO?!
Szybko
oprzytomniała. Zerwała się z łóżka i w zadziwiającym tempie dorwała się do
drzwi łazienki. Z pomieszczenia niejednokrotnie słychać było brzdęk tłuczonego
szkła lub upadających przedmiotów, lecz w końcu, po jakichś pięciu minutach,
szybko pobiegła do szafy, mrucząc cichutko, co ma na siebie włożyć. Podczas gdy
ona wywalała z mebla mnóstwo ciuchów, ten zajrzał jej przez ramię.
—
Może ta! — krzyknęła, przyglądając się uważnie białej, prostej koszuli.
—
Lepiej nie — wtrącił Kaulitz, automatycznie poprawiając swoją szeroką,
niebieską koszulę. — Na dworze jest strasznie ciepło. Słońca nie ma, ale za to
straszna duchota. Będzie burza — dodał na koniec.
—
I co z tego? — mruczała poirytowana.
—
Spocisz się i będziesz brudna — pouczył. Taya spojrzała na niego dziwnie. — No
co?
—
Nie spocę się. I nie będę brudna — oznajmiła cierpko.
—
No jak nie? Będziesz miała żółte plamy, a to...
—
A skąd ty to wszystko wiesz? — zapytała zaskoczona.
—
No przecież każdy wie, że na białym człowiek poci się na żółto!
Taya
nie wytrzymał i wybuchła głośnym śmiechem. Zaś zdenerwowany i oburzony Tom
pochylił się i wyciągnął z dna szafy jakąś czarną koszulę.
—
Weź to — rzekł, rzucając jej ubranie. — Do tego jakaś spódnica, szpilki i
możesz iść. Będę czekał pod biurem.
—
Gnidy cię nie wyśledzą? — krzyknęła z łazienki, gdzie już się przebierała.
—
Już jakieś widziałem — odkrzyknął, idąc w stronę wyjścia — ale ja często bywam
w tamtym wieżowcu, więc aż tak się nie zdziwią. A, i znalazłem jakieś papiery
wciśnięte do skrzynki na listy. Leżą na stole. Są trochę pomięte, ale od biedy
ujdzie.
—
Dzięki! — krzyknęła, a po jej tonie głosu można było usłyszeć, że nie była tym
zbytnio zainteresowana. Przynajmniej na razie.
—
Hm... — mruczał wysoki, przeraźliwie chudy, czarnowłosy mężczyzna siedzący za mahoniowym
biurkiem i przeglądający delikatnie pogięte kartki. — Ma pani spore doświadczenie,
przyznać to należy, pani Aremen.
Taya
uśmiechnęła się szeroko, lecz zaraz po chwili się poprawiła; stonowała swój
uśmiech — musiała bardzo uważać przy okazywaniu swoich emocji. Ten, choćby
najsłabszy, nie trwał jednak długo.
—
To jednak nie wystarczy — wyznał. — Pochodzi pani z dobrej rodziny. Ma pani niewątpliwie
duże doświadczenie. Niech pani je udowodni.
—
Oczywiście — odrzekła spokojnie. — Jak mam to zrobić?
Vierrer
spojrzał na nią; na jego twarzy gościł dobrze jej już znany kpiący uśmieszek.
—
Niech się pani domyśli! Jeśli chce pani tu pracować, musi pani pokazać, co pani
potrafi. Proszę mi przygotować prezentację, w której zawrze pani wykonane przez
siebie zdjęcia. Oczywiście niech wybierze sobie pani temat, tę kwestię
pozostawiam pani do wyboru. Chcę ją widzieć za tydzień, dokładnie o tej samej
godzinie i w tym miejscu. — Na moment umilkł, by za chwilę zapytać: — Ma pani
jakieś pytania?
—
Owszem — odpowiedziała. — Gdybym oddała tę prezentację i uzyskałabym pozytywną
opinię, co by z tego wynikało?
—
Zatrudniłbym panią na okres próbny — byłby to miesiąc na stanowisku asystentki
jednego z naszych fotografów w dziedzinie krajobrazów. Napisała pani, że
kochana pani przyrodę. Powinna się więc pani nadać. O ile oczywiście się tu
pani dostanie. — Nagle Vierrer wstał. — To wszystko. — Taya również wstała.
Starając się nie spuszczać z niego wzroku pozbierała swoje rzeczy i udała się
do wyjścia.
—
Do widzenia — zawołała, zbliżając się już do drzwi. Nie uzyskała jednak odpowiedzi.
—
To trzeba olać! — krzyczał Tom, gdy razem siedzieli przy jednym ze stolików w restauracji
umieszczonej na trzecim piętrze. — Wiesz, mam pomysł. Zorganizujemy imprezę!
Taya
natychmiast się skrzywiła.
—
Daj spokój — rzekł, nie pozwalając jej dojść do słowa. — Znam genialny lokal,
nikt nieproszony nie wejdzie. To będzie zamknięty krąg, poznam cię z chłopakami
z zespołu, jeszcze ich nie znasz, a powinnaś już dawno. Oczywiście ty też
zaprosisz kilku swoich przyjaciół, ale prosiłbym cię o to, by byli to zaufani
znajomi. Wiesz, o co mi chodzi — szeptał — sytuacja tego wymaga. Ale mam
nadzieję, że jak już zaprosisz tę... wariatkę, to nie będę jej tam widywał zbyt
często.
Gdy
już miała pewność, że nie odezwie się ani słowem, sama zaczęła wreszcie mówić to,
co jej leżało na duszy.
—
Tom, ja nie znam cię za dobrze... Nie wiem, czy mogę ci ufać.
—
A kiedy trafi się lepsza okazja na zapoznanie, jak nie na imprezie? Nie martw
się — pocieszał, uśmiechając się szeroko. Na sam widok sama delikatnie się
uśmiechnęła. — Będzie dobrze. Możesz mi zaufać, spokojnie.
Taya
nadal była niepewna, lecz nie była w stanie mu odmówić. W końcu powiedziała:
—
Dobra, niech będzie. Ale ty wszystko organizujesz, tak?
—
Juhuuu! — wrzasnął radośnie Tom, niczym małe dziecko. — Dobra, to poczekaj.
Wyjął
maleńkie urządzenie, a już po chwili przykładał je sobie do ucha. I czekał.
Nagle jakby się ożywił i zaczął mówić:
—
Halo? No nie zgadniesz! A tobie co...? — Przez chwilę nic nie mówił, marszczył
tylko czoło. Trwało to jednak tylko chwilę. — Ok, nie gadaj już tyle. Słuchaj,
szykuje się impreza. Musisz mi pomóc. No tak, ty! A... — Przez chwilę nie
wiedział, co odpowiedzieć. — A wiesz, moja znajoma znalazła pracę, a wiesz
dobrze, że każda okazja na świętowanie jest dobra. Nie znasz jej — burczał
zniecierpliwiony — bo... nieważne. Poznasz ją na imprezie. Hagen i Gustav też.
Tylko wiesz, co masz zrobić? — Nagle Tom uśmiechnął się szeroko. — No! I to
chciałem usłyszeć! Dobra, to trzymaj się! — Po tych słowach zakończył
telefoniczną rozmowę, by po chwili zwrócić się do Tayi: — Dobra, wszystko
załatwione.
—
Z kim rozmawiałeś? — zapytała zaciekawiona.
—
Z moim małym braciszkiem — wyznał. — On wszystko załatwi. — Po tych słowach
uśmiechnął się chytrze. — Przygotuj się na wielkie wydarzenie.
—
Już się boję — powiedziała, uśmiechając się słabo. Kaulitz uznał to za żart,
lecz Taya mówiła całkowicie szczerze. — A poza tym... muszę już iść — mruknęła,
wstając.
—
Dlaczego? Tak szybko? — pytał zmartwiony, również wstając.
—
Mam kilka rzeczy do załatwienia — skłamała.
—
No dobra... masz mój numer? — upewnił się. — Dobrze. To ja ci dam znać w
sprawie imprezy, podejrzewam, że będzie ona dość szybko. Nie martw się o nic,
lokal też będzie dobrze ukryty, dyskretny. Nikt cię nie podejrzy. Nas zresztą
też nie.
Taya
kiwnęła tylko głową i udała się w stronę wyjścia, nawet nie odwracając się w
stronę Toma, by podziękować i się pożegnać. Zamiast tego spuściła wzrok,
pragnąc ukryć swoją twarz w swoich białych włosach, jakimś magicznym sposobem
znaleźć się w domu, zaparzyć sobie herbatę z suszonej pokrzywy mimo tak
upalnego dnia i do jego samiutkiego końca nie wynurzać nawet kawałka nosa zza
drzwi. Sama dokładnie nie wiedziała, co na nią tak działało. I, szczerze
powiedziawszy, nieco ją to martwiło.
Z
torby wyjęła swój telefon komórkowy i wpisała najczęściej wybierany numer. Jego
właścicielka odebrała po czterech sygnałach.
—
I jak tam w pracy? Kiedy zaczynasz? — zapytała wesoło Hekate.
—
Skąd ty...
—
Domyśliłam się. Ale nie sądzę, byś dzwoniła, by się chwalić.
—
I masz rację.
—
Więc o co chodzi? — spytała nieco podejrzliwie.
Taya
nabrała powietrza do płuc, by później wyrecytować jednym tchem:
—
Kaulitzzaprosiłmnienaimprezęzorganizowanązokazjidostaniapracy.Maszzemnąpójść.
Chwila
ciszy w słuchawce, by po chwili Hekate zapiszczała:
—
Że co, proszę ja ciebie?!
Białowłosa
przymknęła powieki, czując narastające zmęczenie zaistniałą sytuacją.
—
Ten Kaulitz, to jest ten, którego mało nie zwaliłaś z krzesła, zaprosił mnie na
imprezę.
—
Nigdzie nie pójdziesz! — krzyknęła natychmiast.
—
Nie martw się. To znaczy pociesz mnie. Bo ja się martwię. Pójdziesz ze mną,
dobrze?
—
Hm... — Heki zastanawiała się kilka sekund, po czym rzekła: — Zgoda. Ale
nigdzie nie wychodzisz beze mnie, nic nie mówisz bez uzgodnienia ze mną, nic
nie jesz ani nie pijesz bez mojego pozwolenia, nie oddychasz, jeśli ci nie...
—
Jasne, nie ma sprawy — przerwała wykład czarnowłosej na temat tego, co jej
wolno, a czego nie wolno. Niewątpliwie były to zwyczajne żarty. — Dzięki —
wyszeptała całkowicie szczerze.
—
Drobiazg — odpowiedziała i się rozłączyła.
A
Taya, nadal z komórką w dłoni, rozglądała się beznamiętnie po tętniącej życiem
ulicy Berlina czując, jak to straszliwie jest być samym, niezdecydowanym,
niepewnym. Męczyło ją to, chciała coś zrobić, ale nie wiedziała, co i jak.
Rozglądając się wokół stwierdziła, że musi gdzieś pójść. Na początku myślał o
własnym domu, ale jej wzrok zatrzymał się na stoisku z lodami. Tak, pomyślała,
potrzebne mi są lody. Na uspokojenie.
—
I uważasz, że ten złom działa? — pytał z wyraźny niedowierzaniem w głosie
wysoki, czarnowłosy chłopak, przyglądając się uważnie wielkiemu monitorowi,
który umieszczony był w samym centrum tej jednej, wielkiej machiny.
—
Nie nazywaj tego złomem — warknął przez zaciśnięte zęby rozzłoszczony Garth.
—
Przepraszam — mruknął wyraźnie nieprzekonany Bill. — A jak to udowodnisz?
—
No właśnie — dodał swoje pięć groszy Georg — pokaż nam coś. Powiedz mi na przykład,
co będzie na kolację. Zjadłbym coś, tak szczerze powiedziawszy...
Do
ciasnego pomieszczenia wszedł Gustav, rozglądając się na wszystkie strony.
—
Widział ktoś Toma?
—
Nie, wyszedł — odpowiedział Bill. — Idę zapalić, zaraz wracam.
—
Pewnie — mruknął sarkastycznie Georg — pokaż się, niech cię ktoś zauważy.
Ignorując
jego zdanie na ten temat wokalista znanego niemieckiego zespołu wyszedł z
pomieszczenia, dzięki czemu znalazł się w długim, oślepiająco białym korytarzu.
Podążył za zielonymi strzałkami wymalowanymi na ścianie po lewej stronie, by w
końcu znaleźć się na tyłach budynku, mając przed sobą błotnistą ścieżkę
prowadzącą do widocznego kawałka zanieczyszczonego okropnie lasu.
Westchnął
cicho, wyjmując z kieszeni paczkę swoich ulubionych dostawców nikotyny, która działała
na niego kojąco. Włożył papierosa do ust podpalił jego koniec. Powoli delektował
się tą trucizną, dumając. Ostatnimi czasy bardzo dziwnie się czuł. Przecież
niczego mu nie brakowało, miał wszystko, o czym marzył.
A
może jednak nie?
To,
co najważniejsze rzeczywiście miał. Przyjaciół, brata. Zespół, rodzinę. Wszyscy
go kochali, on kochał ich.
—
Ja się chyba starzeję — mruknął, ale nie do siebie. Słyszał za sobą czyjeś
kroki i doskonale wiedział, czyje.
—
Takiej bzdury to ja już dawno nie słyszałem — śmiał się Tom.
—
I co — byłeś u tej twojej...
—
Tayi — uzupełnił. — No tak. A ty próbowałeś coś załatwić? Wiesz — w sprawie imprezy.
Bill
zaprzeczył ruchem głowy. Nawet się nad tym jeszcze nie zastanawiał.
—
Wiem, co cię boli — szepnął jego brat bliźniak — ale nie rozumiem tylko,
dlaczego akurat teraz to w ciebie uderzyło. Wcześniej z tym żyłeś, a teraz?
Wokalista
wzruszył ramionami.
—
Ach, ta miłość — wzdychał Tom. — Dobrze, że ja nie mam takich problemów, jak
ty...
—
Chodźmy już — przerwał spięty Bill. — Może się dowiemy, co będzie na kolację.
—
O czym ty znowu bredzisz?! — pisnął Tom.
—
Nieważne. Po prostu chodź.
Połowę
drogi przeszli w milczeniu. Billowi wcale nie spieszyło się, by rozpocząć rozmowę.
Zaś Tom wyraźnie nie mógł wytrzymać. W końcu zagadnął:
—
Ty, naprawdę sądzisz, że to może zadziałać? — spytał wielce zaciekawiony. — Bo
wiesz, jeśli tak, to ta machina otwiera przed nami mnóstwo możliwości!
Moglibyśmy wiedzieć wszystko! Jak długo przetrwa zespół, co robić, by trwał i
trwał... Moglibyśmy posiąść wszelką wiedzę! Dlaczego ciebie to nie cieszy?! —
Starszy Kaulitz był wyraźnie zirytowany brakiem zainteresowania ze strony swego
młodszego brata.
—
Bo są pewne wartości, najwalniejsze w życiu, Tom — wyjaśnił cierpliwe, po czym,
zniknął za drzwiami pokoju 013.
—
Pewne wartości, pewne wartości — mruczał, przedrzeźniając Billa. — Filozof się
znalazł. — Po tych słowach dodał głośniej: — Ty lepiej martw się o imprezę!
Chciałbym, by wszystko było gotowe do końca tego tygodnia.
I
rozgadawszy się o przygotowaniach, rozsiadł się wygodnie na kanapie, zganiając
przy okazji Georga, który przysiadywał sobie na poręczy. Gdy tern mroził go
wzrokiem, przy okazji mrucząc coś pod nosem, Bill podkradł się go Gartha.
Jeszcze długo się wahał, aż w końcu szepnął:
—
W takim razie mówisz... mówisz, że mógłbyś sprawdzić... zobaczyć, jaka ona
będzie...?
—
Ty musisz być tego całkowicie pewien — odpowiedział równie cicho elektryk. —
Póki co słyszę w twoim głosie ogromną niepewność.
—
Boje się — wyznał. — Boję się, że to się nie sprawdzi, a ja głupi nabiorę
nadziei, że...
—
Że kiedykolwiek odnajdziesz prawdziwą miłość?
Nie
odpowiedział.
—
Warto spróbować — powiedział, uśmiechając się zachęcająco.
Bill
jeszcze długo obserwował go uważnie, w całkowitym milczeniu i skupieniu. Aż w
końcu wypowiedział te słowa.
Wówczas
Garth uśmiechnął się szeroko. Najpierw go ostrzegł, wyjaśnił, co może, co potrafi,
a czego nie.
Potem
pokazał to. To, czego Bill jednocześnie tak pragnął i tak bardzo się bał.
—
Nie pokażę ci jej twarzy. Opowiem ci o niej. Wyjawię błędy, jakie popełnicie,
wyjawię, jak to się skończy. Ale tylko kawałkami. Reszty będziesz musiał
domyślić się sam. Resztę ułożyć będziecie musieli wy sami. Takie jest życie.
Nie
rozumiem. A tak bardzo bym chciała.
Chciałabym
pisać lepiej. Piszę gorzej.
Pragnęłabym,
byście byli zadowoleni. Nie jesteście.
Zastanawiam
się, myślę. Nie wiem.
Choć
tak bardzo bym chciała.
Dużo
czasu zajęło mi przełamanie się i dokończenie tego odcinka. Zanim to zrobiłam,
musiałam wbić sobie do głowy, że ja przez cały czas się uczę.
Ale
co robię źle, że Wam się nie podoba?
Czy
chodzi o jakże powolny rozwój akcji?
Jeśli
tak, to ulżyło mi.
Przysięgam
wam, że od imprezy, o której już w tym odcinku wspomniałam, wszystko się zacznie.
A dalej nie zabraknie dziwnych dziwności, niespodziewanych wydarzeń, dramatów.
Po prostu rozwoju akcji. Nie będziecie się nudzić. Może rzeczywiście początek
mi nie wyszedł, bo jest nudny jak flaki z olejem. Ale to chwilowe. Przysięgam.
A
może chodzi o brak fantastyki?
Jeśli
tak, to ulżyło mi.
Wówczas
powiedzcie tylko słowo, a spełnię i to życzenie.
Rzeczywiście
prawdą jest, że na to opowiadanie planowałam wprowadzać mniej fantastyki niż w
bólach, ale jeśli właśnie tego Wam brakuję, z przyjemnością największą
wprowadzę do tejże historii elementy niespotykane w rzeczywistości.
A
może chodzi o styl, w jakim piszę?
Ja
wciąż próbuję nowości. Ale chyba wrócę do klasyki. Więc o to się nie martwcie.
Ale...
jeśli nie zgadłam? Jeśli nie chodzi o nic, o czym pisałam?
To
o co?
Gdzie
popełniam błędy? Co robię źle?
Jeśli
to czytacie, to pomóżcie mi.
Bo
ja tracę wiarę.
Mi się strasznie to opowiadanie podoba. Jest idealne w każdym calu. Jego styl, temat. Wszystko jest takie ciekawe. I trzyma w napięciu. Trochę przypomina mi to ksiązki Kinga, naprawdę. Piszesz cudownie i twierdzę tak odkąd przeczytałam całe "Bóle życia TH". To było najlepsze opowiadanie jakie czytałam w internecie. Doprowadziłaś mnie nim wiele razy do łez, a to wielkie osiągnięcie, bo ja nie płaczę. Naprawdę dobrze piszesz i myślę, że powinnaś zastanowić się nad wydaniem jakiejś książki czy coś.
OdpowiedzUsuńA ja idę przeczytam jeszcze raz 'Bóle życia TH'. Czekam na nexta, nie załamuj się i pisz dalej :* Pozdrawiam
Dla mnie bardzo się podoba Twoje opowiadanie. I nie przeszkadza mi, że jest tu mało fantastyki. :) Ciekawi mnie, co Tom wymyślił na imprezę ;D
OdpowiedzUsuńKurrrrwaa, jak widzę gdzieś "Tom", to mam chęć rozpierniczyć ekran xD Takie przyzwyczajenie rzekomej nienawiści Alien z Kaulitzem ;-) Zaintrygowała mnie końcówka i narobiła chcicy na resztę.!
OdpowiedzUsuńNie mam pomysłu na napisanie czegoś odnośnie treści (czas apokalipsy jest wielka katorgą nawet dla mojej weny), ale za to wypowiem się na temat Twojego pisania. Otóż, mnie się podoba. Sama chciałabym tak pisać, a nie umiem. Nie mam nic do zarzucenia, chociaż jak dla mnie brakuje trochę nutki mega tajemniczości, mroczności i... jakiegoś wątku niczym z horroru! :) Wtedy będę szczęśliwa, bo będzie wszystko to, co lubię.
OdpowiedzUsuńDziękuję, przemawiała Sara X. :D
Myślę, że błąd tkwi w tym, że za bardzo się starasz, chcesz być za dobra. 'Bóle' nie były idealne pod względem gramatycznym, mam wrażenie, że nie były też tak przemyślane i to się czuło podczas czytania, a dzięki temu miało się wrażenie, że historia rozwija się na naszych oczach. Myślę, że wszystko to kwestia podejścia, ale wiem, że trudno to zmienić, bo naturalne jest to, że człowiek pragnie być coraz lepszy, pragnie się rozwijać. Borykam się teraz dokładnie z tym samym problemem. A im lepsi za wszelką cenę chcemy być, im więcej szczegółów chcemy pokazać, tym bardziej skupiamy się na często mało ważnych detalach i robi się nudno. Bo czytelnik prawdopodobnie nie tego od nas oczekuje - on szuka rozrywki, nie poznania bohaterów na wylot, każdej ich myśli, każdego ruchu. Co do odcinka - szczerze powiedziawszy ten czytało mi się bardzo przyjemnie. Zazdroszczę Tayi tak mocnego snu, bo ja sama jestem wrażliwa na każdy choćby najcichszy odgłos, na ciche kroki, słowo wypowiedziane trzy pokoje dalej - chociaż zawsze mam szczelnie zamknięte drzwi. Bawi mnie zapał Toma do tego wszystkiego - mam wrażenie, że za wszelką cenę chce pokazać Tayi, jaki jest wspaniałomyślny. Co się zaś tyczy Billa - tak cicho podejrzewam już, o kim usłyszy od mężczyzny. Ale to tylko moje podejrzenia, które mogą być błędne. Czekam na ciąg dalszy!
OdpowiedzUsuńopowiadanie jest ok, ale fakt trochę za wolno sie wszystko dzieje, apo za tym... odcinki są stanowczo za długie... kończe odcinek nie pamiętam co było na początku.
OdpowiedzUsuńNo tak! Najlepiej skończyć w takim momencie! Odcinek, jak dla mnie świetny; dla mnie fabuła może być i rozwój akcji również, tyle, że dla mnie odcinki są trochę za długie. Ale to już wiesz.
OdpowiedzUsuńCzęść świetna i czekam na następną. Pozdrawiam ;)
[Angel]
Źle nie piszesz i nie załamuj się :) Mniej komentarzy? To normalne. Jest przecież szkoła, więcej obowiązków niż w czasie wakacji i zrozumiałe jest to, że niektórzy nie mają czasu na pisanie tutaj, mimo iż pewnie notki czytają. Jeśli chodzi o akcję w opowiadaniu to hm... no fakt, mogłoby się wszystko dziać ciut szybciej ;) O czym tam jeszcze wspominałaś... aaa! Fantastyka. No to... wolałabym bardziej realne opowiadanie, bo jednym, które mogłabym po stokroć razy czytać jest tylko "Harry Potter" i szczerze mówiąc żadnego innego nie czyta mi się z tak dużym zaciekawieniem. No chyba, żeby akurat udało Ci się mnie jakoś przekonać, pisząc tu naprawdę MEGA opowiadanie. Ale z "Bólami życia" Ci wyszło ;D Bo w sumie to było coś innego. Rany, jak się rozpisałam... Zanudzam Ci tutaj xD Czekam na kolejną notkę ;)
OdpowiedzUsuń