środa, 18 stycznia 2012

07. Plany i wypadki


T
ak szybko?!
W słuchawce nastała krępująca cisza. Dało się słyszeć spokojne oddechy. Aż wreszcie przemówił:
— Taya. Taya, nie martw się. To nie jest za szybko. W sam raz! Czy ty się spodziewałaś, że to nastąpi za miesiąc?
Nie, nie za miesiąc, pomyślała. Ale... za tydzień? Tak, tak byłoby w sam raz.
— Nie odbieraj mi tej radości — jęknął Tom. — Poświęciłem naprawdę wiele czasu tej imprezie. To znaczy... — znowu przerwa — mój brat poświęcił. Ale nieważne — ty musisz się rozerwać! I Bill też, bo ostatni był jakiś nieswój. Teraz jest już dobrze, ale musi oprzytomnieć. No i... doceń to, że jak już coś zacząłem, to muszę to skończyć! Inaczej nie potrafię! Nie każ mi się męczyć!
Białowłosa westchnęła ciężko.
— Jutro, godzina siedemnasta, klub „Legenda”. Wiem, gdzie to jest. Ale ile osób zamierzasz zaprosić? — zapytała drżącym głosem.
— Nie przekroczę setki — uspokoił ją Kaulitz. — Właściciel by mnie wygonił.
— Aha! — zapiszczała histerycznie. — Gdyby nie on, miałbyś gdzieś, co ja o tym myślę, tak?!
— Nie! Ja to robię, by cię uszczęśliwić — odrzekł spokojnie.
— Czemu...?
Nie odpowiedział.
— Tom.
— Do zobaczenia. — I się rozłączył.
Taya, nie wiedząc, co zrobić z nogami, które chciały ją gdzieś ponieść, klapnęła na sofę, odrzuciwszy gdzieś dalej telefon. Muszę wybrać strój, myślała, zrobić makijaż, fryzurę. Hekate mi przecież nie pomoże. Ale to jutro, uspokój się. Uch, jak ja czegoś takiego nie lubię...

Georg Listing siedział w swoim samochodzie. Zatrzymał się, zaparkował. I zastanawiał się, czy wyjść. W zamyśleniu zaczął stukać opuszkami palców o kierownicę. Jego kuzynka, Erin, wyraźnie powiedziała, że mieszka właśnie pod tym adresem. Chciał ją odwiedzić, nawet sam zaproponował spotkanie, ale... coś go zatrzymywało. Nie bądź tchórzem, myślał, co ci jest?! Po prostu wyjdź, zadzwoń albo zapukaj, porozmawiaj, wymień uśmiechy i wróć do chłopaków! Nie, bo ja jestem tak wielkim idiotą, że zachciało mi się z nią widzieć! Wpakowałeś się, to teraz leź.
Mężczyzna o długich, prostych, brązowych włosach westchnął ciężko. Wciąż będąc w maksymalnym skupieniu powoli otworzył drzwi. Wyjął kluczyki ze stacyjki, zamknął niedbale drzwi. Był zbyt zamyślony, by rozejrzeć się i upewnić, czy nic nie jedzie — po prostu ruszył wolnym krokiem na jej drugą stronę.
Na chwilę jednak się ocknął, pomyślał trzeźwo. Czy ja mam klucze? Już miał się wracać, kiedy zorientował się, że trzyma je w dłoni. Zaśmiał się cicho, chcąc natychmiast ruszyć ku domowi. Jednak coś ciężkiego brutalnie mu to uniemożliwiło. Poczuł opchnięcie o ogromnej sile, które spowodowało, że leżał na rozgrzanym w słońcu betonie. Automatycznie rękami ochronił twarz, przez co okropnie je poranił, sunąc nimi po ulicy. Jęknąwszy cicho z bólu, spróbował się podnieść. Wpierw jednak odwrócił głowę do tyłu. A tam, ujrzał leżącą tuż obok niego młodą dziewczynę o twarz zasłoniętej czarnymi włosami. Jej deskorolka, ma której prawdopodobnie jechała, leżała niedaleko, pozbawiona jednego kółka. Georg wstał, chcąc pomóc nadal leżącej dziewczynie, lecz ktoś go ponownie popchnął.
Co znowu, pomyślał, klnąc pod nosem.
Za sobą zobaczył jakiegoś mężczyznę, który przed nim uciekał. Niemalże w tej samej chwili Listing zorientował się, że nie ma już kluczyków, które jeszcze nie tak dawno trzymał w dłoni. Postanowił nie czekać i zareagował natychmiast.
— Hej! — wrzasnął i pobiegł za nim.
W tym, czasie jednak znowu ktoś go zatrzymał. Czując, jak wzbiera w nim ogromna złość, próbował się wyrwać. Przestał, gdy ujrzał, ze to właśnie dziewczyna, która na niego wpadła, go powstrzymuje.
— Ej, stój! — wrzasnęła za uciekinierem. — Idioto! Ja go znam! Oddaj mu te kluczyki!
I w następnej chwili już zniknęła za rogiem, biegnąc za złodziejem.
Georg podrapał się po głowie, nie mogąc zrozumieć, co właśnie miało miejsce. O co tu chodziło?!
— Geo? — zawołał jakiś damski głos. Odwrócił się i ujrzał, ku jego największej uldze, znajomą twarz.
Ku niemu kroczyła wysoka, młoda dziewczyna o długich, brązowych włosach i jasnych, zielonych oczach. Odgarnęła opaloną dłonią kosmyki opadające jej na oczy, muskając przy tym w charakterystyczny dla siebie sposób swoje policzki ukazujące wydatne kości policzkowe.
— Erin — zawołał, wypuszczając ze świstem powietrze. — Miło cię widzieć — rzekł, tym razem szczerze.
— Wypatrywałam cię przez okno i zobaczyłam tę... kolizję... — mówiła niepewnie. — Co to było?
— Sam chciałbym wiedzieć — szepnął, rozglądając się dookoła. Gdy jednak po jakimś czasie uznał, że to bezcelowe, ponownie poświęcił swą uwagę kuzynce. — Ale to nic. Może wejdziemy do domu?
— No nie wiem, nic ci nie jest?
— Hej!
Listing odwrócił się i ujrzał nieostrożną dziewczynę, która rzuciła się do pościgu za złodziejem. Z daleka machała jego kluczykami.
— To chyba twoje? — zapytała, gdy była już dostatecznie blisko. Rzuciła je w jego stronę,a ten bez sowa je złapał. — Przepraszam za tamtego barana — wysapała. Wyraźnie była zamęczona biegiem. — Już ja sobie z nim pogadam. Ale musisz mu wybaczyć, jest biedny, chciał coś zarobić. A że w taki sposób, a nie inny... — Nagle umilkła. Chyba się wahał, nie byłą czegoś pewna. W końcu dodała: — I przepraszam cię, że na ciebie wpadłam. Myślałam, że cię wyminę, ale ty tak niespodziewanie zawróciłeś...
— Nie ma sprawy — odpowiedział, uśmiechając się delikatnie. — mam tylko nadzieję, że nic ci nie jest.
— Nie, mi nic... — mruczała, przyglądając się swojemu ciału, jakby nie by la tego do końca pewna.
— I dzięki za kluczyki.
— Nie ma sprawy. — Odwróciła się na pięcie i już miała odchodzić, kiedy odwróciła głowę i rzekła: — Mam nadzieję, ze jeszcze kiedyś będę miała okazję na ciebie wpaść. — I odeszła.
Oboje jeszcze długo milczeli, aż w końcu Erin mruknęła:
— Dziwne jest to miasto... Chodźmy do domu.
Nic innego mu nie pozostało. Choć przez większość wizyty i tak myślał o tym dziwnym wypadku i jego sprawczyni...

***

— Nie będę nic pił — upierał się przy swoim Tom, stojąc na dużej scenie i mając przed sobą o wiele większą salę klubu „Legenda”. Światła były jeszcze zgaszone, lokal pusty, choć to dzisiejszego dnia miała odbyć się impreza z okazji przyjęcia jego nowo poznanej znajome do pracy. Jednak zegary wskazywały dopiero godzinę drugą po południu. — I jesteście pewni, że wszystko jest gotowe?
— Czemu on się tak angażuje? — szepnął do Billa Gustav. — Coś jest z nim nie tak, czy co...?
Ten jednak tylko wzruszył ramionami.
— Wszystko jest dobrze. Barman i reszta obsługi zaraz będzie, właściciel już powoli się na nas wścieka... — zaczął wyliczać Georg — DJ już przygotowuje swój sprzęt, a goście z czasem będą przybywać. I sądzę, że ja się poświęcę, nie będę nic pił i was odwiozę, wy pijaki.
Nagle Bill wybuchł głośnym śmiechem. Pozostała trójka spojrzała na niego jak na ostatniego kretyna, podczas gdy on wysapał między napadami śmiechu:
— Niech... niech nas Gus—gustav zawiezie...
To krótkie i niewyraźne zdanie rzeczywiście wywołało głośne śmiechy wśród całego zespołu.
— Może być — odpowiedział, szczerząc białe zęby.
— Wątpicie we mnie — zawołał Tom, zeskakując ze sceny, udając wielce obrażonego. — Ja naprawdę nic a nic...
— Nic? — przerwali mu chórem jak jeden mąż.
Cisza.
— No... Może troszkę tam coś... ale tylko jak ktoś mnie zaprosi i dla toastu. A tak to nic!
Jego brat wzruszył ramionami.
— Jak chcesz się kłócić, to proszę — odparł obojętnie — ale uważaj lepiej. Tym czasem ja idę, mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia. — Po tych słowach odwrócił się i wyszedł z pomieszczenia.
Obserwując, jak odchodził ich przyjaciel, Gustav mruknął bardzo powoli:
— Ciekawe, kim była ta twoja, która na ciebie wpadła.
Georg spojrzał na niego z politowaniem.
— A cholera go wie. Przestań, Gustav. Ta dziewczyna mało mnie nie zabiła, jej kumpel mało mnie nie okradł, więc aż tak mi nie tęskno do kolejnego spotkania...
— Kłamiesz.
Listing usiadł na miękkiej sofie umieszczonej pod ścianą i pomyślał. Miał dziwne przeczucie, że rzeczywiście jeszcze niejednokrotnie ujrzy tę dziewczynę. Myśl ta nie napawała go strachem, wręcz przeciwnie. W największej jednak mierze był po prostu ciekawy.
— Może rzeczywiście przyjemnie byłoby ja znowu spotkać... — rzekł w końcu, na co jego przyjaciel zareagował śmiechem.
— Oby jednak w innych okolicznościach, niż ostatnio.
— Tak. Inaczej mógłbym tego nie przeżyć.

*** Następnego dnia ***

— Będziemy spóźnione! Nie chcę spóźnić się na imprezę organizowaną na moją cześć! I weź zakryj to obrzydlistwo — twoja ręka wygląda strasznie! Zakryj to plastrem, ile razy mam ci powtarzać?! W każdej chwili może ci z tego popłynąć krew. Nie chcę się za ciebie wstydzić, że moja przyjaciółka to prawdziwy potwór — dość, że tak wygląda, to jeszcze nie robi sobie nic z tego, że jest cała we krwi! No szybciej, błagam! Ileż jeszcze można na ciebie czekać, co?!
Taya wyraźnie panikowała. Chodziła zdenerwowana po salonie czekając na Hekate, która najspokojniej w świecie opatrywała sobie rękę, która okropnie się paprała po jej wczorajszym wypadku. Ona jednak nic sobie z tego nie robiła — ze znudzoną miną pokazała białowłosej plaster naklejony na ranę, zamknęła szafkę i bez słowa ją minęła.
— Teraz to ja na ciebie czekam — rzuciła na odchodne.
Taya tupnęła nogą i pospieszyła za nią. Było dziesięć po piątej, ale ani myślała się spóźnić. Poza tym ona w każdej sytuacji dmuchała na zimne. Mimo iż od klubu dzieliła je niewielka odległość, ta i tak panikowała, co powoli zaczęło Hekate po prostu wkurzać.
— Możesz przestać? — poprosiła przez zaciśnięte zęby. — Spójrz, już jesteśmy, na dodatek sporo przed czasem.
Stały przed olbrzymim budynkiem z czerwonej cegły. Minęły masywne kolumny podpierające olbrzymi balkon weszły do środka. Wewnątrz było bardzo kolorowo i ciepło. Po lewej stronie, za murkiem sięgający im do pasa, stała kobieta w średnim wieku, która przechowywała kurtki, torby i tego typu inne rzeczy. Przed sobą widziały szerokie schody, których pilnował wysoki, umięśniony mężczyzna. Obie spojrzały na niego niepewnie — nie miały pojęcia, strażnik został uprzedzony, że należało nas wpuścić — nie miały żadnych przepustek czy czegoś podobnego. Mimo to wolnym krokiem ruszyły w jego stronę.
Tak jak się spodziewały, mężczyzna zasłonił schody swoim olbrzymim cielskiem. Niepewność trwała jednak tylko chwilkę i strażnik nie musiał nawet pytać o nazwiska, gdyż już w następnej sekundzie z góry schodził wysoki chłopak o długich, czarnych włosach uwiązanych w luźny kucyk z tyłu głowy. Obie przyjaciółki wpatrywały się w niego z szeroko otwartymi oczyma, choć same nie wiedziały, czemu to robiły.
— Dlaczego ich nie wpuszczasz? — zapytał. — Są na liście gości. Co więcej — to właśnie z powodu jednej z tych pań organizowana jest ta impreza. — Następnie zwrócił się do Tayi i Hekate i natychmiast się uśmiechnął: — A was, moje drogie, zapraszam na górę. — zbiegł ze schodów, podszedł do nich i każdą pocałował w dłoń. — Jestem Bill, co zapewne już wiecie. To ty z pewnością jesteś Taya — rzekł, patrząc na białowłosą — a to — dodał, zaszczycając spojrzeniem Heki — jest zapewne twoja przyjaciółka?
— Tak, dokładnie — odpowiedziała Taya czując, że się rumieni.
— A więc chodźmy na górę — oznajmił Bill, przepuszczając dziewczyny na przód.
— No nieźle — szepnęła do ucha Tayi Hekate — kulturkę to on ma!
Taya pozostawiła to bez komentarza — była pewna, że wyraz jej twarzy mówił absolutnie wszystko.

Na górze panowało spore napięcie. Wielu gości już się zebrało, choć do oficjalnego otwarcia zostało jeszcze kilkadziesiąt minut. Tuż przy wejściu stał Tom, Georg i Gustav, oczekując gości honorowych. Wiedzieli, że Bill już po nie wyszedł.
Po chwili usłyszeli kroki. Wszyscy wstrzymali oddechy. A oto weszły — jedna z nich cała czarna jak noc, druga cała w bieli, niczym symbol dnia. I obie wywołałby w całej czwórce przyjaciół ogromne emocje.
Gustav uznał, że wyglądają obie na niezwykle sympatyczne oraz ciekawił go fakt, że wyglądają one jak ogień i woda, a mimo to są najlepszymi przyjaciółkami, przynajmniej tak mu się wydawało. Ale ni mógł oprzeć się wrażeniu,. Że dzięki nim ta noc będzie niezwykle ciekawa.
Bill czuł się zmieszany, choć sam nie wiedział, dlaczego. Coś nie pozwalało mu na szczery uśmiech, co było nienaturalne. Gdy patrzył na obie panie, miał ochotę odwrócić wzrok, by dopiero wówczas delikatnie się uśmiechnąć. Co było tego przyczyną? Nigdy wczesnej się tak nie zachowywał. Miał szczerą nadzieję, że w ciągu tej nocy wszystko się wyjaśni.
Georg był w szoku. Był całkowicie pewien, iż dziewczyna, o której w kółko trajkotał Tom miała długie, białe włosy i to właśnie ona była Tayą. Wynikało z tego więc, że osoba jej towarzysząca była jej przyjaciółką. A ta nie była nikim innym jak osobą, która potrąciła go wczorajszego dnia! Wprost nie mógł zw to uwierzyć. Wiedział, po prostu czuł, że jeszcze się zobaczą. Ale nie sądził, że tak szybko.
Tom starał się zachowywać pozory, uśmiechać się delikatnie i udawać gospodarza rozsądnie władającym imprezą. Swojego wzroku nie odrywał od Tayi — choć sam nie chciał się do tego przyznać, chciał wypaść przed nią jak najlepiej. Uśmiechnąwszy się delikatnie na sama myśl o całej nocy spędzonej z nią postanowił przyjrzeć się bliżej osobie towarzyszącej. A to sprawiło, iż jego uśmiech natychmiast zniknął. Przecież to ta wariatka z restauracji, pomyślał rozzłoszczony. Spróbował się jednak uspokoić. Nic, nawet ona, nie popsuje mi dziś humoru. Absolutnie nic.
Jak bardzo się mylił...

1 komentarz:

  1. Przeczytałem całe siedem rozdziałów tak jakby był to jeden. Świetne opowiadanie.

    OdpowiedzUsuń