T
|
ak szybko?!
W
słuchawce nastała krępująca cisza. Dało się słyszeć spokojne oddechy. Aż
wreszcie przemówił:
—
Taya. Taya, nie martw się. To nie jest za szybko. W sam raz! Czy ty się
spodziewałaś, że to nastąpi za miesiąc?
Nie,
nie za miesiąc, pomyślała. Ale... za tydzień? Tak, tak byłoby w sam raz.
—
Nie odbieraj mi tej radości — jęknął Tom. — Poświęciłem naprawdę wiele czasu
tej imprezie. To znaczy... — znowu przerwa — mój brat poświęcił. Ale nieważne —
ty musisz się rozerwać! I Bill też, bo ostatni był jakiś nieswój. Teraz jest
już dobrze, ale musi oprzytomnieć. No i... doceń to, że jak już coś zacząłem,
to muszę to skończyć! Inaczej nie potrafię! Nie każ mi się męczyć!
Białowłosa
westchnęła ciężko.
—
Jutro, godzina siedemnasta, klub „Legenda”. Wiem, gdzie to jest. Ale ile osób
zamierzasz zaprosić? — zapytała drżącym głosem.
—
Nie przekroczę setki — uspokoił ją Kaulitz. — Właściciel by mnie wygonił.
—
Aha! — zapiszczała histerycznie. — Gdyby nie on, miałbyś gdzieś, co ja o tym
myślę, tak?!
—
Nie! Ja to robię, by cię uszczęśliwić — odrzekł spokojnie.
—
Czemu...?
Nie
odpowiedział.
—
Tom.
—
Do zobaczenia. — I się rozłączył.
Taya,
nie wiedząc, co zrobić z nogami, które chciały ją gdzieś ponieść, klapnęła na
sofę, odrzuciwszy gdzieś dalej telefon. Muszę wybrać strój, myślała, zrobić
makijaż, fryzurę. Hekate mi przecież nie pomoże. Ale to jutro, uspokój się.
Uch, jak ja czegoś takiego nie lubię...
Georg
Listing siedział w swoim samochodzie. Zatrzymał się, zaparkował. I zastanawiał
się, czy wyjść. W zamyśleniu zaczął stukać opuszkami palców o kierownicę. Jego
kuzynka, Erin, wyraźnie powiedziała, że mieszka właśnie pod tym adresem. Chciał
ją odwiedzić, nawet sam zaproponował spotkanie, ale... coś go zatrzymywało. Nie
bądź tchórzem, myślał, co ci jest?! Po prostu wyjdź, zadzwoń albo zapukaj,
porozmawiaj, wymień uśmiechy i wróć do chłopaków! Nie, bo ja jestem tak wielkim
idiotą, że zachciało mi się z nią widzieć! Wpakowałeś się, to teraz leź.
Mężczyzna
o długich, prostych, brązowych włosach westchnął ciężko. Wciąż będąc w
maksymalnym skupieniu powoli otworzył drzwi. Wyjął kluczyki ze stacyjki,
zamknął niedbale drzwi. Był zbyt zamyślony, by rozejrzeć się i upewnić, czy nic
nie jedzie — po prostu ruszył wolnym krokiem na jej drugą stronę.
Na
chwilę jednak się ocknął, pomyślał trzeźwo. Czy ja mam klucze? Już miał się
wracać, kiedy zorientował się, że trzyma je w dłoni. Zaśmiał się cicho, chcąc
natychmiast ruszyć ku domowi. Jednak coś ciężkiego brutalnie mu to
uniemożliwiło. Poczuł opchnięcie o ogromnej sile, które spowodowało, że leżał
na rozgrzanym w słońcu betonie. Automatycznie rękami ochronił twarz, przez co
okropnie je poranił, sunąc nimi po ulicy. Jęknąwszy cicho z bólu, spróbował się
podnieść. Wpierw jednak odwrócił głowę do tyłu. A tam, ujrzał leżącą tuż obok
niego młodą dziewczynę o twarz zasłoniętej czarnymi włosami. Jej deskorolka, ma
której prawdopodobnie jechała, leżała niedaleko, pozbawiona jednego kółka.
Georg wstał, chcąc pomóc nadal leżącej dziewczynie, lecz ktoś go ponownie
popchnął.
Co
znowu, pomyślał, klnąc pod nosem.
Za
sobą zobaczył jakiegoś mężczyznę, który przed nim uciekał. Niemalże w tej samej
chwili Listing zorientował się, że nie ma już kluczyków, które jeszcze nie tak
dawno trzymał w dłoni. Postanowił nie czekać i zareagował natychmiast.
—
Hej! — wrzasnął i pobiegł za nim.
W
tym, czasie jednak znowu ktoś go zatrzymał. Czując, jak wzbiera w nim ogromna
złość, próbował się wyrwać. Przestał, gdy ujrzał, ze to właśnie dziewczyna,
która na niego wpadła, go powstrzymuje.
—
Ej, stój! — wrzasnęła za uciekinierem. — Idioto! Ja go znam! Oddaj mu te
kluczyki!
I
w następnej chwili już zniknęła za rogiem, biegnąc za złodziejem.
Georg
podrapał się po głowie, nie mogąc zrozumieć, co właśnie miało miejsce. O co tu
chodziło?!
—
Geo? — zawołał jakiś damski głos. Odwrócił się i ujrzał, ku jego największej
uldze, znajomą twarz.
Ku
niemu kroczyła wysoka, młoda dziewczyna o długich, brązowych włosach i jasnych,
zielonych oczach. Odgarnęła opaloną dłonią kosmyki opadające jej na oczy,
muskając przy tym w charakterystyczny dla siebie sposób swoje policzki
ukazujące wydatne kości policzkowe.
—
Erin — zawołał, wypuszczając ze świstem powietrze. — Miło cię widzieć — rzekł,
tym razem szczerze.
—
Wypatrywałam cię przez okno i zobaczyłam tę... kolizję... — mówiła niepewnie. —
Co to było?
—
Sam chciałbym wiedzieć — szepnął, rozglądając się dookoła. Gdy jednak po jakimś
czasie uznał, że to bezcelowe, ponownie poświęcił swą uwagę kuzynce. — Ale to
nic. Może wejdziemy do domu?
—
No nie wiem, nic ci nie jest?
—
Hej!
Listing
odwrócił się i ujrzał nieostrożną dziewczynę, która rzuciła się do pościgu za
złodziejem. Z daleka machała jego kluczykami.
—
To chyba twoje? — zapytała, gdy była już dostatecznie blisko. Rzuciła je w jego
stronę,a ten bez sowa je złapał. — Przepraszam za tamtego barana — wysapała.
Wyraźnie była zamęczona biegiem. — Już ja sobie z nim pogadam. Ale musisz mu
wybaczyć, jest biedny, chciał coś zarobić. A że w taki sposób, a nie inny... —
Nagle umilkła. Chyba się wahał, nie byłą czegoś pewna. W końcu dodała: — I
przepraszam cię, że na ciebie wpadłam. Myślałam, że cię wyminę, ale ty tak
niespodziewanie zawróciłeś...
—
Nie ma sprawy — odpowiedział, uśmiechając się delikatnie. — mam tylko nadzieję,
że nic ci nie jest.
—
Nie, mi nic... — mruczała, przyglądając się swojemu ciału, jakby nie by la tego
do końca pewna.
—
I dzięki za kluczyki.
—
Nie ma sprawy. — Odwróciła się na pięcie i już miała odchodzić, kiedy odwróciła
głowę i rzekła: — Mam nadzieję, ze jeszcze kiedyś będę miała okazję na ciebie
wpaść. — I odeszła.
Oboje
jeszcze długo milczeli, aż w końcu Erin mruknęła:
—
Dziwne jest to miasto... Chodźmy do domu.
Nic
innego mu nie pozostało. Choć przez większość wizyty i tak myślał o tym dziwnym
wypadku i jego sprawczyni...
***
—
Nie będę nic pił — upierał się przy swoim Tom, stojąc na dużej scenie i mając
przed sobą o wiele większą salę klubu „Legenda”. Światła były jeszcze zgaszone,
lokal pusty, choć to dzisiejszego dnia miała odbyć się impreza z okazji
przyjęcia jego nowo poznanej znajome do pracy. Jednak zegary wskazywały dopiero
godzinę drugą po południu. — I jesteście pewni, że wszystko jest gotowe?
—
Czemu on się tak angażuje? — szepnął do Billa Gustav. — Coś jest z nim nie tak,
czy co...?
Ten
jednak tylko wzruszył ramionami.
—
Wszystko jest dobrze. Barman i reszta obsługi zaraz będzie, właściciel już
powoli się na nas wścieka... — zaczął wyliczać Georg — DJ już przygotowuje swój
sprzęt, a goście z czasem będą przybywać. I sądzę, że ja się poświęcę, nie będę
nic pił i was odwiozę, wy pijaki.
Nagle
Bill wybuchł głośnym śmiechem. Pozostała trójka spojrzała na niego jak na ostatniego
kretyna, podczas gdy on wysapał między napadami śmiechu:
—
Niech... niech nas Gus—gustav zawiezie...
To
krótkie i niewyraźne zdanie rzeczywiście wywołało głośne śmiechy wśród całego zespołu.
—
Może być — odpowiedział, szczerząc białe zęby.
—
Wątpicie we mnie — zawołał Tom, zeskakując ze sceny, udając wielce obrażonego. —
Ja naprawdę nic a nic...
—
Nic? — przerwali mu chórem jak jeden mąż.
Cisza.
—
No... Może troszkę tam coś... ale tylko jak ktoś mnie zaprosi i dla toastu. A
tak to nic!
Jego
brat wzruszył ramionami.
—
Jak chcesz się kłócić, to proszę — odparł obojętnie — ale uważaj lepiej. Tym
czasem ja idę, mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia. — Po tych słowach odwrócił
się i wyszedł z pomieszczenia.
Obserwując,
jak odchodził ich przyjaciel, Gustav mruknął bardzo powoli:
—
Ciekawe, kim była ta twoja, która na ciebie wpadła.
Georg
spojrzał na niego z politowaniem.
—
A cholera go wie. Przestań, Gustav. Ta dziewczyna mało mnie nie zabiła, jej
kumpel mało mnie nie okradł, więc aż tak mi nie tęskno do kolejnego
spotkania...
—
Kłamiesz.
Listing
usiadł na miękkiej sofie umieszczonej pod ścianą i pomyślał. Miał dziwne przeczucie,
że rzeczywiście jeszcze niejednokrotnie ujrzy tę dziewczynę. Myśl ta nie napawała
go strachem, wręcz przeciwnie. W największej jednak mierze był po prostu
ciekawy.
—
Może rzeczywiście przyjemnie byłoby ja znowu spotkać... — rzekł w końcu, na co
jego przyjaciel zareagował śmiechem.
—
Oby jednak w innych okolicznościach, niż ostatnio.
—
Tak. Inaczej mógłbym tego nie przeżyć.
*** Następnego dnia ***
—
Będziemy spóźnione! Nie chcę spóźnić się na imprezę organizowaną na moją cześć!
I weź zakryj to obrzydlistwo — twoja ręka wygląda strasznie! Zakryj to
plastrem, ile razy mam ci powtarzać?! W każdej chwili może ci z tego popłynąć
krew. Nie chcę się za ciebie wstydzić, że moja przyjaciółka to prawdziwy potwór
— dość, że tak wygląda, to jeszcze nie robi sobie nic z tego, że jest cała we
krwi! No szybciej, błagam! Ileż jeszcze można na ciebie czekać, co?!
Taya
wyraźnie panikowała. Chodziła zdenerwowana po salonie czekając na Hekate, która
najspokojniej w świecie opatrywała sobie rękę, która okropnie się paprała po
jej wczorajszym wypadku. Ona jednak nic sobie z tego nie robiła — ze znudzoną
miną pokazała białowłosej plaster naklejony na ranę, zamknęła szafkę i bez
słowa ją minęła.
—
Teraz to ja na ciebie czekam — rzuciła na odchodne.
Taya
tupnęła nogą i pospieszyła za nią. Było dziesięć po piątej, ale ani myślała się
spóźnić. Poza tym ona w każdej sytuacji dmuchała na zimne. Mimo iż od klubu
dzieliła je niewielka odległość, ta i tak panikowała, co powoli zaczęło Hekate
po prostu wkurzać.
—
Możesz przestać? — poprosiła przez zaciśnięte zęby. — Spójrz, już jesteśmy, na
dodatek sporo przed czasem.
Stały
przed olbrzymim budynkiem z czerwonej cegły. Minęły masywne kolumny podpierające
olbrzymi balkon weszły do środka. Wewnątrz było bardzo kolorowo i ciepło. Po
lewej stronie, za murkiem sięgający im do pasa, stała kobieta w średnim wieku,
która przechowywała kurtki, torby i tego typu inne rzeczy. Przed sobą widziały
szerokie schody, których pilnował wysoki, umięśniony mężczyzna. Obie spojrzały
na niego niepewnie — nie miały pojęcia, strażnik został uprzedzony, że należało
nas wpuścić — nie miały żadnych przepustek czy czegoś podobnego. Mimo to wolnym
krokiem ruszyły w jego stronę.
Tak
jak się spodziewały, mężczyzna zasłonił schody swoim olbrzymim cielskiem. Niepewność
trwała jednak tylko chwilkę i strażnik nie musiał nawet pytać o nazwiska, gdyż
już w następnej sekundzie z góry schodził wysoki chłopak o długich, czarnych
włosach uwiązanych w luźny kucyk z tyłu głowy. Obie przyjaciółki wpatrywały się
w niego z szeroko otwartymi oczyma, choć same nie wiedziały, czemu to robiły.
—
Dlaczego ich nie wpuszczasz? — zapytał. — Są na liście gości. Co więcej — to
właśnie z powodu jednej z tych pań organizowana jest ta impreza. — Następnie
zwrócił się do Tayi i Hekate i natychmiast się uśmiechnął: — A was, moje
drogie, zapraszam na górę. — zbiegł ze schodów, podszedł do nich i każdą
pocałował w dłoń. — Jestem Bill, co zapewne już wiecie. To ty z pewnością
jesteś Taya — rzekł, patrząc na białowłosą — a to — dodał, zaszczycając
spojrzeniem Heki — jest zapewne twoja przyjaciółka?
—
Tak, dokładnie — odpowiedziała Taya czując, że się rumieni.
—
A więc chodźmy na górę — oznajmił Bill, przepuszczając dziewczyny na przód.
—
No nieźle — szepnęła do ucha Tayi Hekate — kulturkę to on ma!
Taya
pozostawiła to bez komentarza — była pewna, że wyraz jej twarzy mówił
absolutnie wszystko.
Na
górze panowało spore napięcie. Wielu gości już się zebrało, choć do oficjalnego
otwarcia zostało jeszcze kilkadziesiąt minut. Tuż przy wejściu stał Tom, Georg
i Gustav, oczekując gości honorowych. Wiedzieli, że Bill już po nie wyszedł.
Po
chwili usłyszeli kroki. Wszyscy wstrzymali oddechy. A oto weszły — jedna z nich
cała czarna jak noc, druga cała w bieli, niczym symbol dnia. I obie wywołałby w
całej czwórce przyjaciół ogromne emocje.
Gustav
uznał, że wyglądają obie na niezwykle sympatyczne oraz ciekawił go fakt, że wyglądają
one jak ogień i woda, a mimo to są najlepszymi przyjaciółkami, przynajmniej tak
mu się wydawało. Ale ni mógł oprzeć się wrażeniu,. Że dzięki nim ta noc będzie
niezwykle ciekawa.
Bill
czuł się zmieszany, choć sam nie wiedział, dlaczego. Coś nie pozwalało mu na
szczery uśmiech, co było nienaturalne. Gdy patrzył na obie panie, miał ochotę
odwrócić wzrok, by dopiero wówczas delikatnie się uśmiechnąć. Co było tego
przyczyną? Nigdy wczesnej się tak nie zachowywał. Miał szczerą nadzieję, że w
ciągu tej nocy wszystko się wyjaśni.
Georg
był w szoku. Był całkowicie pewien, iż dziewczyna, o której w kółko trajkotał
Tom miała długie, białe włosy i to właśnie ona była Tayą. Wynikało z tego więc,
że osoba jej towarzysząca była jej przyjaciółką. A ta nie była nikim innym jak
osobą, która potrąciła go wczorajszego dnia! Wprost nie mógł zw to uwierzyć.
Wiedział, po prostu czuł, że jeszcze się zobaczą. Ale nie sądził, że tak
szybko.
Tom
starał się zachowywać pozory, uśmiechać się delikatnie i udawać gospodarza
rozsądnie władającym imprezą. Swojego wzroku nie odrywał od Tayi — choć sam nie
chciał się do tego przyznać, chciał wypaść przed nią jak najlepiej.
Uśmiechnąwszy się delikatnie na sama myśl o całej nocy spędzonej z nią
postanowił przyjrzeć się bliżej osobie towarzyszącej. A to sprawiło, iż jego
uśmiech natychmiast zniknął. Przecież to ta wariatka z restauracji, pomyślał
rozzłoszczony. Spróbował się jednak uspokoić. Nic, nawet ona, nie popsuje mi
dziś humoru. Absolutnie nic.
Jak
bardzo się mylił...
Przeczytałem całe siedem rozdziałów tak jakby był to jeden. Świetne opowiadanie.
OdpowiedzUsuń