W
|
tym momencie Tom całym sobą nienawidził Josta.
Stojąc z boku
i zerkając ukradkiem na zgraję małoletnich katów, przysłuchiwał się uprzejmej
rozmowie jego menadżera i „pracodawczyni”, o ile w ogóle można ją tak nazwać.
Przecież nie chodziło o to, że bał się pracy! Owszem, zarzucano mu czasem
lenistwo, ale nie do takiego stopnia, by leżeć całymi godzinami na kanapie i
wypatrywać bruzd w suficie. Jednak to, co wymyśli David, przechodziło wszelkie
granice. Dług długiem, ale to była przesada.
— Tom wszystko
zrozumiał — odpowiedział z uśmiechem David, poklepując delikatnie starszą
kobietę po ramieniu. — A ty niczym się nie przejmuj, to odpowiedzialny
człowiek, zacznie już od dziś, a ja, przysięgam, będę miał na niego oko.
— No cóż,
dobrze. Ale dzisiaj zostanę i zobaczę, jak mu będzie szło, ewentualnie podpowiadając
to i owo.
— Co? —
zapytał zszokowany Tom. — To ja już zaczynam od teraz?
— No a na co
ty chcesz czekać? — spytał menager zupełnie tak, jakby Kaulitz zapytał o coś
zupełnie oczywistego. Tego już nie mógł znieść: pociągnął swego oprawcę na bok,
po czym wysyczał:
— Co ty
wyprawiasz?! Nie było mowy o czymś takim!
Jost zrobił
niewinną minę.
— Nie wiem, o
czym mówisz. Powiedziałem przecież, że nic za darmo, a ty nie dociekałeś, o
jaką opłatę chodzi.
Z całych sił
starał się panować nad sobą, aby tylko nie wybuchnąć. Czuł jednak, jak jego
policzki czerwienieją. Starając się jakoś uspokoić wziął głęboki oddech, a
następnie bardzo powoli wypuścił powietrze z ust.
— Dobra —
rzekł cicho, unosząc dłonie do góry. — Powiedzmy, że się zgodzę…
— Powiedzmy? —
przerwał mu rozbawiony Jost.
— OK! —
warknął. — Zajmę się tymi dzieciakami… ale jak długo? Nie znam się za dobrze na
dzieciach…
— Będziesz
musiał nadrobić wiedzę. Poza tym chodzi tylko o tydzień. Jeden krótki tydzień.
Jeden,
najdłuższy w moim życiu, tydzień, pomyślał.
— W porządku,
zrobię co w mojej mocy. Nakarmić, zabawić, nie zabić. Chyba nie będzie tak źle —
mruczał podenerwowany. — Zrobię to bez gadania, ale ty musisz mi pomóc.
— Co? — David
wybuchł głośnym śmiechem, na co maleństwa spojrzały z zainteresowaniem. —
Przecież już ci pomogłem! A ty, choć nawet nie zdążyłeś się odwdzięczyć, już
mnie prosisz o kolejną przysługę? Nieco przesadzasz, przyjacielu.
— Przestań
mnie wkurzać — syknął. — Posłuchaj, chodzi o tę modelkę… Coś jest nie tak.
Błagam cię, sprawdź to. Ja sam bym to zrobił, ale… jak wiesz, będę w
najbliższym czasie nieco zajęty.
David
skrzyżował ręce na piersi, patrząc na Toma z ukosa i uśmiechając się przy tym
kpiąco. Kaulitz zacisnął dłonie, starając się nie tracić kontroli i nie zrobić
widowiska, którym by z całą pewnością nie zapulsował ani u Marged, ani u
przedszkolaków.
— Proszę cię! —
jęknął Tom. — Jesteśmy przyjaciółmi, czy nie? Wiesz przecież, że to dla mnie
bardzo ważne.
— Zastanowię
się — odparł po długiej chwili namysłu. Następnie odwrócił się na pięcie i
pomaszerował w kierunku wyjścia. — A ty sobie jakoś radź. Jeśli przetrwasz
dzisiejszy dzień bez szwanku i skarg, masz spore szanse na pozytywne rozpatrzenie
twojej propozycji.
Rozległ się trzask
drzwi i teraz słychać już było tylko wrzaski i śmiechy dzieci oraz zgrzytanie
zębów Toma. Nienawidzę drania, pomyślał rozwścieczony. Nie był pewien, czy w
takim stanie nadawał się jeszcze do użytku, ale mimo to zaryzykował i podszedł
do Marged, oczekując od niej jakichś wskazówek. Ta, gdy tylko zobaczyła, że się
zbliża, uśmiechnęła się promiennie i minęła go zgrabnie, zwracając się do
przedszkolaków.
— Kochani! —
krzyknęła donośnym głosem. — Proszę was teraz o ciszę, ponieważ chciałabym wam
kogoś przedstawić. To jest pan Tom — wskazała ręką na niepewnego w tym momencie
Kaulitza. — Będzie się wami opiekował przez najbliższy tydzień, kiedy to ja
wyjadę. Mam nadzieję, że będziecie mili dla nowego opiekuna i nie sprawicie mu
dużego problemu. Wierzę, że bardzo polubicie się nawzajem. Ja usiądę sobie z
boku i będę obserwowała, jak sobie wszyscy ze sobą radzicie. Jutro jednak mnie
nie będzie i w całości powierzę nad wami opiekę panu Tomowi. Tak więc bądźcie
grzeczni, bo ja się o wszystkim dowiem.
Ostatnie zdanie
zabrzmiało dosyć groźnie, przez co Tom poczuł się jeszcze bardziej niepewnie.
Szczyt osiągnięto wtedy, kiedy kazano mu się przedstawić. Stanął więc na
miejscu uprzednio zajmowanego przez Marged, złożył dłonie i ogarnął wzrokiem
dzieciaczki siedzące teraz po turecku na miękkim, kolorowym dywanie
przedstawiającym miasteczko z ulicami i budynkami. Była ich prawie dwudziestka i
każde z nic wyglądało zupełnie inaczej: trafiła się piegowata blondynka,
niziutki chłopczyk czy malec obdarzony olbrzymim afro. Urocze, anielskie
twarzyczki zwrócone były w stronę nowego opiekuna, a szeroko otwarte oczy przechwytywały
każdy jego ruch.
— Ehm… —
odchrząknął — Cześć! — Z całych sił starał się, by jego głos brzmiał energicznie
i zachęcająco. Stary, dasz radę, to tylko dzieci, pocieszał się w duchu,
szczerząc się jak głupi i ukazując przy tym swoje śnieżnobiałe zęby. — Nazywam
się Tom Kaulitz, możecie mówić do mnie po prostu Tom. Jak już wcześniej
powiedziała pani Marged, będę się wami opiekował przez najbliższy tydzień i mam
wielką nadzieję, że będziemy się świetnie bawić.
Zerknął na
kobietę, która uśmiechnęła się szeroko, jak gdyby dając mu znak, że poszło
świetnie. Odetchnął cichutko z ulgą, po czym zrobił duży krok w tył.
— I co ja mam
dalej robić? Eee… nie bardzo się orientuję w tych sprawach, wie pani…
— Szkraby
jeszcze nic dzisiaj nie rysowały — odparła radośnie starsza pani.
Tom pomyślał
gorączkowo, po czym podszedł bliżej i zawołał:
— Co powiecie
na rysowanie?
Dzieci
spojrzały na niego, jednak nie doczekał się odzewu z ich strony, co go nieco speszyło.
— Dobrze —
powiedział, klaszcząc w dłonie. — Kto mi powie, jaka pora roku nadchodzi?
— Jesień! —
zawołał ze śmiechem jakiś wysoki i chudy jak tyczka chłopiec.
— Bardzo
dobrze! A więc proponuję, abyście narysowali mi jesień, najpiękniej, jak
potraficie! Najładniejsze prace… — Kaulitz obejrzał szybko klasę, aż w końcu
odnalazł miejsce na ścianie, gdzie przywieszane były rysunki — zostaną nagrodzone
wywieszeniem ich na tamtej ściance!
— Proszę
ostrożnie działać, jeśli chodzi o konkurowanie — szepnęła Marged. — Decydując
się na taki krok, musi pan mieć oczy dookoła głowy i doskonały słuch.
— Oczywiście —
odpowiedział nerwowo. Jednak, ku jego największemu zdziwieniu i szczęściu,
dzieci natychmiast poderwały się z miejsc o pobiegły w stronę półki z
przyborami plastycznymi. Każde z nich wzięło po kartce papieru i ułożyło na
swoim miejscu, po czym wspólnie przynieśli kilka kubełków kredek, gumek,
temperówek i mazaków, układając je na każdym z pięciu stolików stojących pod
oknami.
— Wow, niezła
organizacja — przyznał mężczyzna. — No więc do roboty!
— Jeśli tylko
przez kolejny tydzień utrzyma pan taką dyscyplinę jak teraz, wróżę panu sukces —
powiedziała Marged.
— Dziękuję —
odpowiedział, nadal będąc w lekkim szoku.
***
— Ty! Jak śmiesz… to ty zrujnowałeś
życie mojej córce!
Attyla przeszywał
kobietę morderczym spojrzeniem. Lewą ręką odciągnął Hekate, osłaniając ją swoim
ciałem. Pięść drugiej zacisnął mocno; nigdy nie był w stanie pobić kobiety i
nie zamierzał pod żadnym względem zmieniać tej zasady. Dawał jedynie znać, że
nie powinna wykonywać żadnych nagłych, podejrzanych ruchów.
— Polemizowałbym
— odparł, siląc się na spokój.
Twarz pani
Laros zmieniała kolor w zastraszającym tempie: wpierw była biała jak papier, następnie
jej policzki poczerwieniały, a za chwilę zaczęły pokrywać je purpurowe plamy.
Nie znosiła sprzeciwu, buntu, poniżenia, zaś takie traktowanie przekraczało już
wszelkie granice. Jakiś ćpun zagradzał jej drogę do córki, myślała oburzona do
granic możliwości. Chciała wykonać krok do przodu, jednak długowłosy mężczyzna
był szybszy: natychmiast przycisnął dziewczynę do siebie, która, po raz kolejny
tego dnia, miała łzy w oczach.
Tak, Hekate
płakała dziś wyjątkowo często.
— Wynoś się
stąd — wysyczała cicho, acz wyraźnie. — Wyjdź i nigdy już nie wracaj.
Słowa te
ugodziły matkę prosto w pierś. Jednak rozpacz czuła może przez chwilę: zaraz
zalała ją fala ślepej nienawiści i rozczarowania. Nie tego się spodziewała po
swoim dziecku, nie tego. Prawdziwa matka czułaby rozpacz, tak mocno palącą, nie
dającą oddychać, ruszać się, pozwalającą tylko i wyłącznie na rozlew łez. Ona
jednak nie czuła nic z tych rzeczy. Obrzuciła ich tylko spojrzeniem, które,
gdyby tylko mogło, ciskałoby błyskawice, i wyszła.
A Hekate nie
wytrzymała. Choćby próbowała, nie zdołała powstrzymać wybuchu płaczu, jaki
nastąpił kilka chwil później. Czuła się kompletnie rozbita: tak krucha, słaba i
bezradna jak nigdy. Działo się zbyt wiele jak na jeden dzień, to ją
przytłaczało, uginało ku ziemi, nie dając się podnieść. Miała po prostu dość.
Więc jakże wielka ulgę czuła, kiedy mogła wtulić się w ramiona tego, którego
tak kochała, za którym tęskniła i płakała. Znowu mogła poczuć ciepło, którego
niemalże nie pamiętała i bezpieczeństwo, którego tak łaknęła: przecież od dawna
niepokój i strach skradały się za nią krok w krok. Czuła też w końcu największe
szczęście, którego nie zaznała od tak dawna…
Mężczyzna
przycisnął ją mocno do siebie, jak gdyby bał się, że za chwilę coś lub ktoś zechce
mu ją odebrać. Nie mogła zauważyć, że i jemu coś błysnęło w kąciku oka, a
następnie powoli popłynęło po policzku.
— B-bałam się…
że odej-jdziesz… zostawisz-sz mnie-e… — łkała, nawet nie próbując przestać.
— Nigdy bym
czegoś takiego nie zrobił — wyszeptał. — Nie mógłbym, nie byłbym w stanie…
— Nie było cię
tak długo… — Hekate uniosła głowę i spojrzała w oczy swemu ukochanemu. — Był u
mnie Armin, dzisiaj. Szukał cię… powiedział, że od dawna jesteś w Berlinie…
Fal chwycił
ostrożnie nadgarstki kobiety, całując je delikatnie.
— To prawda —
odparł po chwili z tajemniczym uśmiechem, który nieco poprawił jej humor. —
Byłem tu na chwilę, jednak zaraz wyjechałem. Wczorajszej nocy wróciłem, a ty
pewnie chcesz spytać, dlaczego nie przyszedłem od razu do ciebie. — Oczy
mężczyzny zaiskrzyły się wesoło, a uśmiech stał się jeszcze szerszy. — Przecież
ci mówiłem, kochanie, że mam dla ciebie niespodziankę.
Czarnowłosa
zupełnie o tym zapomniała: nie zwracała uwagi na takie „głupstwa” w dobie tylu
problemów, jakie ją nękały ostatnimi czasy. Przelotnie myślała, że to jakiś
prezent, ot, zwykła pamiątka. Zmuszona jednak została do zmiany zdania: nie
wierzyła, żeby coś tak błahego tak radowało Attylę. Już dawno nie widziała go
tak uszczęśliwionego, co jeszcze bardziej poprawiło jej nastrój.
— Przejdźmy
się — poprosił spokojnie. Hekate nic nie odpowiedziała; uśmiechnęła się delikatnie
i ruszyła za Falem, ani na chwile nie puszczając jego dłoni.
— Pewnie nie powinnam
pytać…
Attyla
westchnął ciężko, jednak wciąż się uśmiechał.
— To nieco
bardziej skomplikowane, niż myślałem. Mi też te wszystkie wyjazdy niezbyt odpowiadają
— odparł, raz jeszcze całując ją w rękę.
— Mam się czym
martwić?...
Milczał chwilę,
wpatrując się w tylko sobie widziany punkt na horyzoncie.
— Nie —
skłamał. — Zobaczysz, szybko się z tym uporam. Postaram się.
Hekate nie
odpowiedziała. Stąpała powoli po chłodnym betonie, pośród coraz częściej rosnących
drzew. Znajdowali się na obrzeżach Berlina, gdzie stało coraz mniej domków, o
wiele schludniejszych i okazalszych, niż te w centrum. Mimo to ruch wcale nie
był mniejszy: szarymi ulicami ciągnął się długi sznureczek przeróżnych pojazdów,
którego końca niemalże nie było widać. Ludzie krążyli po chodnikach czy pasach,
czekając z niecierpliwością na zielone światło albo na swój autobus, jak zawsze
okropnie zatłoczony.
Wciąż o czymś
gawędząc skierowali się w stronę granicy miasta, skręcili w prawo, po czym szli
wolno leśną ścieżką opadającą gwałtownie w dół. Tam też rozpoczynał się las, a
kawałek dalej coś, co przypominało leśny parking. Minęli drewniane ławeczki i
palenisko, by stanąć u podnóża wysokiej, stromej górki z wyraźnie udeptaną
szeroką ścieżką. Wdrapali się na nią sprawnie, a kiedy już obrzucili
spojrzeniami przepiękne widoki, oboje mocniej ścisnęli swoje dłonie: choć nie
mieli o tym pojęcia, jednocześnie ujrzeli oczyma wspomnień ten sam obraz…
Wysokie wzniesienie, otoczone z każdej
strony gęstym lasem, zdawało się
obejmować swoim zasięgiem niemalże całe miasto. Surowe, nietknięte
niszczycielską ręką człowieka budziło zachwyt, zapierało dech w piersiach.
Wyglądało jak wyjęte z ksiązki, namalowane pędzlem wielkiego artysty. Sam
szczyt nie miał zbyt dużej powierzchni. Starczyło jednak, by pomieścić
nieodłączne elementy, dodające temu miejscu magii.
Stary, potężny dąb, niczym węże rozciągał
swoje grube, długie korzenie. Chylący się powoli ku nizinom, zdobił okwiecone
trawy wolno spadającymi listkami, a bujna korona, kołysana świszczącym wiatrem,
tworzyła kojącą mieszankę dźwięków. Nieopodal sędziwego drzewa stało kilka skał,
starych i porośniętych miękkim mchem. Były idealne do tego, aby usiąść i
zachwycać się widokiem rozciągającego się w dole miasta, którego końca niemal
nie było widać.
Siedemnastoletnia dziewczyna o burzy
czarnych, rozwianych wiatrem włosów podeszła bliżej, wciąż patrząc to w jedną
stronę, to w drugą. Po chwili przykucnęła, opierając się ręka o jeden z
większych kamieni. Chciała coś powiedzieć, jednak bała się odezwać: nadal nie
wiedziała, po co ją tu przyprowadzono.
Długowłosy mężczyzna stał z tyłu: złożywszy
ręce na piersi wlepił lodowate spojrzenie w dziewczynę. Nie zamierzał
podchodzić bliżej, po prostu uznał, że dobrze będzie pokazać jej to miejsce.
Sam nie wiedział, dlaczego tak mu na tym zależało, ale nie obchodziło go to za
bardzo. Musiał jedynie jakoś udobruchać tę dziewczynę, by nie pisnęła nawet
słówka o tym, co zobaczyła pewnej nocy, kiedy to zjawiła się pierwszy raz w
Berlinie. Nic poza tym się dla niego zupełnie nie liczyło, łącznie z
czarnowłosą, która okropnie go męczyła.
— Przyjrzyj się dokładnie panoramie miasta —
warknął nagle. — Może coś zapamiętasz i przestaniesz chadzać tam, gdzie nie
trzeba.
Była to oczywista iluzja do nieudolnej nocnej
tułaczki Hekate. Ta jęknęła w duchu. Nagle czar tego miejsca prysł, a zachwyt
zasłonił niepokój i strach. Bała się tego człowieka: cóż z tego, że ją uratował
przed tymi, którzy z przyjemnością zabawili się jej kosztem, zaraz potem
podrzynając gardło, skoro powiedział jej wprost, że tego żałuje? To zabolało
najbardziej.
— Dlaczego mnie tam nie zostawiłeś? — spytała
cicho wiedząc doskonale, że za chwilę rozpęta burzę. Oczywiście się nie myliła:
Fal zacisnął pięści nie mogąc uwierzyć w to, że naprawdę zadała to pytanie.
— Głupia! — krzyknął. — Powiedziałem ci: nie
jestem mordercą! Mój i twój pech, że trafiłaś akurat tam, że musieliśmy się
spotkać, że musiałem cię stamtąd zabrać. I co teraz z tego mam?! Wiesz za dużo
i akurat ja muszę pilnować, byś nie wypuściła pary z ust…
— Nie jestem dzieckiem — mruknęła przez
zaciśnięte zęby. — Dobrze wiem, że każdy nieostrożny ruch z mojej strony to
coraz bardziej zaciskająca się pętla na mojej szyi.
— Co? — Mężczyzna wyraźnie był coraz
bardziej zły. — O czym ty…
— Sam powiedziałeś, że tego żałujesz! —
wrzasnęła, podrywając się na równe nogi. — Nie rozumiem, dlaczego wciąż żyję,
skoro jestem tak niewygodna! Cóż to za miłosierdzie z twojej strony!
Ostatnie zdanie, dziwnym sposobem, uspokoiło
Fala. Prychnął tylko, po czym spokojnie podszedł do drzewa, usiadł na miękkiej
trawie i oparł się o pień, rozkładając się przy tym wygodnie. Poprawił jeszcze
pozycje i zamknął oczy, wzdychając głęboko.
Z kolei taka postawa bardzo rozzłościła
Hekate. Wydała z siebie dźwięk pośredni miedzy warknięciem a jękiem, na co Fal
zmarszczył tylko brwi. Nie mogąc się powstrzymać, podniosła leżące na ziemi
żołędzie i cisnęła nimi z całych sił. Ku jej największemu zaskoczeniu, udało
jej się go jedynie rozbawić, czyniąc tym samym odwrotny skutek od zamierzonego.
— Nie waż się nigdzie uciekać — odezwał się
nagle po długiej chwili ciszy, zaczynając wyliczać na palcach. — Jeśli
będziesz potrzebowała chwili spokoju, przyjdź tutaj. Jeśli znikniesz mi bez
śladu, chcę cię znaleźć tutaj. Nie rozmawiaj z nikim o tym, jak tu trafiłaś,
nie waż się pisnąć nawet słówka o mnie. O ile o Falu możesz coś szepnąć, by nie
wzbudzać podejrzeń, o Attyli nigdy nie słyszałaś. Armin, ukochany dziadziuś, obiecał się tobą zająć, więc nie łam mu serduszka.
— Zatrzymał się na chwilę, po czym dodał: — Na takich zasadach nawet da się z
tobą funkcjonować.
— Jestem niewolniczką? — spytała z
przekąsem.
— Powiedzmy — mruknął, uśmiechając się
złośliwie.
— Nie ciskaj
we mnie więcej żołędziami — zawołał Attyla, parskając śmiechem.
— A więc
pamiętasz moment, kiedy mnie tu przyprowadziłeś?
Mężczyzna
wzruszył ramionami.
— Nigdy nie
będę dumny z początków naszej znajomości.
Tym razem to
Hekate poruszyła ramionami. Nigdy nie czuli zakłopotania rozmawiając o tym, jak
się spotkali. Fakt, nie było kolorowo, bo przecież któż by pomyślał, że dwójka
ludzi, którzy tak się nie znosili, zostanie w przyszłości parą? Los lubi płatać
figle, a w tym przypadku przeszedł sam siebie.
Rzucając w
siebie żołędziami, Fal podbiegł do kobiety, chwycił ją w pasie i uniósł, nie
zwracając uwagi na jej piski zmieszane ze śmiechem i wierzganie nogami. Chichocząc
cicho, dość brutalnie usadził ją na trawie, po czym usiadł tuż obok.
— Ciesz się,
że cię nie zrzuciłem w dół — zaśmiał się. Już w kolejnej chwili leżał na ziemi
z szeroko rozłożonymi rękami.
— Nie
zrobiłbyś tego!
— Jesteś
pewna? — spytał ze złośliwym uśmieszkiem. Chciał się podnieść, ale Hekate natychmiast
odskoczyła do tyłu, co wywołało jeszcze głośniejszy śmiech. Kobieta oparła się
dłońmi o chłodne podłoże, patrząc na swojego partnera z szerokim uśmiechem.
Nagle
wyciągnęła rękę do przodu, wykonując palcami taki ruch, jakby czekała, aż
Attyla jej coś da.
— Mój prezent,
domagam się mojej niespodzianki — powiedziała tonem rozkapryszonej księżniczki.
Attyla
szybkim, zwinnym ruchem podniósł się i usiadł po turecku. Jego oczy rozbłysły,
ale Hekate udało się dostrzec jeszcze coś, nieco dziwnego. Wyglądało to tak,
jakby jego mięśnie się napięły, będąc w pełnej gotowości do ataku lub obrony. A
może po prostu coś go niepokoiło lub denerwowało. Trwało to jednak tylko krótką
chwilkę.
— Spójrz w dół — szepnął, nie przestając się uśmiechać.
Hekate zerknęła
na ogromny dąb, a po chwili podążała wzrokiem za żółtym, leciutkim liściem z
wolna opadającym w dół. W końcu ułożył się spokojnie na dywanie z zielonej
trawy, która pokrywała całe wzgórze dość stromo opadające w dół. Prócz tego nic
godnego uwagi tam nie dojrzała.
— Ja tam nic
nie… — nie dokończyła jednak, gdyż gdy tylko się odwróciła, miała tuż przed
sobą twarz Attyli. Jego skupione, błyszczące, niebieskie oczy patrzyły wprost w
jej zielone tęczówki. Nie uśmiechał się tak, jak wcześniej, ale spojrzenie,
którym obdarzał ją w tym momencie było o wiele cenniejsze. W jednej chwili ujął
jej twarz w dłonie, po czym złożył na ustach długi, czuły pocałunek. Lekkość,
jaką wówczas czuli, była wręcz nie do opisania. Nie liczyło się już nic,
wszystkie troski i problemy przestały istnieć, byli tylko oni.
Po długiej,
cudownej chwili znowu spojrzeli sobie głęboko w oczy.
— Raz jeszcze
spójrz w dół — poprosił szeptem.
Nie wiedzieć,
dlaczego, Hekate poczuła ogromną ciekawość, podniecenie i swego rodzaju strach.
Jakiś czas patrzyła na niego, po czym, dość niechętnie, spuściła wzrok.
Z początku nie
potrafiła się skupić i nie miała pomysłu, co też Attyla trzymał w lekko
uniesionej dłoni. Pierwsze, co jej przyszło na myśl, to kilka przymiotników: to
coś było biało-fioletowe, świecące i małe. Widząc zdezorientowanie kobiety Fal
nie mógł się powstrzymać od śmiechu. Uniósł więc malutki przedmiot jeszcze
wyżej. A wtedy Hekate natychmiast pojęła, cóż to takiego było. Nie mogąc
uwierzyć w to, co widziała, modląc się w duchu, by nie był to jedynie sen i
jednocześnie starając się tłumić w sobie olbrzymią bombę radości, usłyszała:
— Wyjdź za
mnie.
___________________________________________
Ja jednak nie nauczę się pisać krótkich notek. Trudno, staram się, ale wtedy się wkurzam, bo nie mogę zmieścić tego czy owego xd Także... ten.
Taka tam ciekawostka z mojego życia: dziś byłam na konkursie z języka polskiego. Przeszłam pierwszy etap, dostałam się do drugiego, miło, fajnie. Cóż z tego, że musiałam wstać o ósmej, bo o dziewiątej wyjeżdżaliśmy, a czekała nas godzina drogi: najlepsze jest to, że jak ja zobaczyłam arkusz, to pomyślałam: "Ło matko, co to jest?! What the fuck? Ok, będzie ciekawie". Podsumowując: nauczyciele, jak to zobaczyli, złapali się za głowę - żeby dać uczniom coś, czego nawet nauczyciele nie potrafią rozwiązać... takie testy zawsze spoko xd
Także się pochwaliłam, a teraz pozdrawiam! :D
Ojejejejjejeje *-* oświadczył się! :O OMG OMG OMG podniecenie x_x Sory, odbija mi.
OdpowiedzUsuńNo więc...nie spodziewałam się że Tomowi pójdzie tak łatwo z dzieciakami. Ja osobiście chyba bym tam niewytrzymała psychicznie, bo nie mam ręki do dzieci ani za specjalnie ich nie lubię XD Może potem już nie będzie tak kolorowo? :>
Wracając do oświadczyn: co odpowie Heki? Zgodzi się? Nie zgodzi? Powie że się zastanowi? Nienawidzę cię za tą końcówkę ._.
O szablonie nie będę mówić, bo doskonale znasz moją opinię ;) I nie pisz krótkich notek, coś ty, pogięło? o.O Długie są najlepsze, szczególnie w Twoim wydaniu :3 A no i gratuluję dostania się do 2. etapu konkursu :D Twoja reakcja powala XD
Kurde rozpisałam się x_x No w każdym razie standardowo: czekam na następną notkę ^-^
~ Schwarze Tränen
wow... takiej niespodzianki się nie spodziewałam ! szybko dodawaj następny odcinek bo chcę usłyszeć TAK :D
OdpowiedzUsuńno wreszcie się oświadczył!! czekałam na to.xD a co do Toma to jestem pod wrażeniem... nie wiedziałam że tak dobrze sobie poradzi ale w sumie to dopiero pierwszy dzień... wyjedzie Marged to dzieciaki się rozszaleją coś czuje...hehe no i oczywiście gratulacje moje konkursy zazwyczaj kończą się na etapie szkolnym..;) i powodzenia w drugim etapie
OdpowiedzUsuńps. długie odcinki są fajniejsze i nie zmieniaj tego..;*
pozdrawiam
Ulalala, ale się uroczo zrobiło! Nie sądziłam, że polubię Hekate, bo na początku dosyć mnie drażniła. Ale naprawdę bardzo podobała mi się końcówka i wcale nie przeszkadza mi, że urwałaś w takim momencie;).
OdpowiedzUsuńJej, gdyby Tom był przedszkolanką(?) to chciałabym znów mieć te 6 lat, hyhy. :D Chociaż najbardziej wolałabym go teraz jako nauczyciela od niemieckiego, ulala... pobudziłaś moją wyobraźnię! :D
PS. Ładny szablon. ;)
Jak zwykle świetny odcinek.
OdpowiedzUsuńTom Jako przedszkolanka - trudno mi to sobie wyobrazić.
Pozdrawiam i czekam na nastepny
BLOGSPOT! :D Kocham Cię normalnie. Nareszcie przeniosłaś :D
OdpowiedzUsuńA szablon zajebisty, że tak się wyrażę :D
A teraz wybacz, że dopiero komentuje, ale mam straszne urwanie głowy i brak czasu wolnego :( Buu :(
Wracając.
Dobra. Przejdę to najlepszego momentu :D Oświadczyny? Jak ja kocham takie coś :D Ale nie cieszmy się za wcześnie, bo może być jakiś zwrot akcji :D
Czekam na next i weny życzę :D
Witaj!
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że podoba ci się mój blog, a ja z twoją twórczością także niebawem się zapoznam.
A teraz zapraszam cię na rozdział 4 mojego opowiadania http://my-deadly-poison.blogspot.com/ ^^ Przepraszam, że nie informuję cię teraz na gg, ale nie jestem u siebie.
Zapraszam i pozdrawiam ^^
hello hello :)
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim dziękuję za komentarz :) nawet nie wiesz jak się cieszę, że komuś się podoba :)
Wybacz ale powiadamiam nikogo na gadu, więc jeśli to nie problem to będę tu pisać o nowych częściach :)
Jak najszybciej postaram się zabrac za Twoje dzieło i przeczytać od początku, żeby wszystko zrozumiec :)
a tymczasem zapraszam do siebie na
niewolnik-kaulitz.blogspot.com
na nową część. :)
Pozdrawiam :)
Cóż za roskoszniasty odcineczek, moja droga. Wręcz idealny w każdym calu. Ciekawe skąd ci się biorą takie cudowne pomysły na tak boskie rozdziały! :D Ach, ta ostatnia część jest cudowna. Tak romantyczna, tak bajeczna. Ech .. Tom idealna niańka. Buaahahaha... Chciałabym go zobaczyć na żywo wśród małych bachorów. Nie codzienny byłby to widok, ale wywołujący uśmiech na twarzy. Co ciekawe bo jednak strach by przejął władzę. No bo jak tu pozostawić dzieci tak nieokrzesanemu facetowi? Czekam na nn i pozdrawiam ;*
OdpowiedzUsuńU MNIE NEW NOTKA O ILE NADAL JESTEŚ ZAINTERESOWANA :d
OdpowiedzUsuń